2009-09-26

Podróż Bella Italia

Opisywane miejsca: Genua
Typ: Blog z podróży

Pomysł na wakacje w Genovie, jak nazywają ją miejscowi (Genui) narodził się po przeczytaniu artykułu o tym mieście. Miasto położone na Riwierze Liguryjskiej, jak się okazało jest raczej mało odwiedzane przez turystów ze świata. Choć znajduje się w nim mnóstwo małych hoteli to zapełniają je głównie włoscy turyści, chcący spędzi wakacje nad morzem.  

 

Ale zaczynając od początku. Artykuł i Genovę pokazała mi moja znajoma, z którą zresztą w tą podróż się udałam. Niestety z Polski do Genovy nie ma żadnych bezpośrednich lotów. Zrodził się więc pomysł, aby tanimi liniami polecieć z Warszawy do Mediolanu, a stamtąd do Ligurii uda się pociągiem (odległość około 200km).  

 

Więc wyruszyłyśmy. Z lotniska w Bergamo, gdzie wylądowałyśmy, autobusy do Dworca Głównego w Mediolanie kursują co 20 min. Z kupieniem biletu na pociąg do Genovy, który jedzie 1,5 godziny też nie było problemu.  

 

Po dojechaniu do Genovy, zaopatrzeniu się w biurze informacji turystycznej w mapę, udałyśmy się na poszukiwanie naszego, zarezerwowanego wcześniej przez Internet hotelu. Całe szczęście znajdował się on niedaleko stacji, bo podróż z walizkami po wąskich, wyboistych uliczkach nie należy do rzeczy szczególnie przyjemnych.  

 

W hotelu, w którym jak zapewniano na stronie internetowej wszystkie okna są z widokiem na port, czekało nas małe rozczarowanie. Z naszych okien na pewno nie było widoku portu, a raczej tory na których były prowadzone roboty, a którymi w nocy kursowały niekiedy pociągi towarowe. No ale trudno nie można mieć wszystkiego.  

 

Po odświeżeniu się udałyśmy się do centrum miasta, aby wreszcie coś zjeść, a najlepiej jakąś włoską pizze, makaron albo risotto z owocami morza o którym tyle czytałam. Niestety ze względu na to, że była to godzina około 16-17 jedzenia, nie licząc kanapek i ciastek, nigdzie nie chciano nam podać. Sjesta, która trwa tam od około godziny 12-13 do 18-19 zmusiła nas do zjedzenia naszego, pierwszego, włoskiego posiłku w … McDonaldsie.  

 

To co rzuca się w oczy na mieście to wszechobecne skutery, ludzie z kaskami w rękach. Miejscowi poruszają się głównie skuterami bądź małymi samochodami ze względu na wąskie uliczki i domy stawiane jakby na każdej możliwej przestrzeni.  

 

Po jakże „pysznym” obiedzie zaczęłyśmy spacer po mieście. W małych, wąskich uliczkach, w których można się dosłownie pogubić, stoiska z warzywami, lady z wędlinami i mięsem oraz kosze z pieczywem widzi się na każdym kroku. Idąc tak dotarłyśmy do „dzielnicy” w której mieszanka kultur afrykańskiej, wietnamskiej i hinduskiej była wprost niesamowita. Kobiety w kolorowych, afrykańskich strojach sprzedawały na ulicy zioła, młodzi Wietnamczycy mieli co chwila sklep, w którym ubrania przypominały te ze Stadionu Dziesięciolecie, a małe dzieci biegały po chodniku.  

 

Po zaopatrzeniu się w ferro, czyli włoskie pałeczki chlebowe z solą, oliwkami, pomidorami i serem udałyśmy się wzdłuż portu do hotelu, aby nabrać sił przed zwiedzaniem, które zaplanowałyśmy na dzień następny.  

