Pomysł na miejsce docelowe kolejnej wakacyjnej podróży zabłysnął w naszych głowach jeszcze na Madagaskarze. Przewodniki po planowanych miejscach tradycyjnie kupiliśmy sobie w ramach prezentow gwiadkowych. Później pomysł odbycia podróży do Nowej Gwinei to upadał, to odżywał w nowej wersji, aż wreszcie upadł ostatecznie a gwoździem do trumny było kupienie biletu lotniczego na 40 dni do... Meksyku. 

Na lotnisku w Mexico City poczuliśmy coś na kształt deja vu - wszak byliśmy tu 8 lat wcześniej. Kupujemy więc po staremu bilet na taksówkę i jedziemy do centrum do hotelu. Tym razem Mariola znalazła na internecie ciekawą alternatywę – najstarszy hotel w mieście, Hotel Genove w samym sercu Zona Rosa i to za bardzo przystępną cene. Zatrzymujemy się tu na 4 noce aby się dobrze zaaklimatyzować, jakby nie było była stolica Azteków leży na wysokości 2200 metrów nad poziomem morza. 

Rano po śniadaniu wychodzimy na miasto. Spacerujemy po Zona Rosa i wracają wspomnienia sprzed 8 lat. Wydaje się nam, że miasto zmieniło się na korzyść przez ten czas. Na Paseo de la Reforma pojawiło się dziesiątki ciekawych rzeźb. Wśród nich jest mnóstwo artystycznych ławek, każda stanowi inne dzieło. Ładna pogoda i relaksująca atmosfera sprzyja spacerowi. Dochodzimy aż do Zocalo, duży odcinek idąc przez stary Park Alameda. Przy jednym z narożników wielkiego placu jest hotel Holiday Inn, który ma na ostatnim piętrze taras, z ktorego jest piękny widok na Katedrę i cały „rynek” – wspaniałe miejsce na lunch!! Po lunchu kręcimy się jeszcze trochę w wokół Zocalo, po czym łapiemy taksówkę i wracamy do hotelu. Taksówkarz  nie może znaleźć naszego hotelu i w końcu dojeżdżamy na miejsce robiąc coraz ciaśniejsze pętle. Liczy nam połowe tego co na liczniku, bo twierdzi, ze to jego wina. 

 Tak a propos taksówek, to zawsze nas zastanawiało, że taksówkarze w stolicy nie orientują się jak jechac. W końcu zawsze mieli łatwy kurs po śródmieściu a rzadko kiedy trafiali pod wskazany adres bez kłopotów i naszej pomocy. Opłaty tez były różne i choć domyślaliśmy się, że było to zwykle jakieś oszustwo, to nigdy nie zorientowalismy się o co dokładnie chodziło. Raz taksowkarz miał nas zawieść z Zocalo pod sklep z wyrobami „cepeliowskimi” na Paseo de la Reforma. Nie miał licznika, bo jak nam tlumaczył, ktoś mu ukradł minionej nocy. Gdy nas dowiózł na miejsce zaproponował 50 peso, ale moją kontrpropozycję 30 peso przyjął bez wahania...

Mexico City jest jedną z 10 największych metropolii na swiecie i czuje się to na każdym kroku. Chodząc po miescie odkrywamy stale jego nowe uroki. Piękna nowoczesna architektura miesza sie ze starą kolonialną zabudową. Wielkie i szerokie aleje przplatane są parkami, w których można znaleźć ciszę i miejsce do relaksu. Jednego dnia idąc spacerkiem aleją wytyczoną rzędem starych drzew dotarlismy do Muzeum Antropologicznego. W parku przed muzem jest wysoki słup jakby zaraz mieli się na niego wspiac voladores. I rzeczywiscie, patrzymy, a na słup wspinają się kolorowo ubrani ludzie, zupełnie jak w Papantla. Po występie podchodzimy do nich, a oni potwierdzają, że są z Papantla!! Gwoli krótkiego wyjasnienia, tradycja voladores pochodzi z północnego regionu dzisiejszego stanu Veracruz i wiąże się ze starym rytuałem Totonaków, którzy w ten sposób kierowali modlitwę do boga Xipe Totec by zesłał na ziemię deszcz. 

W okolicach muzem jest sporo młodzieży, chętnej by nawiązać rozmowę z cudzoziemcami po angielsku. Wszyscy ewidentnie zakladają, że każdy biały zna angielski, podobnie jak i w Indonezji. Tam też młodzi ludzie do nas podchodzili i pytali czy mogą z nami przeprowadzic krótka rozmowę po angielsku, tłumacząc, że takie dostali zadanie ze szkoły. Parę razy z wielkim zdziwieniem nam wyjawili, ze nie wszyscy biali mówią dobrze po angielsku, i jak to jest możliwe... O ile szkolna młodzież w Indonezji można było zawsze rozpoznać po nieskazitelnie czystych szkolnych mundurkach, to ci w Mexico City zawsze mieli jakiegos opiekuna ze szkoły, który w razie czego pomagał w tłumaczeniu. My jako starzy nauczyciele zawsze taką inicjatywę popieramy i chętnie parę „dydaktycznych” słów w takich okolicznosciach zamieniamy. W Mexico City opiekunka jednej z grup gdy się dowiedziala, ze jestesmy z Polski, wyglosiła nam takie płomienne kazanie o Papieżu i Polsce, że Mariola aż miała łzy w oczach.

W czwartek wstąpilismy do biura Hertza aby załatwić samochód na podróż. Uznalismy, że cena jest własciwa, więc od razu zamowilismy sobie pojazd. Co prawda potrzebowalismy go dopiero na sobotę, ale panienka chcąc się go już pewnie pozbyć z garażu dała nam dwa dodatkowe dni gratis. 

  • Nasza trasa
  • Katedra w Mexico City
  • Mexico City
  • Mexico City
  • Mexico City
  • Mexico City
  • Mexico City
  • Mexico City
  • Mexico City

W sobotę rano wyruszamy do Tula, starożytnego miasta Tolteków. Wyjazd z wiekiego miasta w okreslonym kierunku jest często bardziej zawiły niż wjazd, zwłaszcza do centrum, które się jako tako zna. Uważam to za duży sukces, ze pomylilismy sie tylko raz ale szybko to zauważylismy i od razu udało się błąd naprawić. Wielopasmowe aleje, ktore nagle rozjeżdżaja sie bez uprzedzenia w różne strony z drogowskazami nie do końca logicznie ustawionymi i napisanymi zawsze byly naszą zmorą w całym kraju, a co dopiero w takim molochu jak 20-milionowa stolica Meksyku!!! Ale udało się! Robimy jeszcze krótki przystanek w Tepotitztlan, gdzie jest stary i zabytkowy kosciół i jedziemy dalej.

Znalezienie wjazdu do ruin też nie przyszło nam łatwo, ale jako, ze życzliwych ludzi nie brakowało, to w końcu wjechalismy na własciwą drogę. Przez około 300 lat Tula byla stolicą państwa Tolteków i w okresie swojego najwiekszęgo rozkwitu liczyla około 30 tysięcy mieszkańców. Oprócz piramid, wielkiego boiska do mezoamerykanskiej gry w piłkę i resztek okazalach niegdys palacow, na co wskazywalyby dziesiatki kolumn, miasto dzis najbardziej znane jest z wielkich posągów wojowników stojących dumnie na szczycie jednej z piramid. Gdy miasto upadło na przełomie XII i XIII wieku, zaczęły je przejmować inne okoliczne ludy, aż wreszcie zawładnęli Tulą Aztekowie, którzy wywieźli najcenniejsze elementy sztuki do Tenochtitlan, swojej stolicy. Dzis Tula jest rzadko odwiedzana przez turystow spoza Meksyku, gdyż ci wolą udać się do o wiele sławniejszych ruin Teotihuacan leżących bardziej na wschód... Ale skoro tam bylismy 8 lat temu, to tym razem naszym obowiązkiem było zobaczenie Tuli.

 

  • Tula
  • Tula
  • Tula
  • Tula
  • Tula
  • Tula, stolica Toltekow
  • Tula
  • Tula

Po dlugim dniu i na konczacych sie resztkach energii docieramy do Queretaro. Znajdujemy hotel i wreszcie mozemy sie zrelaksowac po pierwszym jakze tresciwym dniu naszej samochodowej podrozy po wielkim Meksyku. Nastepnego dnia rano postanawiamy pojechac na sniadanie do starego srodmiescia. Parkujemy samochod w jednej z waskich starych i bajecznie kolorowych uliczek i ruszamy do rynku w poszukiwaniu dobrej restauracji na sniadanie. Coz moze byc lepszego niz miejsce pod drzewami na plycie starego placu z widokiem na fontanne i stare kamienice z arkadami. W takim otoczeniu wszystko smakuje lepiej! Po posilku ruszamy na krotki obchod miasta. Ze wzgorza wypatrujemy dlugi na 2 km stary akwedukt, ktory jest symbolem miasta. Ostani luk akweduktu znajduje sie w klasztorze Franciszkanow, co swiadczy o przedsiebiorczosci tych braciszkow. W tymze klasztorze spedzil ostanie dni swego zycia, czekajac na egzekucje cesarz Maksymilian.

Idac z klasztoru w strone centrum slyszymy za soba „dzien dobry”. Mlody, schludnie ubrany mezczyzna z malym plecaczkiem pozdrawia nas z usmiechem. Po krotkiej wymianie podrozniczych informacji dowiadujemy sie, ze jest Franciszkaninem (mieszkajacym w Rzymie) i zatrzymal sie tu w ramach swojej polsluzbowej misji po Meksyku. Hmm, jak sie pozniej okazalo byl to jedyny raz gdy uslyszelismy polskie slowo w czasie naszej calej 40-dniowej podrozy po jakby nie bylo turystycznym i czesto odwiedzanym przez Polakow Meksyku...

Po spacerze musimy jeszce wrocic do hotelu po bagaz i ruszamy w dalsza droge, do San Miguel de Allende. Jest to male kolonialne miasteczko, ktore w czasach swej najwiekszej swietnosci wzbogacilo sie na wydobyciu srebra. Dzis jakby odzylo powtornie, gdyz jakis  czas temu upatrzyli je sobie amerykanscy emeryci ceniacy sobie spokoj, dobry klimat i eleganckie zycie za przystepna cene. Ilosc kosciolow na metr kwadratowy jest tu wyzsza niz w starym Krakowie. Niektore stoja tak blisko siebie jakby mialy dzielic te sama dzwonnice lub kruzganki. Najbardziej wyrozniajacym sie kosciolem jest Parequeria stojaca przy glownym placu zwanym El Jardin czyli Ogrod. Jej dziwaczna fasade i wieze bedace mieszanka gotyku i baroku trudno zapomniec lub pomylic z jakimkolwiek innym kosciolem w Meksyku. W niedziele poznym popoludniem trafiamy na „rynek glowny”, gdzie akurat odbywa sie pyszna zabawa. Na srodku jest mala muszla koncertowa w ksztalcie okraglej altanki, gdzie przygrywa zespol a na plycie rynku tanczy mnostwo par. Trzech mezczyzn w srednim wieku sie wyraznie wyroznia zarowno umiejetnosciami jak i strojem – to nauczyciele z miejscowej szkoly tanca. Pierwsza lekcja, na rynku, jest za darmo... Wszyscy sie swietnie bawia: muzycy przygrywajacy do tanca, tanczacy i obsiadujacy wszystkie lawki i murki mniej lub bardziej przypadkowi widzowie. 

Miasto jest pofaldowane, waskie uliczki to pna sie w gore, to opadaja w dol, lecz de facto lezy w dolinie, wiec aby miec naprawde piekny na nie widok, trzeba sie wspiac okolo 1.5 kilometra od centrum na droge dojazdowa do miasta. Taki spacer postanowilismy sobie zrobic ktoregos dnia. Idac nieco na azymut i pod gore, troche bladzilismy czasami idac waska sciezka przez krzaki, ale ostatecznie cel swoj osiagnawszy moglismy podziwiac panorame miasta z najwyzszego punktu. Schodzac pozniej w dol waskimi uliczkami podziwialismy stale zmieniajace sie widoki.

