Wyruszyliśmy w pt, zaraz po pracy. Na poznawanie Albanii. Niestety tylko 2-tygodniowe, a nie jak na początku planowaliśmy 3. Ale.. damy radę:)

Późnym wieczorem dojechaliśmy do Węgier. Niedaleko za granicą w poszukiwaniu camping'u dojechaliśmy do mieściny Djósjeno. Jak na mieścinę znaleziony camping okazał się całkiem spory. Jednak czasy swej świetności ma chyba za sobą. Teraz świecił pustkami, toalety zaniedbane; wyglądały, jakby otwarto je przed chwilą na nowy sezon bez uprzedniego przygotowania po zimie.

Najważniejsze jednak, że była ciepła woda i kawałek ziemi pod namiot:)

(jak się rankiem okazało spaliśmy na mrowisku.. niewielkim, ale jednak)

Nie bardzo wiemy, jak to się stało, ale trochę nam zeszło na Węgrzech..:)

Po prostu odpuściliśmy trochę na początku.

Popołudniem słonecznym dojechaliśmy na południe kraju. Postanowiliśmy coś zjeść. Kierując się drogowskazami w wiosce Nagybaracska znaleźliśmy karczmę (csarda) nad wodą. Tuż obok był miejscowy basen. Okazało się, że właściciele basenu nie mają nic przeciwko, żeby za niewielką opłatą rozłożyć sobie namiot tuż obok i skorzystać z basenowego prysznica.

Postanowiliśmy, że zostajemy.

Zjedliśmy więc w tawernie pyszną zupę rybną i rybkę, niczym nie skrępowani popijając ją miejscowym białym winem.

Wieczorem pogryzieni przez komary rozłożyliśmy namiot. Okazało się, że opłaty również nie musimy regulować:) Skorzystaliśmy więc z gościny i następnego dnia pognaliśmy na dalsze południe.

Sarajewo

To tutaj spędziliśmy rocznicę ślubu:))

Do miasta dotarliśmy popołudniem. Poinstruowani przewodnikiem oraz przechodniami trafiliśmy na camping Oaza.

wskazówka: jak będziecie pytali o niego na stacji benzynowej będzie to oznaczało, że jesteście na miejscu - wystarczy przejść na drugą stronę ulicy;)

Camping okazał się miejscem świetnie zorganizowanym (jak na nasze skromne potrzeby) i świetnie położonym.
Obsługa w recepcji udziela wyczerpujących informacji o okolicy, o możliwości dostania się do Baščaršija (stara dzielnica Sarajewa), również bez samochodu, itp.

Od campingu wystarczy ok 15minutowy spacer do przystanku tramwajowego, skąd do Baščaršija jedzie się ok 20-30 minut. Nie pamiętam dokładnie.

Dojeżdżamy na samo miejsce. W razie wątpliwości gdzie wysiąść wystarczy z pytającym spojrzeniem wypowiedzieć do sąsiada słowo 'Bascarsija?' i na pewno nam pomogą:)

Baščaršija jest uroczym punktem starego Sarajewa. Oczywiście kipiącym tłumami turystów, jednak mimo to nie należy sobie tego miejsca odmawiać. Wąskie uliczki, handel starociami, pamiątkami, kafejki, knajpki.

Po zwiedzaniu mozna się całkiem nieźle posilić w jednej z wielu knajpek, cukierni i innych. A jak się dobrze poszuka i nieźle wybierze, to można dobrze pojeść nawet za niewielką cenę - polecamy 'steak-house', a w drodze powrotnej od tramwaju Mojito nad wodą:)

Po przemierzeniu granicy bośniacko-czarnogórskiej w Scepan Polje długo jedzie się wzdłuż pięknych widoków: góry, tunele, skały, lazurowe wody, ech..:) 

W okolicach Nikšić'a przyszedł czas na kolejny nocleg. Przy drodze zatrzymaliśmy się przy tawernie (Konoba 'Kvisko'), w której okazało się, że możemy również rozłożyć sobie namiot.
Byli na turystów zresztą przygotowani, za budynkiem stały 4 malutkie, 2-osobowe bungalows (nie jestem przekonana, czy zmieścilibyśmy się na długość;) ).

