Podróż Kambodża
Na początku był pomysł, który przerodził się w plan, który przerodził się w podróż :D Zaczynając od informacji w Internecie nakręcaliśmy się powoli na wakacje w Kambodży. Następnie zakupiliśmy przewodniki i bilety na samolot i zaczęliśmy planować trasę. Przewodnik jednen Lonely Planet 'Vietnam Cambodia Laos & the Greater Mekkong', drugi 'A rough guide to Camodia'. Tego pierwszego zasadniczo nie polecam (trochę zbyt ogólny)... ale uzupełniały się całkiem nieźle.
Początkowy plan wyjazdu uwzględniał jeszcze kilka miejsc (poza tym co przedstawia mapka). W szczególności w trakcie wyjazdu postanowiliśmy zrezygnować z północnego-wschodu kraju [a miały tam być wodospady, jeziora, przejażdżki na słoniach i wioski pośród dżungli]... no ale niestety czasu nie mieliśmy aż tyle zwłaszcza że po Kambodży nie podróżuje się zbyt szybko (nawet główna droga wjazdowa od strony Tajlandii nie cała jest wyasfaltowana).
W Kambodży nie robiliśmy żadnych rezerwacji. Postanowiliśmy zdać się na listy noclegów zawartych w przewodnikach, i nigdy nie mieliśmy sczególnego problemu ze znalezieniem noclegu. Jedyną rezerwację zrobiliśmy na pokój w Bangkoku, żebyśmy wiedzieli gdzie nocować po przylocie. [tutaj mogę polecić dwa serwisu: http://www.travellerspoint.com/ - za pośrednictwem tego portalu robliśmy rezerwację i to nie tylko przy tej wycieczce; i http://www.hostelworld.com/ - przejrzysty interfejs i liczne komentarze pomagają znaleźć dobry nocleg]
Przed wyjazdem oczywiście trzeba było zalatwić szczepienia, wizy (wtedy była jeszcze u nas ambasada Kambodży; teraz podobno niema, ale to nie problem bo Kambodża wprowadziła już jakiś czas temu wizy elektroniczne, które można w całości załatwić przez Internet) no i zakupić dolary. Dolary są w Kambodży walutą niemalże równie powszechną co lokalne Riele - kurs był stały (wówczas czyli w Marcu 2008 1USD = 4000 rieli).
Marzec to w Kambodży środek pory suchej - temperatura zbliża się do maksymalnej, a deszcze nie padały już od dobrych 3 miesięc. Czyli jest gorąco, i sucho, a w całej podróży towarzyszy nam wszechobecny pył. Ale marzec to nie najgorszy miesiąc na podróż, i w zasadzie choć nieco obawialiśmy się pogody, to upał choć męczący nie był jednak aż taki zły :)
Do Kambodży dotarliśmy węgierskimi liniami Malev - polecieliśmy z przesiadką w Budapeszcie do Bangkoku a stamtąd autobusem do granicy z Kambodżą...
Do granicy z Kambodżą dojechaliśmy autobusem z Tajlandii. Wybraliśmy niezbyt uczęszczene przejście graniczne w okolicach górniczej miejscowości Pailin. Tuż przed granicą asfalt skończył się i zamienił w żwirową drogę, zagrodzoną szlabanem. W niedużym domku powitało nas kilku celników, najpierw tajskich, a później już kmerskich. Wizę kupiliśmy już w Polsce, więc z tym nie było problemu (a podobno opłata na granicy jest często nieco zawyżana przez celników).
Po krótkich formalnościach znaleźliśmy się po drugiej stronie granicy, otoczeni przez grupkę młodych ludzi - właścicieli motorów. Wszyscy bardzo chcieli zawieźć nas do Pailin, jednak z uwagi na porę roku (marzec, czyli gorąco sucho i mnóstwo pyłu), plecaki oraz przewidywane wyboje zdecydowaliśmy się na transport samochodem (na szczęście udało nam się jakiś znaleźć). Po trwających kilka minut negocjacjach udało nam się jakoś dogadać co do ceny i miejsca docelowego i ruszyliśmy do Pailin.