Poniewaz stare miasto jest w sumie niewielkie, moglismy wyprobowac polecane przez wlasciciela hotelu mieszczace sie tam restauracje. Do dzis mamy przed oczyma chiles en nogada (nadziewane papryki), swietnie przyrzadzone i tak smakowite, ze wciaz czujemy tamten boski smak. Nigdy juz pozniej nie udalo nam sie tego dania powtornie zjesc, mimo naszych szczerych checi.

  • Queretaro
  • Queretaro
  • Queretaro
  • Queretaro
  • San Miguel de Allende
  • San Miguel de Allende.
  • San Miguel de Allende
  • San Miguel de Allende
  • San Miguel de Allende

Po czterech dniach spędzonych w uroczym hotelu Casa Gonzales, wyruszamy do Guanajuato. Trasa okolo 60 km wiedzie waska droga po plaskowyzu. Aby dojechac do starego srodmiescia wjezdzamy do dlugiego tunelu, a gdy z niego wyjezdzamy, to od razu wpadamy w labirynt waskich i kretych uliczek. Nasz plan centrum jest bezuzyteczny, bo nawet gdy sie wrecz przez przypadek cos z nim zgadza, to okazuje sie, ze nie mozna skrecic tam, gdzie chcemy. Nasze niezdecydowanie na jednym z nieoczekiwanych rozjazdow, gdzie trzeba bylo podjac kolejna kluczowa decyzje, wykorzystal chlopiec, ktory zaoferowal sie, ze nas poprowadzi do wskazanego hotelu. No i co tu zrobic, on nam goraczkowo tlumaczy, ze jest z „agencji”, i nam znajdzie hotel, i dojazd jest skomplikowany, a my jestesmy nieco nieufni: moze tak lokalni banditos porywaja zagubionych turystow? On, widac przyzwyczajony do podobnej postawy przyjezdnych, niezrazony zaczyna isc przed nami machajac na nas. Ruszamy wiec za nim. Rzeczywiscie, robiac rozne wygibasy naszym malym samochodem przeciskamy sie waskimi uliczkami. 200 metrow pozniej jestesmy na miejscu. Mariola idzie rzucic okiem na hotel, ale po chwili wraca zawiedziona. Nasz przewodnik proponuje, ze nas zaprowadzi do innego hotelu, ktory moze nam sie lepiej spodoba. Zostawiamy wiec nasz samochod wcisniety w waska uliczke i idziemy pieszo.  Drugi strzal jest trafiony i ladujemy w hotelu vis a vis Katedry, a z naszego pokoju prawie reka mozna dotknac jej fasady. 

Nasz chlopiec w ramach napiwku pomaga mi trafic na parking, na który jedziemy wąskimi serpentynami okolo 400 metrow. Wracamy do hotelu po schodach, ktore przechodza w ulice i wychodzimy z boku Katedry na nasz hotel. Na dzis z samochodem bierzemy juz rozbrat i poruszamy sie tylko na nogach. 

Przy cichym i spokojnym San Miguel Guanajuato jest rozkrzyczana i tetniaca zyciem metropolia. Swe bogactwo miasto zawdziecza srebru, ktore choc juz nie w tym wymiarze co dawniej, nadal wydobywa sie w niektorych sposrod wielu kopalni rozlokowanych na okolicznych wzgorzach. Natomiast te kopalnie, ktore kiedys byly na terenie miasta nadal sa uzywane, ale juz tylko jako tunele i parkingi. Dawne poklady stanowia dzis niemal drugie podziemne miasto. Podziemne skrzyzowania z sygnalizacja swietlna, parkingi i pasaze nie ulatwiaja zadania przyjezdnym. Plan miasta jest tak skomplikowany, ze nie mozemy wyobrazic sobie przewodnika, ktory moglby go rozszyfrowac. 

Z miasta gorniczego Guanajuato zmienilo sie w miasto studenckie. W okresie letnim studenci przebrani w dawne stroje zabawiaja przechodniow dowcipami i piosenkami. Sympatycznym, pochodzacym z Hiszpanii zwyczajem jest obchod miasta z osiolkiem niosacym wino (Callejoneadas). Studenci, za ktorymi podaza tlum widzow, powoli ida przez miasto grajac na gitarach i spiewajac, a na okreslonych przystankach czestuja winem przechodniow... 

Jednego dnia, przed polnoca, z hotelowego balkonu ogladalismy przechodzacy po ulicy maly orszak rozspiewanej braci studenckiej – ich trasa akurat tedy przebiegala. Zmeczeni po calodziennych wrazeniach dosc pozno poszlismy spac... Nieoczekiwanie, jeszcze przed switem w katedrze  odezwaly sie dzwony! Eratyczne, bez rytmu i o tak dziwnej porze!? To chyba jacys pijani wdarli sie na dzwonnice – pomyslelismy – pewnie zaraz przyjedzie policja i aresztuje winowajcow, ktorzy o 5:30 zaklocaja nam boski spokoj... Tymczasem dzwonienie trwalo z krotkimi przerwami dobre pol godziny a gdy juz zaczelismy zapadac z powrotem w blogi sen liczac, ze uda nam sie jeszcze uratowac czesc nocy, na arene wkroczyla orkiestra mariachi... Grali tak pieknie, ze nasz sen sie ulotnil juz bez zlosci. Usiedlismy na naszym malym balkoniku i oddalismy sie muzyce tego niezwyklego koncertu. Gdy zaczelo wschodzic slonce, orkiestra mariachi sie zmienila. Teraz przed Katedra ustawila sie inna grupa ubrana na odmiane w piekne czerwone stroje. Orkiestry zmienialy sie co godzine a gdy slonce bylo juz wysoko  i my szlismy na sniadanie, przed kosciolem pojawila sie spora grupa Indian ubrana w roznokolorowe stroje,  we wspanialych pioropuszach na glowie i zaczela tanczyc do dzwieku wielkich bebnow i grzechotek... Dowiedzielismy sie, ze tak poszczegolne grupy oddaja czesc Matce Boskiej w ramach Fiesta de la Virgen del Carmen, ktorej wlasnie bylismy swiadkami!

Inna osobliwoscia Guanajuato jest muzem mumii. Wlasciwie nie sa to mumie lecz zakonserwowane w ziemi ciala zmarlych. Polaczenie suchego klimatu, wysokosci i specyficznych wlasciwosci gleby przyniosly zadziwiajace rezultaty. W muzeum zgromadzono dziesiatki zmumifikowanych cial pochowanych w Guanajuato. Wsrod nich sa dzieci, osoba zakopane zywcem i kobieta w ciazy...  Kto wie czy nie jest to jedyne takie miejsce na swiecie! Do Muzem Mumii i polozonych na pobliskich wzgorzach starych kopalni srebra pojechalismy samochodem. Troche bladzac i czesto pytajac o droge dotarlismy jednak wszedzie, gdzie chcielismy. Oczywiscie trafienie z powrotem do naszego hotelu okazalo sie ponad miare naszych nawigacyjnych zdolnosci... Znowu krazymy po ciasnych uliczkach starego miasta i metoda prob i bledow szukamy drogi do celu, ktory, jak nam sie stale wydaje jest blisko, ale w zaden sposob nie mozemy sie wstrzelic we wlasciwa uliczke. I znowu, tak jak wczoraj przed naszym samochodem wyrasta chlopiec-przewodnik, ten co wczoraj! Zapraszamy go do samochodu, a ten nas prowadzi jak po sznurku na parking.

Czas jechać dalej. Walizki spakowane, hotel zapłacony. Jeszcze tylko muszę przywieźć samochód pod hotel, aby nie targać ze soba kilkaset metrów bagażu. Na wszelki wypadek jednak proszę, aby ktos z hotelu poszedl ze mną na parking żeby mi pokazać drogę z parkingu pod hotel. I byla to bardzo sluszna decyzja, bo z powrotem z parkingu trasa niespodziewanie sie wydluzyla do 3 kilometrow, z czego 2 przejechalismy tunelami, raz w prawo, raz w lewo, w dol w gore, az wreszcie po 15 minutach dotarlismy pod hotel. Przypomina mi sie tu anegdota, jak Hans Frank w czasie okupacji „zaprosil” do siebie na Wawel owczesnego metropolite krakowskiego, a ten mu na to odpowiedzial, ze droga na Wawel z Palacu Biskupiego jest taka sama jak w druga strone... W Guanajuato jednak cos takiego by juz nie przeszlo...

  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • "Mumie" z Guanajuato
  • "Mumie" z Guanajuato

Do San Luis Potosi jest około 200 kilometrów, które w miarę dosć szybko przejeżdzżmy. Postanawiamy dojechać do centrum, znaleźć internet i poszukać hotelu. Potosi jest o wiele wieksze od Guanajuato i jego stare miasto tez jest obszerniejsze, ale juz nie ma tego samego uroku. Na szczescie jest jednak plaskie i bez tuneli, wiec to co jest na planie w miare dobrze pokrywa sie z rzeczywistoscia. Nasz plan sie powiodl i za godzine jestesmy juz w eleganckim hotelu polozonym kawalek od centrum. 

Potosi rozni sie od innych slawnych miast kolonialnych polozoych na polnocno-srodkowym plaskowyzu glownie tym, ze jest plaskie, z szerokimi ulicami. Stare miasto jest rozlegle i nie brakuje tu starych i historycznych budynkow. Jednym z nich jest hotel o dzwiecznej nazwie Museo de San Augustin mieszczacy sie w zabytkowym palacu, ktory w dawniejszych czasach byl siedziba biskupow San Luis Potosi. Wloczac sie po miescie robimy rezerwacje na kolacje w hotelowej restauracji. Wieczorem przyjezdzamy taksowka, aby nie miec zadnych ograniczen w spozyciu alkoholu. Rezerwacja okazala sie niepotrzebna, ale za to przygotowano nam stolik w osobnej sali na balkonie z widokiem na piekna sale. Wszystko jest pyszne, zachwycamy sie kazdym kesem az do momentu gdy dostajemy deser. Ten sie jakos nie udal... W miedzyczasie nadchodzi dyrektor restauracji i pyta jak nam wszystko smakowalo. Chwalimy wszystkie dania, lecz szczerze odpowiadamy, ze deser jest zwazony. Trudno nam to wytlumaczyc po hiszpansku, ale idea jest jasna. Dyrektor nas bardzo przeprasza i zaczyna z ciekawoscia sie dopytywac skad jestesmy, jakie mamy plany podrozy po Meksyku. Jest wyraznie pod wrazeniem na slowo „Polonia”. Wspomina, ze „polski” papiez  bardzo duzo dobrego zrobil dla Meksyku i wszyscy wspominaja go tu z nieustajaca sympatia i Polska jest przez to bliska sercu kazdemu Meksykaninowi. Milo nam to uslyszec. Rozmowa sie przedluza. Pyta nas o typowe polskie potrawy, zwyczaje, historie... Na koszt restauracji czestuje nas banderas. Jest to narodowy napoj, ktorego jakims dziwnym zbiegiem okolicznosci nie mielismy okazji nigdy poprobowac w czasie naszych poprzednich podrozy po Meksyku – moze nie wszedzie jest rownie popularny. Pije sie go fachowo z trzech kieliszkow. W pierwszym jest swiezo wycisniety sok z limonek, w drugim schlodzona tequila, a w trzecim Sangrita – mieszanka soku pomaranczowego, cukru, soli i tabasco (bardzo ostrego sosu). Zaczyna sie od soku, pozniej tequila i nastepnie Sangrita i tak w kolko... Na koniec oprowadza nas jeszcze po zabytkowych zakamarkach hotelu. Z tarasu na dachu jest piekny widok na stare srodmiescie skapane w blasku ksiezyca i kolorowych swiatel...

