2009-12-16

Podróż Z ziemi włoskiej do Polski cz.2

Opisywane miejsca: Postojna, Ljubljana, Bled (61 km)
Typ: Blog z podróży

Głos z offu:

W poprzednim odcinku „Z ziemi włoskiej do Polski”: Tusia i Wojtek opuścili słoneczne, a ostatnio i wietrzne Włochy nocnym pociągiem zdążającym na północ. Ostatnio widzieliśmy ich gdy, zmarznięci po pobycie w najpiękniejszym wygwizdowie świata- Wenecji, żegnali się z duchową ojczyzną Tusi, by przenieść się do miejsca, które miało się okazać krajem idealnym według Wojtka. Jeszcze nie wiedzieli, że w ciągu zaledwie kilkudniowego pobytu w tej krainie zdążą spędzić noc na squacie, biwakować na dworcu, wziąć udział w zakrapianej imprezie z udziałem najbardziej niespodziewanych osób i załapać się na kilka świetnych darmowych przejażdżek. Ale – oddajmy głos naszym bohaterom...

W: W nocy wysiadamy z pociągu i jakbyśmy znaleźli się w innej strefie klimatycznej. Nasze lekkie włoskie wdzianka nie chronią zbytnio przed górskim chłodem. Dworzec wydaje się dość swojski: betonowa platforma i szare przejście podziemne. Jesteśmy na Słowenii, w Postojnej. Pusto i cicho. A jednak ktoś na nas czeka…

T: Błogosławiony niech będzie Internet i Unia Europejska! Dzięki istnieniu tego pierwszego możliwe było powstanie ruchu couch surfing, poprzez który już parę razy udało nam się znaleźć kącik do spania w sympatycznym, gościnnym domu. Dzięki tej drugiej instytucji zaistniał Europejski Wolontariat (EVS), który połączył pochodzącą ze Słowenii Sarę i Szweda- naszych zacnych gospodarzy, którzy wyjechali po nas w środku nocy na stację...

W: Rano, w oknie ... góra. Okruch Alp rzucony prawie nad sam Adriatyk.

Słowenia jest dużo mniejsza od województwa mazowieckiego, a liczbą ludności niewiele przewyższa Warszawę. W ponad połowie pokryta jest lasem. I to jest właśnie najpiękniejsze! Niedługo przekonujemy się o tym na własne oczy, prowadzeni przez Gandalfa i Sarę. Zielone góry, wąwozy, naturalne skalne mosty, koryta strumyków, które teraz można przejść pieszo, ale wiosną mógłby nas porwać zimny prąd i zanieść do Adriatyku. Lub co gorsza do Dunaju, bo część słoweńskich potoków należy do zlewiska Modrej Rzeki.

Tego brakowało w Italii. Wzgórza były spalone, a wśród suchej trawy królowały jaszczurki i cykady. Tutaj ziemia jest wilgotna, podskórne wody zasilają zieleń, a w lasach kryje się zwierz rozmaity – między innymi niedźwiedzie, które mnożą się ochoczo, a gdy namnożą się ponad miarę, nadaje się im nowe obywatelstwo i organizuje przymusową przeprowadzkę do Włoch.

Swoją drogą jeszcze w ubiegłym wieku ta część Słowenii, którą obecnie odwiedzamy, należała do Italii, a babcia Sary była obywatelką kraju Mussoliniego, mimo że urodziła się w tej samej miejscowości.

Postojna słynie przede wszystkim z 20-kilometrowej jaskini. Słynie nawet trochę za bardzo. Nie jesteśmy koneserami stalaktytów i stalagmitów, więc omijamy tę jaskinię, obawiając się tłumów (żeby „poczuć klimat” zobaczcie zdjęcie na wikipedii http://pl.wikipedia.org/wiki/Postojna_(jaskinia)). Jednak, aby nie opuścić Krasu bez zobaczenia zjawisk krasowych, schodzimy pod ziemię w innym miejscu.