Samo Pailin wyglądało trochę jak miasteczko na dzikim zachodzie - kilka piaszczystych ulic, i rozsypujące się niskie domki. Tu udało nam się załatwić dalszy transport do Battambang.Po drodze kierowca pokazywał nam pola wypalane przez wojsko w celu rozminowania (podobno)...
Pierwsze zwiedzane przez nas miasto w Kambodży, wyróżniające się kolonialną architekturą.
Zatrzymaliśmy się w całkiem ładnym hotelu, gdzie za dwójkę z ciepłą wodą, bez klimy, płaciliśmy 6$ za noc (nie od osoby, ale za cały pokój). Oczywiście nie był to super standard ale było czyso, przestronnie, i oczywiście TV (chyba nawet najmniejszy guesthouse miał tam TV... a my niewdzięczni ani razu nie skorzystaliśmy).
W Battambang poszwędaliśmy się trochę po mieście - zwiedziając dwa rynki (i pijąc kokosy przez słomkę). Pospacerowaliśny po nadrzecznym bulwarze, i po centrum miasta. No i oczywiście kupiliśmy sobie mango i liczi :D
W okolicach zwiedziliśmy świątynię Wat Banan na szczycie wysokiego wzgórza na które prowadziły niezwykle długie schody (podejrzewam że wydłużają się w zależności od temperatury ;)... Wat Banan to jedynie kilka zruinowanych wieżyczek (trochę jak Angor Wat w miniaturze), ale widok ze wzgórza roztaczał się naprawdę ładny.
Drugim miejscem które zobaczyliśmy w okolicy był o wzgórze z bardziej współczesnymi świątyniami (którego nazwy nie pamiętam). Poza świątyniami byly tam również jaskinie i małpy :D Po wzgórzu oprowadzał nas na oko 7-10-letni chłopak, który choć nie umiał ani słowa po angielsku to zaprowadził nas we wszystkie godne uwagi miejsca... kładąc nacisk na otwartą grotę (coś jakby wąwóz) z posągiem (na zdjęciu) gdzie w koronach drzew mieszkało stado małp.
Do obydwu świątyń dojechaliśmy motorkiem - kierowcy 'moto-taksówek' zaczepiają tu turystów w sposób dość uprzejmy i nienachalny po prostu pytająć czy nas gdziś nie zawieźć. Oczywiście (co może dla nas na początku aż tak oczywiste nie było) z kierowcami należy się targować - z reguły stawkę którą podają na początku można z pewnością zredukować o 1/3 (a w szczególnych przypadkach nawet o ponad 1/2).
Niewielkie miasteczko, na skrzyżowaniu głównych dróg, kóre potraktowaliśmy jako przystanek w drodze do ruin świątyni Banteay Chhmar. Na zdjęciach poranek w mieście, i wycieczka na bazar po banany :)
Trochę kłopotu sprawiło nam załatwienie tu transportu do świątyni... ale w końcu jak zwykle udało się :) Trochę podobnie był z noclegiem - ten polecany przez przewodniki był w remoncie i musielismy znaleźć coś innego. Oczywiście gdyby nie nasz upór byłoby dużo prościej - bo tutaj każdy kierowca taxi-motockla może również od razu znaleźć ci miejsce do spania. Tajemnica tkwi w prowizji od przywiezionego klienta :)... my jednak lubimy wybierać sami (chociaż rezultat końcowy jest pewnie taki sam).
Po wizycie w świątyni postanowiliśmy pojechać dalej jeszcze tego samego dnia. Z powodu popołudniowej pory autobusy do Siem Reap już nie kursowały. Postanowiliśmy spróbować lokalnego specyfiku zwanego pick-upem';) Sedno sprawy przypomina nieco zabawę - ile osób uda się zmieścić w maluchu. Sztuczka polega na upakowaniu jak największej liczby osób do wnętrza półciężarówki (najczęściej jakieś toyoty chyba) - w naszym przypaku w środku jechało 7 osób (4 z tyłu, 3 z przodu) ... środkowy koleś jechał okrakiem nad skrzynią biegów. Natomiast na pace najpierw układa się stertę towarów mniej więcej do wysokości dachu, a na tym sadza się jeszcze z 10 osób.
