2009-02-13

Podróż Jeden dzien w Hawanie.

Opisywane miejsca: Toronto, Varadero, Hawana (344 km)
Typ: Album z opisami

Wyjezdzamy na lotnisko o 6 rano. Od kilku dni mamy snieg i dosc solidny mroz a nam sie zachcialo lata. Taksowkarz oczywiscie nie moze znalezc mojego domu i widze przez okno jak krazy po okolicy wypatrujac wlasciwego numeru - i na co mu ten GPS na szybie? Mieszkam od Pearson Airport gora 25 minut drogi - wiec raz dwa trzy i juz stoimy w dlugiej kolejce do odprawy w Air Canada [akurat na tej trasie nie polecam bo za jedzenie trzeba placic]. Pierwszy raz w zyciu lecialem tez Airbusem - wrazenia z krotkiego 3.5 godz lotu nijakie - udalo mi sie ogladac Traitor i to bylo wszystko.

Varadero...

Tym razem zachcialo mi sie spedzic swieta w cieplym klimacie i na swoja druga wizyte na Kube wybralem ostatni tydzien grudnia. Varadero - z zalozenia mialo sluzyc za miejsce wypadowe do Havany a ze samo w sobie jest miastem - mialem nadzieje na lyk "autentycznej kubanszczyzny" w ramach ucieczki od nudnej [dla mnie] plazy. Niestety - jest ok na jedno badz dwudniowke do Havany, ale miasto jest tylko i wylacznie podporzadkowane turystom - przez kilkanascie kilometrow plazy ciagna sie resort za resortem. Ludzie - jak na Kube, nieprzyzwoicie bogaci z opanowanym do perfekcji odruchem "wyciagnietej reki". Na ulicach mnostwo przeroznej masci cwaniaczkow [kazdy oczywiscie z dostepna od pol roku komorka w reku] przemieszanych z umundurowana badz nie policja, pracownikami hoteli, restauracji badz sklepow i panienkami lekkich, jak ich ubranka, obyczajow.

Na kwatere wybralem Barlovento Hotel - bo mial byc cichy, maly i w miescie - a byl glosny, maly i ... rzeczywiscie polozony po tej mniej ciekawej stronie miasta. Inaczej mowiac - nie polecam. Niespecjalnie interesuje mnie siedzenie i picie 24 godz na dobe przy barze, badz lezenie plackiem na plazy. W Varadero - niestety nie ma rafy - tym samym odpada snorkowanie jako jedna z atrakcji.

Udala sie jedynie wyprawa paro-kilometrowa sciezka "lesna" gdzie nadzialismy sie na weza, zobaczylismy kilka kopcow termitow i kosci pochowanego kilkaset lat temu - tubylca, oraz [juz mniej atrakcyjna] awaria wypozyczonego skutera - odpadl tlumik kilkanascie kilometrow od wypozyczalni:).

Varadero - nigdy wiecej:)

  • "kubanczyk"
  • "kosci"
  • plaza w Varadero

Od szczeniecych czasow chcialem zobaczyc Hawane. Odrobine tropem Hemingwaya [mieszkalem kiedys kilka lat w poblizu Oak Park, IL] a po czesci [to juz po latach] chec otarcia sie o skansen komunizmu, jaki pamietam z dzieciecych lat. W 2008 roku wybralem sie na Kube dwukrotnie. Pierwszy raz to byla Guarderavaca w poblizu Holguin [wschodnia Kuba], za drugim razem wyladowalem w Varadero - wlasnie ze wzgledu na Hawane. [Hawana - mam problem z pisaniem nazwy tego miasta, bo uparcie wklepuje v zamiast polskiego w; lata emigracji robia swoje i polski ubozeje].

Do Hawany wybralismy sie na wycieczke jednodniowa [przy czym oplacilo sie sprawdzanie pogody wczesniej - bo udalo nam sie trafic na jedyny odrobine deszczowy-chlodniejszy dzien podczas tygodniowego pobytu na Kubie - w sam raz na zwiedzanie miasta]. Wybralismy opcje trasferu z hotelu do Hawany i z powrotem, glownie dlatego ze preferuje zwiedzanie na wlasna reke, zwlaszcza jesli mam do czynienia z grupa przypadkowych ludzi.

