2009-12-17

Podróż Złote miasto

Opisywane miejsca: Indie
Typ: Inna

Jaisalmer- Jaisalmer to jedno z tych radżastańskich miasteczek w których zakochujemy się na całe życie. Położony w samym sercu pustyni przypomina baśniowe królestwo z „tysiąca i jednej nocy”. Nie bez przyczyny został nazwany „Złotym miastem” Centrum to usypany z piaskowca imponujący fort o krwawej historii muzułmańskich maharadżów. Przebywając tam ma się wrażenie,że otacza nas cała armia duchów przeszłości a ich oddechy powiewają w maleńkich uliczkach labiryntu fortu. Dżinijskie świątynie są przeładowane romantyczną nastrojowością a zwykłe domostwa kupców radżpuckich zwane inaczej „haveli” to wysublimowany architektoniczny majstersztyk. Orientalne cuda i bogato inkrustowane domy zatrzymały mnie tu na około tydzień. Brałem udział w jedynym w swoim rodzaju wyścigu wielbłądów. Zwierzęta te mają w sobie jakiś ponad naturalny urok,nie dość,że się nieustannie uśmiechają to ich anatomia jest nadzwyczajna. Dwóch włochatych wzgórz na ich grzbiecie nie powstydziłby się żaden ortodoksyjny kubista, nie zapominajmy również o ich funkcjonalnym przeznaczeniu Ich technicznie niedościgłe sylwetki widoczne są szczególnie w proporcjach ciała, nogi -wychudzone szczudła przytrzymujące przygarbiony,niezbyt jędrny tułów,mięsiste usta,afroamerykański nos jak u profesjonalnego boksera i nieproporcjonalnie maleńkie uszy. Wielbłądy są i zawsze będą dla mnie ekstraktami tajemniczego świata pustyni. Reprezentują krainę turbanów,dżinów i latających dywanów,chociaż tych ostatnich -brak. Wiąże się jednak z nimi dość „zabawna” anegdotka. Była godzina 6 może 7 wieczorem,zaliczyłem właśnie jeden z najspektakularniejszych zachodów w życiu. Słońce niczym naładowana promieniami armata zalało miasto wybitnym doborem barw . Złociste wstęgi wplotły się subtelnie w pustynny krajobraz a ja z podobnym im wdziękiem zmierzałem do mojego tymczasowego królestwa. Nagle naprzeciw mnie wyskoczył roześmiany,mały sufi. Turban wesoło podskakiwał mu na głowie a oczy niczym małe szmaragdy pobłyskiwały zadziornie. Ujął mnie swoją spontanicznością i optymizmem. -Sir!Sir!Gdzie idziesz sir? -Idę do domu- odparłem -Musisz zajrzeć do mojego sklepu,sir! Podirytowany przyspieszyłem kroku. Zawsze widzą w nas bankomaty, naiwnych turystów, którym za fortunę mogą upchnąć pseudowartościową pamiątkę. -Odpada,nic nie muszę i na pewno nie wejdę do Twojego sklepu!-rzuciłem szorstko. -Ale sir,ja mam coś czego nikt tu nie ma!Mam coś wyjątkowego,to jest bardzo stare i bardzo magiczne!Spodoba ci się! Już miałem odejść nic nie odpowiadając, gdy niespodziewanie uderzyło mnie słowo „magiczne” Tak,to moja słabość. Słowa: magiczny i rzadki wzbudzają wciąż moją ciekawość i naiwnie za nimi podążam. Nawet za cenę narażenia życia. -Co to takiego?-spytałem,starając się ukryć moje podniecenie. -Musisz pójść za mną sir,to tu za rogiem,przy hotelu Jaisal! -Dobrze,ale pamiętaj,że nic nie kupię!Idę tylko zobaczyć. -Okej,okej sir!Za mną... Mineliśmy Nachana Haveli,zanurzając się w maleńką,przytulną uliczkę. Światło znowu wysiadło ale mały Sufi widząc moje zakłopotanie szybko zapalił latarkę. -Za mną Sir,już prawie jesteśmy!