Posileni w knajpce z tambylcami, przygotowani do dalszej podróży (siedzieliśmy nad mapami) zapadliśmy w czarnogórski sen..

ps. na granicy przed wjazdem do MNE (Montenegro) zostaliśmy 'zmuszeni' do uiszczenia opłaty EKO, o ile dobrze pamiętam 5€. Dzięki temu mamy na szybie piękną naklejkę z napisem MNE:)

W Podgoricy byliśmy juz drugi raz. Za pierwszym razem dużo bardziej nam się podobało. Być może dlatego, że widzieliśmy ją nocą..:)

Nic zaskakującego, nic wyjątkowego, ot, miasto stołeczne (czego również nie odczuliśmy).

Po krótkim spacerze pojechaliśmy dalej.

W miasteczku Tuzi, ostatnim czarnogórskim, w jednym ze sklepów rozmawialiśmy z jednym chłopakiem. Studiował w Albanii. Jest zachwycony. Twierdzi, że też będziemy..

Na granicy kilka formalności, papierek jakiś(?) dostaliśmy i... wjeżdżamy..:)

  • liczymy na niezapomniane wrażenia:)

W Shkodër postanowiliśmy przenocować. Nocleg znaleźliśmy w Zogaju, na końcu drogi, nad jeziorem.

To tam przez cały wieczór pan żółw gonił za panią żółwią, i czasem ją doganiał...:)

Miejsce urocze. Takie pustki, że nie zdradzałabym tego miejsca, gdyby nie to, że prawdopodobnie wkrótce nie bedzie to już tak trudne do odkrycia. Z tego, co mówił nam pan tam urzędujący właściciele mieli wielkie turystyczne plany z tym miejscem związane. W okolicy Shiroke, na końcu drogi.

Za camping i kawę przyniesioną przez Pana z... nie wiemy skąd, ale zdążyła wystygnąć:) zapłaciliśmy 12€ (1500 ALL).

Stare miasto, wysoko położone, pełne stromych wąskich uliczek, knajpek i niedokończonych hoteli. Do ruin zamku na szczycie wzgórza prowadzi brukowany deptak pomiędzy sklepikami pełnymi uroczych pamiątek.

Na teren obmurowań zamku można spokojnie wejść. Można też tam wynająć pokój, tuż pod basztą i zjeść świetną kolację, przepijaną swojskim winem.
My nocowaliśmy w Kruja w namiocie. Nie mogę powiedzieć, gdzie;)

W jednej z knajpek 'podzamkowych' można zjeść naprawdę całkiem fajny posiłek w bardzo przystępnych cenach. Pyszna zupa, na drugie danie sałatka, i do tego wszystkiego wino. No i przepyszne grzanki z ziołami i czosnkiem na swojskiej oliwie... mmmmmmm:))
(próbowałam zrobić je w domu, ale coś zepsułam i nie wyszło.. może ktoś z Was ma pomysł..?:) )
A za to wszystko zapłaciliśmy 900 ALL czyli ok 30zł:)

  • Kruje
  • nocne spojrzenie na Kruje

Tirana.

Ciężko coś powiedzieć.. Duże stołeczne miasto, pełne turystów. Przez centrum miasta kilkakrotnie widzieliśmy przejeżdżające orszaki weselne (mimo, iż nie był to weekend). Nie dało się ich nie zauważyć. Albańczycy robią dużo hałasu, pobierając się. U nas też uruchamia się klaksony, jednak Albańczyków w tym względzie nie mamy szans pobić;)

Na zakończenie łazęgi po Tiranie (średnio dla nas interesującej) wstąpiliśmy na kawę. I w kafejce owej spotkaliśmy Polacy;)

Paulina z narzeczonym Albańczykiem (imię trudne, nie pamiętam) - pozdrawiamy:).