Nie będę opisywał jak długo trwało zapakowanie takiej wycieczki... w trackie czekania mogliśmy nawet skosztować lokalnej przekąski - pieczonych świerszczy. Grunt że w końcu ruszyliśmy. Po przejechaniu około 30 km z atrakcjami typu opadająca szyba którą ktoś musiał trzymać żeby zbyt dużo kurzu nie leciało do środka, pojazd postanowił odmówić posłuszeństwa. Kierowca powiedział chyba że dalej nie pojedziemy, bo wszyscy grzecznie z picku-upa wysiedli, a my za nimi (najdziwniejsze było że nikt zupełnie nie narzekał).
Słońce chyliło się ku zachodowi, a my staliśmy na zakurzonej drodze pomiędzy dwoma miastami, obok zepsutego pickupa. Z prawj palmy, z lewej palmy.... postanowiłem nie czekać na naprawę naszego wehikułu i spróbowałem złapać stopa. O dziwo pierwszy pojazd zatrzymał się i zabrał nas na pokład (oczywiście za opłatą, no bo skoro trafia się taka okazja to czemu by tu nie zarobić trochę grosza... z resztą sam to zaproponowałem, bo kierowca już chciał odjeżdżać widząc nadzieję na twarzach wszyskich pozostałych pasażerów pickup). I tak już po zmroku dojechaliśmy do Siem Reap siedząc częściowo na zgrzewkach wody :)
Dość rozległa ale zruinowana świątynia, odwiedzana przez nielicznych turystów. Aby wejść na jej teren trzeba uiścić opłatę pilnującemu jej żołnierzowi.
Teren świątyni robi wrażenie jak z filmów Indiana Jones - poteżne kamienne budowle leżą rozsypane wokół i porośnięte drzewami. Za każdym rogiem można natknąć się na rzeźby lub płaskorzeźby, a nad cąłością góruje wieże z olbrzymią twarzą spoglądającą na 4 strony świata. Wokół ruin można przespacerować się dość szeroką ścieżką... z jednej strony ruiny... a z drugiej czerwone tabliczki 'danger mines'.
Sam Angkor Wat, oraz kompleks świątyń na terenach wokół niego jest czymś naprawdę imponującym co na zawsze pozostanie w pamięci. Jedynym minusem są tłumy turystów, przez co niektóre miejsca mogą (chwilowo) zupełnie stracić swój urok. Polecam zwiedzanie najbardziej popularnych miejsc wczesnym rankiem zanim pojawią się autokary (dużo osób przyjeżdża tu jedynie na 1 dzień więc najbardziej oblężone jest kilka najpopularniejszych świątyń).
Wrażenia ze zwiedzania tego miejsca trudno jest opisać. Mogę jedynie zdecydowanie polecić odwiedzenie go. I to jak najszybciej bo za kilka lat turyści rozdepczą to miejsce (lub zostaną wprowadzone znaczne ograniczenia).
Na pewno mogę polecić wschód słońca nad Angor Watem - może to być ciekawy sposób na rozpoczęcie zwiedzania tego miejsca. Chociaż na samotność zdecydowanie nie ma co liczyć, to przejście w ciemności szerokim kamiennym mostem przez fosę, a później przez olbrzymią kaminną bramę na teren świątyni robi naprawdę duże wrażenie. A sam wschód słońca nad pięcioma wieżami Angkor Watu stanowi z kolei niezapomniany widok (oczywiści jeśli pogoda dopisze).
A później za cenę 40$ (chyba) mamy 3 dni na zwiedzanie wszystkich okolicznych świątyń. Trudno wybrać najciekawszą, jednak wydaje mi się że główną trójkę stanowią:
- Angkor Wat i jego pięć wież, otoczony ogromną fosą, pokryty wzdłuż całej zewnętrznej galeri płaskorzeźbami przedstawiającymi historię imperium Khmerów.
- Bayon z wieloma (37) wysokimi wieżami, zwieńczonych twarzą ówcześnie panującego władcy, zwróconą na 4 strony świata.