-krzyknął DYWAN Dotarliśmy w końcu to starego,zdewastowanego domostwa. Przed wejściem sterczało stadko mizernych świeczek. Nadal jednak było zbyt ciemno bym poczuł się pewnie. Zacząłem żałować ,że tu przyszedłem. Entuzjazm sufiego wciąż jednak nie gasł tym samym dodając mi sił. Zaprosił mnie do środka. Ciemny korytarz ciągną się niemiłosiernie długo. Poczułem zapach haszu,wydaje mi się również,że był zmieszany z opium, ale tego nie jestem pewien. Powinienem już wtedy przeprosić i wyjść. Mam dość dobrą intuicję i nie lubię się z nią drażnić. Sufi otworzył kolejne drzwi,były ciężkie i masywne. Zaprosił mnie do środka. W mrocznym pokoju siedziało 2 mężczyzn,byli dużo starsi od mojego przewodnika. Czarne, eleganckie wąsy osłaniały grymas ust. Śnieżnobiałe turbany zawiązane u szczytu w bombeczkę. Siedzieli „po turecku” z dumnie wyprężoną klatką. Zamilkli gdy weszliśmy. Wymienili szybkie uwagi i wbili we mnie swoje niezbyt przyjazne oczy. Byli piękni. Bardzo szlachetne i mądre twarze, które wzbudzają podziw i szacunek. Cisza trwała,zdawała się być wiecznością. Czułem się bardzo nieswojo,podświadomie zacząłem analizować sytuację w jakiej się znalazłem. Moją zadumę przerwał jeden z mężczyzn zadając kluczowe pytanie: -Łer ar ju kam from?Raszia? No nie,pomyślałem,nie dość ,że w pułapce Alibaby to jeszcze biorą mnie za Ruska! Oburzony odparłem: -Noł,Ajm from Polanad! -Aaaa,Holand,Amsterdam! -Noł,noł.P O LA N D!Nir Raszia! -Raszia?!Aaaa raszia!Łots jor nejm maj raszian frend?! Ręce mi opadły,nigdy nie dojdziemy do porozumienia pomyślałem. Trudno będę Raszian. Byle się tylko nie zorientowali kim naprawdę jestem bo już stąd nigdy nie wyjdę. -Nazywam się Luka. Szyderczy śmiech przepełnił pokój. Mały Sufi aż się zataczał z radości. Poliki rozkosznie mu się zaróżowiły a zęby emanowały zdrowiem i przepyszną bielą. -Luka?!Luka,chodź bliżej przyjacielu,napij się z nami Luka! Tym samym wyjęli litrową butlę hinduskiego whisky „Old Monk” i wręczyli mi dumnie. -Pij przyjacielu,za twoje zdrowie,pij! Byłem przerażony,no ale co miałem zrobić? Wziąłem solidny łyk jak na Ruska przystało. Obserwowali mnie uważnie. Gdyby ktoś mógłby mnie wtedy namalować byłby to najbardziej dramatyczny portret w historii malarstwa. Czasem patrzę na siebie, z perspektywy artysty. Tego jaki kadr byłby najwyśmienitszy, jaką zastosowałbym perspektywę i jakie skróty,czy byłby ekspresyjny czy raczej statyczny, ale pełen wymownych symboli? Czy byłby ocieplony słoneczną poświatą sugerując pogodny i optymistyczny nastrój chwili, czy też (jak teraz) zanurzony w mrocznych granatach akwamaryny? -Masz żonę Luka?-zapytał wyższy, bogaty w solidną muskulaturę i niecierpliwe spojrzenie. Zakrztusiłem się ukrywając zmieszanie. -Nie,nie mam- odparłem na odczepnego. -A,dziewczynę Luka? Dziewczyny w Rosji są chyba piękne? -Dziewczynę mam. -Ładna? -Ładna -moje podirytowanie rosło wraz z nadszarpniętymi już zdrowo nerwami. -Masz zdjęcie?-spytał mały Sufi. -Mam- odparłem,tym samym wyjmując stary, skórzany portfel po babci. -O, ładna,bardzo ładna- oczy błysnęły im niepokojącą iskrą, spojrzeli na siebie porozumiewawczo a następnie badawczo na mnie. -Podróżujecie razem?-Spytali chórem -Nie,podróżuje z przyjaciółmi z uniwersytetu- skłamałem -A ona? -A ona została w domu,pracuje!