2009-04-01

Podróż Nadsekwańskie włóczkoło

Opisywane miejsca: Paryż
Typ: Blog z podróży
   Każdy dzień mojej włóczęgi po Paryżu wydawał mi się czymś nierzeczywistym. Najpierw, gdy chciałem tam pojechać, nie miałem forsy. Później nastąpiło uszczelnienie i tak szczelnych już granic a potem usiadłem na wózku inwalidzkim i wówczas nie tylko stolica Francji wydawała mi się zupełnie nieosiągalna. Cały czas marzyłem jednak by jeździć, oglądać, podziwiać. Niewielką część planów udało mi się zrealizować.    Jedną z moich ulubionych paryskich tras była przejażdżka brzegami Sekwany. Docierałem tutaj najczęściej autobusem linii 47, bo jej przystanek był kilkadziesiąt metrów od miejsca mojego zakwaterowania. Gościny udzielił mi niezwykle sympatyczny Francuz – Charles, do którego mówiłem po prostu Karol i on to spolszczenie akceptował. Mój gospodarz wychodził do pracy w jednym z paryskich banków wcześnie rano i wracał około 20. Ja, z moich wypraw po stolicy Francji, wracałem zdecydowanie później. Jednak, gdy czasami spotykaliśmy się, Karol nieodmiennie proponował z charakterystycznym francuskim gardłowaniem: - Grzegorz, kawa, tee, żubrowiska, szachy…    Jeśli francuski opanowało się w takim zakresie, w jakim zapożyczone słowa występują w języku polskim a do tego jest się osobą poruszającą się na wózku inwalidzkim, jak ja, to dostanie się do wybranego paryskiego autobusu jest porównywalne ze zdobyciem miejsca na promie kosmicznym. Paryżanie to ludek uczynny, ale do wózka inwalidzkiego zabierają się jak pies do jeża, szczególnie, że „jeż” w mowie i w piśmie biegle władał jedynie takimi słowami jak żakard, kloszard czy peniuar. Mają one swoje korzenie gdzieś w języku francuskim, ale na przystanku autobusowym są użyteczne w stopniu minimalnym. Czasami, gdy prosiłem o pomoc, wydawało mi się, że pojedzie sam wózek albo ja bez wózka, albo wózek na dachu a ja wewnątrz autobusu. Podobnie było przy wysiadaniu i dlatego często opuszczałem pojazd nie na tym przystanku, na którym chciałem. Całe szczęście, że była to jedynie komunikacja miejska, bo w innym przypadku mógłbym wylądować w Lyonie, Marsylii albo w…Hogwarcie . To tylko cząstka perypetii komunikacyjnych. Niektórzy kierowcy autobusów o dość rygorystycznym podejściu do francuskich przepisów bhp, nie zezwalających na transport osób na wózkach w pojazdach do tego nieprzystosowanych, robili mi brzydkiego psikusa. Bywało, że po pełnej dramatyzmu akcji wsadzania mnie wraz z wózkiem do autobusu, prowadzący go starał się coś mi przekazać. Próbowałem być odporny na te podparte gestykulacją komunikaty, co przeważnie wystarczało do zniechęcenia kierowcy. Czasami jednak już po ruszeniu pojazdu zatrzymywał autobus przy najbliższym policjancie, coś z nim „poparlał” a wówczas stróż prawa zdecydowanym gestem zapraszał mnie na zewnątrz. Zawsze uznawałem jego racje i dzięki uczynnym Paryżanom wysiadałem tam gdzie najmniej  się tego spodziewałem. Oczywiście policjant obdarowywał mnie uśmiechem, salutował a następnie, krokiem nie do końca defiladowym, oddalał się. Nie pozostawało mi nic innego jak podjąć kolejną próbę dostania się do autobusu. Zauważyłem, że znacznie łatwiej można dostać się do pojazdu, jeśli o pomoc poprosić mężczyzn o zdecydowanie ciemniejszym kolorze skóry a takich w paryskim tyglu narodów nie brakuje.   Jeśli już udawało mi się dostać do autobusu ulubionej linii 47 to zadowolony jak poseł z diety jechałem wypatrując charakterystycznych obiektów umożliwiających mi dotarcie do wybranego celu. A jeśli były nim nabrzeża Sekwany to wysiadałem najczęściej w pobliżu paryskiego ratusza, czyli budowli znanej pod nazwą Hotel de Ville. Ratusz jest budynkiem bardzo okazałym a wraz z przylegającym placem, ozdobionym podświetlonymi w nocy fontannami, tworzy imponującą całość. Jest to miejsce dla historii Francji niezwykle ważne i w swych dziejach chyba tak samo makabryczne. To właśnie na tym placu dokonywano przez stulecia publicznych straceń: chłopów i mieszczan wieszano, szlachetnie urodzonych karano ścięciem, królobójców ćwiartowano a heretycy płonęli na stosie.    