Wymieniliśmy kilka informacji, otrzymaliśmy kilka porad, co warto, czego nie i po godzinnej pogawędce ruszyliśmy w dalszą drogę.

Vlora nadmorska. Obiad na molo, spacer po mieście do późnego wieczoru. A wieczorem to, oj, rozkwitają miasta w Albanii, tętnią życiem. 'Wszystko' wychodzi na ulice. Młodzież, nie-młodzież. A na ulicy? Jeden wielki korek! Do którego to zmuszeni byliśmy się włączyć.. To stał, to znów przesuwał się o parę metrów. Między samochodami chodzą piesi, czasami samochód znienacka zawraca.. Szał;)

Udało nam się opuścić centrum. Poza miastem znaleźliśmy nocleg (15€ za pokój) u bardzo miłego pana i jego żony, która nie pozwoliła mu się z nami zaprzyjaźnić;). Udało nam się to rankiem podczas porannej dyskusji przy prawdziwej(!) albańskiej kawie i, niestety, przy kieliszku ichniejszej swojskiej Raki. Na szczęście tego dnia byłam kierowcą;)

W rodze na południe kraju zjechaliśmy w Orikum na inny koniec świata (czyt. drogi:) ). Pojechaliśmy wzdłuż zatoki, aż skończyła się droga. Dalej był jakiś zamknięty ośrodek wojskowy(?).

Postanowiliśmy odpocząć, przystanąć. Poleżeliśmy na kamienistej, czystej, niezaludnionej plaży kilka godzin i zażyliśmy słonej kąpieli.

Przełęcz na wysokości granicy mórz: jońskiego i adriatyckiego.

Najpierw wspinaczka w górę. Tam nagroda: piękne widoki po horyzont mórz i oceanów. I knajpka dla bardzo głodnych - ceny adekwatne do wrażeń widokowych.

Kawałek dalej, przy tej samej drodze jest zatoczka widokowa z PIĘKNYMI panoramicznymi widokami, piękne słońce i wiatr. I tam na spokojnie można porobić piękne zdjęcia.

Natomiast po zjechaniu z przełęczy (zgaduję wg mapy, że były to okolice Gjilek?), pokonując gęste serpentyny warto poszukać drogi prowadzącej w stronę morza. Warto tam jednak uważać - małym osobowym autkiem nie radzimy jechać do samego końca, bo może być problem z powrotem na grząskim piasku..
Jeszcze rok temu były tam puste plaże (nie licząc wszechobecnych bunkrów). Jednak już kręciły się dokoła koparki. Podejrzewam, że już w tym roku wybrzeże tamto bajkowe może wyglądać nieco inaczej..

 

  • albańska plaża
  • a w oddali wielka woda

W Himare (o ile znowu pamięć mnie nie myli) szukaliśmy noclegu. Zapytaliśmy siedzącego na ławce przed oddziałem banku stróża o możliwość wynajęcia pokoju lub najbliższy camping. Pan pobiegł poszukać innego pana, który miał coś wiedzieć. Nie mógł go znaleźć, więc szukał kogoś z telefonem, żeby do niego zadzwonić. Aż nam głupio było, że zawracamy stróżowi głowę. Ale ten wyglądał na zadowolonego, że może pomóc:)

Przyprowadził w końcu innego pana, który to miał nas zaprowadzić do jeszcze innego pana. Szliśmy za nim, prawie biegnąc wzdłuż nadmorskiego deptaku. Kiedy wprowadził nas w miejscowe kamienice (a nie wyglądają one zachęcająco..) zaczęliśmy na siebie spoglądać, dając sobie do zrozumienia, że może czas odpuścić i zawrócić.. Przez kilka minut nasz przewodnik krążył od podwórka do drzwi, nawołując. Wyglądało na to, że nikogo nei ma w spodziewanym mieszkaniu. Po chwili z dwóch stron podwórka zaczęli kręcić się dwaj mężczyźni. Już tak się nakręciliśmy, że widzieliśmy ich, jako naszych oprawców. Podziękowaliśmy 'przewodnikowi' tak jak tylko potrafiliśmy i 'spokojnie' wyszliśmy z podwórka. ech, przygody :)