Z Varadero podrozuje sie do stolicy okolo 2 godzin z przerwa na siusiu na granicy prowincji Matanzas i Hawana. Maja tam cos na ksztalt rest area z obowiazkowa pina colada, czynna lazienka i "podworkowa kapela" grajaca oczywiscie rytmy Buena Vista. Przy okazji jest to ciekawy punkt widowiskowy, polozony na stromym wzgorzu, na samym dole wije sie rzeka a odrobine ponizej platformy widowiskowej "hasaja" beztrosko w powietrzu sepy.  Od tego miejsca jest juz coraz ... gorzej, bo wjezdzamy w zaglebie zloz roponosnych. Po obu stronach drogi stercza charakterystyczne zurawie a w powietrzu unosi sie zapach siarki. Mimo to prawdziwa orgia zapachow - dopiero przed nami.

Przedmiescia Hawany to m.in. oboz ichniejszych pionierow, kiedys cos na ksztalt slynnego Arteku plus sanatorium dla chorych dzieci, dzisiaj wyglada [jak reszta Kuby] na mocno zuzyty. Poza tym obskurne socjalistyczne bloki z wielkiej plyty, choc jak zaznacza przewodnik, dobrze jest miec i taki dach nad glowa w dwumilionowym miescie, zwlaszcza po ostatnich dwoch huraganach.

Do starego miasta wjezdza sie bodajze 800 metrowym tunelem i tuz za nim, autobus sie zatrzymuje, wypluwajac nielicznych jak ja transferowiczow, podczas gdy pozostali jada zwiedzac zorganizowanie. Zaopatrzeni w przewodnik, mape ruszamy tropem Hemingwaya. Mijamy katedre, gdzie po raz pierwszy trzeba sie bylo opedzac od kolorowo przystrojonych dam [uno peso - uno photo] i juz mamy przed oczami, widoczna z daleka zolta tabliczke z napisem Bodeguita del Medio. Prawde mowiac bylismy juz wtedy glodni, wiec zgodnie postanawiamy zostac tam na wczesny lunch. Niestety, lokal okazal sie tak zatloczony [glownie przez robiacych zdjecia turystow, bo przy barze siedzialo raptem dwoch trunkowiczow], ze po zrobieniu kilku zdjec wnetrza przez drewniane kraty, ruszylismy dalej. La Floridita przeciez calkiem niedaleko.

La Floridita - przyjemna niespodzianka, nie bylo tloku a wnetrze wygladalo wrecz ekskluzywnie z okazalym obrazem za barem i dzialajaca przyzwoicie lazienka. Zamowilismy kreolskie kanapki i "pape hemingwaya" [podobno sam wymyslil ten drink. Ceny typowo "turystyczne" kanapki po okolo 8 peso, drinki 6 peso. Caly lunch plus tip wyniosl okolo 40 CUC - zdjecia wliczone w cene. Oczywiscie od razu pojawila sie grupa muzykow z nieodlaczna Buena Vista w repertuarze. Dodam jeszcze, ze w lewym rogu przy barze "siedzi sobie" naturalnej wielkosci rzezba slynnego pisarza.

Posileni, ubozszi o jakies 50$ ruszylismy dalej. Poniewaz ja uparlem sie na Hamel wybralismy sobie Concordia jako trase marszruty przez Cetro Hawana. Im dalej na zachod tym miasto ubozalo, gnilo i rozpadalo sie coraz bardziej - w tej okolicy miniaturowa uliczka Hamel z jej kolorowo pomalowanymi scianami domow, rzezbami i kilkorgiem turystow - to oaza. Stamtad juz dwa kroki na Malecon, ow slynny, nadmorski, 8 km bulwar. Wietrznie bylo tego dnia i miejscami bryzgajaca woda przebijala sie az do drogi, polewajac obficie przejezdzajace samochody.