- Ta Proh, która w przeciwieństwie do dwóch poprzednich składa się z dość niskich zabudowań. Wiele korytarzy pozawalało się, a całość porstają drzewa obejmujące swymi 'ramionami' kamienne ściany (o ile się nie mylę to tu kręcono film Tomb Raider).
Jeśli narzuci się duże tempo, te większe i ciekawsze zabytki da się zwiedzić w czasie 3 dni. Jednak aby dotrzeć do wszystkich niewielkich świątyń porozrzucanych po okolicy przydałby się chyba tydzień. Ale dla mnie te 3 dni zwiedzania świątyń wystarczyło i zapragnąłem odmiany.
Dla żądnych wiedzy z zakresu świątyń Angkor-u na początek mogę polecić stronę (tutaj) z opisami poszczególnych świątyń na terenie 'Angkor Archeological Park', oraz mapką.
Po wyjeździe ze Siem Reap trafiliśmy do Kampong Cham. O ile czegoś nie pomyliłem znajduje się tu jedyny most nad Mekkongiem w Kambodży, ale nie to było celem naszej wizyty. Kampong Cham to centrum regionu specjalizującego się w produkcji Kram - dużych chust stosowanych przez Kmerów zasadniczo do wszystkiego: jako spódnice, osłona twarzy / głowy, nosidełko na dziecko, torba i... chyba o czymś jeszcze zapomniałem ;) Szczególnie ciekawe są kramy jedwabne, z jedwabiu ręcznie tkanego własnie w tym regionie.
Po znalezieniu chętnego kierowcy motocykla, wybraliśmy się na wycieczkę wzdłuż Mekkongu do wioski w której tkają jedwab. Widoki po drodze były zupełnie odmienne od wszystkiego co widzieliśmy do tej pory (w końcu duża rzeka robi swoje), ale z jadąc na motorze dość trudno robić zdjęcia:) [no ale miejscami musieliśmy zsiadać bo motor nie wyrabiał się pod górkę - stąd zdjęcie łódek. Na koniec dotarliśmy do typowego wiejskiego domu - zbudowanego na palach z drewna i liści palmowych. Pod domem znajdował się warsztat tkacki, a wewnątrz odbywało się chyba przędzenie jedwabiu [ja się na tym za bardzo nie znam, więc może coś tu mylę... łamany angielski kierowcy motocykla nie wyjaśnił nam nic w tym temacie, poza możliwością zakupy beli jedwabiu, z czego niestety postanowiliśmy nie skorzystać].
W drodze powrotnej zwidziliśmy najstarszą ocalałą drewnianą pagodę. Nasz przewodnik (kierowca motoru) odszukał odpowiednich mnichów którzy otworzyli dla nas drzwi zabytku. Przed progiem oczywiście trzeba było pozbyć się obuwia... a po przekroczeniu progu czekał mały psikus - świątynia zamieszkana jest przez dość liczną populację ptaków przez co betonowa podłoga do najczystszych nie należała. Na szczęście w jednym z przeodników ten szczegół został uwzględniony i zaopatrzyliśmy się w skarpetki specjalnie na tą okazję :)
Samo Kampong Cham jest miastem zupełnie nijakim, jednk zwiedzając jedną z tutejszych świątyń trafiliśmy na mnichów uczących dzieci tradycyjnego tańca. Zaprosili nas do siebie, wskazali krzesełka na których mogliśmy usiąść, i poczęstowali sokiem z trzciny cukrowej. I tak w miłym towarzystwie mogliśmy podziwiać zmagania młodzieży z wymogami tradycji ;)
Stolica kraju jest oczywiście jego największym miastem, i oferuje dużo ciekawych możliwości.
1) Zwiedzanie terenu pałacu królewskiego (a tak naprawdę wydzielonej jego części). Złote dachy i białe ściany lśnią oślepiająco w promieniach słońca i taki zapewne miał być efekt. Całość sprawia iście królewskie wrażenie :) Jedynym budynkiem który zdecydowanie nie pasuje do innych, jest pawilon podarowany władcy Kambodży przez cesarza Napoleona.