Wróciliśmy do samochodu i pojechaliśmy w dalszą drogę. 5km dalej znaleźliśmy camping ze stołówką, 30 m od morza:)

Na campingu rozłożone były namioty, jak się okazało własność campingu - nie ma po prostu potrzeby rozkładania swojego namiotu. Ciekawy pomysł. Znaleźliśmy jednak kawałek miejsca i skorzystaliśmy ze swojego sprzętu.

Tam spotkaliśmy kolejnych Polacy;) - grupka młodzieży z Krakowa. W drodze do Grecji przejazdem przez Albanię. Postój na Albanii był nieplanowany, byli trochę wystraszeni. Razem poszliśmy na kolację i poszli spać przed dalszą podróżą. My troszkę później, ale również.

  • wzdłuż wybrzeża, w drodze do Himare

Tak, ostatnia mieścina nadmorska. Do Butrintu postanowiliśmy nie jechać. Odezwał się tu rozsądek wynikający z krótszego niż zwykle urlopu.. Dotarło do nas, że czas zacząć wracać, jeśli chcemy zobaczyć wschodnią stronę Albanii.

W Sarandzie znowu pobyczyliśmy się. Malutkie, wąskie, twarde plaże z możliwością wynajęcia leżaka.
Są na szczęście też takie, gdzie wynajmować nie trzeba, wystarczy zakupić coś w plażowym barze.

Zarówno sama Saranda, jak i plaże wyglądają już bardziej europejsko. Mnóstwo tu Greków przypływających z niedaleko położonej stąd Grecji. Sklepy, bary, ulice - wszystko to nie wygląda na dotychczasową Albanię.

Po 'leżakowaniu' zjedliśmy świetny obiad! W jednej z nadbrzeżnych restauracji zaoferowano nam półmisek (całkiem spory:) ) muli w cenie 5€! Gdzież u nas takie ceny! Do tego półmisek sałatki i karafka białego wina:)
Naprawdę było pysznie:))

  • Całe wybrzeże albańskie się rozbudowuje. Tutaj Sarande..

Po odjechaniu od morza na wschód w kierunku północnym wieczorem zatrzymaliśmy się przy przydrożnym motelu na stacji benzynowej (mniej więcej na trasie między Saranda a Ghiorgnzzati).
W celach orientacyjnych bardziej.

W głównej sali siedzieli sami mężczyźni, którzy popijając raki grali w karty. Wśród nich był również szef. Kiedy na pytanie o cenę odpowiedział 20€ (za pokój) grzecznie podziękowaliśmy i wyszliśmy. Zanim wsiedliśmy do samochodu dobiegł do nas i zaoferował interesujacą cenę 10€. Zostaliśmy:)

Wszystko było OK. Poza tym, że oszczędnie korzystaliśmy z wody bieżącej, kiedy to wyczuliśmy w niej narastający posmak.... benzyny. Musi jakiś wyciek pod ziemią..

Dzielnie to znieśliśmy, w nocy biegaliśmy jeszcze po sąsiadujacych polach bawiac się z psiakiem i próbując złapać błąkającego się tam konia (chcieliśmy go rozpętać - choć pewnie nie powinniśmy się wtrącać). Nie dał się złapać i pewnie biedny tak się snuł całą noc ze związanymi przednimi nogami..

Gjirokaster, Gjirokastra..

Bardzo ładnie. Naprawdę stare i naprawdę dzięki temu klimatowi piękne miasto.