 

Cel drugiego dnia – wejść jak najwyżej. Miasto, które położone jest na wzgórzach ma tysiące, a może miliony schodów. Gdzieniegdzie można nawet dostrzec windy dzięki którym można dostać się do wyższych partii miasta. Gdy już zacznie się wspinaczkę ma się wrażenie, że schody się nigdy nie skończą. Jednak, jak się okazało po około 2,5 godzinnej wspinaczce mogą się skończy. Dotarłyśmy bowiem do punktu w którym nie było żadnych schodów – zdobyłyśmy „szczyt” miasta. Mimo naszego wycieńczenia warto jednak było, bo widok który się rozpościera jest wprost zniewalający. Zostało nam więc schodzenie. Ludzi nie było wcale. Miało się wrażenie, że albo wszyscy wyjechali albo śpią, a to za sprawą dużych, głównie zielonych okiennic, które są zasłonięte przez cały dzień.  

 

Głodne po wspinaczce znalazłyśmy nawet bar szybkiej obsługi, nazywany u nich raczej kawiarnią, w którym mogłyśmy zjeść, podgrzewany co prawda w mikrofalówce, makaron z pesto. Na stole przy którym siedziałyśmy stał stojak m.in. z oliwą z oliwek, gdzie na jej etykiecie dostrzegłyśmy polskie tłumaczenie. Ciekawe było to, że we Włoszech, a przynajmniej w Genovie, w kawiarni ludzie nie siadają przy stoliku delektując się kawą, a tylko wypijają ją szybko stojąc przy barze.  

 

Po wąskich uliczkach miasta można chodzi godzinami. Co prawda co jakiś czas zauważa się, że jest się w punkcie wyjściowym, jednak ze względu na to, że turystów, szczególnie w tygodniu jest tu mało, można poczuć rytm w jakim żyją mieszkańcy.  

 

Nauczone dzień wcześniej w jakich godzinach należy jeść na obiadokolacje wyszłyśmy po godzinie 19. Pizza z karczochami, włoską szynką i serem mozzarellą jest warta polecenia każdemu. Wracając jednymi z głównych ulic miasta m.in. Via Roma, Via Balbi i Via Sera zauważyłyśmy, że miasto o godzinie 21 zamiera. Tylko w nielicznych otwartych kawiarniach siedzą mężczyźni popijając kawę, wino lub inne trunki.  

 

Trzeciego dnia wybrałyśmy się do zachodniej części miasta. Zobaczyłyśmy latarnię morską i port, która jako największy port we Włoszech nawet z góry jest nie do ogarnięcia wzrokiem. Aby go miną wsiadłyśmy w pierwszy nadjeżdżający autobus i pojechałyśmy nim do zajezdni. Autobus zatrzymał się przy plaży wzdłuż której ciągnie się drewniany deptak z zainstalowanymi leżakami i ławkami. Leżąc na leżaku, pod ręcznikami można podziwiać morze, które jest mu bardzo spokojne.  

 

W godzinach sjesty udało nam się nawet znaleźć otwartą restauracje i zjeść dość popularny tu makaron z sosem śmietanowym „oblepiony” bułką tartą. Smak niespotykany przeze mnie wcześniej. Na deser pyszne lody dostępne w najróżniejszych smakach.  

 

Na kamienistej plaży, gdzie można znaleźć prawdziwe turkusowe skarby i gdzie z czasem pojawiło się słońce spędziłyśmy czas do wieczora. Wracając kupiłyśmy pizze w barze, gdzie do wyboru było ponad 40 różnych wariantów. Pizze podawane są w nich szybko, chociaż ruch w takim barze jest cały czas.   Następnego dnia zaplanowałyśmy podróż do pobliskich, małych miejscowości. Kupiłyśmy bilet na pociąg i pojechałyśmy do miejscowości San Margarita Liguria, gdzie ludzie zamiast na plaży, które są tam głównie prywatne, leżą na betonowych płytach 10 metrów od drogi. Po krótkim spacerze po mieście wsiadłyśmy w autobus jadący do Portofino.  

