Podróż majowe tatry na jeden dzień i pół
jak już wspomniałam gdzie indziej - w pewnym kluczowym momencie nie wysiadłam z autobusu i dałam się powieźć nieco dalej w kierunku południowym niż tak naprawdę mieszkam ;)
bzem prosto w twarz 2007-05-04
słońce, lekkie, chłodnawe jeszcze powietrze... zapach bzu, wiosny. chodnikowych kostek, powoli szykujących się na nowy, gorący dzień.
siódma rano, poczułam, że stęskniłam się za krakowem.
i byłoby cudownie, gdybym nie skasowała sobie wszystkich zdjęć z karty pamięci aparatu... ech.
na szczęście załamana utratą zdjęć, poturbowana podróżą, wymęczona niejedzeniem - mogłam jak koń z klapkami na oczach udać się do małgosi.
kochana - przygarnęła mnie, nakarmiła jajkiem na miękko, ciepłą rozmową.
ach, te ekspertki od tantry ;)))
o 14 przepakowana wsiadłam w autobus do nowego targu, tam odebrał mnie już kasztan. co za zieleń, jakie nasycone barwą to podhale...
grań krupówek 2007-05-04
zrobiliśmy ją ze 3 razy. wypożyczyłam raki. oddałam kartę do punktu foto - panowie odzyskali znaczną część zdjęć, niestety - nie wszystkie. przepadło kilka, na których mi zależało, cóż. na szczęście zapisały się na światłoczułej tkance mojego mózgu - mam je. ale nie pokażę ;)
o 20 z minutami ruszyliśmy z polanicy do morskiego oka. 21:40 meldowaliśmy się na miejscu.
wcale nie zakopane, ale morskie 2007-05-05
cóż to był za dzień. heh ;)
rano lało. lało o 6, kiedy mieliśmy wychodzić... odespałam więc trochę, z rys nici, na szlak ruszyliśmy o 10 - w deszczu. byłam troche zła, że jednak nie rysy, ale trudno.
w deszczu powlekliśmy się do dolinki za mnichem. oczywiście nie szlakiem, w każdym razie - nie tam, gdzie się dało uniknąć tego niedorzecznego zygzaka.
szybko ze mnie schodziły siły, stara dętka w końcu jestem. no i z głodu - jak się niektórzy domyślą. przy stawku staszica - którego oczywiście "nie było" - zaczęłam się na szczęście powoli nakręcać, po wdrapaniu na wrota chałubińskiego i odpowiedniej konsumpcji (prawie wszystko, co mieliśmy) - zaczęło się ;)
widok z wrót - mój ulubiony, na dolinę ciemnosmreczyńską - lekko za mgłą. zeszliśmy 2/3 zejścia i odbiliśmy w prawo, trawers i lekkie podejście, potem trochę ostrzej. przed zdobyciem przełęczy przy zadnim mnichu założyliśmy raki, przeklęty niech będzie ten moment ;)
wchodziło się co prawda ciut lepiej, ale czyż nie wchodzi się zwykle dobrze? przy zejściu zaliczyłam za to 5-7 metrowy zjazd. niezły zjazd. no i wyhamowałam nie tyle czekanem, co tymi rakami, wcześniej jednak rozrywając jednym zębem spodnie na kolanie.
tia, lekko mnie zatkało ;)
co tam, że spadłam i że mogłam właściwie jeszcze długo długo lecieć - ale dziura w moich spodniach z gore?? skandal ;)
chrzest bojowy spodni.
a potem mnich. przepiękny. mgła zaczęła się rozrzedzać i powoli naszym oczom pokazywały się góry - partiami, nie w całej okazałości, lecz w małych odsłonach. i ta cisza... cisza śniegu i płynącej wody, cisza roztopu i śpiewających ptaków, cisza wiosny - pełna życia i głosów. cisza kamieni, które wchłonęły w siebie ciszę wielu zimnych nocy, wiele urwanych krzyków.
dopiliśmy herbatę, zdjęli raki, wspięli się na mniszka. było trochę ślisko, przyznaję. i te setki luftu 5 cm od ciebie robią wrażenie. mnich jest piękny, kusił porzuconą liną... cudowne mięgusze, rysy, wysoka - to pokazywały się, to chowały za chmurami lub pędzącą mgłą. wydawały się bliskie na wyciągnięcie ręki. tak...
prawdziwy oddech. duże ekspozycje to jest chyba to, co lubię.
i właściwie mogłoby wystaczyć wrażeń jak na jeden dzień, ale ja...
wymyśliłam, że jeszcze... że jeszcze moglibyśmy gdzieś pójść, że jeszcze jest trochę czasu.... ;)
tak, chciałam iść na szpiglasowy i kasztan w końcu skapitulował, choć jak na jeden dzień miał zupełnie dość. więc zbiegliśmy czy raczej zjechali na butach do doliny i wio, pod górę. a tam było zupełnie nieziemsko pięknie ;))) zupełnie absolutnie warto ;p
kasztanowi spodobały się dupozjazdy - przemógł się chłopak, gdy gps wykazał, że można osiągnąć niezłą prędkość. na przykład ze szpiglasowej 17 km/h na własnym tyłku ;)))
wróciliśmy na 20, owszem - trochę zmęczeni ;p
z dokładnie wypluskanymi stopami (kocham moje buty, kocham, kocham, kocham je nawet gdy są mokre!)... ;p
prawdziwe zakopane 2007-05-06
11 kilometrów w 90 minut na butach w deszczu z plecakiem oczywiście...