T: Jedynym towarzystwem jest przemiły przewodnik, który obcując nieustannie z cudzoziemcami nauczył się biegle mówić po angielsku, włosku i niemiecku. W trakcie wizyty używa swojego daru języków by roztoczyć przed nami plastyczną wizję geologicznych cudów. Jaskinie Postojnej zostały wydrążone przez kapryśną rzekę, która na jednych odcinkach płynie spokojnie swoim korytem, a na innych wpada pod ziemię, by tworzyć korytarze, jak te, które oglądamy. Woda pracuje tu bez przerwy. Ścieka tu i ówdzie kropelka za kropelką tworząc cichutką muzykę jaskini i sprawiając zupełnie niewinne wrażenie. Ale, jak wiadomo, kropla drąży skałę. A wiele kropli, przez wiele wieków drąży podziemne miasto, podziemny świat. O, stalaktyt ze stalagmitem już prawie połączone, już tylko kilka centymetrów, już tylko kilkaset lat.

Jednym z nielicznych mieszkańców tego podziemnego pałacu jest odmieniec jaskiniowy, zwany przez tubylców rybą-człowiekiem. Rzeczywiście przypomina ludzika- ma rączki, nóżki i różowawą skórę. Jest to w rzeczywistości ślepa salamandra, żyjąca tylko w tutejszych jaskiniach. Ciężko ją zobaczyć, bo nie jest zbyt towarzyska. Po przemiłym ranku i popołudniu spędzonym w Postojnej, postanawiamy ruszyć w drogę. Dzień już zbliża się do końca, a szara godzina nie jest najlepszym czasem na łapanie stopa. Liczymy jednak na uczynność Słoweńców. I rzeczywiście – nie przeliczymy się.

  • Swiatlo na gory
  • Skalny most
  • Zjazd
  • Aula
  • Pekniecie
  • Auditorium maximum
  • Zamek w skale
  • Lj
 

W: Kiedy słońce jest już nisko, nad samym horyzontem, wsiadamy do auta, które zatrzymało się przed bramką autostrady. Docieramy do Ljubljany po zmroku, znajdujemy hostel i ruszamy jeszcze na wieczorny rajd po mieście. Tętno życia nocnego jest słabo wyczuwalne, a w kostce brukowej i kamieniczkach pozostała dusza monarchii Habsburgów.

 

Następny dzień cały dla Ljubljany. „Miasto na miarę człowieka” – mówi turystyczny folder. I nie kłamie. Ljubjana nie przytłacza, nie naciska, nie onieśmiela.

 

T: Co do hasła reklamowego Ljubljany – wszystko zależy od człowieka. Ja wprawdzie do wielkoludów nie należę, ale stolica Słowenii wydała mi się jakaś za ciasna (jak to mówią w westernach: this town isn't big enough for the two of us). Przyzwyczajona do gwaru i ruchu Warszawy, w Ljubjanie czułam się trochę jak na wczasach w uzdrowisku – miasto miłe, ale raczej na weekendowy wyjazd niż do mieszkania. Powietrze jest czyste, ale jakoś nie można tu oddychać pełną piersią.

 

W: Bo dla niektórych jest tu za małe stężenie spalin :p

 

Na kolejny noclegu decydujemy się przyoszczędzić i opuszczamy nasz hostel. Trafiamy do squatu Metelkova. Od kilkunastu lat młodzi artyści, dzieci kwiaty i inne niebieskie ptaki zajmują dawne koszary. Budynki zamieszkiwane niegdyś przez wojsko nabrały barw i nowych kształtów, stały się przyczółkiem tolerancji i areną dla różnych form sztuki. Jak również miejscem, gdzie można zakupić najtańsze piwo w Ljubjanie.

 

T: Metelkova wita nas ciepło: multikulturowe towarzystwo za barem mówi, że owszem, możemy tu zostać na noc i częstuje nas winem. Dziś jest tu święto (prawie codziennie jest jakieś) – wernisaż tutejszego artysty, który tworzy inspirujące rzeźby z… zapałek. Bierzemy szklaneczki i siedzimy na tarasie utrzymanym w stylu indyjskim. Jest tu dużo roślin, poduszek, dziwnych mebli wykonanych techniką recyclingu niezidentyfikowanych przedmiotów i wesołe towarzystwo. Po chwili poznajemy dwoje artystów, których video–art będziemy mogli podziwiać za dwa dni. Jeden z nich jest sąsiadem najbardziej znanego Słoweńca – kontrowersyjnego filozofa Slavoja Zizka. Cóż, w kraju, który ma tak mało mieszkańców, jest pewnie spora szansa na zostanie jego sąsiadem.