To tam zjadłam pierwsze w swoim życiu qifqi (mam nadzieję, że nie ostatnie). Pyfne kulki ryżowe zapiekane z oregano i jajkiem. Tyle pamiętam z Menu. Ale przepisu niestety nigdzie nie ma..:( Ale tak mi utkwiło, że muszę znaleźć. Pisze się, że to miejscowa (gjirokastrowa) potrawa:) Sugar-micek (mąż mój:) ) natomiast zamówił również w ciemno jakąś zupę z żołądkami czy z móżdżkami... Według mnie to mniej trafiony wybór..;)

Byliśmy zobaczyć twierdzę wznoszącą się nad miastem (a tam czołgi, samoloty i inne środki transportu sprzed wielu wielu lat).

W jednym ze sklepików zaczepiła nas sprzedawczyni: "Polonia?" "Polonia:)" i wyciagnęła spod lady Przewodnik po Albani (wydawnictwa Piątek Trzynastego)

Rodacy nasi musieli zgubić (mam nadzieję, że trafili tam, gdzie chcieli:) ). Mieliśmy identyczny w kieszeni, zostawiliśmy więc ten dla ewentualnych zagubionych Polacy:)

  • Gjirokaster

Do Përmetu zawitaliśmy skuszeni rejonem winiarskim - stamtąd pochodzi ponoć znaczna część albańskich win.

Miasteczko ma swój centralny plac ze sklepikami i całe centrum wygląda, jak u nas przed wielu, wielu laty. Często u nas wspominając czasy PRL mówi się, że na półkach w sklepach stał tylko ocet. Tu jest podobnie. Co jakiś czas trafić można na zaopatrzony mały sklepik, wypełniony towarem po brzegi, a idąc kawałek dalej wchodzimy do sklepiku, gdzie na półkach stoją np butelki z winem Përmet - wszystkie jednego rodzaju, zakurzone, w odległości 20 cm jedna od drugiej.

Przeszliśmy się więc przez miasto, kupiliśmy butelkę zakurzonego wina, w innym małym sklepiku dostaliśmy świetne oregano na wagę i opuściliśmy miasto.

Parę km za miastem, przemierzając wiejskie drogi, jadąc wzdłuż czarnej rzeki dojechaliśmy do 'motelu' z restauracją. Budynek bardzo ładnie położony - w zieleni, wyglądał na całkiem nowy. Po krótkich negocjacjach zostaliśmy na noc. Cena za pokój 15€ (z wyjściowych 20). Ale jaki pokój! Nie tego się spodziewaliśmy przy ustalaniu ceny. Gdybyśmy widzieli go przed negocjacjami chyba nie śmielibyśmy zejść tak nisko.. Parkiety, nowe kafelki, pięknie zrobione ściany, obraz gustowny. Myślę, że takiego klimatu nie powstydziłby się jakikolwiek z naszych hoteli biznesowych. Co najbardziej zaskakuje: wszystko to wygląda na nowiuśkie, oddane do użytku max miesiąc wcześniej. A okolica naprawdę nie wygląda na wielce turystyczną. Pokoje ciągną się wzdłuż długiego holu. Wyglądało to jakby gospodarz spodziewał się tu tłumów turystów.

Zeszliśmy na kolację. Zamówiliśmy mięsko, rybę i domową sałatkę na dwoje, do tego karafkę czerwonego swojskiego wina permetskiego.
I tu już było gorzej. Mięso - twardawe, sałatka.. 'ciekawa': szpinak, zioła tutejsze jak się potem dowiedzieliśmy:) (trawa? ;) ) i oliwa. Najlepsza z tego wszystkiego okazała się ryba. Choć też jedliśmy ją z pewną dozą niepewności.. Nawet wino nie uratowało sytuacji, było po prostu niedobre. Poprosiliśmy o wymianę na białe (na szczęście 10letni syn gospodarza mówił po angielsku). Pan wtedy chciał nam (sugar_micekowi:) ) wjechać na ambicję, mówiąc, że to czerwone jest winem 'dla prawdziwych mężczyzn'.. A to nam zrobił hehe. Nie przekonało nas to;)