  • San Luis Potosi
  • San Luis Potosi
  • San Luis Potosi

Z San Luis Potosi do Real de Catorce jest 250 kilometrów. Gdy wjeżdżamy do stanu Zacatecas,  już piątego w czasie naszej podróży, krajobraz się wyraźnie zmienia na półpustynny. Duże odcinki trasy prowadzą przez pofałdowaną równinę porosnietą osobliwymi ni to kaktusami ni palmami. Do Matehuala prowadzi dwupasmowa droga szybkiego ruchu. Nawet jezeli znaki nakazuja ograniczenie predkosci do 40 km/h, to lewy pas pedzi o jakies 100km/h szybciej. No coz, co kraj to obyczaj. Ustawione przy drodze znaki informuja nas rowniez, ze wlasnie przejechalismy Zwrotnik Raka. Oficjalnie teraz jestesmy juz strefie umiarkowanej... Za Matehuala zjezdzamy na boczna droge, a nastepnie na miejscowa droge do Real de Catoce. 25 kilometrow wyboistej drogi brukowanej kamieniami jedziemy ponad pol godziny. Droga caly czas pnie sie do gory. Nagle naszym oczom ukazuje sie dlugi sznur samochodow – to kolejka do wjazdu do 2-kilometrowego tunelu prowadzacego do miasta. Za pol godziny ruszamy do wjazdu. Placimy 20 peso i zaglebiamy sie powoli w ciemna czelusc tunelu bedacego de facto pokladem dawnej kopalni srebra. Jest to jedyna droga prowadzaca do miasta i jesli ktos nie chce isc na przelaj przez gory to musi cierpliwie czekac na swoja kolejke. 

Tunel jest waski i samochody sa wpuszczane raz w jedna strone, raz w druga. Jedziemy gesiego w oparach spalin to rozszerzajacym sie to zwezajacym tunelem od czasu do czasu niespodziewanie zakrecajacym to w lewo to w prawo. Przejazd trwa dlugo, bo czesto caly ruch samochodowy sie zatrzymuje. Spaliny gryza w oczy i gardlo. Wreszcie jest przyslowiowe swiatlo w tunelu. Naszym oczom ukazuje sie miato, ktore jakby bylo polozone po drugiej stronie tunelu czasu, gdyz wyglada jakby czas sie tu zatrzymal 300 lat temu. Waskie uliczki wybrukowane startymi przez czas jasnymi kamieniami, stare domy z malymi okienkami i drewnianymi bramami, ludzie jezdzacy konno... Zreszta to, ze  konno, to przestalismy sie zaraz dziwic gdy przyszlo nam dojechac do naszego hotelu. Przez jakis czas jedziemy jeszcze gesiego za innymi samochodami uliczkami tak kretymi i stromymi, ze az dziw, ze nasz samochod jeszcze sie nie zsunal w dol. Dobrze jest miec w takich warunkach sprawny hamulec reczny. Samochod jadacy przed nami ewidentnie nie ma, bo przy kazdej probie ruszenia do przodu cofa sie niebezpiecznie i gasnie mu silnik. Ostatecznie wysiada z niego kobieta, podklada pod tylne kolo kamien, ktory jakby tu na taka okazje czekal i wreszcie terenowy Suzuki rusza. Taxco przy Real de Catorce to male piwo...

Znajdujemy nasz hotel mieszczacy sie w zabytkowej willi wznoszacej sie tarasami po stromym zboczu – z reszta tu sa tylko takie. Czujemy glod, wiec idziemy do restauracji na obiad – ta tez wyglada jak z czasow „goraczki srebra” sprzed 2-3 wiekow. Sposrod roznych wiekszych i mniejszych miast na swiecie, ktore widzielismy, Real de Catorce robi wrazenie jednego z najbardziej niezwyklych. Dzis mieszka tu tylko 1000 stalych mieszkancow. Gdy w niedziele wieczorem wyjezdza wiekszosc meksykanskich turystow, miasteczko jakoby zapadalo w letarg. Obcokrajowcow sie prawie nie uswiadczy. Z rzadka uliczka przemknie rozklekotana ciezarowka, czesciej zobaczy sie jezdzca na koniu. Idac kamiennymi uliczkami widzi sie kolorowo ubrane indianskie kobiety z miescowego szczepu Huichol w charakterystycznych chustkach na glowie siedzace w cieniu pochloniete wyrabianiem swych malych rzemieslniczych arcydziel. 

W pewnym momencie mlody mezczyzna obwieszony aparatami fotograficznym pyta nas po angielsku skad jestesmy. 

- Z Polski.

Na to on rzuca kilka polskich frazesow i dodaje, ze pol zycia spedzil w Chicago, gdzie chodzil do szkoly i pracowal z Polakami...

My tez postanowilismy okolice miasta poznac z grzbietu konia. Rano przyjezdza po nas dwoch kowbojow i wyruszmy w gory wznoszace sie nad miastem. Koniki ida waska sciezka nad przepascia. Wychodzimy okolo 300 metrow wyzej – jestesmy blisko 3000 m npm – cale szczescie, ze to nie my sie wdrapijemy pod gore, lecz biedne koniki, ktore dzwigajac nas, to one sa bez tchu. Na wzgorzach okalajacych miasto jest sporo dobrze zachowanych ruin budynkow o roznym przeznaczeniu. Niektore z nich sa pozostaloscia starych kopalni srebra. Bezdenne szyby sa zabezpieczne tylko zardzewiala siatka... Do niektorych nasz przewodnik wrzuca spore kamienie. Slyszymy jak kamien z coraz odleglejszym echem odbija sie od scian szybu, lecz nie slyszymy ostatecznego upadku... Ponoc te najglebsze siegaja 600 metrow glebokosci.

Pogoda na tej wysokosci jest o tej porze roku wymarzona. Cieplo w dzien i chlodno w nocy. Nasz pokoj ma kominek, z ktorego robimy odpowiedni uzytek. Podczas gdy w kominku cicho trzaskaja iskierki, za oknem slychac stukot konskich kopyt na kamiennej uliczce...

 

  • W drodze do Real de Catorce
  • Real de Catorce
  • Real de Catorce
  • Real de Catorce, Meksyk
  • Real de Catorce
  • Real de Catorce
  • Real de Catorce
  • Real de Catorce
  • Real de Catorce
  • Real de Catorce
  • Real de Catorce
  • Real de Catorce
  • Real de Catorce

Trase z Real de Catorce do Zacatecas zapamiętałem jako jedną z najpiękniejszych w całym Meksyku. Droga prowadzi przez zieloną półpustynię porosniętą niecodzienna roslinnoscią. Jeszcze ten zapach! Pachnąca pustynia, nie do wiary!! Przez katusowy busz o roznych odcieniach zieleni przecina sie waska nitka drogi od horyzontu do horyzontu, zadnych samochodow, tylko wiatr delikatnie swiszcze w kolcach...

Zacatecas jest polozone na kilku wzgorzach, przenajmniej takie wrazenie sie odnosi gdy wjezdza sie do miasta naiwnie wierzac, ze drogowaskazy doprowadza nieobznajomionemu z topografia miasta kierowce na Stare Miasto. Trzy razy juz nam sie wydawalo, ze zaraz dojedziemy na miejsce, bo wieze widocznej w poblizu Katedry sa tuz tuz, gdy nagle ulica zaczyna gwaltownie skrecac pod gore i za kilkanascie minut ladujemy na ktoryms z okalajacych miasto wzgorz. Za trzecim razem pytamy jakies pani w srednim wieku jak dojechac do centrum. Ona od razu sie zastrzega, ze nie jest stad, ale napewno nalezy pojechac tedy – wskazuje wyraznie reka. I rzeczywiscie, po 15 minutach jestesmy na Starym Miescie. Nikt tak nie rozumie przyjezdnych jak inny obcy. Oddychamy z ulga, przynajmniej pierwsza czesc poszukiwan zakonczyla sie sukcesem. Teraz tylko jeszcze wytropic nasz hotel i mozemy sie udac na zasluzony odpoczynek, ale to tez nie jest takie latwe. Jezdzimy tam i z powrotem ulica, na ktorej ma byc zarezerwowany przez nas wczesniej na internecie hotel, lecz hotelu nie ma. Parkujemy samochod i probujemy go odnalezc chodzac pieszo i gesto pytajac przechodniow. Wszyscy usilnie probuja przywolac w pamieci miejsce, o ktore pytamy, ale po chwili kazdy kreci przeczaco glowa – no se, lo siento... Wreszcie pewna starsza pani usmiecha sie i mowi:

- Widza panstwo ten plac? Tam nalezy skrecic w prawo. Hotel jest w samym rogu!

Na kolacje idziemy pieszo do jednego z najbardziej niezwyklych hoteli w miescie, Quinta Real, ktory miesci sie w zabudowaniach dawnej areny do corridy. Siadamy przy stoliku przy oknie z widokiem na arene a tuz obok przechodzi stary akwedukt... Co za wspaniale miejsce! Jedzenie tez jest wysmienite.

Zacatecas jest miastem ze wszech miar niezwyklym. Polozone na wysokosci 2500 metrow nad poziomem morza ma klimat wysmienity: temperatury umiarkowane, powietrze suche a o przechodzacym opodal Zwrotniku Raka przypominaja nam o tej porze roku jedynie krotkie burze, ktore regularnie przechodza okolo 5-6 wieczorem. Mnostwo tu wspanialej architektury swieckiej i zakralnej. Miasto jest bardzo zadbane i czyste i spacerowanie po nim to prawdziwa przyjemnosc. Mocno pofaldowane srodmiescie sprawia, ze czlowiek nigdy sie tu nie nudzi, bo na kazdym rogu czeka niespodzianka: czy dalej bedzie w dol czy w gore... 

Wsrod roznych atrakcji nalezy wymienic stara kopalnia srebra, ktorej czesc jest udostepniona do zwiedzania. Poruszamy sie 400 metrow pod ziemia nie zjezdzajac w ogole w dol! Taki stan rzeczy jest mozliwy gdyz kopalnia jest wewnatrz wzgorza, wiec wchodzac na poklad polozony u jej podnoza nad glowa mamy kilkaset metrow kopalni...

Nastepna atrakcja jest kolejka linowa, ktora na stale wpisala sie w widok miasta gdy sunie nad zabytkowym srodmiesciem na wzgorze La Buffa. Lina jest wlasciwie zawieszona miedzy dwoma wzgorzami, co daje ten niezwykly efekt, jakby kolejka poruszala sie miedzy wiezami Katedry. Rownie piekne widoki sa z wagonika, gdy pod nami przesuwa sie powoli cale srodmiescie.

Ogolnie nie jestem wielkim zwolennikiem chodzenia do muzeow w miastach, w ktorych zatrzymuje sie tylko na pare dni, chyba ze to jest cos bardzo unikalnego. A za takie mozna uznac muzeum masek mieszczace sie starym klasztorze Sw. Franciszka. Wspaniala kolekcja 5000 masek jest osobliwa podroza przez historie Meksyku od czasow prekolumbijskich az do poczatku XX wieku.

Eleganckie hotele w centrum kolonialnych miast w Meksyku potrafia byc dosc drogie, lecz, ku naszemu zaskoczeniu wykwintne restauracje w tych miejscach oferuja wspaniale jedzenie za nieproporcjonalnie skromna cene. Wielokrotnie ten fakt wykorzystywalismy jeszcze w poprzednich podrozach po tym kraju, i tak tez robilismy i tym razem. W Zacatecas najlepszym takim przykladem jest restauracja w hotelu Quinta Real. Obok naszego hotelu jest o wiele drozszy hotel z dobra restauracja, gdzie postanawiamy dzis pojsc na sniadanie przed wycieczka za miasto. Siadamy przy stoliku, pelna sala ludzi, kelnerzy kreca sie miedzy stolami. Obok jest dlugi stol, przy ktorym siedzi kilkanascie osob. Nie byloby w tym nic dziwnego gdyby nie ich wyjsciowe stroje i uroda – ani chybi najwyrazniej dziewczyny sa na jakims turnee konkursu pieknosci albo przynajmniej grupa modelek przybyla tu na zdjecia plenerowe. 

