Iquitos leży bezpośrednio nad Amazonką i jest największym miastem w peruwiańskiej tropikalnej dżungli. To równocześnie największa metropolia na świecie, do której nie prowadzą żadne drogi, ani tory kolejowe. Rajskie miasto z dala od zgiełku cywilizacji?
Do Iquitos dotrzeć można tylko samolotem albo statkiem. W mieście prawie nie ma samochodów. Oprócz karetek pogotowia, wozów policyjnych i autobusów, samochody prywatne należą do rzadkości. Wcale nie oznacza to, że Iquitos jest dzięki temu spokojniejsze i mniej zanieczyszczone spalinami. Wręcz przeciwnie! Rzędy zmotoryzowanych riksz zwanym tutaj mototaxi, motocarro lub motokar są tu na porządku dziennym. Ten typowy środek transportu w mieście dostarcza odpowiednią ilość hałasu i kurzu. Kto więc oczekuje, że w Iquitos odpocznie od miejskiego hałasu i kurzu, raczej się rozczaruje. Gorące i duszne, trochę chaotyczne i miejscami brudne miasto, ma w sobie jednak coś pociągającego. Do roku 1941 Iquitos było częścią Ekwadoru. W przeszłości znajdowało się tu centrum produkcji i handlu kauczukiem. Dzisiaj miasto profituje z ropy naftowej i coraz częściej z turystyki. Iquitos jest bazą wypadową do wypraw w głąb peruwiańskiej dżungli. Kto jednak spodziewa się, że już na obrzeżach miasta znajdzie nieujarzmioną przyrodę, znowu będzie rozczarowany. W obrębie 100 kilometrów od metropolii nie zobaczymy prawdziwej dżungli.
Średnia temperatura w Iquitos wynosi 28°C. Istnieją tu dwie pory roku: deszczowa i sucha. Okres deszczowy zaczyna się mniej więcej w październiku i trwa do kwietnia. My odwiedziliśmy Iquitos na początku sierpnia. Było bardzo gorąco, pot spływał po nas dzień i noc. Kilka razy nawet padało, chociaż jak twierdzili mieszkańcy miasta, deszcz w sierpniu to raczej rzadkość. Ulgę przynosił zimny prysznic - w mieście i tak nie ma ciepłej wody, no i oczywiście basen, z którego korzystaliśmy kilka razy na dzień.Iquitos podzielone jest na cztery okręgi administracyjne. Jednym z nich jest Belén. To "pływająca dzielnica", która położona jest bezpośrednio nad Amazonką. Słyszeliśmy, że tam właśnie znajduje się duży jarmark, gdzie można kupić najlepsze owoce i warzywa. Z centrum miasta mototaxi udaliśmy się więc do Belén. Po kilku minutach i zapłaceniu 1 sol (0,3 dolara) wysiedliśmy w środku totalnego chaosu. Natychmiast zagadnął nas jeden z tubylców oferując przejażdżkę łodzią po okolicy, oczywiście "za przystępną cenę". Wcale nie było łatwo się go pozbyć. Kilkakrotnie tłumaczyliśmy mu, że chcemy pospacerować i zrobić zakupy. Maszerowaliśmy w błocie, omijając kałuże pomiędzy niezliczonymi handlarzami ulicznymi, którzy krzycząc w niebogłosy zachwalali swoje towary i zachęcali do kupna. A było rzeczywiście w czym wybierać. I to nie tylko spośród owoców i warzyw. Obok małych małp zamkniętych w klatkach, żółwi i papug, rozciągały się stoiska z tabaką i papierosami "własnej produkcji", potężne worki z ryżem i makaronem, grube, tłuste robaki prosto z grilla, do kupienia za jedyne 1 sol. W dużych miskach na ziemi można było zobaczyć jeszcze te żyjące, zanim zakończyły swój "żywot" w garze z gorącą wodą, by potem trafić na grilla. Dookoła nas piętrzyły się śmieci i resztki jedzenia. W połączeniu z upałem i wysoką wilgotnością powietrza całość tworzyła "niezapomniany" zapach. Obok nas biegały wygłodzone psy i koty, w otwartych drzwiach domów witały kury i kaczki. Z pewnością nie byliśmy pierwszymi turystami w tej okolicy, jednakże czuliśmy na sobie ciekawe oczy mieszkańców dzielnicy. Dzieci witały nas krzycząc "hello" i wołając "gringos". "Gringo" w skrócie, to biały turysta, nawet ten mówiący po hiszpańsku. Korzenie tego słowa sięgają amerykańsko - meksykańskiej wojny z połowy XIX wieku (1846 - 1848), kiedy to ubrani na zielono amerykańscy żołnierze (green coat) witani byli przez tubylców słowami "Green go home" lub krócej "Green go!". Stąd uproszczona forma "gringo". Belén to biedna, chaotyczna, kolorowa i trochę "dzika" dzielnica Iquitos. Ponieważ leży ona bezpośrednio nad Amazonką, w porze deszczowej regularnie jest zalewana na kilka miesięcy przez występującą rzekę. Poziom wody wzrasta nawet o kilka metrów. Prawie wszystkie domy zbudowane są na wysokich, drewnianych palach. Kiedy zaczyna padać, mieszkańcy przenoszą się na "drugie piętro", łącznie z całym swoim dobytkiem, kurami, psami i resztą kramu. Proste łódki są jedynym środkiem transportu, bez nich nie da się opuścić tej dzielnicy miasta. Wydaje się niewiarygodne, ale tak jest. Mieszkańcy tak żyją i wydają się być szczęśliwi...
TEKST: AGATA SUŁKOWSKA
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Fajny tekst, ale mogłoby być trochę zdjęć.
-
a teraz to już nie Ekwador... :(
ale tak naprawdę to ziemia niczyja...tylko tych, którzy tam mieszkają....
i te statki, które codziennie wypływają z portu...jeden w górę, drugi w dół rzeki i codziennie inny, bo by się narobiło, gdyby ktoś zaburzył ten porządek....