wszystko dlatego, żeby zdążyć oddać do 14 raki na krupówkach. dobrze, że kasztan jest kierowcą ekstremalnym. nie powiem, ile jechaliśmy do zakopanego, bo nas aresztują. ważne, że dobiegłam w momencie, gdy pan chował do wnętrza baner przed zamknięciem! zdążyłam, oddałam!
co dalej? rura do krakowa...
kraków jako się rzekło 2007-05-06
sprawny i szybki przerzut towaru, doprawdy nie wiem, jak zdążyłam na ten pociąg... i skąd miałam siły, żeby trzymać półpion na plecaku w warsie...
kaszt powiedział mi ostatnio, gdy byliśmy znów w górach, że jeśli kiedykolwiek miał wątpliwości, to pozbył się ich wtedy właśnie. tak, przekonał się do reszty, że nie jestem normalna. bo kto normalny jedzie prosto z petersburga (niedosypiając) w tatry na dwa krótkie, niepełne dni i biega po nich w dodatku jak kot z pęcherzem? no kto? normalny kto?
ech.
powrót z tarczą 2007-05-06
happy, sleepy, tired, happy ;)
następnego dnia ledwo dojechałam do pracy. dobrze, że na miejscu dysponowałam krzesłem na kółkach. ała.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Zazdroszczę samozaparcia - w takich warunkach chyba bym się wycofał. Choć jesienię po pierwszych opadach śniegu czekałem na Kasprowym pare ładnych godzin, żeby się przetarło. W końcu się okazało, że warto było poczekać! :-))
-
Gratuluję wrażeń i widoków. Pozdrawiam.
-
Nie ma to jak przeczołgać się po góreczkach! super:)
-
przemyślimy - pożyjemy - zobaczymy. na razie i tak już nie będę miał żadnego urlopu poza tym zaplanowanym :(
...a to już za tydzień!! :D -
no co ty ;) nie wiem, ile konkretnie - to przecież zależy od wielu czynników. generalnie trzeba przemyśleć dojazd, noclegi, żarcie. czyli to, co tak czy owak kosztuje. no i nie trzeba wynajmować jachtu ;)
poza tym - zdecydowanie polecam zacząć od lata/wiosny/jesieni. jest pięknie!
wymagany sprzęt to plecak, buty, kurtka przeciwdeszczowa. reszta to drobiazgi, choć oczywiście ważne.
są schroniska, można też połazić z namiotem - co kto lubi ;)
góry są dla wszystkich! -
:)
Przyznam otwarcie - chętnie skorzystam z doświadczonego w tej kwestii towarzystwa, bo na górach to się ni w ząb nie znam. Ani sprzętu nie mam (poza nogami :P) ani nie wiem co i jak... No - mapami umiem się posługiwać, nigdzie się nie ruszam (mam na myśli "dzicz", a nie miasto:P) bez noża, ognia i paru innych niezbędnych rolek w plecaku :P Ale to chyba ciutkę za mało jak na góry, co?
Dużo kasy trzeba na taki wypad? -
kuniu! wielkie dzięki za plusy i komentarze ;)
a z tymi górami to trzeba coś musowo zrobić!!
może wcale nie trzeba od razu jechać na długo? masz co prawda dość daleko, ale przy dobrej organizacji nawet na dłuższy weekend może być warto się zmobilizować. beskid żywiecki wymiata ;)
gdybyś potrzebował kiedyś towarzystwa - wal śmiało ;) -
:) Wiesz, zazdroszczę Ci tej wyprawy w góry. Pochodzę z okolic Żywca, ale - poza przejazdem do Chorwacji - tych naszych gór nie widziałem na własne oczy :(
Od dziecka jestem "z tych łażących", może nie po górach, ale wysokich wzniesień Ci u nas dostatek, również po łąkach i lasach.
Wypadało by w końcu zobaczyć to Miejsce, prawda?
A tu ciągle tylko woda, woda i woda... Tegorocznego urlopu już nie mogę zmienić, ale może na przyszły rok zaplanuję wypad w góry... fajnie by było :)
Pozdrówki :) -
arnold.layne - dziękuję za docenienie podróży i fotek ;)
-
a dzięki codzieninny za miły komentarz! nie zauważyłam wcześniej ;)
fiera_loca - dziękuję pięknie za plusa ;) -
Świetny opis wyprawy !
Już w trakcie lektury korci aby ruszyć tyłek z kanapy i zobaczyć to wszystko z bliska.
Ps.
Zawsze twierdziłem że spontany są najlepsze. :)) -
co dzień inny tomku - dzięki za plusa! ;)
-
ano wróciło, bo chciałam butki stare pokazać, ale zapomniałam ;)
iwonko, dziękuję najuprzejmiej za oplusikowanie całej podróży! ;))) -
i to też wróciło :)