2005-11-05 - 2009-05-19

Podróż Tajlandia 2005

Opisywane miejsca: Warszawa, Moskwa, Bangkok, Ayuthaya, Chiang Mai, Ko Samui (11018 km)
Typ: Blog z podróży

Właściwie to wcale nie planowaliśmy Tajlandii...Ale ponieważ z różnych względów urlop przesunął się na listopad i okazało się, że słońca i ciepłego morza trzeba szukać poza Europą. Nie spodziewaliśmy się, że będzie to początek wielkiej miłości do Azji ;)

Najlepszą ofertę lotniczą miał Aeroflot, a że żadne z nas nie było w Rosji w Moskwie, początkowy plan był nawet taki, żeby wyskoczyc na kilka godzin do miasta i zobaczyć chociaż Plac Czerwony. Niestety okazało się to niewykonalne, bo:
- żeby wyjść z lotniska trzeba miec wizę rosyjską
- z Szeremietiewa jedzie się do Centrum nawet 3 godziny, jesli są korki
- obsługa lotniska czase robic sobie przerwy, więc można nie zdążyć na kolejny samolot
Nie chcieliśmy ryzykować, więc spędziliśmy 7 godzin prowadząc badania socjologiczno-antropologiczne, czyli przyglądając się pasażerom lecacym do Biszkeku, Baku, Pekinu, nie wspominając o Teheranie czy Ałma-Acie. Tylko dzięki takim obserwacjom udało nam się przetrwać na niewygodnych ławkach (o które też trzeba było walczyć...). Samo lotnisko wygląda trochę jak dworzec w mieście powiatowym, tylko sklepy duty free są jakby nie z tej bajki.

Samolot, dobrze wysłużony Ił, był troche rozklekotany w środku, stewardessy = kobiety w sile wieku, jedzenie wegetariańskie dotarło. Na pokładzie czekała nas jeszcze jedna niespodzianka -Daniel spotkał swojego kolegę ze szkoły, a którym widział się dzień wcześniej na zajęciach ;) Kolega z żoną i dzieckiem oraz swoimi znajomymi z dzieckiem również lecieli na kilka tygodni do Tajlandii :)

Bo 9 godzinach lotu wylądowaliśmy na lotnisku Dong Mueng w Krung Thep Mahanakhon Amon Rattanakosin Mahinthara Ayuthaya Mahadilok Phop Noppharat Ratchathani Burirom Udomratchaniwet Mahasathan Amon Piman Awatan Sathit Sakkathattiya Witsanukam Prasit czyli Bangkoku :) zaraz po wyjściu zrozumielismy co oznacza pora deszczowa, nawet w samej końcówce...Po kilku minutach byliśmy mokrzy z powodu wilgotności. Ponieważ była nas szóstka + 2 dzieci, postanowiliśmy wziąc taksówkę, która dowiozła nas do Khao San i hoteliku Sawasdee Banghlampoo Inn Nowe miejsce, zapachy, nieznane literki i niezrozumiały język - wszystko to na początku oszołomiło...Kilka godzin snu pozwoliło nam zregenerować trochę siły, wieczorem zjedliśmy nasz pierwszy tajski posiłek :)
Drugi dzień to zwiedzanie Wielkiego Pałacu Królewskiego (1782-1785) ze światynią Wat Phra Keo (XVIII w.). Szmaragdowy Budda okazał się bardzo małą figurką, ale kolor złoty i architektura zupełnie inna niż w Europie robią wrażenie. Tego dnia zrobiliśmy chyba ze 150 fotek :) Wstęp do kompleksu kosztował 200 BHT, przy wejściu sprawdzają też przyzwoitość stroju, ale posiadaczki mini mogą wypożyczyć długą spódnicę. 
Kolejne punkty programu to świątynia Leżącego Buddy - Wat Pho (วัดโพธิ์), gdzie przeczekaliśmy tam dzienny deszcz. Posąg duży (46m długości) i leżący, stópki wyłożone macicą perłową. 
Następnie przeprawa na drugą stronę rzeki i bardzo nietypowa, hinduska Wat Arun. Obłożona małymi ceramicznymi płytkami, nazwa upamiętnia hinduskiego boga świtu Arunę. Nazwa pochodzi z legendy o królu Taksinie – miał on przybyć do światyni o świcie w październiku 1767 r. Władca wkrótce zmienił stojącą tu maleńką świątynię w Kaplicę Królewską, w której znalazł schronienie Szmaragdowy Budda. Główny prang (czyli wieża) ma 67 m wysokości oraz podstawę o obwodzie 234 m. 
Następnego dnia wyruszyliśmy do dzielnicy chinskiej, obejrzeć m.in. posąg Buddy ze szczerego złota w Wat Traimit. Wąskie uliczki i stragany z materiałami made in China. Zapachy, twarze - wszystko było inne.