-zacząłem być nieprzyjemny i stanowczy- Chciałbym już wyjść Panowie, koledzy czekają w hotelu... -Mamy dla Ciebie bardzo rzadką ofertę przyjacielu,nie odchodź bo będziesz żałować- odparli równie stanowczym tonem -Ale ja się naprawdę śpieszę, już późno a oni czekają -Dobrze,zatem przejdziemy do setna!Musa,przynieś towar,szybko! W tym samym momencie wybuchły fajerwerki za oknem. Niespodziewany huk i brutalny blask świateł zagłuszył mój strach .Ostatni dzień „camel safari” miał się ku końcowi. Miasteczko świętowało hucznie,wątpię czy ktokolwiek w hotelu zorientował się ,że jeszcze nie wróciłem. Oczywiście żadnych kolegów nie było, podróżowałem sam. Miałem jednak nadzieję,że obsługa hotelowa zorientowała się,że nie przyszedłem na kolację. W tym samym momencie wkroczył Musa z kilkoma dużymi zawiniątkami. Były znacznie większe od niego i sądząc po wysiłku,ciężkie. Usiadł naprzeciwko mnie i zaczął rozpakowywać pierwszą z paczek. -Wiesz co to jest Luka? -Nie- kiwnąłem nieśmiało głową- oczywiście przeszła mi przez głowę masa makabrycznych pomysłów w stylu:zasztyletowane zwłoki turystek, drogocenne skóry wielbłądów,skradzione klejnoty maharadżów, czy też prosto z Pakistanu najlepsze opium w kolosalnych ilościach. Siedziałem jak na tureckim kazaniu. Oczy bezmyślnie wbijałem w kolejno zdzierane warstwy pakunku. Podczas zdzierania ostatniej warstwy wziąłem głęboki oddech. Przypominało to trochę upiorną wersję Świąt Bożego Narodzenia,z czego zarówno Mikołaj jak i prezenty były błyskotliwym dowcipem samego diabła .Od samego początku czyhał tu na mnie strach, niematerialny, penetrował mi wnętrze, uwypuklając swe chore zwycięstwo. -Jak ci się podoba?-przerwał mi myślówkę Musa- w tym samym momencie rozwijając jeden z najpiękniejszych dywanów jakie widziałem. Nie jestem znawcą,nigdy w życiu nie miałem dywanu. Zawsze preferowałem surowe, klimatyczne dechy,dokładnie takie jakie mam w mieszkaniu w Polsce. Dywan może by się i przydał ze względu na przewrażliwione ucho sąsiada, jednak nic nie zastąpi pięknych,starych dech. Ich dusza przepełnia mieszkanie tworząc niepowtarzalny klimat -No,piękny!Faktycznie ale...ale Panowie,nie potrzebuję dywanu,mam przed sobą jeszcze kolejne kilka tygodni podróży, taki dywan byłby zupełnie zbędnym balastem. -Przyjacielu, chyba się nie zrozumieliśmy?-powiedział mały Sufi- To nie jest zwyczajny dywan!To prastary,magiczny dywan, ma ponad trzysta lat i jeszcze więcej historii do opowiedzenia. To dywan,który zabierze Cię gdziekolwiek zechcesz. -Chyba się faktycznie nie zrozumieliśmy- starałem mówić najbardziej łagodnym tonem jaki udało mi się w danej chwili z siebie wykrzesać- dywan jest naprawdę zjawiskowy, ale to jest ostatnia rzecz jakiej szukam w Indiach. -Na tym dywanie zwojujesz świat, to zarówno drogocenny antyk jak i nietypowy środek lokomocji. Należał do słynnego pakistańskiego fakira, obserwowaliśmy Cię gdy przyklejałeś ogłoszenie w okolicach świątyni (nazwa).Szukasz motoru. Enfildy w tych okolicach przyjacielu są w opłakanym stanie,przejedziesz pierwsze 500 km i zapomnij o dalszej jeździe. Radżastańskie drogi to samobójstwo. Dywan to jest to czego Luce potrzeba. A my proponujemy Ci prawdziwie dżentelmeński układ. -Mam podróżować na dywanie?!-starałem się stłumić śmiech- twierdzicie Panowie,że ten dywan lata...?-nie dokończyłem zdania- zanosząc się głośnym i bezczelnym śmiechem. -Udowodnimy Ci!Siadaj- powiedział obrażonym głosem Musa. -Na dywanie? -Tak,siadaj na dywanie Luka -Polatamy sobie?