2) Srebrna pagoda - jeden ze znajdujących się na terenie kompleksu pałacu królewskiego budynków to srebrna pagoda, nazywana tak od srebrnych płyt pokrywających jej podłogę. Aby dodatkowo onieśmielić gości, w tym samym budynku znajduje się posążek buddy wykonany w całości ze szmaragdu (podobno), oraz złoty posąg buddy ważący 90kg i ozdabiany diamentami (tak przynajmniej podają źródła ;)
3) Muzeum narodowe - ciekawy jest zarówno czerwony budynek muzeum jak i jego zawartość - w większości rzeźby i płaskorzeźby zebrane ze świątyń położonych na terenie kraju. Zebrana to kolekcja przypomina o opustoszałych korytarzach większości świątyń Angkoru, które w czase licznych wojen toczących się na terenie Kambodży w ubiegłym stuleciu zostały dość dokładnie ograbione lub zdewastowane (np. posągom buddy odrąbywano głowy).
4) Wat Phnom - wzgórze z niewielką świątynią. Wyróżnia się trzema rzeczami - (1) stoją tu posągi lwów w których paszczach (i przed nimi) ludzie zostawiają ofiary dla bogów (owoce lub mięso), (2) wokół wzgórza biega kilkanaście (co najmniej małp) zajmujących się między innymi podkradaniem zostawianych w świątyni ofiar. (3) Wokół wzgórza można przejechać się na słoniu. Z rozrywki nie skorzystaliśmy, ale jako alternatywę można było nakarmić słonia bananami co sprawiło nam naprawdę dużo radości... nie wiem czy słoniowi podobało się równie bardzo (mam wrażenie że nie bardzo lubił banany, lub może miał już ich dosyć, lub w ogóle nie był głodny). No ale głaskanie słonia to i tak super opcja ;) A jako ciekawostka słoń ten pracuje tu już chyba od 20 lat (jeśli dobrze pamiętam co wyczytałem w przewodniku) a do pracy przychodzi piechotą po zatłoczonych ulicach miasta - jest więc stałym elementem lokalnego krajobrazu.
5) Bazary - w stolicy znajdują się trzy duże bazary oferujące standardowy zestaw towarów czyli wszystko - produkty spożywcze, ubrania, pamiątki, elektronikę, części motoryzacyjne, biżuterię, ozdoby.... Nie zwiedzaliśmy ich zbyt długo ale nabyliśmy suweniry dla wszystkich znajomych :) Targowanie się jest oczywiście na miejscu a w zasadzie obowiązkowe (tzn. podawane ceny uwzględniają margines do obniżek). Na przykład możemy spróbować kupić 3 koszulki w cenie dwóch... itd. I o ile nie jestem fanem targowania się, to w Kambodży całkiem mi się ten proces spodobał, ponieważ sprzedawcy zawsze byli uśmiechnięci i weseli, nawet jeśli decydowałem się nie kupować wybranych towarów. Dodatkowo chodzących po bazarze nikt zbytnio nie zaczepia (w celu namawiania do kupna towarów). Owszem, sprzedawcy czasem zachęcają, ale bez jakiejkolwiek namolności, więc można spokojnie podziwiać wystawiane na sprzedaż towary.
6) Nabrzeże Mekkongu, gdzie można wykupić wycieczkę statkiem o zachodzie słońca. Wygląda to tak, że w okolicach godziny 18tej stadko (w końcu każdy właściciel statku chciałby coś na turystach zarobić) niedużych statków opuszcza przystań i kieruje się w stronę drugiego brzegu rzeki. Zawracają koło pływającej wioski (bo oczywiście każda wycieczka ma w programie wizytę w pływającej wiosce), i kierują się z powrotem w stronę miasta nad którym powoli zachodzi słońce. Co by było romantyczniej z głośniczków lecą dobrze znane amerykańsko/europejskie przeboje.
7) Pamiątki po reżimie czerwonych khmerów... czyli pola śmierci i Toul Sleng Genocide Museum. Pola śmierci to jedno z miejsc egzekucji wykonywanych na ludności - teraz znajdują się tu masowe groby, oraz kilkupiętrowa przeszklona wieża wypełniona czaskami zabitych tu osób. Muzeum postanowiliśmy nie oglądać, z tego co wiem jest to budynek szkoły w którym znajdowało sie więzienie. Obydwa miejsca przypominają o strasznych wydarzeniach które rozegrały się na terenie Kambodży nie tak dawno temu... a o których dużo osób zapewne nawet nie słyszało.