Następnego dnia rano wyjechaliśmy w dalszą drogę.

ps. przez całą kolację towarzyszyła nam tamtejsza kotka w ciąży. Trochę ją podkarmiliśmy:)

  • przyszła mama
  • albanian charm

Kolejny przystanek padł na miasteczko Leskovik. Przejazdem zrobiliśmy zakupy spożywcze niewielkie i śniadanie na murku zjedliśmy, budząc zainteresowanie dzieciaków:)

Albania

Ersekë 2009-08-11

Poza jednym jedynym barem na rogu i 2 sklepami spożywczymi nie było w mieście nic. W barze owym na rogu zamówiliśmy sobie kurczak barbecue:) (wyboru dużego nie było) i po kawie. Kawa pyszna. Kurczak okazał się być dzielony na kawałki i smażony na grillu domowej roboty. Również pyszny. A jak swojsko! Właściciel nie bardzo mógł się z nami porozumieć, dzwonił więc do kogoś, kto znał język angielski i rozmawialiśmy ze sobą za pośrednictwem kobiety po drugiej stronie kabla telefonicznego:) W końcu postanowiła do nas przyjechać. Wtedy było dużo łatwiej.

Ceny za obiad nas trochę zaskoczyły: Za kurczaka spodziewaliśmy się zapłacić ok 500 ALL. Okazało się, że 5.000! Kiedy upewniając się pokazaliśmy im banknot 5000 patrzeli na nas bardzo zaskoczeni. Zgłupieliśmy. Okazało się, że mieli denominację. Ok 20 lat temu!! czyli zupełnie jak u nas. Wszystko ok, ale do tej pory nie rozumiemy ich uporu, kiedy mówili ciągle 5 tysięcy, a nie 500. A co najdziwniejsze młoda dziewczyna też używa 'starych' wartości. I każdy z nich nie rozumiał, czego my tu nie rozumiemy:)

  • przemierzając albańskie pustkowia..

Korcza.

Ładne, duże miasto. Jednak nic nadzwyczajnego nie dojrzeliśmy. Przeszliśmy się więc wieczorem wśród tłumów (podobnie jak we Vlora: mnóstwo letnich ogródków pełnych młodzieży -całkiem europejsko) i pojechaliśmy do Pogradec.

Z Korczy do Pogradec'a dotarliśmy w ok. godzinę. Choć było już późno. Nocleg znaleźliśmy nad jeziorem, w samym centrum w umierkowanej cenie, adekwatnej do warunków. A moze nawet troszkę za wysokiej.

Następnego dnia przeszliśmy się po centrum. Wzdłuż Europa Boulevard pomiędzy kostkami brukowymi zabudowane są tablice z nazwiskami sławnych postaci europejskich. A na pierwszym miejscu, pod samym pomnikiem wieńczącym listę jest tablica z nazwiskiem Lecha Wałęsy:)). Jest też Mikołaj Kopernik. Tutaj mam jednak wątpliwości, czy tego samego mamy na myśli. Ten w Albanii jest opisany jako niemiecki astronom...

 

  • Pogradec - aleja sław?

Parę km za miastem przy drodze dostrzegliśmy camping nad jeziorem (droga tam długi czas biegnie wzdłuż jeziora ochrydzkiego). Cena za rozbicie namiotu to 10€. Można było kawałek dalej zaryzykować i rozbić go na dziko. Ale pękliśmy. Tu było tak uroczo, knajpka na miejscu, woda w jeziorze, prysznice.. Zostaliśmy. I wreszcie mogliśmy pozwolić sobie na to, żeby przystanąć na dłuższą chwilę. Nadrobiliśmy trochę czasu w ostatnich dniach. Zostaliśmy więc tutaj 2 dni.