  • Pustynia kaktusowa, stan Zacatecas
  • Pustynia kaktusowa.
  • Zacatecas
  • Zacatecas
  • Zacatecas
  • Zacatecas
  • Zacatecas
  • Kopalnia srebra w Zacatecas
  • Muzeum Masek w Zacatecas
  • Muzeum Masek w Zacatecas

50 kilometrów na południe od Zacatecas są ruiny starożytnego miasta La Quemada wybudowanego na wzgórzu wznoszącym się ponad pustynnym płaskowyżem w okresie miedzy III a IX wiekiem naszej ery przez nieznany lud. Leżące na skraju Mezoameryki około 500 kilometrów od innych wielkich osrodków ówczesnej Mezoameryki od wieków stanowi zagadkę dla historykow i archeologów próbujących ustalić kto je zbudowal i w jakim celu, kto tu mieszkal i dlaczego miasto ostatecznie zostalo opuszczone pod koniec IX wieku. Zagadke dodatkowo poglebia fakt, ze na 50 lat przed opuszczeniem miasta wokol wybudowano kilometrowej dlugosci mur obronny... 

Z glownej drogi zjezdzamy w bok i po chwili dojezdzamy do La Quemada. Miasto wznosi sie tarasami w gore. Najnizej sa pozostalosci wielkiej budowli z wieloma kolumnami – byl to ponoc najwiekszy zadaszony budynek na terenie calej prekolumbijskiej Mezoameryki. Wspinamy sie coraz wyzej. Okazala piramida stojaca u podnoza niknie powoli w oczach. Na roznych poziomach odkrywamy coraz to nowe budowle i tarasy, z ktorych roztaczaja sie piekne widoki na porosnieta kepami kaktusow bezkresna rownine. Czym dalej od piramidy, tym spotykamy mniej ludzi, ktorzy ciekawie nam sie przygladaja i chetnie zagaduja, najczesciej po wymianie uwag na temat piekna ruin pytajac skad jestesmy. Polonia – o to daleko, my jestesmy z Nuevo Leon, inni z Veracruz czy Sinaloa albo Guerrero – tez kawalek drogi do przejechania, w koncu Meksyk to wielki kraj! Ostatecznie zostajemy sam na sam z ruinami, slychac tylko ptaki i szum wiatru. Cale obejscie wzgorza z ruinami zajmuje nam dobre 4 godziny. Prawdopodobnie przeszlismy trase okolo 5 km przy roznicy wysokosci okolo 180 metrow. La Quemada przerosla nasze oczekiwania! Obok Xochicalco i El Tajin to trzecie najbardziej niedoceniane przez turystow starozytne ruiny w calym Meksyku.

Czas wracac do Zacatecas. Konczy nam sie benzyna, wiec podjezdzam na stacje benzynowa. Okazuje sie, ze konczy mi sie gotowka a Mariola w ogole nie wziela torebki w mysl mojego powiedzenia: po co Ci pieniadze, tu sa dobrzy ludzie... Ale skoro pan od pompy mowi, ze biora karty kredytowe, to prosze do pelna! Ide zaplacic – nie, tu jest sklep, kasa do benzyny jest obok. Panienka na widok mojej karty MC rosklada rece i mowi, ze przyjmuja tylko meksykanskie. No to co bedzie? W sklepie jest cajero automatico. Wracam wiec do sklepu – gdzie jest ATM? – Tam w kacie. Podchodze do bankomatu pelen obaw, wkladam karte wyciskam kod, sume i czekam w napieciu. Maszyna przyjaznie mruczy i wypluwa plik banknotow... Wracam a Mariola pyta – co tak dlugo?

Przed wyjazdem do ruin poszlismy do pralni i zostawilismy wielka torbe ubran do wyprania. Mariola jeszcze chciala, aby pare rzeczy nam wyprasowali. – Kiedy bedzie gotowe? – Po poludniu. Znakomicie! Wrociwszy idziemy wiec po pranie. Pani nas rozpoznaje i podaje nasz pakunek. W hotelu rozpakowywujemy rzeczy i z torebki wypadla kartka – podnosze i czytam: para dos gauchos...  Tak nas szybko okreslili. 

  • La Quemada
  • La Quemada
  • La Quemada
  • La Quemada, piramida
  • La Quemada
  • Coraz wyzej... La Quemada
  • La Quemada
  • La Quemada
  • La Quemada
  • La Quemada

Po czterech dniach robimy duży skok, bo 630 km do Mazatlan. Wczesniejsze błądzenie po Zacatecas miało swoje dobre strony, bo przynajmniej poznalismy droge jak wyjechać. Pierwszy odcinek do Durango przejeżdżamy szybciej niz myslelismy. Juz zaczynamy kalkulowac, ze jak tak dalej pojdzie to bedziemy przed 16 na miejscu. W Durango czujemy sie jak na jakims filmie o blizej nieokreslonym gatunku. Co chwile przejezdza konwoj samochodow policyjnych na sygnale. Na stopniach i na platformie stoja uzbrojeni po zeby policjanci ubrani na czarno i zamaskowani jak wojownicy ninja. Na ulicy tez mijamy tak samo ubranych funkcjonariuszy. Przypomina nam sie jak nam taksowkarz Potosi opowiadal o szlakach narkotycznych, ktore przechodza przez niektore pustynne rejony kraju...

 Zaraz za Durango droga zmienia sie nie do poznania. Zaczynaja sie niekoczace sie zakrety, ktore sa tak ciasne, ze wielkie ciezarowki z naczepami aby nie stoczyc sie w przepasc musza uzywac obu pasow, co bardzo spowalnia ruch w obie strony. Mijamy kilka przeleczy, najwyzsza na wysokosci ponad 3000 metrow. Pojawia sie mgla. Kaktusy ustepuja miejsca iglastym drzewom. Gdyby nie te gory, to czulibysmy sie tak jak w Polsce. 200 kilometrow takiej drogi daje nam sie obojgu we znaki. Na poczatku zatrzymujemy sie pare razy aby porobic zdjecia pieknym widokom, pozniej aby nasz blednik doprowadzic do jakiej takiej stabilnosci. Zdrowo zmeczeni dojezdzamy na miejsce dopiero na 18... i to jeszcze po zmianie czasu zyskujac jedna godzine, bo przekroczylismy strefe czasowa, a takze po raz kolejny przecielismy Zwrotnik Raka. 

Wysiadamy z samochodu, a tu jak w lazni parowej 35 C i maksymalna wilgotnosc – wreszcie prawdziwy Meksyk! Na kolacje idziemy do hotelowej restauracji nad brzegiem Pacyfiku. Od morza wieje swiezy wiaterek, ktory w znacznym stopniu niweluje skutki upalu. Wkrotce zaczyna sie spektakularny zachod slonca. Czujemy sie jak na innym swiecie!

Mazatlan jest bardzo nowym miastem, a najstarsza „zabytkowa” czesc pochodzi z poczatku XX wieku. Przyjezdza sie tu w zasadzie tylko i wylacznie po to aby polezec na jednej z wielu plazy ciagnacych sie calymi kilometrami wzdluz oceanu. Niby caly swiat ogarnal kryzys budowlany, a tu na kazdym kroku czlowieka zagaduja, wrecz podstepnie podchodza, aby sie dal chociaz namowic na spotkanie z agentem od time sharing. Dla nas taka forma „inwestycji” byla zawsze kompletnie bez sensu tak czy owak, wiec uczymy sie jak szybko splawic natretow. W mig odkrywamy, ze wystarczy powiedziec, ze jestesmy z Polski, a zazwyczaj naganiacze od razu nas zostawiaja w spokoju nawet nie wyjawiajac swoich intencji. Czasem jednak niektorzy niedowierzajaco pytaja patrzac nam gleboko w oczy – z Polski jestescie, ale nie mieszkacie gdzies w Nowym Jorku? Nie! – odpowiadamy z czystym sumieniem i usmiechem na twarzy.

Coz mozna robic w Mazatlan przez kilka dni oprocz picia Margarity i patrzenia na spienione fale Pacyfiku doplywajace jak na wyscigi w rozne czesci plazy? Ano mozna sie przejadac krewetkami, gdyz miasto jest niekoronowana swiatowa stolica krewetek. A zatem Margarita i krewetki w kazdej postaci: molcajete, ceviche... a nawet pizza! Odkrylismy swietna i niedroga restauracje po drugiej stronie miasta tuz obok portu nad samym morzem, a ze mamy samochod wiec dla rozrywki przemierzamy 10-kilometrowa trase wzdluz wybrzeza tam i z powrotem. Przyjemny wiaterek od morza gasi nieco upal w ciagu dnia, a krzyk mew i nisko przelatujace pelikany dopelniaja reszty.

Po poludniu, gdy wiatr zmienia kierunek i przybiera na sile na niebie pojawiaja sie spadochrony holowane na dlugiej linie przez motorowki. Mariola sie zapala do pomyslu zobaczenia miasta z lotu ptaka. Negocjujemy cene i postanawiamy poleciec. Najpierw Mariola, pozniej ja. Oboje jestesmy bardzo podnieceni po locie – przezycie na prawde wspaniale!

  • Sierra Madre Occidental
  • Sierra Madre Occidental
  • Mazatlan, pelikan
  • Mazatlan z lotu ptaka...
  • Mazatlan
  • Mazatlan o zachodzie slonca...
  • Zachod slonca w Mazatlan
  • Zachod slonca w Mazatlan

4 dni spędzone na niczym pozwoliły nam naładować akumulatory. Postanawiamy wyruszyć w dalszą drogę – następny długi skok długosci 400 km do Los Mochis. Miasto samo w sobie jest jeszcze mniej szczególne niż Mazatlan, ale tu rozpoczyna swoj bieg El Chepe, jeden z najslynniejszych pociagow na swiecie. Laczy on Los Mochis z Chihuahua. Cala trasa liczy 650 km i czesciowo prowadzi przez Barranca del Cobre, najwiekszy kanion na swiecie. 

Na miejsce przybywamy wczesnym popoludniem. W naszym hotelu jest agencja podrozy, przez ktora staramy sie zaaranzowac tygodniowy pobyt w roznych miejscach kanionu jak i bilety na pociag. Idziemy na zakupy i na obiad, a gdy wracamy wszystko juz jest zarezerwowane, i bilety kupione. Nasz samochod bedziemy mogli na tydzien zostawic na hotelowym parkingu. Musimy sie przepakowac bo chcemy z soba wziac tylko jedna walizke i byc gotowi na 6 rano, bo o tej godzinie wyrusza El Chepe. 

Na dworcu jestesmy gdy panuje jeszcze glucha noc. Pare minut po 6 pociag rusza. Pierwsze 120 km prowadzi po rowninie, lecz pociag sie niemilosiernie wlecze. Za oknami w ciemnosciach majacza na poczatku slumsy, jakich jeszcze w Meksyku nie widzialem. Zastanawiam sie jaka jest przyczyna, ze w tak bogatych krajach jak Brazylia i Meksyk jest miejsce na takie skrajnosci. Trasa zaczyna nabierac rumiencow przed miejscowscia Temoris i na dystansie 150 km pociag wzniesie sie 2000 metrow, w najwyzszym miejscu osiagajac wysokosc 2500 m npm. Zaczynaja sie widoki, z ktorych trasa jest taka slynna. Aby miec lepszy widok stoje przy przejsciu do innego wagonu, w miejscu gdzie mozna latwo sie wychylic po obu stronach pociagu. A jest co ogladac! Pociag, to wjezdza do jednego z 86 tuneli, to wynurza sie z ciemnosci wprost na jeden z 37 mostow położonych nad przepaściami. Stosunkowo krótki pociąg ciągna 2 lokomotywy diesla. Pniemy sie teraz ostro do gory. Koła ostro zgrzytaja na ciasnych zakretach pojedynczego toru wijacego sie wzdluz skalnych zboczy. Z jednej strony pociag zdaje sie ocierac o skaly, podczas gdy z drugiej wystaje nad urwiskiem. Przez kilka godzin stoje jak urzeczony nie mogac sie oderwac od okna. 