 

To był strzał w dziesiątkę. Do Portofino autobus jedzie wąskimi, krętymi ulicami, trąbiąc przed każdym zakrętem i uprzedzając innych kierowców, że nadjeżdża Pierwsze co rzuca się w oczy po przyjeździe do Portofino to ilość ekskluzywnych butików w uliczce prowadzącej do portu. Gdy dojdzie się już do małego portu, w którym cumują jachty najbogatszych, widać kolorowe domki i zbocza porośnięte cyprysami i oliwkami.  

 

Na jednym ze wzgórz nad miastem widać zamek Castello Brown pod który się udałyśmy. Zamek może nie jest oszałamiający, ale widoki z góry gdy się do niego idzie już tak. Lazurowa woda, kolorowe domki, wybrzeże po drugie stronie, gdzie widać pozostałe miejscowości Riwiery są widokiem niezapomnianym. Słowa piosenki Sławy Przybylskiej „Jest długie lato w Portofino/I dużo gości z wszystkich stron/I strumieniami płynie wino” dobrze oddają klimat tego miasta, bo to właśnie tu, pierwszy raz od przyjazdu usłyszałyśmy kilka razy ludzi mówiących w języku polskim.  

 

Po udaniu się na jeszcze jedno ze wzgórz Portofino na którym znajdował się kościół San Georgio udałyśmy się autobusem ponownie do San Margarita Liguria, a stamtąd do miasteczka jeszcze bardziej wysuniętego na wschód – Rapallo.  

 

W Rapallo spróbowałyśmy w miejscowym barze specjału regiony – focaccia. Przechodząc nadmorskim deptakiem można poczuć się trochę jakby były tam urządzane wczasy tylko dla emerytów, których widać wszędzie. W mieście odwiedzanym przez samego Ernesta Hemingwaya można zobaczy piękną starówkę oraz mały zamek przy morzu zbudowany w XVI wieku.  

 

Pociągiem z powrotem pojechałyśmy do Genowy, gdzie w miejscowym supermarkecie zaopatrzyłyśmy się we włoskie przysmaki: wędlinę Speck, specjalność regionu – podwędzany ser Provolone, parmezan,  słodkie pomidory koktajlowe, ciabatty oraz oczywiście wino, niestety odkręcane, bo nie kupiłyśmy jeszcze korkociągu.  

 

Ostatniego dnia w Genovie udałyśmy się pociągiem do stacji Genowa Nervi, gdzie lazurowa woda przyciąga miejscowych spragnionych kąpieli i opalania. Ze względu na brak plaż ludzie leżą tam na wielkich skałach wystających ponad wodę Morza Liguryjskiego. Po dłuższej wędrówce wzdłuż wybrzeża znalazłyśmy kawałek kamienistej plaży. Woda przez którą widać dno zachęcała do nurkowania. Ze względu na panujący upał na plaży nie wytrzymałyśmy zbyt długo, ponieważ na nagrzanych od słońca kamieniach nie dało się postawić gołej stopy.  

 

Wracając wybrzeżem wstąpiłyśmy do restauracji na skarpie, z której tarasu roztaczał się widok na Riwierę. Tam też jadłyśmy najlepszą foccacie nadziewaną mozzarellą oraz pizzę. Przyjemnie było podczas jedzenia obserwować spokojne morze po którym ludzie pływają na kajakach oraz skalne wybrzeże.  

 

Wieczorem udałyśmy się na ostatni spacer po mieście i porcie. Jak się okazało, ze względu na to, że był piątek miasto ożyło. Wszędzie było widać chodzących ludzi, restauracje i bary w tygodniu zamykane wcześnie teraz były otwarte do późnych godzin nocnych.  

 

Po śniadaniu i wymeldowaniu udałyśmy się na pociąg do Mediolanu w którym miałyśmy spędzi ostatnie trzy dni podróży. Tym razem pojechałyśmy o połowę tańszym pociągiem regionalnym, który jechał dwie godziny.  