W knajpce na miejscu można było naprawdę ciekawie, pysznie i tanio zjeść, spedzić miłe popołudnie przy lampce bardzo dobrego wina, rybkach przy nas łowionych i sałatce. I znowu dostały nam się pyfne grzanki z oregano:)) mmmm.. (cena takiego obiadku dla zainteresowanych: ok 25-30zł)

I jezioro przyjemne. Choć od kiedy przepłynęło mi pod nogami coś podobnego do węża mniej przyjemne być zaczęło i mniej korzystałam..;)

A do kolacji dnia drugiego (winko, sałatka i znowu grzanki) dostało nam się deser na koszt firmy: półmisek posiekanego arbuza ze śliwkami:)

Albania

wioska Lin 2009-08-12

Z przewodnika dowiedzieliśmy się o starej, klimatycznej wiosce Lin położonej nad jeziorem ochrydzkim. Postanowiliśmy więc wybrać się tam z Pogradec'a na wycieczkę. Warto było. Gęsto położone domy, wąskie uliczki, w które nie ma szans wjechać samochód (można go zostawić na samym początku wioski, pod nowobudowanym hotelem (...!).

Jak tylko dostrzegły nas - turystów dzieciaki tamtejsze zbiegły się koło nas i zagadywały. Okazało się, że większość tamtych dzieci uczy się francuskiego - można było conieco sobie powiedzieć:) Kiedy grupka małych ciekawskich dziewczynek się odłączyła dołączyło do nas 2 chłopców ('smyki' ;) ). Spedzili z nami trochę więcej czasu. To na migi z nimi rozmawialiśmy, to wspomagajac się słownikiem. Śmiesznie było:))

Urocze miejsce.

Obawiam się tylko, że juz niedługo. Jeśli piszą o tym w przewodnikach, jeśli budują się hotele już niedługo może nie być tam tej ciszy, takiej enklawy..

  • Lin, Albania

Na ostatni nocleg postanowiliśmy odwiedzić ponownie Pana na 'końcu szkoderskiego świata'

Po noclegu pół dnia spedziliśmy na rozmowach z nim po polsku, serbsku, rosyjsku, na migi.. ale udało się! :)

Opowiedział nam m.in. o planach zwiazanych z tym campingiem, o Albanii, o zwyczajach, poczęstował swoim winem (mnie - niekierowcę).

Pożegnaliśmy się i pognaliśmy w stronę granicy albańsko-czarnogórskiej.

  • zogajski leniwiec patrzy

Nocą z soboty na niedzielę dotarliśmy do dom.

Albania.

Piękny, ciekawy, momentami przerażający, zaskakujący kraj.
Cały w budowie. Powstaje mnóstwo hoteli. Wiele z nich wygląda na zaczęte dawno temu i ich nie skończono. Zwłaszcza wzdłuż wybrzeża.
Coraz częściej słychać głosy, że Albania zaczyna spodziewać się nalotu turystów. Pewnie się już do tego przygotowuje. Już nie będzie tak pięknie. Tak inaczej. Dobrze, że jeszcze zdążyliśmy.

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. ye2bnik
    ye2bnik (02.06.2010 9:42)
    Ciekawie opisane. Mi udało się zaledwie liznąć Albanię (Szkoder i okolice) i zamierzam ponownie się tam wybrać - Twoje wskazówki się przydadzą.
  2. city_hopper
    city_hopper (01.06.2010 18:12)
    Świetny opis i ciekawa wyprawa. Szkoda, że nie za dużo fotek. Pzdr :-)
  3. kielec
    kielec (31.05.2010 21:28) +1
    Ciekawa wyprawa i fajny opis. Jadę na Bałkany w lipcu, najpierw do Rumuni i Bułgarii, a po wylegiwaniu się na plażach chcemy wracać przez Macedonię, Albanię i Serbię. Trochę tu info o Albanii znalazłem, więc dzięki :)