-zacząłem drwić zapominając już zupełnie o strachu. -Ty polatasz przyjacielu, a teraz zamknij oczy- odparł mały Sufi Absurd owej sytuacji sięgał apogeum, nie wiedziałem co się dzieje, ale zacząłem się chwilowo świetnie bawić, niczego nie podejrzewając. Myślałem ,że to kolejny dowcip moich niedojrzałych emocjonalnie „kolegów”. -Usiądź wygodnie i słuchaj uważnie moich poleceń -powiedział Musa- Farid, pójdź do pokoju matki i przynieś jej srebrny zegarek, w szufladzie obok łóżka leży łańcuszek, wiesz co z nim zrobić... -Co zamierzacie Panowie?-spytałem coraz bardziej zaniepokojony. Powracał do mnie stan sprzed kilku minut. Strach paraliżował mi ciało i mowę, znowu znalazłem się w martwym punkcie. -Zamierzamy zrobić mały eksperyment. -Na mnie? -Z Tobą w roli głównej!-odparł ubawiony Sufi -Nie chcę!-wrzasnąłem wystarczająco głośno by zamknęli po chwili okna. -Nic Ci nie będzie Luka,słowo!Zaufaj nam,jesteśmy muzułmanami,dane słowo traktujemy honorowo!Dalej chłopie,nic Ci nie będzie! -No to się doigrałem- myślałem- nawet trzydziestki nie dożyję,zginę w tej norze i nikt nigdy nie znajdzie mojego ciała. A wszystko to dlatego,że za wszelką cenę staram udowodnić światu jaki jestem męski i odważny. -Gotowy?-spytał Musa Byłem w pułapce. Nic nie mogłem zrobić, liczyć jedynie na cud. Cała ta historia wydała mi się zupełnie bez sensu. A moja ewentualna śmierć najbardziej idiotyczną śmiercią w historii Indii. Latający dywan- pomyślałem ze łzami w oczach- po co mi to było?! -Gotowy!- odpowiedziałem -mówiąc to przyszedł mi do głowy pomysł, nie był wybitny ale zawsze przedłużał czas „wyroku”-zacząłem działać. -Panowie- muszę iść natychmiast do toalety,kilka dni temu zjadłem nieświeże mięso i bardzo mi zaszkodziło,jestem na silnych antybiotykach,proszę o wyrozumiałość,za kilka minut będę z powrotem- chciałem aby wszystko co mówię brzmiało jak najbardziej naturalnie i swobodnie. W pokoju zapanowała dominująca cisza. Sztywny patos mojej sytuacji był nie do zniesienia. Żywiłem się nadzieją, że pozwolą mi jednak wyjść. -Farid, zaprowadź Lukę do toalety, weź świeczkę bo światło nie działa. Tylko wracajcie szybko!-mówiąc to Musa wstał i nalał sobie kolejną szklankę whisky. Dzięki Bogu- pomyślałem,mam jakieś trzy minuty w porywach do pięciu. Muszę je jak najlepiej wykorzystać. W pierwszej chwili myślałem żeby przekupić Sufiego i dać mu z tysiąc rupii,żeby mnie wypuścił, w drugiej jednak stwierdziłem ,że tym samym zaprzepaszczę możliwość ucieczki. Sufi jest drobny,wystarczy go mocno popchnąć,żeby się przewrócił a sam zacznę uciekać. To w ostateczności. Liczyłem jednak na okno w toalecie,cokolwiek przez co dałoby się uciec. Wiedziałem też, że o 22 wyrusza jeep do Puszkaru, wyjeżdżając jeszcze dziś zatarłbym za sobą wszelkie ślady. Byłem tak zdeterminowany ,że nic mnie nie mogło powstrzymać. Wiedziałem jedno,nie mogę wrócić do pokoju z dywanami. Już raz zignorowałem intuicję,najwyższa pora zacząć jej słuchać jeśli chcę przeżyć. W końcu dotarliśmy do toalety, na szczęście nie była zbyt daleko od wyjścia, a co najważniejsze znajdowała się również na parterze. -Weź świeczkę- powiedział Sufi podając mi w tym samym momencie ogryzek z ledwo tlącym się knotem. Wszedłem. Toaleta była brudna i prymitywna ,kibel mocno uproszczony:czarna,śmierdząca dziura wyrażająca w tym momencie surową powagę sytuacji. Maleńkie okno pogardliwe łypało na mnie bladym światłem z zewnątrz, surowy szlif krat dał mi jednak ostateczną odpowiedź- nie wyjdziesz stąd! Zacząłem panikować,czyżbym za kilka minut miał złożyć hołd przedwczesnej śmierci?! -Luka?!Wszystko ok,Luka?