Nasi nowi znajomi zachęcają nas, żebyśmy jeszcze poczęstowali się tutejszym wybornym winem z kanistra, a dziewczyna przy barze pyta nas czy byliśmy już w drugim squacie w tym mieście. „Nie? To koniecznie musicie iść! To tylko dwie ulice stąd, a dziś jest świetny koncert.”

 

W: Trafiamy na koncert grupy muzyków z Turcji, w kooperacji ze słoweńskimi przyjaciółmi. W starym magazynie, wstęp „co łaska”, na scenie kolaż instrumentów i wpływów słoweńskich, bałkańskich, tureckich, a na koniec Wielka Improwizacja od bębnów po skrzypce.

 

Namiot rozbijamy na terenie squatu i zasypiamy, mimo że Metelkova nie całkiem jeszcze śpi.

 

Wyjazd z Ljubljany jest równie przyjemny jak w niej pobyt. Autobus dowozi nas na koniec miasta i wysiadamy wprost na drodze wylotowej (najtrudniejszym etapem łapania stopa jest zazwyczaj znalezienie właściwej drogi i miejsca do zatrzymywania samochodów). Czeka na nas kolorowo pomalowana ławeczka i wskazująca, że to właśnie tam należy machać ręką z podniesionym kciukiem. Napis oznajmia: best hitchhiking place. I rzeczywiście: machanie nie trwa długo. Sadowimy się w samochodzie. Jedziemy na północ, a młody chłopak, któremu tylko kawałek z nami po drodze, robi dodatkowe 100 km w obie strony tylko po to, żeby zawieźć nas do naszego kolejnego celu: Bledu.

 

  • Logo miasta
  • Komuna
  • Sklepienie
  • Rzeka
  • Na moscie
  • Wejscie do parlamentu
  • Pelna ekologia
  • Kapitan wiewior
  • Lj rzeka
  • Bike in the sky with diamonds
  • Czysta forma
  • Ogrodek
  • Bryka
  • Dawid z metelkowej
  • Garaz
  • Golemy
  • Kolrowy taras
  • Lasciate ogni bicicletta
  • Latobus
  • Odjazd
  • W prawo czy w lewo
  • Autostop
 

W tym regionie, blisko granicy z Austrią, właśnie w Bledzie, Przyroda stworzyła malownicze jezioro, z małą wysepką na środku. Przed zmrokiem obchodzimy je dookoła.

 

Potem udajemy się na poszukiwanie baru. Słowenia gra mecz eliminacji MŚ z Polską i męska część naszej wyprawy chce to zobaczyć. Ci, którzy interesują się trochę piłką, pamiętają pewnie wynik i grę naszej reprezentacji. Ale dla mnie jest to najlepiej wspomniana porażka biało-czerwonych w historii.

Trafiamy do małej knajpki zapełnionej przez miejscowych i zajmujemy ostatni wolny stolik. W pierwszych minutach spotkania padają z moich ust słowa niegodne dżentelmena, potem zastąpione zostają bezradnymi machnięciami ręką, aż w końcu zrezygnowanym półuśmieszkiem. W przerwie Słoweńcy okazują swoją radość. Nic dziwnego, wygrywają 2:0. Pani z baru robi rundkę po wszystkich stolikach z butelką wódki hołm mejd i jednym kieliszkiem. Każdy wychyla do dna zawartość i pani z kieliszkiem wędruje dalej. Wychylamy i my, gdy przychodzi nasza kolej, po czym przyznajemy się do naszej przynależności narodowej. Dostajemy za to bonusową kolejkę.

Trzeci gol w plecy. Słoweńcy rekompensują nam go kolejką piwa, a po meczu nie przestają rekompensować, starając się chyba pocieszyć nas nie tylko za tą, ale wszystkie porażki w minionym dziesięcioleciu. Tymczasem jeden ze Słoweńców, na którego brzuchu mogliby bezpiecznie lądować ludzie wyskakujący z płonącego budynku, przynosi nam naręcze płyt swoich ulubionych zespołów: od Bon Jovi do AC/DC. I tak, w takt przebojów zbuntowanej młodzieży z lat 80 (my byliśmy zbuntowaną młodzieżą pod koniec 90., ale nie trudno było się wczuć), od jednej kolejki domowej cytrynówki do następnej, na scenie pojawia się miotła (gitara, czasem mikrofon), gruszka do przetykania sedesu (mikrofon, czasem gitara). Zabawa trwa dopóki każdy z obecnych nie udowodnił (po wielokroć), że śpi w nim gwiazda rocka.

