Szkocja
- magiczny, pełen tajemniczości kraj, a w zasadzie niestety jeszcze
kraina należąca do Wielkiej Brytanii. Anglicy nie przepadają za Szkocją
i mieszkającymi w niej Szkotami, a szkoda, bo to naprawdę warci
poznania ludzie. Miejsce w skali światowej też niczego sobie, oferuje
wielbicielom gór sporo niespodzianek. Jedną z nich niewątpliwie jest
BEN NEVIS, najwyższa góra w Wielkiej Brytanii (1343 m.n.p.m.), leżąca
na krańcu pieszego szlaku West Highland Way. Inna nazwa według własnej
koncepcji jaka mi się nasuwa to szlak Śladami Rob Roya. Ben Nevis w
języku celtyckim, czyli miejscowym oznacza Górę Złośliwą i tak w
rzeczywistości jest. Miłośnicy gór, wspinaczek i wspaniałych widoków ze
szczytu mogą spokojnie zaopatrzyć się w coś na uspokojenie, osobiście
proponuję whisky z lodem.Tak
więc stoimy u stóp Ben Nevis, przed nami sielskie widoki: szlak
turystyczny wijący się pomiędzy zielonymi do nieprzytomności
pastwiskami dla najpopularniejszych tutaj zwierząt - owiec. Jest ich
całe mnóstwo; krzyczą, gadają, śpiewają, jedna przez drugą i każda
inaczej.Szczytu
nie widać, co potęguje ciekawość i ochotę jak najszybszego go zdobycia.
Od czasu do czasu wystają twardsze skały, ale kiedy przemierzymy ok.
1/2 drogi, owce powoli cichną, ginie gdzieś cudowna zieloność, a
pojawiają się skały i kamienie, z których zresztą zbudowane są schody
na szlaku. Czasem trzeba przeprawić się przez górski strumień,
szaleńczo spadający do rzeki płynącej w dolinie. Mimo to zaskakuje nas
monotonia drogi - tylko kamienne schody na zboczu o jednakowym
nachyleniu. Jak w całej Szkocji, miejsce to nie grzeszy dużą ilością
turystów. Tu wita nas pierwsza niespodzianka. W pewnym momencie widoki,
notabene, raczej przeciętne, też gdzieś giną a wokół widać gęstą mgłę,
czuć zimny i oczywiście mokry deszcz, smaga nas przenikliwy wiatr. Nie
oznakowany szlak będący do tej pory jedną jedyną do przemierzenia
ścieżką, zaczyna się coraz bardziej rozgałęziać, przy czym każda droga
wygląda tak samo. Co jakiś czas natykamy się na nieomalże wciągające
nas, ponure, zamglone przepaście. Posuwamy się w milczeniu naprzód dość
powoli, próbując zapamiętać drogę powrotu. Szukamy znaków szczególnych
na prawie płaskiej powierzchni, wśród milionów takich samych kamieni,
dużej ilości wijących się i przecinających ścieżek.Oczywiście
nie znajdujemy nic co mogłoby wskazać nam chociaż kierunek powrotny do
głównego szlaku. Nagle oczom naszym ukazuje się kolejna niespodzianka -
szczyt, gdzie dopada nas apogeum anomalii klimatycznych: mroźny deszcz
i powalający z nóg przenikający wiatr. Na szczycie stoi coś w rodzaju
betonowego schronu dla przybywających, lecz opuszczony, raczej
odstrasza niż zaprasza. Obok na podwyższeniu drewniana, rozpadająca
się, skrzypiąca drzwiczkami budka i czego można się spodziewać,
tabliczka o zaginięciu pewnego turysty - studenta.Nie pozostaje nic innego jak tylko udokumentować to zdjęciami i szybko zawracać w poszukiwaniu szlaku.
- magiczny, pełen tajemniczości kraj, a w zasadzie niestety jeszcze
kraina należąca do Wielkiej Brytanii. Anglicy nie przepadają za Szkocją
i mieszkającymi w niej Szkotami, a szkoda, bo to naprawdę warci
poznania ludzie. Miejsce w skali światowej też niczego sobie, oferuje
wielbicielom gór sporo niespodzianek. Jedną z nich niewątpliwie jest
BEN NEVIS, najwyższa góra w Wielkiej Brytanii (1343 m.n.p.m.), leżąca
na krańcu pieszego szlaku West Highland Way. Inna nazwa według własnej
koncepcji jaka mi się nasuwa to szlak Śladami Rob Roya. Ben Nevis w
języku celtyckim, czyli miejscowym oznacza Górę Złośliwą i tak w
rzeczywistości jest. Miłośnicy gór, wspinaczek i wspaniałych widoków ze
szczytu mogą spokojnie zaopatrzyć się w coś na uspokojenie, osobiście
proponuję whisky z lodem.Tak
więc stoimy u stóp Ben Nevis, przed nami sielskie widoki: szlak
turystyczny wijący się pomiędzy zielonymi do nieprzytomności
pastwiskami dla najpopularniejszych tutaj zwierząt - owiec. Jest ich
całe mnóstwo; krzyczą, gadają, śpiewają, jedna przez drugą i każda
inaczej.Szczytu
nie widać, co potęguje ciekawość i ochotę jak najszybszego go zdobycia.
Od czasu do czasu wystają twardsze skały, ale kiedy przemierzymy ok.
1/2 drogi, owce powoli cichną, ginie gdzieś cudowna zieloność, a
pojawiają się skały i kamienie, z których zresztą zbudowane są schody
na szlaku. Czasem trzeba przeprawić się przez górski strumień,
szaleńczo spadający do rzeki płynącej w dolinie. Mimo to zaskakuje nas
monotonia drogi - tylko kamienne schody na zboczu o jednakowym
nachyleniu. Jak w całej Szkocji, miejsce to nie grzeszy dużą ilością
turystów. Tu wita nas pierwsza niespodzianka. W pewnym momencie widoki,
notabene, raczej przeciętne, też gdzieś giną a wokół widać gęstą mgłę,
czuć zimny i oczywiście mokry deszcz, smaga nas przenikliwy wiatr. Nie
oznakowany szlak będący do tej pory jedną jedyną do przemierzenia
ścieżką, zaczyna się coraz bardziej rozgałęziać, przy czym każda droga
wygląda tak samo. Co jakiś czas natykamy się na nieomalże wciągające
nas, ponure, zamglone przepaście. Posuwamy się w milczeniu naprzód dość
powoli, próbując zapamiętać drogę powrotu. Szukamy znaków szczególnych
na prawie płaskiej powierzchni, wśród milionów takich samych kamieni,
dużej ilości wijących się i przecinających ścieżek.Oczywiście
nie znajdujemy nic co mogłoby wskazać nam chociaż kierunek powrotny do
głównego szlaku. Nagle oczom naszym ukazuje się kolejna niespodzianka -
szczyt, gdzie dopada nas apogeum anomalii klimatycznych: mroźny deszcz
i powalający z nóg przenikający wiatr. Na szczycie stoi coś w rodzaju
betonowego schronu dla przybywających, lecz opuszczony, raczej
odstrasza niż zaprasza. Obok na podwyższeniu drewniana, rozpadająca
się, skrzypiąca drzwiczkami budka i czego można się spodziewać,
tabliczka o zaginięciu pewnego turysty - studenta.Nie pozostaje nic innego jak tylko udokumentować to zdjęciami i szybko zawracać w poszukiwaniu szlaku.