A ulice Phnom Penh, to standardowy dla tej części świata obraz - mnóstwo pędzących motorów, rowerów i motorynek, opływających niczym rzeka samochody i ciężarówki.
Więcej informacji o Phnom Penh tutaj.
Główną atrakcją Kampot jest położony nieopodal Bokor Hill station, do którego niektórzy właścicieli guesthouseów organizują wycieczki.
Dzień rozpoczęliśmy od naszego ulubionego tu śniadania czyli naleśników z bananami i szejka (czyli shake'a ;)) czekoladowego, po czym z kilkoma innymi żądnymi przygód turystami zapakowaliśmy się na tył pick-upa i ruszyliśmy. Pierwszy postój miał miejsce przy posterunku policyjnym u stóp góry. Posterunek miał podobno za zadanie pilnować aby nikt nie wjeżdżał na górę z uwagi na zły stan drogi. Oczywiście po uiszczeniu odpowiedniej opłaty (przedstawionej w ofercie wycieczki jako bilety wstępu), nasz pick-up został przepuszczony dalej. Stromą drogą wśrd gęstej tropikalnej roślinności jechaliśmy około godziny, po czym zatrzymaliśmy się przy opuszczonym budynku mieszkalnym, który podobno służył kiedyś królowi jako letnia rezydencja. Dalej droga po jakimś czasie wjeżdżała na płaskowyż by w końcu osiągnąć Bokor Hill station - centrum rozrywki dla panujących tu miłościwie przez czas jakiś francuzów (początkowo była to umowa o protektoracie, która z czasem przemieniła Kambodże w kolonię francuską).
Stojące na wysokim płaskowyżu opuszczone dawno temu budynki robią duże wrażenie. Dwa budynki które zwiedzaliśmy to kościół i kasyno. Budynek kasyna był naprawdę duży (trzy piętra, tarasy itd) - musiało tu kiedyś tętnić życe towarzyskie. Przed kasynem rozpościerał się dość duży placyk, otoczony niskim murkiem, za którym rozpościerała się przepaść - krawędź płaskowyżu (podobno po przegraniu życiowych oszczędności w kasynie niektórzy popełniali tu samobójstwa).
W cieniu kasyna zjedliśmy podany przez oranizatorów wycieczki lunch, i ruszyliśmy w drogę na dół. W połowie trasy wysiedliśmy z samochodów na krótki trekking po dżungli... i chociaż ścieżka była już trochę wydeptana to otaczająca nas roślinność (mimo pory suchej) wydawała się naprawdę nieprzebyta. Nie powiedzałbym że była to prawdziwa tropikalna dżungla, ale mini-trekking był i tak fajny.
Ostatnim etapem wycieczki był powrót łodzią do miasta - tutaj sycilismy oczy pejzażami nadrzecznym, które czasami zaskakiwały swą urodą.
Dużo słońca i plaż. Na koniec wyprawy spędziliśmy trzy leniwe dni nad morzem na 'bamboo island' - wysepce z ok. 20 nieiwlkimi drewnianymi domkami typu bungalow skleconymi jedynie z desek z wielką dechą służącą do zamykania okna.. ekhm otworu okiennego :D Prąd był z generatora przez chwilę wieczorem - więc w nocy byłoby gorąco gdyby nie rześka bryza z nad morza.
Mieszkańców wyspy było niewielu, mieszkańców bungalów też więc wieczorami i rankami wyspa była prawie pusta. W dzień robiło się trochę tłoczniej gdy przypływała łódź lub dwie z osobami szukającymi nowych plaż.