Od ratusza nad Sekwanę jest tylko kilkadziesiąt pociągnięć kołami. Brzegi tej rzeki spina w obrębie miasta blisko trzydzieści mostów, z których wiele udostępnionych jest dla ruchu pieszego a w moim przypadku – kołowego. Swobodne przemieszczanie się z jednego brzegu Sekwany na drugi pozwala wręcz zajrzeć do wielu niesamowitych obiektów położonych nad jej nurtem. Tu znajduje się katedra Notre-Dame, Luwr czy wieża Eiffla ( by wspomnieć tylko o tych najbardziej znanych).   Pierwszy rzut oka na Sekwanę uświadamia jak wielu turystów odwiedzających paryską metropolię pragnie zapoznać się z miastem z poziomu rzeki. Krąży po niej mnóstwo bateaux czyli statków spacerowych o zróżnicowanym standardzie. Inną cechą tego magicznego miejsca jest mnogość jednostek pływających, zacumowanych u nabrzeży, wykorzystywanych jako mieszkania. Adaptację starej łajby, zakotwiczonej na Sekwanie, na przytulne mieszkanko dla siebie i swoich najbliższych znakomicie opisał William Wharton.    Wychodząc (wyjeżdżając) na brzeg rzeki od strony ratusza, mamy przed sobą wyspę Cite, zamieszkaną niegdyś przez plemię Paryzów a dzisiaj z dwunastowieczną katedrą Notre-Dame, stanowiącą serce Paryża. Na wyspę można się dostać jednym z wielu mostów, ale warto sobie zadać nieco trudu i spojrzeć na świątynię z wielu stron – od frontu, ze skweru Vivianiego czy z mostu Archeveche. Potrafi zatrzymać w miejscu piękno tego gmachu. W pobliżu gwar i ruch, mieszanina typów ludzkich i języków. Jedni zwiedzają w pośpiechu, inni zarabiają sprzedając zwiedzającym tandetne pamiątki. Obok nich stacjonują wyrobnicy-portreciści, różnej nacji i różnego talentu. Nieco dalej młodzież na łyżwo- i deskorolkach dokonuje cudów akrobatyki a akompaniament od niechcenia podaje jej ciemnoskóry gitarzysta.    Wejście do katedry nie stanowi żadnego problemu dla osoby poruszającej się na wózku. Warto wspomnieć o tym detalu biorąc pod uwagę „ dostępność” większości polskich zabytków architektury. Zatem bez problemu zanurzam się w mrok świątyni i chłód jej dwunastowiecznych murów. Przestrzeń, ogrom i dostojeństwo budowli podkreślane jest przez światło sączące się rewelacyjnymi witrażami. To trzeba po prostu zobaczyć, bo istotny jest tutaj każdy detal tworzący znakomitą całość. Byłem w świątyni kilkakrotnie w różnych porach dnia i gdyby to było możliwe, chętnie bym zajrzał jeszcze wielokroć do tego miejsca stworzonego przez człowieka by zamieszkał w nim Bóg.     Wychodząc z katedry kierowałem się przeważnie w dół rzeki przechodząc z brzegu na brzeg. Gdzieś między mostami Sully i Carrousel spotkałem osobliwość Paryża, jaką niewątpliwie są bukiniści. Sprzedają i kupują stare książki, mapy, ryciny, drobne zieła sztuki, pocztówki, numizmaty itp. Cały ten dobytek przechowywany jest w specjalnych skrzyniach przytwierdzonych do kamiennego muru ograniczającego brzeg Sekwany. W tych fascynujących starociach można przebierać do woli a czasami udaje się znaleźć jakiś cymesik do nabycia, kiedyś za kilka franków, a obecnie za parę euro. W większości jednak bukiniści nastawieni są na sprzedaż tanich pamiątek turystom odwiedzającym Paryż. U jednego z nich wymieniłem plan Łęczycy na kiczowatą widokówkę z dwoma kotami. Ta bezgotówkowa wymiana dała mi jakąś szczególną satysfakcję i chociaż pocztówka została wysłana do Polski to wspominam moment jej wyboru i wymiany na mapę jako coś magicznego.    Północny cypel wyspy Cite łączy z brzegami Sekwany Most Nowy, który wbrew swej nazwie jest najstarszym tego typu obiektem w obrębie Paryża. Jego budowę zainicjował nie kto inny jak król Polski i Francji – Henryk Walezy. Na tym moście zginął przygnieciony konną platformą Piotr Curie, mąż Marii Skłodowskiej.   Paryskie mosty, mimo że niestare, są niezwykle interesującymi obiektami dla włóczykoła (włóczykija) podziwiającego nadsekwański pejzaż. „Staczając się” w dół rzeki trafiłem na

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż