2009-12-06

Podróż Jeden dzień z podróży

Opisywane miejsca: Marvdasht (4032 km)
Typ: Blog z podróży
Podróżując po Iranie nie planowaliśmy podjęcia pracy ani płatnej ani
wolontariackiej, nawet nie przyszło nam to do głowy. Oczywiście życie
samo pisze scenariusze, a los co jakiś czas płata figle. I oto z
drżącym sercem stanęłam przed grupą młodych Irańczyków żądnych wiedzy
teoretycznej i praktycznej z zakresu teatru lalek. Zadanie ambitne, ale
czy mu podołam?

Jak to się stało?Pewnego dnia przeglądałam
skrzynkę mailową sprawdzając czy są jakieś odpowiedzi z Hospitality
Club. Było ich tam wiele, ale moją uwagę przykuł mail od młodego
Irańczyka, który zapraszał nas do swojego domu rodzinnego w Marvdasht,
miasteczka oddalonego o kilka kilometrów od Persepolis.
Co prawda plany mieliśmy trochę inne, ale w tym mailu było coś, co
bezapelacyjnie przekonało mnie o przyjęciu tego zaproszenia.Z
maila dowiedziałam się o działającej charytatywnie fundacji Mehrgan,
której jednym z zadań jest przygotowywanie spektakli lalkowych dla
dzieci z biednych rodzin i uchodźców afgańskich. Zajmuje się tym grupka
amatorów-zapaleńców, działających co prawda pod okiem profesjonalnego
aktora, ale tworzących przedstawienia „na czuja”. A ja miałabym być tym
profesjonalnym aktorem-lalkarzem (dyplom w sumie mam...) który
otworzyłby przed nimi tajemnice lalkarstwa? Zgodziłam się od
razu, a po kilku godzinach do świadomości zaczęły dochodzić wątpliwości
i pytania: czy dam sobie radę z grupką dorosłych - do tej pory
pracowałam tylko z dziećmi, jak w kilka godzin mam im wytłumaczyć, na
czym polega teatr lalek, czy mój angielski będzie dla nich zrozumiały,
czy to nie będzie dla nich nudne, jak mam prowadzić warsztaty w chustce
na głowie itd... to się chyba nazywa panika i to przez duże „P”.Jest na to wszystko rada - trzeba ułożyć plan, a potem go wykonać!To po pierwsze i najważniejsze, czyli będąc młodą lalkarką......zaczęłam przypominać sobie jak to było w pierwszych dniach w mojej
szkole teatralnej. A było to dawno! Mimo to pamiętam dobrze pierwsze
zajęcia z lalek z Panią Benią i z profesorem Janem Plewako, kiedy
mogliśmy zobaczyć jak po mistrzowsku animuje lalką. Niezapomniane
chwile, kiedy po żmudnych i długich ćwiczeniach samej ręki można było
wreszcie wziąć lalkę i „ożywić ją”. Co wtedy było najważniejsze...
sprawić żeby ten kawałek drewna trzymany w dłoni przekazywał emocje:
smutek, radość, strach... A teraz ja mam być tą osobą, która przekaże
tę wiedzę innym. Odpowiedzialne zadanie i wcale nie czuję się pewnie w
tej roli.Najważniejsze, że na kilku kartkach udało mi się
sporządzić szczegółowy plan warsztatów wg którego mam zamiar
postępować. Składają się na niego: ćwiczenia z zajęć ze szkoły
teatralnej, ćwiczenia z warsztatów z czeskim teatrem Continuo i kilka
złotych myśli reżysera Piotra Tomaszuka z czasów, gdy miał w miarę
równo pod sufitem. Chyba się uda.To po pierwsze i najważniejsze, czyli konfrontacja z zapaleńcami.Nadszedł ten dzień, kiedy mają się odbyć warsztaty. Od rana nieustająco jest przy mnie niechciany towarzysz - stres. Po wczorajszym perskim wieczorze
pełnym wrażeń i krótkiej nocy na tarasie nie czuję się na siłach, aby
stawić czoła postawionemu przede mną zadaniu. Nawet pyszne śniadanie,
przygotowane przez Mariam, nie jest w stanie mnie rozluźnić. Cały czas
mam cień nadziei, że jednak warsztaty się nie odbędą. Nagle pod
dom podjeżdża samochód i Keyvan z uśmiechem zawiadamia mnie, że „możemy
jechać i wszyscy już na Ciebie czekają”. Acha, wszyscy już na mnie
czekają... Wyśmienicie! Chyba zaraz zemdleję ze strachu! Znacie ten
ruch krtani, która z głośnym gulgnięciem przełyka ślinę?No nic,
po kilkunastu minutach jestem w siedzibie fundacji, czyli w czymś w
rodzaju namiotu cyrkowego w kształcie kwadratu. W środku jest duszno i
nawet podmuch licznych wiatraczków jakoś nie poprawia sytuacji. Na
miejscu jest kilkanaście osób, dziewczyny okutane w chusty i ubrane
tak, jak nakazuje hidżab.
Irańczycy przyglądają mi się ukradkiem, ale z zainteresowaniem. Są tu
też Andrzej i Michał. Bardzo chcieli być obecni na warsztatach, że niby
chcą popstrykać fotki, popatrzeć na Iranki, a tak naprawdę pewnie
chcieli się ze mnie ponabijać, więc powiedziałam im, że jeśli chcą tu
być, muszą brać czynny udział w warsztatach (ja też będę mogła się z
nich ponabijać). W ten oto sposób w polskim narodzie przybyło dwóch
nowych lalkarzy: Andrzej Budnik i Michał Domański.3-2-1-0 Zaczynamy!Warsztaty
zaczęły się standartowo – każdy się przedstawia. Zebrali się tu młodzi
ludzie o różnych zawodach, z różnych środowisk, ale ich wspólnym
mianownikiem jest to, że są amatorami teatru lalek. Zabrzmi to może
pretensjonalnie, ale naprawdę czuję się tym faktem jakoś poruszona.
Wszyscy ci ludzie zebrali się tu, bo chcą się dowiedzieć od polskiej
lalkarki jak się pracuje z lalką. Pytaniom nurtującym moich
„słuchaczy” nie ma końca i można by przesiedzieć kilka ładnych godzin
tylko dyskutując o teatrze, ale czasu mamy mało, więc zabieramy się do
roboty. Zadaję im najprostsze, podstawowe ćwiczenia i efekt jest piorunujący.
Widać, że każdy z nich w pełni koncentruje się na zadanym ćwiczeniu i
angażuje się w nie w 100 procentach. Żadnych głupich rozmów,
„śmichów-chichów” i innych dekoncentrujących działań. Czy to perska
wrażliwość na sztukę? Możliwe, że coś w tym jest. Ćwiczenia wykonują
zbiorowo, dla oszczędności czasu i po to, żeby każdy mógł się skupić na
sobie, a nie przejmować się, że inni patrzą.Początkowo ściśle trzymam się misternie ułożonego planu, ale kiedy
przechodzimy do ćwiczeń wymagających uruchomienia wyobraźni, rzucam mój
zeszyt w kąt i do następnych ćwiczeń czerpię inspirację z moich
warsztatowiczów. Po co mam sztywno trzymać się sztucznego planu, skoro
zajęcia idą trochę w inną stronę...Obserwuję ich jak pełni
zapału realizują kolejne zadania. Każdy z nich jest zupełnie inny i
bardzo się to uwidacznia w ich teatralnych działaniach. Nie ma tu
dobrych i złych aktorów, są tu zapaleńcy, którzy chłoną każdą sekundę
tych warsztatów – amatorzy, czyli miłośnicy.Jestem zdumiona jak
dobrze rozumieją moje intencje, mimo, że komunikacja jest trochę
utrudniona, bo ja mówię po angielsku, a mój „asystent” tłumaczy to na
farsi. Po ogólnych ćwiczeniach aktorskich, uczymy się tego, że sama
dłoń może być lalką i pracujemy dość długo w ten sposób przed i za
parawanem.Najpiękniejszy moment warsztatów, który pokazał też, kto „załapał” na
czym to polega, a kto nie, nastąpił wtedy, gdy przyszło do pracy z
lalkami w grupach 3-osobowych. Zadanie polega na tym, że każda grupka
ma do dyspozycji duży arkusz papieru i ma z niego stworzyć jakąś lalkę,
a potem wspólnie ją animować. Każda grupa stworzyła jakąś zadziwiającą
formę, ale jedna z grup wykazała się największą kreatywnością,
stworzyła bowiem lalkę, która ulegała coraz to nowym transformacjom.
Ich wyobraźnia nie ma chyba końca i co chwilę staje przed nami inna
postać... Śmiejemy się do rozpuku, aż tu nagle okazuje się, że pora
warsztaty zakończyć, bo trwają juz 5 godzin. Kiedy ten czas zleciał? Chwilę jeszcze trwają luźne powarsztatowe
rozmowy, ludzie pytają o możliwości wzięcia udziału w dłuższych kursach
lalkarskich w Europie itd. Pytanie tylko, kto z nich będzie miał realną
możliwość wyjazdu z Iranu... ale to temat na zupełnie osobny artykuł. EpilogZmęczona
i zadowolona ze smakiem zajadam domowy obiad a potem cała czwórka,
czyli Andrzej, Michał, Keyvan i ja udajemy się na popołudniową drzemkę
na perskim dywanie. To był pracowity dzień dla nas wszystkich i każdy
coś z niego wyniósł: Andrzej i Michał mają sporo zdjęć z warsztatów,
Keyvan nagrał film i ma też ogólną radochę, a ja mam najwięcej –
dowiedziałam się, że potrafię poprowadzić warsztaty lalkarskie z
dorosłymi i sprawia mi to dużą radość.Podróżowanie po świecie
jest wielką przygodą, odwiedza się wiele ciekawych miejsc, spotyka się
niezwykłych ludzi, ale najcenniejsze jest to, że można dowiedzieć się o
sobie kilku nowych rzeczy. Tym razem dzięki grupce Irańczyków –
amatorów teatru lalek przekonałam się, że nie jestem taka słaba jak mi
się wydawało i jak mi się czasem wmawiało.Zobacz pełną galerię zdjęć z warsztatów lalkarskich

Podróżując po Iranie nie planowaliśmy podjęcia pracy ani płatnej ani wolontariackiej, nawet nie przyszło nam to do głowy. Oczywiście życie samo pisze scenariusze, a los co jakiś czas płata figle. I oto z drżącym sercem stanęłam przed grupą młodych Irańczyków żądnych wiedzy teoretycznej i praktycznej z zakresu teatru lalek. Zadanie ambitne, ale czy mu podołam? Jak to się stało?
Pewnego dnia przeglądałam skrzynkę mailową sprawdzając czy są jakieś odpowiedzi z Hospitality Club. Było ich tam wiele, ale moją uwagę przykuł mail od młodego Irańczyka, który zapraszał nas do swojego domu rodzinnego w Marvdasht, miasteczka oddalonego o kilka kilometrów od Persepolis. Co prawda plany mieliśmy trochę inne, ale w tym mailu było coś, co bezapelacyjnie przekonało mnie o przyjęciu tego zaproszenia.

Z maila dowiedziałam się o działającej charytatywnie fundacji Mehrgan, której jednym z zadań jest przygotowywanie spektakli lalkowych dla dzieci z biednych rodzin i uchodźców afgańskich. Zajmuje się tym grupka amatorów-zapaleńców, działających co prawda pod okiem profesjonalnego aktora, ale tworzących przedstawienia „na czuja”. A ja miałabym być tym profesjonalnym aktorem-lalkarzem (dyplom w sumie mam...) który otworzyłby przed nimi tajemnice lalkarstwa?

Zgodziłam się od razu, a po kilku godzinach do świadomości zaczęły dochodzić wątpliwości i pytania: czy dam sobie radę z grupką dorosłych - do tej pory pracowałam tylko z dziećmi, jak w kilka godzin mam im wytłumaczyć, na czym polega teatr lalek, czy mój angielski będzie dla nich zrozumiały, czy to nie będzie dla nich nudne, jak mam prowadzić warsztaty w chustce na głowie itd... to się chyba nazywa panika i to przez duże „P”.
Jest na to wszystko rada - trzeba ułożyć plan, a potem go wykonać!

To po pierwsze i najważniejsze, czyli będąc młodą lalkarką...

...zaczęłam przypominać sobie jak to było w pierwszych dniach w mojej szkole teatralnej. A było to dawno! Mimo to pamiętam dobrze pierwsze zajęcia z lalek z Panią Benią i z profesorem Janem Plewako, kiedy mogliśmy zobaczyć jak po mistrzowsku animuje lalką. Niezapomniane chwile, kiedy po żmudnych i długich ćwiczeniach samej ręki można było wreszcie wziąć lalkę i „ożywić ją”. Co wtedy było najważniejsze... sprawić żeby ten kawałek drewna trzymany w dłoni przekazywał emocje: smutek, radość, strach... A teraz ja mam być tą osobą, która przekaże tę wiedzę innym. Odpowiedzialne zadanie i wcale nie czuję się pewnie w tej roli.

Najważniejsze, że na kilku kartkach udało mi się sporządzić szczegółowy plan warsztatów wg którego mam zamiar postępować. Składają się na niego: ćwiczenia z zajęć ze szkoły teatralnej, ćwiczenia z warsztatów z czeskim teatrem Continuo i kilka złotych myśli reżysera Piotra Tomaszuka z czasów, gdy miał w miarę równo pod sufitem. Chyba się uda.

To po pierwsze i najważniejsze, czyli konfrontacja z zapaleńcami.

Nadszedł ten dzień, kiedy mają się odbyć warsztaty. Od rana nieustająco jest przy mnie niechciany towarzyszstres. Po wczorajszym perskim wieczorze pełnym wrażeń i krótkiej nocy na tarasie nie czuję się na siłach, aby stawić czoła postawionemu przede mną zadaniu. Nawet pyszne śniadanie, przygotowane przez Mariam, nie jest w stanie mnie rozluźnić. Cały czas mam cień nadziei, że jednak warsztaty się nie odbędą.
Nagle pod dom podjeżdża samochód i Keyvan z uśmiechem zawiadamia mnie, że „możemy jechać i wszyscy już na Ciebie czekają”. Acha, wszyscy już na mnie czekają... Wyśmienicie! Chyba zaraz zemdleję ze strachu! Znacie ten ruch krtani, która z głośnym gulgnięciem przełyka ślinę?

No nic, po kilkunastu minutach jestem w siedzibie fundacji, czyli w czymś w rodzaju namiotu cyrkowego w kształcie kwadratu. W środku jest duszno i nawet podmuch licznych wiatraczków jakoś nie poprawia sytuacji. Na miejscu jest kilkanaście osób, dziewczyny okutane w chusty i ubrane tak, jak nakazuje hidżab. Irańczycy przyglądają mi się ukradkiem, ale z zainteresowaniem. Są tu też Andrzej i Michał. Bardzo chcieli być obecni na warsztatach, że niby chcą popstrykać fotki, popatrzeć na Iranki, a tak naprawdę pewnie chcieli się ze mnie ponabijać, więc powiedziałam im, że jeśli chcą tu być, muszą brać czynny udział w warsztatach (ja też będę mogła się z nich ponabijać). W ten oto sposób w polskim narodzie przybyło dwóch nowych lalkarzy: Andrzej Budnik i Michał Domański.

3-2-1-0 Zaczynamy!
Warsztaty zaczęły się standartowo – każdy się przedstawia. Zebrali się tu młodzi ludzie o różnych zawodach, z różnych środowisk, ale ich wspólnym mianownikiem jest to, że są amatorami teatru lalek. Zabrzmi to może pretensjonalnie, ale naprawdę czuję się tym faktem jakoś poruszona. Wszyscy ci ludzie zebrali się tu, bo chcą się dowiedzieć od polskiej lalkarki jak się pracuje z lalką.
Pytaniom nurtującym moich „słuchaczy” nie ma końca i można by przesiedzieć kilka ładnych godzin tylko dyskutując o teatrze, ale czasu mamy mało, więc zabieramy się do roboty.

Zadaję im najprostsze, podstawowe ćwiczenia i efekt jest piorunujący. Widać, że każdy z nich w pełni koncentruje się na zadanym ćwiczeniu i angażuje się w nie w 100 procentach. Żadnych głupich rozmów, „śmichów-chichów” i innych dekoncentrujących działań. Czy to perska wrażliwość na sztukę? Możliwe, że coś w tym jest. Ćwiczenia wykonują zbiorowo, dla oszczędności czasu i po to, żeby każdy mógł się skupić na sobie, a nie przejmować się, że inni patrzą.

Początkowo ściśle trzymam się misternie ułożonego planu, ale kiedy przechodzimy do ćwiczeń wymagających uruchomienia wyobraźni, rzucam mój zeszyt w kąt i do następnych ćwiczeń czerpię inspirację z moich warsztatowiczów. Po co mam sztywno trzymać się sztucznego planu, skoro zajęcia idą trochę w inną stronę...

Obserwuję ich jak pełni zapału realizują kolejne zadania. Każdy z nich jest zupełnie inny i bardzo się to uwidacznia w ich teatralnych działaniach. Nie ma tu dobrych i złych aktorów, są tu zapaleńcy, którzy chłoną każdą sekundę tych warsztatów – amatorzy, czyli miłośnicy.
Jestem zdumiona jak dobrze rozumieją moje intencje, mimo, że komunikacja jest trochę utrudniona, bo ja mówię po angielsku, a mój „asystent” tłumaczy to na farsi. Po ogólnych ćwiczeniach aktorskich, uczymy się tego, że sama dłoń może być lalką i pracujemy dość długo w ten sposób przed i za parawanem.

Najpiękniejszy moment warsztatów, który pokazał też, kto „załapał” na czym to polega, a kto nie, nastąpił wtedy, gdy przyszło do pracy z lalkami w grupach 3-osobowych. Zadanie polega na tym, że każda grupka ma do dyspozycji duży arkusz papieru i ma z niego stworzyć jakąś lalkę, a potem wspólnie ją animować. Każda grupa stworzyła jakąś zadziwiającą formę, ale jedna z grup wykazała się największą kreatywnością, stworzyła bowiem lalkę, która ulegała coraz to nowym transformacjom. Ich wyobraźnia nie ma chyba końca i co chwilę staje przed nami inna postać... Śmiejemy się do rozpuku, aż tu nagle okazuje się, że pora warsztaty zakończyć, bo trwają juz 5 godzin.

Kiedy ten czas zleciał? Chwilę jeszcze trwają luźne powarsztatowe rozmowy, ludzie pytają o możliwości wzięcia udziału w dłuższych kursach lalkarskich w Europie itd. Pytanie tylko, kto z nich będzie miał realną możliwość wyjazdu z Iranu... ale to temat na zupełnie osobny artykuł.

Epilog
Zmęczona i zadowolona ze smakiem zajadam domowy obiad a potem cała czwórka, czyli Andrzej, Michał, Keyvan i ja udajemy się na popołudniową drzemkę na perskim dywanie. To był pracowity dzień dla nas wszystkich i każdy coś z niego wyniósł: Andrzej i Michał mają sporo zdjęć z warsztatów, Keyvan nagrał film i ma też ogólną radochę, a ja mam najwięcej – dowiedziałam się, że potrafię poprowadzić warsztaty lalkarskie z dorosłymi i sprawia mi to dużą radość.

Podróżowanie po świecie jest wielką przygodą, odwiedza się wiele ciekawych miejsc, spotyka się niezwykłych ludzi, ale najcenniejsze jest to, że można dowiedzieć się o sobie kilku nowych rzeczy. Tym razem dzięki grupce Irańczyków – amatorów teatru lalek przekonałam się, że nie jestem taka słaba jak mi się wydawało i jak mi się czasem wmawiało.

Zobacz pełną galerię zdjęć z warsztatów lalkarskich

  • Jak ruszać lalką?
  • Jemy śniadanie na perskim dywanie - przed warsztatami
  • Alicja podczas warsztatów
  • Lekca tworzenia lalek

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. lmichorowski
    lmichorowski (21.02.2010 17:53) +1
    Zgadzam się z opiniami "slawannki" i "rebel.girl" - relacja ciekawa, szkoda że tak uboga w zdjęcia. Przydałoby się, żeby zamieszczane zdjęcia miały większy format i szkoda je psuć tak wielką sygnaturą. Lepiej podać adres waszej strony gdzieś w tekście. Pozdrawiam.
  2. rebel.girl
    rebel.girl (07.12.2009 17:26)
    gratuluję - najwyraźniej przełomowego - doświadczenia ;)
    no i zazdraszczam trochę tak niezwykłej umiejętności i talentu ;)
    powodzenia w waszej wyprawie ;)
  3. slawannka
    slawannka (06.12.2009 18:09) +1
    Super ciekawe, tylko proszę, daj tu więcej zdjęć! I to najlepiej, bez tych podpisów zamazujących zdjęcia...
loswiaheros

loswiaheros

Alicja i Andrzej lub Andrzej i Alicja ;)
Punkty: 5590