Ogólne wrażenie z tego miejsca to prawie puste plaże, cisza i spokój, wygodne hamaki, i bar z tanimi drinkami :) No i oczywiście czysta ciepła i słona woda ;)
Na koniec kilka ogólnych wrażeń z całego wyjazdu:
1) Po pierwsze - bardzo mili ludzie. Zawsze uśmiechnięci, spokojni, chętni do rozmowy i skłonni do pomocy. Często ktoś zaczepiał nas żeby porozmawiać - a to młody mnich chciał poćwiczyć swój angielski i opowiadał nam o swojej szkol, a to kierowca wożący zazwyczaj turystów motorem rozmawiał z nami Polsce i ogólnie o życiu kiedy czekaliśmy na autobus... W zasadzie większość ludzi z którymi mieliśmy jakiś kontakt była niezwykle miła i przyjazna. Przed wyjazdem czytałem dużo pozytywnych opini o mieszkańcy Kambodży - myślę że wszystkie były zasłużone :)
2) Przyjemne są ceny, np. w restauracjach główne danie obiadowe (którym zawsze się najadałem) można zjeść za 2-4$ + 0,5$ za puszkę coli, owoce na bazarze kosztują naprawdę mało (duża papaja ~ 0.5$), nocleg za pokój dwu osobowy 6-10$ (+2-3$ jeśli ktoś lubi klimatyzację).
3) Między wszystkimi miastami kursują autobusy, z których korzystaliśmy prawie na wszystkich trasach. Większość ma klimatyzację (ale nie wszystkie). Trochę się spóźniają, czasami przyjeżdżają pełne i nie da się wsiąść (raz dostaliśmy małe plastikowe krzesełka, do ustawienia w przejściu pomiędzy fotelami), ale zawsze udawało nam się dojechać nimi na miejsce bez większych problemów. Nieco uciążliwe były postoje (trochę zbyt częste jak dla nas), ale była to dobra okazja żeby kupić przekąski (w jednym miejscu sprzedawano pieczone pająki). Bardziej uciążliwe były Khmerskie teledyski lub kabarety puszczane dość głośno przez cały cas podróży.
Próbka muzyki z autobusu: tutaj.
4) W miejscach 'turystycznych' pełno jet dzieciaków które oprowadzają zwiedzjących za drobną opłatą, sprzedają 'suweniry' (to w Angkorze), lub po prostu kręcą się wokoło. Niezależnie od tego co robią, zawsze przepełnione są mnóstwem pozytywnej energii :)
KONIEC ;)
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Bardzo fajna relacja ilustrowana świetnymi fotkami. Dzięki.
-
ciekawy opis, gdyby nie dodawanie emocjonalnych wstawek byłby być może trochę zbyt przewodnikowy, ale całość nadrabia bardzzo ciekawy i jakże bogaty w cenne spostrzeżenia epilog :) Zazdroszczę tej Kambodży. Agnieszce, która będzie tam jesienią również. Plus zasłużony :)
-
wielkie dzięki :) i wielki plus za tekst i zdjęcia :) czytałam z przyjemnością. Twój opis i wskazówki z przyjemnością wykorzystam przy planowaniu mojej jesiennej podróży :) pozdrawiam :)
-
dziekujemy za ciekawą podróż i ładne zdjęcia.
pozdrawiam -
W końcu są wszystkie opisy i kilka nowych zdjęć. Miłego czytania :)
-
Dziękuję wszystkim za komentarze i plusy (miło że wam się podoba). Ale to jeszcze nie koniec opowieści - kiedy znajdę nieco dłuższą wolną chwilę dodam opisy pozostałych punktów podróży (gdzie wspomnę też pewnie o życzliwości ludzi).
-
dziękuję za opis do podróży do tego egztycznego i tajemniczego kraju...
-
opisu się doczekałam :) super :) teraz z przyjemnością mogę dać duuuuży plus do całości a nie tylko na zdjęcia:)
-
fajne zdjecia, Kambodza jest jednym z miejsc ktorym bylem naprawde pozytywnie zaskoczony i do ktorego zawsze bede chcial wrocic... niesamowicie zyczliwi ludzie...
-
(więcej niebardzo - można dać tylko jeden :))
-
NO co ja moge - tylko plus :)
-
Będzie więcej :)
-
fajnie :) tylko opisu tak mało :( będzie coś więcej? Bo jestem spragniona relacji z tych rejonów -Tajlandię, Laos i Kambodżę planuję na późną jesień.
Pozdrawiam, wspaniałych wypraw zw przyszłym Roku
życzy Tadek