Do Creel polozonego niecale 400 kilometrow od Los Mochis dojezdzamy po 11 godzinach. Wyczyn porownywalny do Madagaskaru, z ta jednak roznica, ze tu jechalismy pociagiem pospiesznym!! Creel jest polozone na polnocnej krawedzi kanionu i w planie mamy tutaj dwudniowy pobyt. Najwieksza okoliczna atrakcja jest piekny wodospad Cusarare wysokosci okolo 50 metrow. Aby sie do niego dostac wynajmujemy samochod terenowy z kierowca. Droga jest rzeczywiscie ciezka. Pare razy przejezdzamy przez rzeke. W jednym miejscu mijamy zagrzebany po osie mikrobus, ktorego kierowca ewidentnie nie znal drogi w brod. Ostatni okolo kilometrowy odcinek idziemy pieszo. Wodospad jest calkiem okazaly i ogladamy go i z gory i od dolu. Dzis jest 31.VIII. i maja miejsce obchody dnia sw.Ignacego. Dla Indian Tarahuamara z jakichs wzgledow jest to wazny dzien i w pobliskiej miescowosci, gdzie jest malutki kosciolek pod jego wezwaniem, odbywa sie kilkudniowa fiesta. Spiewy i tance sa raczej bez ikry, co nasz kierowca tlumaczy duza iloscia alkoholu spozywana juz od paru dni a conto uroczystosci, ktore w zasadzie powinny sie zaczac dopiero dzis... Dla nas jednak jest ciekawa sama obecnosc kolorowo ubranych kobiet siedzacych na okalajacym kosciol murku zajetych soba. Tak surowo wygladajacego kosciola wewnatrz chyba jeszcze nigdy w zyciu nie widzialem. Dla nas ma to jednak wiele uroku!

Tarahumara zamieszkuja rejon kanionu od tysiecy lat. Nigdy nie zostali podbici ani przez inne ludy indianskie ani przez Hiszpanow, przez caly czas zachowujac swa odrebnosc etniczna i kulturowa. Swe domostwa buduja czesto na urwistych polkach skalnych, ktore wygladaja jak „napowietrzne wioski” z Verne’go z ta tylko roznica, ze sa zawieszone nie na drzewach, lecz na skalach. Inne wkomponowane sa w teren „pod wiszaca skala”. Duzo Tarahumara mieszka w jaskiniach. Odwiedzilismy jedna Indianke, ktora od urodzenia mieszka w jaskini od 64 lat. Podobno nawet sam gubernator stanu Chuhuahua probowal ja przekonac aby sie przeniosla do oferowanego jej domu.

Creel jest naszym najdalszym punktem podrozy. Po dwoch dniach ponownie wsiadamy do El Chepe i rozpoczynamy juz powrotna droge. Pierwszy odcinek jest krotki, bo liczy tylko 30 km. Mamy jednak dylemat gdzie wysiasc, gdyz nasz bilet podobnie jak i nasz rozklad trasy z agencji niezbyt wyraznie okresla czy mamy wysiasc na pierwszym przystanku czy na drugim. Na szczescie pociag ma dosc dlugi postoj w Divisadero, czyli na nastepnym przystanku, wiec wysiadamy ale nie oddalam sie z bagazem od pociagu, podczas gdy Mariola probuje ustalic, czy ktos na nas czeka. Ostatecznie udaje jej sie ustalic, ze wysiadamy na nastepnym przystanku, ktory jest odlegly tylko jakies 6-7 km. Wsiadamy wiec z powrotem. Pociag powoli sie wlecze i za jakies 20 minut zatrzymuje sie w wawozie, gdzie jest tylko maly drewniany podest i 2 drewniane budki po obu stronach peronu. Przystanek sie nazywa Barranca i teraz juz rozumiemy dlaczego jest napisany w nawiasie obok Divisadero, poprzedniej stacji. Ten przystanek jest zrobiony tylko z mysla o pasazerach nocujacych w jednym z dwoch hoteli polozonych na samej krawedzi kanionu. Co za miejsce!!!. „Tylko dla orlow” chcialoby sie rzec! 

Wszystkie pokoje maja widok na konion, ktory w tym miejscu jest dosc gleboki. Mamy wielkie okno na cala sciane i taras. Widoki zapieraja dech w piersiach, i jakby sam krajobraz komus nie wystarczal, to zmieniajace sie swiatlo i ciemne chmury wypuszczajace strugi ulewnego deszczu i wiazki blyskawic poznym poludniem trzymaja w napieciu jak najlepszy film.

Obok nas mieszka sympatyczne malzenstwo. Jose i Arasceli pochodza z Veracruz, ale mieszkaja w Mexico City. Najpierw wymieniamy zdawkowe uwagi na temat pieknych widokow z naszych pokoi, nastepnie razem zjadamy kolacje, a pozniej jeszcze zamawiamy butelke lokalnego wina. Pomimo naszego mocno zardzewialego hiszpanskiego, udaje nam sie jednak poruszyc dosc wszechstronne tematy... 

Barranca del Cobre to nie jeden kanion tak jak Grand Canyon, czy Canon del Colca, lecz jest to cala siec kanionow ktora tworzy az szesc roznych rzek. Najglebsza odnoga Barranca jest kanion rzeki Urique, ktory w najglebszym miejscu osiaga glebokosc 1870  metrow. Nasz nastepny przystanek w kanionie jest polozony w poblizu gory Cero de Galletas, skad jest piekny widok wlasnie na Barranca de Urique. Czekamy wiec kolejny raz na pociag, ktory zawsze sie spoznia. Trudno powiedziec co jest tego przyczyna – moze po prostu rozklad jazdy zostal napisany zbyt optymistycznie i nalezy go dostosowac do rzeczywistych warunkow. Przystanek Barrancas jest polozony na zakrecie wewnatrz waskiego korytarza w skale, wiec zanim zobaczymy pociag, to slychac go juz od pieciu minut gdy sapiac przeciska sie po ostrych zakretach. Z Barrancas do Bahuichivo jest okolo 40 kilometrow czyli okolo godzina drogi, ale ze stacji jedziemy jeszcze 40 minut do Cerocahui, malutkiego miasteczka, ktore powstalo jako misja jezuicka 250 lat temu. Z tamtych czasow pochodzi piekny kosciolek i klasztor, w ktorym obecnie miesci sie hotel, w ktorym zamieszkamy. Cerocahui lezy na wysokosci 1500 metrow, wiec tym razem kanion ogladamy poniekad od dolu.

Wchodzimy do hotelu Mision i kogo widzimy: Jose i Arasceli, czyli juz wiemy jak spedzimy wieczor... Tu jest o wiele cieplej niz w gornych partiach kanionu na wysokosci 2600 m. Jest juz prawie godzina 16 i wlasnie zaczela sie codzienna okresowa ulewa. Wewnatrz atrium hotelu sa rozwieszone butelki ze slodka woda, ktore przyciagaja roje kolibrow, ktore uwijaja sie wokol nich jak osy. Lataja bezszelestnie, ale cwierkaja przy tym piskliwie ozywiajac w ten sposob to senne miejsce. Wina meksykanskie nigdy nie zdobyly swiatowych rynkow i najczesciej pojawiaja sie na stole tylko lokalnie, czyli w okolicach, w ktorych powstaja. Wlasnie taka lokalna slawe zdobylo wino Mision, ktore produkowane jest w Cerocahui, a winnice znajduje sie na zapleczu hotelu. No coz, trudno nie skusic sie na buteleczke wieczorem...

Na drugi dzien rano umawiamy sie z Juanem, ze pojedziemy na koniu do pobliskiego wodospadu okolo 1.5 godziny w jedna strone. Bedzie muy tranquilito zapewnia nas Juan. Przez pierwsze 40 minut, gdy jedziemy po lakach wszystko sie zgadza, ale oto wjezdzamy do lasu, gdzie zaczynaja sie „schody”. Waska sciezka to pnie sie ostro pod gore, to opada gwaltownie w dol. 2 razy przechodzimy przez  rwacy potok. Wowczas Juan trzyma nasze konie za uzde aby nie probowaly szukac lepszej drogi na wlasna reke. Konie nie sa podkute aby im sie nie slizgaly kopyta na skalach i kamieniach. W dwoch miejscach sciezka przecina sie ze stroma skala. Hmm, a mialo byc tranquilito... Gdy kon wychodzi po czyms takim pod gore to jest to jeszcze w miare naturalna pozycja, ale przy zejsciu w dol, gdy „rumak” prawie siedzi na zadzie i slizgaja mu sie kopyta na skale, to poziom adrenaliny u jezdzca sie gwaltownie podnosi. Juan, ktory ta sciezka przeprowadzil juz tysiace turystow takich jak my, stale powtarza : todo bien, tranquilito... Podchodzimy pod dosc wysoki choc waski wodospad. Wokol jest las i gory, magiczne miejsc, nasz wysilek zostal wynagrodzony. Druga atrakcja Cerocahui sa widoki z Cero de Galletas na kanion rzeki Urique, ale na szczyt wjezdzamy juz samochodem...

W Barranca del Cobre spedzilismy 6 dni, o wiele za malo aby sie z nim calkowicie zapoznac, ale wystarczajaco aby poczuc jego ogrom i charakter. Porownujac go do innych wielkich i znanych kanionow na swiecie, ten jest o wiele bardziej zielony, a dodatkowa atrakcja jest fakt, ze zamieszkaly jest przez duza odrebna grupe etniczna, jaka stanowia Indianie Tarahumara. Do Los Mochis wracamy pociagiem. Jeszcze raz spedzam kilka godzin w drzwiach wychylac sie z wagonu by jak najwiecej zobaczyc, chcac w ten sposob utrwalic sobie przesuwajace sie przed oczami widoki...

  • El Chepe - pociagiem do nieba
  • El Chepe - pociagiem do nieba
  • El Chepe - pociagiem do nieba
  • El Chepe - pociagiem do nieba
  • El Chepe - pociagiem do nieba
  • Creel
  • Creel
  • Creel
  • Wodospad Cusarare
  • Creel, kosciol San Ignacio
  • Creel, kosciol San Ignacio
  • Creel, kosciol San Ignacio
  • Indianie Tarahumara w San Ignacio
  • Indianki Tarahumara w San Ignacio
  • Tarahumara w San Ignacio
  • Divisadero, Barranca del Cobre
  • Divisadero, Barranca del Cobre
  • Napowietrzna wioska
  • Zachod slonca w Barranca del Cobre
  • Kolibry w Barranca del Cobre
  • Taniec kolibrow
  • Kolibry w Barranca del Cobre
  • Stara misja i kosciol Jezuitow w Cerocahuil.
  • Stara misja Jezuitow w Cerocahuil.
  • Wodospad niedaleko Cerocahuil.
  • Wodospad niedaleko Cerocahuil.
  • Barranca del Cobre
  • Barranca del Cobre
  • Barranca del Cobre
  • Barranca del Cobre
  • Wioska pod wiszaca skala.

Do hotelu docieramy przed północą. Zmęczeni idziemy spać, bo rano czeka nas powrotny skok do Mazatlan. Mimo, że drogę już znamy, to wcale nam się nie dłuży, pewnie dlatego, że patrzymy się teraz w druga strone. Do Mazatlan wjeżdżamy jakos od innej strony, ale w momencie, gdy rozpoznajemy znane nam miejsce, dalej jedziemy juz jak po sznurku – mile uczucie nie bladzic w obcym miescie. Po jednej nocy w Mazatlan robimy nastepny dlugi skok do Guadalajara. Do Tepic, stolicy stanu Nayarit prowadzi w miare prosta droga, ale ostanie 230 kilometrow wjezdzamy w gory. Jedziemy platna autostrada, ale przynajmniej wiemy za co placimy, bo droga jest wysmienita i mozna jechac szybko i bezpiecznie bez ciaglego przejezdzania przez topes czyli poprzeczne garby zrobione na drodze w celu zmniejszenia predkosci, czasami wrecz do zera nie chcac uszkodzic samochodu, lub wielokilometrowego wleczenia sie waska droga za ledwo co zipiacymi ciezarowkami. Do Guadalajara docieramy wczesniej niz myslelismy. 