  • Dscn0248
  • Dscn0250
  • Dscn0382
  • Dscn0275
  • Dscn0333
  • Mnisi

Do starej stolicy postanowiliśmy wybrać się na jeden dzień, bilet kupiliśmy dnia poprzedniego. Z plecakami pojechaliśmy na dworzec Hualampong, plecaki zostały w przechowalni, a my wsiedliśmy w pociąg. Okazało się, że różnice w cenach pociąŋów dochodzą nawet do 300% . Nasz pociąg okazał się zwykłym osobowym, co miało swój urok, o można było pooglądać Tajów jadących z dziecmi, workami ryzu, a nawet zwierzetami :) Dzięki kolorowi skóry udało nam się nawet dostać miejsca siedzące ;) Po godzinie, może trochę więcej, wysiedliśmy na dworcu, przepłynęlismy rzekę promem i mimo odczuwalnego upału postanowiliśmy zwiedzać na nogach. Po przejściu 500m okazało się to bardzo głupim pomysłem. Żar lał się z nieba, dlatego też złapaliśmy pana z tuk-tukiem, ktory od razu wyciągnął pocztówki ze świątyniami, do których chciał nas zawieść. Zwiedzanie poszczególnych świątyń zabrało nam kilka godzin, w przerwach odkryliśmy dobroczynne działanie kokosa, który pozwalał zregenerować siły.Samo miasto owszem ciekawe, inne od Bangkoku, ale tajskim Krakowem to byśmy go raczej nie nazwali ;)

  • Dscn0451
  • Mnich z parasolka
  • Dscn0463

Wieczorem odebraliśmy nasz bagaż z przechowalni i... wzięliśmy wieczorny prysznic ;) Dworcowa łazienka była w dużo lepszym stanie niż na Centralnym, chociaż oczywiście klapki obowiązkowe. Tak odświeżeni wsiedliśmy do nocnego pociągu do Chiang Mai. Trzeba wcześniej kupić bilety, najlepiej kilka dni. Wagony typu rosyjska plackarta, czyli łóżka wzdłuż korytarza, piętrowe, z zasłonką. Plus miejsce na bagaże. Obok podróżowała Amerykanak odbywająca staz w tajskiej sekcji Amnesty International, generalnie dużo cudzoziemców. Na szczęście nie wzięliśmy I klasy, bo kiedy otwierały się drzwi miedzy wagonami wiało zimnem, klimatyzacja pewnie była ustawniona na +15 stopni. A u nas stare wiatraczki pod sufitem chłodziły wystarczająco. Noc minęła szybko, widoki poranne piękne i zielone.

  • Dscn0381

Na dworzec w Chian Mai dotarliśmy spóżnieni, ale Sławek, nasz koleg i przewodnik czekał i zabrał nas do Galare Guesthouse, w którym spędziliśmy najbliższy tydzień. Pokój duży i z klimatyzacją 1100 BHT. Pensjonat był bardzo dobrze położony, blisko centrum, blisko rzeki (która w trakcie święta Loy Kratong będzie bardzo ważna). Następnego dnia wybraliśmy się na zwiedzanie, najciekawsze okazało się wzgórze ze świątynią Doi Suthep. To święte miejsce jest taką nasza Częstochową, nawet raz w roku można tam wejść pieszo, razem z pielgrzymką mnichów. Zarówno widok na miasto, jak i złota chedi, biały słoń i nagi przy wejściu na wzgórze robią wrażenie. Przede wszystkim iloscią złotego koloru. Wróciliśmy do centrum z tym samym kierowcą songathewa, który przywiózł nas w tamtą stronę. W ramach odpoczynku poszliśmy...do więzienia ;) a raczej do pomieszczenia obok, gdzie w ramach resocjalizacji Tajki uczyły się masażu (miejsce polecone przez tubylców, czyli Sławka i Agnieszkę). Przez godzinę byliśmy podmiotami dźwigni i naciągnięć, ale po było naprawdę przyjemnie. Kolejnego dnia wybraliśmy sie na wycieczkę "wash&go", czyli najpierw jazda na słoniach, powrót wozem z wołami, przepłynięcie tratwą, wizyta w wiosce plemienia Karen, jaskinie i farma motyli. Całość oczywiście bardzo komercyjna, ale przynajmniej opiekunowie słoni naprawdę dobrze się nimi opiekowali. Tego typu wycieczek mniej lub bardziej trekkinkowych, 1- lub wielodniowych można kupić w Chiang Mai wykupić do woli. Dużą atrakcją Chiang Mai jest tzw. nocny bazar, czyli niezwykły targ, na którym można kupić dużo przydatnych i mniej przydatnych pamiątek :) Ale głównym wydarzeniem, w którym mieliśmy okazję brać udział było święto Loy Kratong, czyli pożegnanie pory deszcowej. Takie połączenie Bożego Ciała z wiankami. Procesja w odpowiedich strojach szła kilka godzin przez całe miasto, a potem impreza przeniosła się nad rzekę, gdzie można było puścić na rzekę kratonga, czyli właśnie wianek ze świeczką i drobnymi monetami (pracowicie zresztą wyławianymi pod mostem przez małych chłopców) a potem lampion w niebo. Całe niebo rozświetlone było milionami lampionów różnych rozmiarów wypuszczanych przez wszystkich. Wieczorem pozostała już tylko impreza na macie, nad rzeką, jedzenie i picie dostępne na prowizorycznych stoiskach, radość Tajów - bezcenna :) Tydzień w Chiang Mai upłynął bardzo szybko, w dalszą podróż wybraliśmy się samolotem. Z Chiang Mai via Bangkok na Ko Samui.

  • Dscn0861
  • Dscn0512
  • Dscn0597
  • Dscn0713
  • Dscn0717
  • Dscn0775
  • Dscn0818

Lotnisko na wyspie nie należy do może do największych ;) ale wystarczająco duże, żeby nasz samolot wylądował. Taksówek też nie brakowało i po kilkunastu minutach byliśmy już w naszym bungalowie. A potem już tylko kąpiel w basienie, morzu i mały spacer wgłąb morza, korzystając z odpływu. Następnego dnia zwiedziliśmy najbliższą okolicę, głownie plażę i pobliskie ulice, gdzie budowało się kilka hoteli. Wieczorem plaża zamieniała się w ciąg plażowych restauracji ze świeżym sea food'em. Świeże krewetki, kalmary no i ryby, za śmiesznie niską cenę. Któregoś dnia wypożyczyliśmy skuterki. Pojechaliśmy dookoła wysypy, oglądąjąc tzw. skałę babci i skałę dziadka, wspieliśmy się do wodospadu i byłoby całkiem przyjemnie, gdyby nie mały "wpadek", kiedy gaz pomylił mi się z hamulcem, a dodatkowo ten ruch lewostronny...Na szczęście skończylo się tylko zdartym kolanem :) Sama wyspa jest wystarczająco dużo, żeby nie nudzić się przez tydzień, jeśli ktoś nie lubi tylko siedzenia na plaży. Sądząc po ilości nowych hoteli, różnogwiazdkowych, niedługo ostatnie dzikie części znikną. A ponoć to była dzika wyspa...Ostatniego dnia mieliśmy niezbyt miłą niespodziankę, kiedy okazało się pan w recepcji nie zapisał naszej prośby o taksówkę, a była 6 rano i padał deszcz...skończyło się dobrze, bo pojechaliśmy samochodem wlaściciela i na szczęście na lotnisko zdażylismy, a samolot wystartował.

  • Dscn0928
  • Dscn0989
  • Dscn0948

W Bangkoku przesiadka na samolot do Moskwy. Udana ;)

 

 

Rosja

Kałach 2009-05-19

Tym razem na Szeremietiewie spędziliśmy tylko 1,5 godziny. Zastanawialiśmy się czy wodka w kształcie kałasznikowa przeszłaby przez celników ;) postanowiliśmy nie próbować.

 

  • Dscn1003

W Warszawie wylądowaliśmy 25 listopada . Na szczęście pogoda niebyła jeszcze calkiem listopadowa, więc nie było szoku klimatycznego. Szczęśliwi i opaleni stwierdzilismy, że Azja to je ono ;) I trzeba już zacząc planowanie kolejnej podróży.. .

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. dino
    dino (11.06.2009 0:43)
    Mieliście fajne wakacje :)