Po krotkim spacerze Maleconem wrocilismy w strone Capitol. Wzorowany na waszyngtonskim, wiekszy od niego - stanowi kolejny przyklad rozkladu dawnej - moze nie swietosci - ale z pewnoscia solidnosci. Zwiedzanie rozpoczelismy od wizyty w lazience - okazala sie byc jedna dla obu plci. Pani babcia wpuscila mnie, bo w srodku bylo juz dwoch panow, po czym pozostali panowie zostali zatrzymani przed wejsciem, a kiedy lazienka sie oproznila - wpuszczona zostala pani. Za kazda wizyta, pani babcia podnosila sie z krzesla i z garnuszkiem wody udawala sie w strone dopiero co wykorzystanej ubikacji. Tak, wody nie bylo.

W olbrzymim holu tego budynku, w podlodze, za szklana, pancerna oslona znajduje sie 30-karatowy diament nalezacy niegdys do carow Rosji - niestety tylko replika - kto wie, gdzie moze byc oryginal...

Pokrecilismy sie wokol Capitolu jak cala masa innych turystow i ruszylismy w strone Chinatown. Niestety na jego widok parsknelismy smiechem [dotychczas myslalem, ze najgorsze, nabardziej sztuczne na swiecie jest w Chicago] wiec zrezygnowawszy z zapuszczenia sie w Barrio Chino weszlismy do pobliskiej fabryki cygar. W fabrycznym sklepie wcale nie bylo duzo taniej niz np. w naszym hotelu, mimo to kupilismy paczke Monte Christo i pomaszerowalismy dalej.

Rozgladajac sie za miejscem na obiad dotarlismy do przyzwoicie wygladajacej ulicznej jadlodalni, gdzie za bodajze 6 peso za porcje zostalismy uraczeni miesem z grilla z ryzem i warzywami. Niezbyt elegancko ktos w rodzaju kelnera przepedzil dwoje ludzi siedzacych przy stoliku, robiac dla nas miejsce. Krecilismy sie dalej uliczkami wokol Capitolu, doprowadzajac do rozpaczy ulicznych sprzedawcow lewych cygar i nie-ulegajac namietnym spojrzeniom chetnych na podlapanie cudzoziemca eleganckich panienek.

Autobus powrotny spoznil sie bagatela o godzine, ktora spedzilismy siedzac na krawezniku przy Capitolu i rozkoszujac sie watpliwej jakosci acz pamietnym z lat odleglych zapachem spalin. Kto mi teraz powie, ze wielkie amerykanskie miasta to spaliny i smog - odesle go do Havany.  Nie pamietam ile oktanow ma kubanskie paliwo, ale pozbawione katalizatorow ubieglowieczne amerykanskie krazowniki szos, lady, moskwicze, maluchy, ciezarowki i autobusy - smrodza ile wlezie.

Reasumujac - jeden dzien na Hawane to stanowczo za malo, a ze nie warto [naprawde nie warto] przyjezdzac do napchanego turystami Varadero - nastepnym razem wybiore sie z prywatna, kilkudniowa wizyta tylko do Hawany bo to naprawde niezwykle ciekawy plener fotograficzny,  

  • Havana
  • Havana, Concordia
  • Havana - Hamel
  • La Floridita
  • Havana
  • Havana
  • Havana
  • Havana
  • "Okazyjne ulicznice":)
  • kontrast
  • Havana

Po godzinnym oczekiwaniu na autobusowy transfer na lotnisko - samolot na szczescie byl o czasie. Krotki lot [filmu nie pamietam] i jedyna atrakcja to solidne miotanie samolotem przy ladowaniu - jakos wietrznie tego dnia bylo w Toronto.

Dom...

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. zfiesz
    zfiesz (04.03.2009 18:54) +1
    ja miałbym bardzo długą odpowiedź na to pytanie bobi, ale juz mi się za podobne oberwało, więc sie powstrzymam:-) i pomijam fakt, że leżenie na plaży generalnie ma niewiele wspólnego z podróżowaniem...
  2. bobi178
    bobi178 (04.03.2009 18:50) +1
    fajna podroz..taka weekendowa

    ciekawe to, ze Ci ktorzy wiedza jak podrozowac nigdy nie sa zachwyceni, a wrecz przeciwnie, takimi stworami jak Varadero itp

    dzieki za Hemingwaya! :)