Nasz hotel jest polozony jakies 7 km od centrum w willowej dzielnicy, gdzie panuje cisza i spokoj, tak trudne do znalezienia nawet w malych miasteczkach, a co dopiero w blisko 2-milionowej metropolii. Wokol hotelu sa ogrody, a w nich lataja wesolo cwierkajac dziesiatki kolibrow. Oryginalnie zarezerwowalismy 2 noclegi, ale miejsce to tak nam przypadlo do gustu, ze od razu postanowilismy przedluzyc nasz pobyt do 4 dni. Dwa dni spedzilismy w zasadzie poza miastem. Jeden w miasteczku Tequila, w ktorym sto kilkadziesiat lat temu rozpoczeto produkcje trunku o tej samej nazwie, ktory stal sie jednym z symboli Meksyku. Wokol miasteczka jest mnostwo plantacji agave, z ktorych wytwarza sie tequile. Po obcieciu dlugich i ostro zakonczonych lisci glowa agawy przypomina bardzo wielki kilkukilogramowy ananas. Jej wnetrze jest jednak twardsze, ale rownie slodkie. Pierwsze proby wykorzystania miaszu agawy do produkcji alkoholu podjeli juz mieszkajacy tu Indianie na wiele wiekow przed przybyciem konkwistadorow, ale nowoczesny proces produkcji dzisiejszej tequili rozpoczal sie dopiero w XIX wieku, gdy stare tradycje polaczono z europejska umiejetnoscia destylacji alkoholu. Mozliwosc zwiedzenia destylerni tequili to gradka nie lada. Przezornie zostawiamy samochod w hotelu a do Tequili jedziemy wraz z wycieczka. 

Jose Cuervo to najstarsza istniejaca dzis marka i wlasnie te fabryke zwiedzamy. Produkcja idzie pelna para. W trakcie roznych faz mozemy sprobowac „nadprocentowa” tequile, kora nastepnie sie rozciencza do zadanego stezenia. W wielu miejscach nie wolno ani krecic filmu ani nawet robic zdjec – moze obawiaja sie szpiegow gospodarczych... Po zapoznaniu sie z procesem produkcji mozemy jeszcze przedegustowac pare rodzajow tamtejszej tequili. Pozniej, juz na wlasna reke idziemy jeszcze do muzem innej starej marki, mianowicie Sauza. Ciekawa jest cala historia tej rodziny, ktora konczy sie tym, ze postanowiono sprzedac cale przedsiebiorstwo komu innemu, a nowo zalozona firma Tres Abuelos postanowila rozpoczac produkcje tequili starymi metodami sprzed ponad stu lat. Probowalismy – rzeczywiscie dobra!! Ponoc exportowana jest do Stanow pod nazwa Fortaleza. Musimy kiedys sprobowac...

Oprocz tequili, Guadalajara kojarzy sie rowniez z mariachi, ktorzy tu sie podobno narodzili, a ten styl muzyki jest dzis charakterystyczny dla calego kraju. Jedziemy wiec w ostatni dzien na Stare Miasto w poszukiwaniu placu, na ktorym ponoc orkiestry mariachi caly czas wystepuja. Na miejscu jednak okazuje sie, ze plac jest w remoncie a lokalizacji zastepczej nie mozemy znalezc. Jak widac sprawdza sie stare przyslowie, ze szewc bez butow chodzi... Dobrze, ze chociaz nam sie z tequila udalo.

  • Tequila, plantacja agave
  • Tequila, plantacja agave
  • Wytwornia tequili, Jose Cuervo
  • Guadalajara
  • Guadalajara
  • Guadalajara
  • Guadalajara
  • Guadalajara

Nasz nastepny skok to Uruapan, a to dlatego, ze w poblizu jest najmlodszy wulkan na swiecie. Poczatkowo z Guadalajara jedziemy autostrada, lecz gdy zjezdzamy na boczna droge zaczynaja sie klopoty nawigacyjne, gdyz nasz atlas zakupiony w Mexico City nie jest zbyt dokladny, a na dodatek zlego nie ma w nim drog trzeciej kategorii a drogi inne niz autostrady nie sa opisane numerami. Gdy nam sie juz udalo wstrzelic na glowna droge do celu, zatrzymuje nas policja:

-Dokad panstwo jada?

-Do Uruapan

-Droga jest dalej zamknieta. Musicie zawrocic... 

Tu policjant nam zaczal tlumaczyc na jakie miejscowosci mamy sie kierowac, a zadna nie wpadala latwo w ucho. Poniewaz nie ma nigdzie drogowskazow, wiec pytam ludzi przy kazdej okazji. Raz nawet ludzi pracujacych w polu, i dobrze zrobilem, bo musimy zawrocic. Mowie im, ze tych wszystkich miejscowosci nie mam na mapie, wiec podaja mi jeszcze pare nazw dodatkowo, abym jakos mogl nawigowac. Okolica, przez ktora przejezdzamy jest niezwykle malownicza, zielone wzgorza, rozlegle doliny, droga to wije sie serpentynami to lagodnie opada w dol. Nagle naszym oczom ukazuje sie dziwne zjawisko: 100 metrow przed nami droga gwaltownie dymi. –Bedziemy swiadkami powstania nowego wulkanu – przemknelo mi przez mysl. Na wszelki wypadek zwalniam i z Mariola sie zastanawiamy co to moze byc. Zadnego podejrzanego zapachu jednak nie czujemy, wiec postanawiamy jechac dalej. Po jakims czasie rozwiazujemy zagadke. Otoz, ciut wczesniej musiala przejsc tedy nisko zawieszona chmura deszczowa, stad taka ostra granica na mokrej, jak sie pozniej okazalo jezdni, a mocno nagrzany w sloncu asfalt zaczal szybko zmieniac wode w pare, a caly efekt zostal jeszcze spotegowany dosc chlodnym powietrzem w gorach na wysokosci 2500 m npm. 

Na drugi dzien rano jedziemy pod wulkan Paricutin, ktorego historia jest naprawde niezwykla. W lutym 1943 roku pewien rolnik z plemienia Purepecha podczas orania swojego pola kukrydzy nagle zauwazyl wydobywajace sie wyziewy siarkowe z ziemi. Poczatkowo probowal je zatkac, ale gdy ziemia zaczela go parzyc w bose stopy, pobiegl do wioski z sensacyjna wiadomoscia. To uratowalo mieszkancow wioski, gdyz wkrotce na polu kukurydzy zaczal sie rodzic wulkan, ktory w przeciagu tygodnia wystawal juz kilkadziesiat metrow nad ziemia a jego lawa zalala okoliczne wioski.  

W miejscowosci w poblizu wulkanu zatrzymuje nas Indianin Purepecha i przedstawia propozycje, ze zabierze nas pod wulkan na koniu. Poniewaz okazuje sie, ze cala wycieczka jest jednak o wiele dluzsza niz myslelismy, postanawiamy  pojechac tylko pod czolo lawy i zobaczyc pozostalosci zalanych wiosek. Indianin pocwalowal wyboista droga na koniu a my za nim pojechalismy samochodem, przy czym, on jest w takich warunkach szybszy, wiec od czasu do czasu przystaje, aby nas nie zgubic. Dojezdamy do wioski i slyszymy megafony przekrzykujace sie roznymi sloganami w jakims bardzo dziwnym jezyku, przypominajacym z grubsza cos z centralnej Azji. Przy jakby nie bylo nieco azjatyckiej urodzie Indian Purepecha i ich barwnych strojach, odnosimy wrazenie, jakbysmy sie znalezli na innym kontynencie.

Zostawiamy samochod i przesiadamy sie na konie. Schodzimy stromo w dol. W jednym miejscu rozposciera sie widok na cala doline. W dole jest morze zastyglej lawy, z ktorej wystaje wieza kosciola. Niesamowity widok! Podjezdzamy pod czolo pola lawy, schodzimy z koni i dalej pieszo przedzieramy sie po zwalach lawy do kosciola. Jest on wiekszy niz sie spodziewalismy i ma jakies 150-200 lat. Caly jego srodek zawalil sie pod naporem plynacej lawy, lecz zostala fasada i jedna wieza. Symetryczne miejsce, gdzie powinna stac druga wieza jest puste i wyglada jak sciete reka jakiegos kolosa, ale historia nic nie wspomina o tym, ze kosciol mial kiedykolwiek dwie wieze... Zachowalo sie rowniez presbiterium i oltarz, ktory jest zupelnie nietkniety. Lawa zatrzymala sie tuz przed  nim tworzac sciane wysokosci okolo 10 m. Stojac na jej szczycie widac ponizej oltarz jak we wnetrzu wielkiej studni. Taki bieg wydarzen uznano za cud i codziennie ludzie zanosza tam swieze kwiaty. Wynurzajacy sie z lawy kosciol ze stojacym w tle stozkiem wulkanu zaliczam do jednego z najciekawszych punktow naszej podrozy po Meksyku!!

 

  • Kosciol u stop wulkanu Paricutin.
  • Kosciol u stop wulkanu Paricutin.
  • Wulkan Paricutin
  • Wulkan Paricutin
  • Wulkan Paricutin
  • Wulkan Paricutin i resztki kosciola
  • Wulkan Paricutin i resztki kosciola
  • Wulkan Paricutin i resztki kosciola

Następnych parę dni chcemy spędzic w haciendzie w pobliżu starego kolonialnego miasteczka Patzcuaro. Cały czas przebijamy się bocznymi drogami, a o zgubienie się w takich warunkach nietrudno. Nic więc dziwnego, że mylimy drogę i jadac naokolo nadrabiamy jakies 20 km. Za to jedziemy taka osobliwa droga, ze nam to wszystko wynagradza. Pominawszy kompletne pustkowie i malownicze widoki, to sama droga jest nietypowa. Otoz, bruk jest ulozony na drodze tylko jakby w ksztalcie torow na rozstaw kol samochodu, a w srodku i po bokach sa male kamyczki, z pomiedzy ktorych wyrasta trawa. Nagle na tym bezludziu widzimy samochod zatrzymany przez policje. Podjezdzam pod nie i pytam policjanta czy dobrze jedziemy do Santa Clara. Facet zna dobrze okolice i nam tlumaczy jak tam dojechac, ale jego oczy jakby chcialy powiedziec z wielkim zdziwieniem: co tych dwoje obcych z rejestracja z D.F. tu robi...

Ale nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo, bo gdy przejezdzamy przez male misteczko Santa Clara del Cobre (doslownie Swieta Klara z Miedzi), wzdluz glownej ulicy ustawione sa dziesiatki straganow z wyrobami z miedzi, a na malym ryneczku odbywaja sie wystepy zespolow ludowych i wielki transparent rozwieszony nad scena informuje: Feria del Cobre. A to dopiero trafilismy! Przeciez to miasteczko jest meksykanska stolica miedzi! Kiedys byly tu kopalnie miedzi, ale teraz gdy tego metalu juz sie tu nie wydobywa, nadal pozostala silna tradycja zwiazana z rzemioslem wyrobow z miedzi. Oczywiscie na drugi dzien tu przyjezdzamy i robimy duze zakupy...

  • Patzcuaro
  • Patzcuaro, i kto by pomyslal...
  • Patzcuaro

Ostatnim naszym przystankiem przed powrotem do Mexico City jest Toluca. Miasto leżąc na wysokosci 2600 m npm jest najwyżej położona stolica stanu w całym Meksyku. A nad miastem wznosi sie czwarty co do wysokosci szczyt w tym kraju – wulkan Nevado de Toluca, zwany rowniez Xinantécatl,majacy 4680 metrow wysokosci. Kiedys mozna bylo wjechac do samego wnetrza krateru lezacego na wysokosci 4200 m, ale obecnie trzeba zostawic samochod na zewnetrznym zboczu kaldery na podobnej wysokosci  i wdrapac sie przez przelecz podchodzimy jeszcze w gore okolo 130 metrow. Wielkie checi wjechania na ten wulkan mielismy jeszcze podczas naszej poprzedniej podrozy do Meksyku 8 lat wczesniej, ale wowczas z braku czasu odlozylismy ten wyczyn do nastepnego razu. Planujac tegoroczna podroz, wizyte na wierzcholku Xinantécatl’a uwzglednilismy jeszcze przed wyjazdem, i teraz wlasnie nadarzyla sie wspaniala okazja. 

Nocujemy w Toluca. Obok naszego hotelu jest chinska restauracja. Trudno mi nawet ocenic czy dobra bo po blisko 6 tygodniach naszej wloczegi po Meksyku, spragnieni zmiany w jedzeniu, przyjmujemy rosolek wonton i rozne warzywa robione na woku z innymi przyprawami jako dar od boga. Zajadamy sie ze smakiem, podobnie jak meksykanska kuchnia przez pierwszy tydzien...

Rano wyruszamy na wulkan. Mamy pewne klopoty z wyjazdem z miasta. Przez jakis czas krazymy po miescie nie mogac znalezc wlasciwej drogi, ale metoda prob i bledow udaje nam sie zlapac wlasciwy trop. Z glownej drogi zjezdzamy w boczna, ktora pozniej zmienia sie z asfaltowej w zwirowa. Ten zwirowy i bardzo krety odcinek ciagnie sie okolo 20 kilometrow. Droga pnie sie bez wytchnienia w gore. Odslaniaja sie coraz to piekniejsze widoki. Na wysokosci okolo 4100 m npm musimy zostawic samochod  i w dalsza droge idziemy pieszo. Dla nas jest to wysoko i brak nam tchu, wiec idziemy powoli. Po 40 minutach dochodzimy do najnizszego miejsca kaldery cos jakby przeleczy. Stad rozposciera sie spektakularny widok zarowno do wnetrza krateru jak i w dol na rownine. Postanawiamy zejsc w dol i podejsc do jezior, polozonych na dnie krateru. Sciezka jest stroma i sliska, wiec trzeba uwazac aby sie nie poslizgnac. Schodzac tak w dol zalujemy tej utaraty wysokosci, bo zdajemy sobie sprawe, ze za chwile bedziemy musieli podchodzic spowrotem do gory. Krajobraz jest bardzo ksiezycowy, niemniej nie jest zupelnie martwy, gdyz od czasu do czasu rosna kepki jakichs pieknych kolorowych ostow.

Po czterech godzinach jestesmy z powrotem w samochodzie i rozpoczynamy zjezdzac w dol. Nasz ostatni punkt programu w Meksyku zostal zrealizowany! Teraz czeka nas tylko droga powrotna do Mexico City, skad po dwoch dniach mamy wrocic do domu. Znow nam towarzysza piekne widoki. Do hotelu trafiamy prawie jak po sznurku, z czego jestesmy bardzo dumni. Oddajemy samochod i w nagrode idziemy do bardzo eleganckiej francuskiej restauracji naprzeciwko hotelu. Saczac szampana wspominamy minione tygodnie, a niektore wydarzenia sa tak odlegle, jakby mialy miejsce w czasie poprzedniej podrozy. Upraszczajac nasza podroz do czczych staystyk mozna by powiedziec, ze jej owocem bylo 1100 zdjec, 10 godzin surowego materialu filmowego i milion wspomnien...

 

  • Morelia
  • W drodze na Nevado de Toluca
  • Nevado de Toluca
  • Nevado de Toluca
  • Nevado de Toluca
  • Oset w kraterze Nevado de Toluca

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. koniczyna
    koniczyna (19.01.2016 15:59) +1
    Smoku,
    Zrobiłam tak jak kazano. Wlazłam na profil bez logowania i wtedy jest lepiej, dużo lepiej....
    Obejrzałam trzy filmy z podróży po miedzianym kanionie, SUPER! Pomimo tego, że i zdjęcia i filmy nie przekazują tego, co człowiek widzi i odczuwa, kiedy się tam znajduje, jestem pod wrażeniem!!!
    Jeżeli Meksyk pojawi się u mnie w planach to na pewno przejażdżka El Cheppe znajdzie sie na tej liście!
    Dzięki za moc wrażeń!
  2. koniczyna
    koniczyna (18.01.2016 22:22) +1
    Chciałam napisać coś na Twoim profilu, ale tam pusto!
    Chciałam obejrzeć Mekstyk, ale zaczęło się zacinać, nie mogę otworzyć wszytskich zdjęć a może pora do łóżka już iść...?
    Wrócę tu jeszcze bo tylko kilka zdjęć udało mi się otworzyć i to wybiórczo...
    Jak będę planować Meksyk, zgłoszę się po poradę!
    W swoich podróżach zawsze stawiam na piękno natury, nigdy Meksyku nie brałam pod uwagę a widze, że warto!
    Daję plusa bo jest ciekawie a do tego odkryłeś przede mną piękno tajemniczego Meksyku!

  3. kahlan77
    kahlan77 (15.01.2014 16:58) +1
    Super podróz oraz lekkie pióro,pozdrawiam serdecznie Smoku
  4. eli_ko
    eli_ko (13.05.2013 19:22) +2
    Tomku - wprost pochłonęłam Waszą meksykańską podróż. Jak zwykle wspaniale opisana i udokumentowana pięknymi zdjęciam. Film niezwykle wciągający i żeby nie ominąć czegokolwiek to nawet nie mrugałam :)
    Zazdroszczę Wam tych wspaniałych podróży i cieszę się ze trafiłam na kolumbera, bo choć w ten sposób mogę podziwiać nieosiagalne dla mnie miejsca :))
  5. eli_ko
    eli_ko (12.05.2013 20:29) +1
    Rozpoczęłam i z przyjemnością powrócę, aby dokończyć tę podróż :))
  6. koziolkipoz
    koziolkipoz (03.07.2012 22:57) +1
    zagladam Smoku na Twoje meksykanskie sciezki gdyz jesienia planuje dluuugi weekend w Mexico City , patrze co jeszcze jest tam mozliwe -- cztery dni to niewiele wiec pewnie skupie sie na miescie i piramidzie Slonca i Ksiezyca
  7. anna.amarasekara
    anna.amarasekara (07.01.2012 14:13) +1
    co sobie kawałek przeczytam, to Rodzina mnie odrywa, ale ja jestem wytrwała i uda mi się przeczytać zresztą z wielka przyjemnością wszystko co napisałeś. Niecierpliwie czekam na relację z Belize. pozdrawiamy ania a z Belize zapraszamy do Płocka, bardzo chętnie pokażemy nasze okolice.
  8. treize
    treize (07.12.2011 21:32) +1
    Wróciłam i już za całą podróż dorzucam ++++++++++ :)
  9. treize
    treize (26.11.2011 22:13) +1
    Smoku ,miło mi się czytało, oglądało i poniekąd " wspominało " Twoją meksykańską podróż..
    Jednakże dzisiaj, na mumiach z Guanajuato zakończę. Mam nadzieję,że nie wpłyną na dobre sny :)
    Wrócę tu niebawem ..... Radosnego Thanksgiving Day :))
  10. martynoi
    martynoi (27.03.2011 17:46) +1
    Cejrowski, ktory wprawdzie nie jest dla mnie autorytetem, napisal kiedys, ze Meksyk to jedyny kraj, do ktorego wraca z przyjemnoscia, ktory zawsze potrafi pozytywnie zaskoczyc i ktory nigdy sie nie znudzi i nie mozna sie z nim nie zgodzic.My po dlugich przemysleniach zdecydowalismy sie na Meksyk poludniowy tzn.od Mexico City w dol i wynikalo to niestety z braku odwagi, dlatego tym bardzie zadroszcze i pozdrawiam, przepiekna galeria !!!
  11. wojtass83
    wojtass83 (06.03.2011 12:20) +1
    W niedzielny poranek miałem ochotę na wspaniałą podróż i tak postawiłem na twój meksyk.
    Przeżyliście wspaniałą przygodę wspaniale się czyta relację z takiej podróży i oglądanie takich zdjęć to czysta przyjemność.Filmiki rewelacyjne wspaniała muzyka i krajobrazy.Podróż El Chepe i widoki w Barranca del Cobre powalają.Ja uwielbiam styl kolonialny także wszystkie zdjęcia budynków ,kościołów i katedr to dla mnie rewelacja.Bardzo mi się podobało, wspaniale spędziłem niedzielny poranek dzięki tobie Tomku i twojej żonie.Bardzo was serdecznie pozdrawiam
  12. s.wawelski
    s.wawelski (12.09.2010 21:21)
    To ja z pewnością napiszę :-))
  13. 23slawo
    23slawo (12.09.2010 21:14) +1
    Z przyjemnością przeczytam !!!
  14. s.wawelski
    s.wawelski (04.06.2010 16:07) +1
    Owszem, w pelni sie z Toba zgadzam - Meksyk to wielki kraj (5xPolska) i niezwykle bogaty we wszelkiego typu atrakcje. Mam nadzieje, ze kiedys znajde czas aby opisac moje wrazenia z Kraju Mayow :-)
  15. 23slawo
    23slawo (04.06.2010 13:00) +1
    Odwiedziłem Meksyk na przełomie roku 09/10, wiedziałem, że udało mi się zobaczyć tylko niewielki fragment. Po tym co przeczytałem okzuje się, że Meksyku wystarczyć może na wiele podróży.
    Bardzo ciekawa relacja.
    Pozdrawiam
    Sławek
  16. bartek_sleczka
    bartek_sleczka (13.05.2010 21:35) +1
    Smoku, to co napiszę to raczej truizm, ale relacja wspaniała, w zasadzie można po śladach zaplanować wyjazd. Ciekawe czy znajdzie się ten sam chłopiec wskazujący drogę do hotelu :)))
    Piękne zdjęcia i doskonała relacja.
    Pzdr/bArtek
  17. czarny.pol
    czarny.pol (07.04.2010 16:27) +1
    Duuże kaktusy +
  18. dingo11
    dingo11 (05.03.2010 14:42) +1
    interesujące :))
  19. lmichorowski
    lmichorowski (12.10.2009 11:10) +1
    Rzeczywiście, niesamowity Meksyk! I niesamowite zdjęcia. Do tego wspaniała relacja. Dzięki.
  20. s.wawelski
    s.wawelski (03.10.2009 19:06) +1
    Dzieki za mile slowa! Owszem, Meksyk jest jednym z tych multiregionowych krajow, co czesto myli wielu podrozujacych jedynie po malych wycinkach tego sporego kraju... :-)
  21. mapew
    mapew (03.10.2009 12:04) +1
    wspaniala podroz, wspaniala relacja i wspaniale zdjecia :-)
    I znowu jeden region wiecej, w ktory chcialoby sie pojechac.
  22. tusiaiwojtek
    tusiaiwojtek (29.09.2009 20:13) +1
    Dołączamy do pochwał:) Bardzo pracowita relacja, miło się czyta, a i zdjęcia (co prawda nie do końca jeszcze obejrzane) sprawiają, że chce się do Meksyku ruszać. Ale najpierw... poduczymy się hiszpańskiego:)
  23. s.wawelski
    s.wawelski (27.09.2009 5:01)
    Zfiesz i Loca, milo mi Was oboje goscic na w moich niskich progach. Gruchajcie sobie golabeczki, gruchajcie :-))

    Loca, por favor muestra nos tus fotos de mariposas!!!! Przyznam sie, ze ja nawet nie wiedzialem, ze w okolicach Morelii cos takiego jest. O motylach czytalem, ze sie pojawiaja okresowo gdzies w okolicach San Miguel de Allende, ale ze nie byl to sezon na nie w czasie gdy ja tam bylem , wiec o nich juz nie myslalem. To chyba musie byc cos pieknego!!
  24. fiera_loca
    fiera_loca (27.09.2009 0:43) +2
    eee.tam...jakies takie nie za ciekawe...ilez mozna motyli w stadzie,motyli w samotnosci,motyli...tu i tam...wklejac...to w zaden sposob nie odda (ja przynjamniej nie bylam w stanie)ciszy tego subtelnego szumu ich skrzydel wsrod drzew...uuuu...ale pojechalam...
  25. zfiesz
    zfiesz (27.09.2009 0:39)
    i gdzie zdjęcia (na opis nawet nie liczę;-) stamtąd?
  26. fiera_loca
    fiera_loca (27.09.2009 0:27)
    zatem moze...
    no bylam,bylam a jakze!bosko!
  27. zfiesz
    zfiesz (26.09.2009 23:59)
    szalona, byłaś w santuario?!?!?! i jeszcze nie widziałem twoich zdjęć stamtąd? dlaczego?:-)

    a do barranca też się wybieram, więc może... ;-)
  28. fiera_loca
    fiera_loca (26.09.2009 23:51) +1
    no to przeczytalam...ciekawa relacja...zdjecia juz wczesniej sobie poogladawszy...mialam pytac o Morelie,ale juz sobie znalazlam odpowiedz ponizej...,bo tam przeciez w poblizu to Santuario de las mariposas monarcas...muy guaaaaaaaaaaapo!
    Aha, barranca del cobre...mmmm...tooo, otoz to bym chciala zobaczyc!
    pozdrawiam

  29. freemarti
    freemarti (26.09.2009 20:25) +1
    wspaniale opowiedziana i sfotografowana relacja z niezwykłym zaangażowaniem i przepięknymi zdjęciami. Dziękuję za miły wieczór. Dobranoc :)))
  30. rebel.girl
    rebel.girl (26.09.2009 0:32) +1
    ja dopiero trzy kroczki... ale zachwycam się!
  31. s.wawelski
    s.wawelski (25.09.2009 23:54)
    Zfiesz:

    Dziekuje Ci za wychwycenie bledow - juz sa poprawione :-)

    Co do Guadalajara, to nam sie miasto podobalo, mojej zonie chyba bardziej niz mnie :-) Ale do zachwytu nad samym miastem bylibysmy oboje raczej daleko. Niemniej sam pobyt w Guadalajara wspominamy bardzo milo, ale to juz pewnie raczej z przyczyn bardziej subiektywnych :-) Mieszkalismy w bardzo ladnym miejscu, to juz byl duzy powod :-)) Mielismy zawsze szczescie trafic na swietna restauracje, byli bardzo mili ludzie, jednego dnia pojechalismy do pieknego parku w Zapopan - jedno z przedmiesc Guadalajara. W Tlaquepaque tez mile czas spedzilismy... Jako miasto, to mysle, ze jest wiele miast w Meksyku, ktore mi sie podobaly bardziej, jak Puebla, Zacatecas, Oaxaca, ale nadal Guadalajarze nie odmowilbym pewnego uroku... Tam bym to naklepiej ujal :-)

    W Morelii zatrzymalismy sie tylko na pare godzin. Pod koniec naszej podrozy zaczal nam sie juz kurczyc czas, a jednoczesnie odczulismy maly przesyt miast, stad w skadinad uroczej Morelii zabawilismy tak krotko.

    La Quemade chcielismy bardzo zobaczyc juz 8 lat temu, lecz wowczas uznalismy, ze dokladanie kolejnego 1000 km juz jest ponad nasze sily i dobrze sie stalo, gdyz zarowno La Quemada jak i Zacatecas sa warte aby poswiecic na nie chociaz 3-4 dni. Lacznie udalo mi sie zobaczyc w Meksyku ciut ponad 30 starozytnych miast, niektore slawne inne nieznane, jedne rozpracowane przez naukowcow, inne wciaz drzemiace w mroku tajemnicy. 3 zaliczylbym do tej kategorii miejsc omijanych przez turystow a jednoczesnie bardzo tajemniczych i wspanialych zarazem: Xochicalco, El Tajin i La Quemada. Coz wiecej moge dodac :-) O Comalcalco i Chinkultic z kolei ja niegdy nie slyszalem :-) W Veracruz bylem w Zempoala, Quiahuistlan i wspomnianym El Tajin - wszystkie miejsca sa na filmie "El Tajin" dolaczonym do podrozy "W Kraju Zapotekow"...

    Co do Tuli, to mnie sie bardzo podobala i nie zaluje wysilku dostania sie tam, natomiast moja zona byla ciut zawiedziona... Z Mexico City jest okolo 100 km... Powinienes... :-)
  32. zipiz
    zipiz (25.09.2009 10:52) +1
    Smoku... chciałoby się poemat stworzyć i peany głosić na cześć Ciebie i Twej meksykańskiej wyprawy, ale będąc pod wiecznym i nie uchodzącym wrażeniem słów mi po prostu brakuje...

    Opis... opowieść wręcz... ciekawym piórem skrobnięta... dużo treści, która nic zbędnego w sobie nie mieści... podana z humorem, historią i ciekawostkami...

    Zdjęcia... chyba nie było takiego, któremu oparłbym się i nie postanowił + odznaczyć... zapierające dech w piersi, fantastyczne, cieszące oczy i zapadające w pamięć... zapadające na długo... z chęcią będę do nich wracał :-)
  33. s.wawelski
    s.wawelski (25.09.2009 6:50)
    Zfiesz i Andremuc, dziekuje Wam bardzo za wspaniale komentarze. Dzis juz nie dam rady odpowiedziec obszerniej, ale obiecuje, ze napisze wiecej do Was wkrotce...
  34. andremuc71
    andremuc71 (25.09.2009 6:13) +1
    Za wyprawe, opis i zdjecia nalezy sie tytul kolumbussimusa :)
    Pozdrawiam
  35. zfiesz
    zfiesz (25.09.2009 2:25) +1
    hmmm... no nie ma się czego czepić smoku:-) fantastyczna podróż! widzę, że postawiliście na osobliwości natury. mnie jednak bardziej kręci żywy meksyk, ale miło poczytać o innych cudach. chociaż barranca del cobre od dawna jest na trasie kolejnego wyjazdu do meksyku. poza tym paricutín, patzcuaro (słynące przede wszystkim z obchodów święta zmarłych na wyspach pobliskiego jeziora) i morelia, którą widzę tylko na fotkach a nic o niej nie wspominasz, to też przyszłe plany:-)

    i zazdroszczę san luis, zacatecas i real... te też jeszcze czekają. północ meksyku, to dla mnie ciągle terra incognita;-)

    guadalajara mi kompletnie się nie podobała (no... może poza muralami;-), więc zdziwiony jestem waszym zachwytem. dodasz coś co mnie przekona?:-) aha... miasto rzeczywiście ma trochę ponad półtora miliona mieszkańców, ale cała aglomeracja to przeszło cztery miliony.

    la quemada... nawet ja pierwsze słyszę!:-) ukłony za odkrycie:-) my chcieliśmy "odkryć" dwie takie mało znane strefy archeologiczne: comalcalco w veracruz i chinkultic w chiapas, niestety mieliśmy pecha. obie były zamknięte:-( tylko fragment tej drugiej udało mi się sfotografować przez płot: http://kolumber.pl/photos/show/19399

    tula natomiast jakoś zawsze była mi nie po drodze. w teotihuacan byłem już trzy razy. tyle że zawsze zwiedzanie kończyłem u wujostwa w san juan teotihuacan, tuż pod piramidami. któż by się oparł takiej perspektywie?:-)

    i dwa małe błędy: chihuahua, a nie chuhuahua i todo bien, a nie todo buen (po naukach loki;-)

    mil gracias za relacje!:-)
  36. iwonka55h
    iwonka55h (24.09.2009 16:09) +1
    Smoku, miałam wolną chwilkę, poczytałam, jak zwykle fajniście opisane, ja tak nie umiem.
    Co do baloników i punktów - wolałabym mieć Twoje baloniki, niż moje punkty - może zrobimy "machniom"?
  37. sagnes80
    sagnes80 (23.09.2009 20:40) +1
    Smoku i cóż ja mam napisać? jak mi mowę odjęło?
    ja się tylko obawiam, że po tych Twoich świetnych relacjach zmienię w przyszłym roku orientację z azjatyckiej na amerykańską ;) no ale w tym jeszcze przede mną Azja :D
    piękna podróż, świetnie się czytało! pozdrawiam :)
  38. latyn20
    latyn20 (23.09.2009 11:41) +1
    Wasza podróż zrodziła owoce, które smakują wyśmienicie także innym. Smoku Wawelski, prawdziwy z Ciebie homo viator. Perdon! Draco viator ;-)
  39. iwonka55h
    iwonka55h (22.09.2009 21:57)
    już obglądłam zdjęcia, jeszcze poczytam w wolnej chwili, no i mam nadzieję na kino.
  40. zfiesz
    zfiesz (22.09.2009 21:11) +1
    plus z rozdzielnika smoku!:-) przeczytam jak znajdę chwilkę... tak koło czwartku. możesz być pewny, że będę sie czepiał:-)
  41. anka.g1
    anka.g1 (22.09.2009 0:32) +1
    Wow!!!Smoku jesteś niesamowity! Taka ilość tekstu budzi podziw. Przeczytam na pewno w wolniejszym czasie ale plusa stawiam już teraz bo jestem pewna że warto:)
  42. s.wawelski
    s.wawelski (22.09.2009 0:22)
    Zauwazylem Renatko! W Twoim towarzystwie milo mi sie podrozowalo :-))
  43. renataglin
    renataglin (22.09.2009 0:06) +1
    Właśnie wróciłam z długiej podróży po Meksyku :)))

  44. s.wawelski
    s.wawelski (21.09.2009 22:14)
    Jolu, juz sie nie musisz tak poprawiac :-)))
  45. s.wawelski
    s.wawelski (21.09.2009 22:12)
    Candelaria, owszem, po hiszpansku jestem sie w stanie niezle rozmowic, choc do swobody duuuuuzo mi brakuje. Hiszpanski bardzo pomaga w podrozy po Meksyku, ale jestes sobie w stanie dac rade i bez hiszpanskiego. Angielski i francuski bylyby alternatywa, zwlaszcza w turystycznych miejscach. Zdala od turystycznych (zagranicznych) szlakow jest trudniej i hiszpanski bardzo sie przydaje. Z drugiej strony, bylem w stanie objechac na wlasna reke Turcje i Japonie nie znajac tych jezykow. Raz bylo na wozie, raz pod wozem... Ale sie udalo :-))
  46. s.wawelski
    s.wawelski (21.09.2009 22:03)
    Kubdu, obym i ja sie kiedys doczekal!! Dzieki za mile slowa :-)
  47. s.wawelski
    s.wawelski (21.09.2009 22:02)
    Rebel, dzieki za otwarcie worka z plusami :-) Wiadomo jakie szczescie jest we wszystkim wazne :-)) !!!
  48. jolantas1955
    jolantas1955 (21.09.2009 20:41) +1
    Acha! Pewnie, że zna hiszpański!!
  49. jolantas1955
    jolantas1955 (21.09.2009 20:40) +1
    Tomek jest po prostu boski:)) Chciałam powiedzieć, że boskie są jego opowieści - oczywiście:) Pochwalę się, że tę opowieść dostawałam na bieżąco w kolejnych mailach! Ale teraz w całosci i "do kupy" robi wrazenie!
  50. candelaria
    candelaria (21.09.2009 20:31) +1
    Niesamowite!!! Bardzo interesuje mnie Meksyk i w najbliższej przyszłości chce tam zawitać. Mam takie pytanie, czy zna pan hiszpański? bo angielski pewnie tak. To ważne jak się podróżuje.