 

Rano, gdy otworzyłem oczy, zacząłem się śmiać na myśl o wieczorze ze Słoweńcami. Tusia zaś zaczęła rozcierać posiniaczoną nogę (T: Ech, te podstępne słoweńskie chodniki).

 

Tak to jakoś się składa, że po zakrapianym wieczorze, moja (i tak duża) chęć obcowania z przyrodą dodatkowo rośnie. Może to chęć wyciszenia, a może przeproszenia Przyrody za odurzanie się syntetycznymi środkami zamiast tymi, które daje natura (np. czyste powietrze;). Z wielką radością powitałem więc perspektywę wyprawy za Bled do wąwozu Vintgar. Za miastem droga biegła wśród łąk, pastwisk, a gdzieniegdzie pojawiały się ludzkie siedziby. Odniosłem wrażenie, że działalność człowieka jakoś naturalnie wtapia się tutaj w naturę, ludzkie instalacje wzniesiono z szacunkiem dla krajobrazu. Domki są zadbane, mało kto ogradza swoje posiadłości. Jest alpejsko, lecz z drugiej strony czuć gdzieniegdzie słowiańską duszę.

 

W wąwozie szum strumienia do reszty wypędza z głowy szum wczorajszego wieczora. Powietrze dopływa do wszystkich tych pęcherzyków płucnych i oskrzelików, o których istnieniu pamiętam z lekcji biologii. Dno Radovnej widać doskonale, tak czysta jest woda. Szczęśliwe muszą być tutejsze ryby.

 

Wieczorem wracamy do Ljubljany. Planowaliśmy spędzić kolejną noc w Metelkovej. Jednak Metelkova to miejsce, gdzie ciągle się coś dzieje. A tego wieczora dzieje się nawet zbyt dużo. Jest seria koncertów, mnóstwo ludzi i warunki nie sprzyjają raczej rozstawianiu namiotu.

 

Decydujemy się więc zostawić Ljubljanę i ruszyć dalej. Tym razem pociągiem.Nasz pociąg odjeżdża o 5 rano – mamy czas. Okręcamy się śpiworami i z plecakami pod głową zasypiamy smacznie przed zamkniętą dworcową poczekalnią.

 

 

  • Tam
  • Kaczuchy
  • A kuku
  • Mgliscie
  • Nektar
  • Mur
  • Owcz ped
  • Nad czysta woda
  • Wrota
  • Przeczysta
  • Gdzie modra rzeka
  • Wodospad
  • Promien
  • Swiatlo milion
  • Alpejsko
  • Zlota woda

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. zipiz
    zipiz (07.01.2010 14:52)
    no to ja też sobie pozazdroszczę, a co mi tam... a jest czego :)))
  2. freemarti
    freemarti (23.12.2009 19:17)
    zazdroszczę szczerze-wspaniała podróż :))
  3. zfiesz
    zfiesz (17.12.2009 21:31) +2
    ja widzę, że z was to bardzo porządni ludzie!:-)

    a relacja - bomba!:-) metelkova rulez! obok kopenhaskiej christiany, to jedna ostatnich ostoi (fuj... brzydko mi się skleiło:-) wolnej myśli w europie:-)
  4. czerwony_arbuz
    czerwony_arbuz (17.12.2009 19:38) +1
    Podobały mi się przede wszystkim zdjęcia z Lublany, bo dotychczas kojarzyłam ją jako takie szare miasto. A jednak widać, że jest w niej dużo kolorowych miejsc.
  5. rebel.girl
    rebel.girl (16.12.2009 21:47) +1
    ech, ech - emocjonująca wyprawa, śliczne zdjęcia, świetna relacja... czy ja się powtarzam?? ;)))
  6. sagnes80
    sagnes80 (16.12.2009 20:34) +2
    aż chce się ruszyć w drogę do Słowenii :):):)
  7. kubdu
    kubdu (16.12.2009 17:29) +3
    To się czyta ... z wypiekami !
  8. rebel.girl
    rebel.girl (16.12.2009 3:36) +3
    nie no.... zmusiliście mnie do zalogowania! ;) przeczytałam pierwszy punkt i muszę, po prostu muszę już dać plusa!!! jak zwykle świetnie! ;)