 

Po przyjeździe wybrałyśmy się na zwiedzanie okolicy naszego hotelu. Chodząc ulicami, znacznie szerszymi niż w Genovie, gdzie ludzie jeżdżą samochodami, a nie na skuterach, znalazłyśmy się na miejscowym targu ciągnącym się wzdłuż ulicy. Były na nim stragany z warzywami i owocami ozdobione na górze liśćmi bananów, pachnąca bazylia, no i oczywiście mnóstwo podróbek torebek, pasków, portfeli największych projektantów.  

 

Drugiego dnia w Mediolanie udałyśmy się pieszo do centrum miasta. Droga zajęła nam około 45minut. Jednak było warto. Idąc parkiem Hyatt MilanAdres: dotarłyśmy do Zamku Sforzesco, którego budowę rozpoczęto w 1360 roku i który był rezydencją książęcą Mediolanu. Idąc dalej dotarłyśmy do głównego placu miasta Piazza del Duomo, na którym znajduje się słynna Katedra.   Katedra Narodzin św. Marii jest po Bazylice św. Piotra w Rzymie i katedrze w Sewilli, trzecią co do wielkości budowlą w Europie. Katedra, oprócz rozmiarów, zwraca też uwagę jasnym kolorem ścian. Po wejściu do środka robi jeszcze większe wrażenie niż na zewnątrz. Przytłacza jej wysoki sufit, wielkie kolumny, a przepiękne witraże sprawiają, że wpadające światło przybiera różne kolory.  

 

Wejście na dach katedry uważałam za punkt obowiązkowy wycieczki. Roztacza się z niego widok na miasto, a podobno przy dobrej pogodzie widać z dachu szczytu Alp, ja niestety nie zauważyłam. Ruch na dachu katedry jest niestety dość duży co uniemożliwia posiedzenie na dachu w ciszy i cieszenie się w pełni widokami.  

 

Z Piazza del Duomo przeszłyśmy pasażem pod wielkim szklanym dachem, Galerią Wiktora Emanuela na Piazza della Scala, gdzie znajduje się słynna opera La Scala. Chodząc po placu długo nie mogłyśmy jej dostrzec, może dlatego, że spodziewałam się budowli która powala na kolana. Jednak "Teatro alla Scala" jest klasycznym budynkiem nie rzucającym się w oczy. Nie mogąc znieść niedzielnego tłumu turystów udałyśmy się ponownie do parku Hyatt Milan, gdzie obserwując występy grających na bębnach muzyków po prostu odpoczywałyśmy. Na zakończenie dnia udałyśmy się na pyszne ravioli ze szpinakowo-serowym nadzienie podane z sosem pomidorowym.  

 

Ostatniego dnia w Mediolanie miałyśmy zamiar udać się na wielkie zakupy, w końcu Mediolan jest „stolicą mody”. Niestety ceny w butikach do których odważyłyśmy się wejść sprowadziły nas brutalnie na ziemie.  

 

Z Mediolanu wróciłam więc bogatsza tylko o dwie filiżanki i szklanki do wina, no i oczywiście we włoskie makarony, sery, wędliny i wina.  

 

Po całej podróży doszłam do wniosku, że Genova, małe miasto nad morzem z którego pochodzi Krzysztof Kolumb zrobiło na mnie ogromne, pozytywne wrażenie. Małe uliczki, wąskie schody, czerwone skutery Vespa i turkusowe morze na pewno zostaną w mojej pamięci. Tego samego nie mogę jednak powiedzieć o Mediolanie, gdzie choć Katedra jest piękna, to jest to tylko duża metropolia pełna turystów.   

  • Dworzec w Mediolanie
  • Genova
  • Genova
  • Genova
  • Genova
  • Genova
  • Genova - port
  • Genova - latarnia morska
  • Genova - plaża
  • Genova - plaża
  • Genova - plaża
  • San Margarita Liguria
  • San Margarita Liguria
  • San Margarita Liguria - Vespa
  • San Margarita Liguria
  • Portofino
  • Portofino
  • Portofino
  • Portofino
  • Portofino
  • Portofino
  • Portofino
  • Portofino
  • Portofino
  • Portofino
  • Portofino
  • Portofino
  • Portofino
  • Portofino
  • Portofino
  • Rapallo
  • Rapallo
  • Rapallo
  • Rapallo
  • Genova - plaża
  • Genova
  • Genova
  • Genova
  • Genova
  • Genova - port
  • Genova - port
  • Włoska kolacja
  • Mediolan - Zamek Sforzesco
  • Mediolan - Zamek Sforzesco
  • Mediolan - Zamek Sforzesco
  • Mediolan - Zamek Sforzesco
  • Mediolan - Zamek Sforzesco
  • Mediolan - Zamek Sforzesco
  • Mediolan
  • Mediolan
  • Mediolan - Katedra
  • Mediolan - Katedra
  • Mediolan - Katedra
  • Mediolan - Katedra
  • Mediolan - Katedra
  • Mediolan - Katedra
  • Mediolan - Katedra
  • Mediolan - Katedra
  • Mediolan - pasaż Wiktora Emanuela
  • Mediolan - pasaż Wiktora Emanuela
  • Mediolan - pasaż Wiktora Emanuela
  • Mediolan - Teatro alla Scala

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. lmichorowski
    lmichorowski (05.10.2009 14:40) +2
    Dziękuję za relację. Przypomniało mi to nieco lata 1997 - 1998, ktore spędziłem właśnie w Italii (w prowicji Como) pracując w filii macierzystej firmy. Właśnie w czasie tego pobytu miałem okazję, w czasie któregoś z weekendów wpaść do Genui, Santa Margherita Ligure i oczywiście do Portofino. Gdybyś była w przyszłości w północnych Włoszech polecam takie miejsca jak Bellagio i Madonna del Ghisallo nad jeziorem Como, starówkę w Bergamo (tzw. Bergamo Alta), malownicze Lago d'Iseo, czy urocze miasteczko Fabriano, leżące w regionie Marche. Nie są to miejsca z pierwszych stron przewodników turystycznych, ale warto zboczyć z utartych szlaków by je zobaczyć. A tak naprawdę, to nie spotkałem w Italii miasta lub miasteczka, w którym nie byłoby niczego godnego uwagi. I za to ją lubię. Pozdrawiam.

  2. slawannka
    slawannka (29.09.2009 13:42) +1
    Marta, to my dziękujemy, w każdym razie ja - za przywołanie wspomnień:)
  3. kanguria
    kanguria (29.09.2009 13:10) +1
    No i oczywiście genueńskie budynki w paski :)
  4. kanguria
    kanguria (29.09.2009 13:08) +1
    Akwarium jest wspaniałe, polecam gorąco następnym razem :)
  5. wojmarta
    wojmarta (27.09.2009 20:02) +1
    Dziękuje i również witam:)
    No niestety w akwarium nie byłam choć dużo o nim czytałam, natomiast pomniki Krzysztofa widziałam nawet dwa - w Genui i w Rapallo. Włochy są piękne i jakie było dziś moje zaskoczenie jak zobaczyłam w Wysokich Obcasach zdjęcie Portofino:)
  6. sagnes80
    sagnes80 (27.09.2009 17:53) +1
    Witaj na Kolumberze :) bardzo interesująca relacja i zdjęcia :) pozdrawiam!
  7. milanello80
    milanello80 (27.09.2009 14:58) +1
    Jako miłośnik Italii gratuluję wyboru. Genua to jedno z piękniejszych miejsc, podobnie jaj i całe wybrzeże Liguryjskie. Milano z pewnych względów jest mi wyjątkowo bliskie. Wizytuję tam stosunkowo często, ale mimi wszystko nie może równać się urodzie Genui. Te wspaniałe zbocza schodzące wprost do morza. Szkoda, że nie odwiedziłaś jednego ze wspanalszych na świecie akwariów w genueńskim porcie. No i jakby brak mi tu pomnika symbolu miasta - Kolumba. Jedno w czym Genua mi nie pasuje, to ta promenada wybudowana wprost przy morzu i tym samym psująca niesamowite widoki. Italia jest fantastyczna. W połowie tygodnia znów ją odwiedzę