-zza drzwi usłyszałem głos Sufiego -Tak,zaraz wyjdę - odpowiedziałem załamującym się, płaczliwym głosem. Czułem się jak bezsilne jagnię w szponach wygłodniałych sępów. Zaraz rozpocznie się rzeź.”Magiczna i rzadka”rzeź. Na własne życzenie,idioto! Wyszedłem,Sufi czekał na mnie z podejrzanym, złowieszczym uśmieszkiem. Miał przymknięte powieki ale wiedziałem,że to tylko pozory. Bacznie mnie obserwował dając znak żebyśmy już wracali. Nagle ktoś solidnie zapukał do drzwi obok. Nie czekając na odpowiedź,wszedł i moim oczom ukazał się efemeryczny zarys postaci. Upojny stan nieważkości jaki wtedy poczułem był zwiastunem mego ocalenia. Z pogodną beztroską rzuciłem się na postać widząc ,że jest to biała kobieta. -Jak dobrze Cię widzieć?Czy masz może lekarstwa dla mnie?Jak mnie znalazłaś?-wyplułem z siebie szereg pytań biegnąc w jej kierunku, symbolicznie mrugając okiem. Kobieta była zaskoczona,zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć byłem już na zewnątrz. Tkwiliśmy w świadomej grze niejasności i wieloznaczności. Nie wiem jak,ale się zorientowała,że moja pozorna kokieteria jest tak naprawdę krzykiem o pomoc. Zaczęła wreszcie improwizować Sufi był zdezorientowany,nie wiele już mnie to wtedy interesowało,jedyne czego pragnąłem to bezpiecznie dotrzeć do hotelu. Nie było to jednak trudne z racji tego,że festyn wciąż trwał a na ulicach tłumy turystów szalały w transparentnej ekstazie. Szybko dotarłem do domu, od tamtej pory zamieszkała we mnie jednak głęboka nieufność granicząca niemal z obsesją. Przez kolejny tydzień po opuszczeniu „złotego miasta” miałem niezdrowe uczucie,że ktoś mnie śledzi i obserwuje. Musiałem zaczynać wszystko od początku- budowanie zaufania,jest szczególnie trudne gdy podróżuje się samotnie. Jeśli chodzi o moich muzułmańskich przyjaciół dowiedziałem się kilku niezbyt optymistycznych faktów. I znowu anioł czuwał nade mną. Okazało się,że zajmują się handlem żywym towarem. Pod wpływem hipnozy mieli zamiar podać mi silne środki nasenne,pozwalające stworzyć coś co jest rodzajem symulacji snu na jawie. Ich ściśle tajna organizacja pozbawiona jakichkolwiek ram chciała mnie wywieść do wcześniej zaplanowanego miejsca,niewykluczone,że poza granice Indii. Tam miałem zostać przygotowany do „prestiżowego” targu żywym towarem. Rządzącego się ścisłymi regułami ,stworzonego specjalnie dla najbardziej elitarnego środowiska muzułmańskiego. Nie wiem na ile moje faktyczna płeć została zdemaskowana,może właśnie ta neutralna powierzchnia pozbawiona stricte kobiecego wcielenia tak ich zafascynowała. Stałem się dla nich intrygującym konstruktem w którym zobaczyli szansę na smakowity biznes. Wciąż jednak żyję i pomimo tej szopki związanej z cielesnością skrywam w sobie umysł,który już dawno temu został włączony w ramy zupełnie abstrakcyjnej uniwersalności. Dzięki temu drzemie we mnie nadludzka siła przetrwania. Choć powyższa historia przytrafiła mi się tylko raz to przesiąknęła moje jestestwo na długie miesiące. Była trudna ale i bardzo sensowna na dłuższą metę. Zainspirowała między innymi do powstania tej powieści.

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż