Pomysł na zwiedzanie Bałkanów dojrzewał jakiś bliżej nieokreślony czas. Raczej dłuższy. Nie jestem wielka zwolenniczką zachwycania się przyrodą, choć wzdrygam się na myśl i mam dreszcze na całym ciele gdy słyszę o tym co się dzieje i widzę zdjęcia z Puszczy Białowieskiej. Myślę, że jestem pełna podziwu dla możliwości umysłu, który pozwalał już w niedocenianym Średniowieczu, budować katedry ściągające rzesze turystów. I dlatego uważam, że potomkowie człowieka tworzącego kosciół św.Andrzeja w Krakowie powinni współżyć z przyrodą w symbiozie, a nie podporządkowywać ją sobie, zwłaszcza za pomocą Harvesterów.Po pobycie w Macedoni, która wydawała mi się mało ciekawa architektonicznie i która to maleńka kraina okazała się ze wszech miar ciekawa, postanawiam znaleźć coś ciekawego na Bałkanach. Wybór pada na wycieczkę "Bałkany polaco, polaco" sprzedawaną przez zaprzyjaźnione biuro i  realizowaną przez biuro z którym jeździmy od lat. Powoli, powoli to właśnie polaco, polaco.

24 sierpnia 2017 wylatujemy z warszawskiego Okęcia do Dubrownika. Samolot startuje o 13.15 i przed 15.00 lądujemy w Chorwacji. Jeszcze tylko znaleźć autokar, który zawiezie nas do Neum i możemy rozpocząć bałkańską przygodę. 

24 sierpnia 2017 - dzień pierwszy.

            Autokarem mamy do przebycia 65 km, ale zaplanowano na ten odcinek autostrady aż 90 minut. Dziwi mnie to niewymiernie, ale szybko sprawa wyjaśnia się. Między Chorwacją a Bośnią i Hercegowiną istnieje prawdziwa granica, a autostrada położona jest nad morzem  i wije sie jak linia brzegowa. Mnóstwo więc ostrych zakrętów i serpentyn górskich, bo poruszamy się przecież w Bałkanach. Po prawej stronie pną się zbocza, skały ograniczone siatkami schodzą do poziomu jezdni, po lewej błyszczy się w słońcu mieniąc srebrzysto - granatowymi łuskami Adriatyk. Widoki są przepiękne! Z morza wyłaniają się dalmackie wyspy niezamieszkane, porośnięte lasem, dzikie i skaliste.

Na granicy nikt nas nie kontroluje. Machnięcie ręką wystarcza, aby przekroczyć granicę. Niebawem jesteśmy też w hotelu. Hotel Jadran to niewielki budynek położony na wzgórzu nad morzem. Początkowo dostajemy maleńki pokoik z widokiem na skalną ścianę i autostradę. Postanawiam domagać się pokoju z widokiem na morze i tak się staje. W pół godziny później siedzimy na pięknym balkonie podziwiając roziskrzony późnopopołudniowymi promieniami słońca Adriatyk. Na kolację schodzimy zrelaksowni, choć cieniem kładzie się zniszczona podczas transportu moja zupełnie nowa walizka.

       Neum oddalone jest 60 km od chorwackiego Dubrownika i 80 km od lotniska dubrownickiego. Do Mostaru jest około 70 km. Do najbliższego dworca kolejowego w chorwackim mieście Ploče można dotrzeć w pół godziny, trzeba pokonać tylko około 30 km. Niewielkie miasteczko na liczącym 22 km wybrzeżu należącym do Bośni i Hercegowiny jest świetną bazą wypadową z której codziennie będziemy wyjeżdżać, aby zobaczyć co Bośnia i Chorwacja mają do zaoferowania. 

  • Neum
  • Neum
  • Neum
  • Neum
  • Neum
  • Neum
  • Neum
  • Neum

25 sierpnia 2017 - dzień drugi.

   Po późnym śniadaniu na które serwowano i jajecznicę i jajka sadzone, bałkański solan i ser żółty, parówki i opiekane kiełbaski, półmisek wędlin, a wśród nich ulubioną przeze mnie chorwacką salami, pomidory i ogórki, sałatę zieloną i sałatkę z pomidorów i ogórków, a także dżem różany, miód i nutellę wyjeżdżamy w dolinę Neretwy. Dziwna jest świadomość przekraczania granicy. Ostatnio podróżowałam tylko w strefie Schengen, więc przygotowywanie dokumentów uprawniających do przekroczenia granicy nie jest codzienne. A Neum jest jedynym miastem (to chyba za dużo powiedziane) na 22 km wybrzeżu Hercegowiny. Tym razem jak zaklęcie na pograniczników działa zdanie wypowiedziane przez pilotkę, że w autokarze są sami Polacy. Podobno tę niespotykaną przychylność kupiliśmy sobie dosłownie. Jesteśmy nacją bardzo chętnie spędzającą urlop zarówno w Bośni i Hercegowinie, jak i w Chorwacji i pozostawiamy tu dużo gotówki.

     Dolina Neretwy zwana jest chorwacką Kalifornią. Rzeka płynie meandrami między pasmami górskimi stąd przyrównuje się tę trasę do kanionu Kolorado. Dla mnie to wielka przesada, ale może dzięki temu wycieczka sprzedaje się lepiej. Ot, taki chwyt marketingowy. Chorwaci nazywają dolinę Neretwy spiżarnią Chorwacji. Muły, które nanosi rzeka są bardzo żyzne, a system kanałów pozwala na uprawę wyjątkowo soczystych mandarynek i bardzo słodkich fig. Całe pola drzew mandarynkowych i granatów, a także figowców i gaje oliwne rzeczywiście robią wrażenie.

     Po niespełna godzinnej jeździe autokarem przesiadamy się do łodzi którymi popłyniemy do gospodarstwa w którym przygotowano dla nas tradycyjne dania chorwackiej kuchni. Płyniemy pośród wysokich traw, które wg słów przewodniczki mają chronić teren przed nadmiernym wysuszaniem przez charakterystyczne dla okolicy wiatry, zaś wg opinii naszego dzisiejszego gospodarza służyły za schronienie neretwańskim piratom! Wiatry, które tu wieją to chłodny północno - wschodni wiatr zwany bura, który nie tylko schładza powietrze, ale ochładza serca i dusze mieszkańców likwidując napięte nastroje i wyciszając relacje i yugo (nazywany też na zachodnim wybrzeżu sirocco) - ciepły i wilgotny wiejący z południa wzdłuż wschodniego wybrzeża Adriatyku. Wiejąc przez przez kilka dni przynosi pogorszenie pogody – opady deszczu i mgły. Latem towarzyszą mu burze z piorunami.

        Kiedy przeczytałam program wycieczki to pierwsze skojarzenie z Neretwą związane było z  obejrzanym w zamierzchłej przeszłości jugosłowiańskim filmem wojennym o bitwie stoczonej przez partyzantów Tity z wojskami faszystowskich Niemiec i Włoch. Bitwa w której partyzanci ponieśli olbrzymie straty zakończyła się ich porażką, ale zdziesiątkowane oddziały nie pozwoliły otoczyć się i przetrwały w górach. Rzeka Neretwa licząca 218 km długości to najdłuższa rzeka wpadająca do Adriatyku. Wypływa ona z przełęczy Gredelja leżącej u podnóża Lebršnik w bośniackich górach. Najpierw płynie w kierunku północno-zachodnim, by szerokim łukiem skierować się na  południe. Płynąc tworzy w krasowym terenie wiele wąwozów i kotlin, a na  końcu deltę o 12 odnogach. Od dawien dawna w okolicach delty osiedlali się ludzie, bo mimo częstych powodzi i terenów bagiennych, były tu doskonałe warunki do życia dzięki żyznym glebom powstałym z nanoszonego  przez rzekę mułu jak i bogactwu ryb zamieszkujących rzekę i wodnego ptactwa znajdującego tu schronienie.

W 5 w. p.n.e.  na tereny zamieszkałe przez Illirów przybywają Grecy, którzy z kolei zostają wyparci przez Rzymian. Zakładają oni kolonię Narona (Colonia Julia Narona) ważne centrum usytuowane przy trakcie wiodącym w głąb lądu. W średniowieczu Neretwańska Kraina (Neretljanska Krajina) cieszy się złą sławą, bo rządzą nią niepodzielnie piraci napadający na statki przepływające morskimi szlakami. Kres temu kładzie Petar Krešimir IV, król chorwacki, przyłączając te tereny do państwa chorwackiego.Później panują tu Bośniacy, Wenecjanie i Turcy wyparci przez Wenecjan, a potem Austriacy, którzy na kilka lat oddają dolinę utworzonemu przez Napoleona państwu iliryjskiemu. Po I wojnie światowej powstaje Królestwo Jugosławii, a w 1945 r. staje się częścią Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Jugosławii. Prawie cała delta należała do Chorwacji, a dorzecze górnej Neretwy do Bośni i Hercegowiny. Tak jest do 1991 r. kiedy to powstaje niepodległa Republika Chorwacka

     Płynąc tradycyjną łódką którą na codzień poruszają się mieszkańcy rozlewiska porośniętego również gęsto nenufarami (paniom nasuwa się natychmiast wspomnienie Toliboskiego wręczającego Barbarze, jeszcze nie Niechcicowej, bukiet ociekających wodą nenufarów) słuchamy opowieści o piratach, życiu mieszkańców i tradycyjnej kuchni. Oparta jest ona o te produkty, które są tutaj uprawiane, bo dolina Neretwy to rzeczywiście spiżarnia Chorwacji, choć tylko 10% dorzecza leży w jej granicach, a pozostała w Bośni i Hercegowinie. Nieprawdopodobnie słodkie i soczyste mandarynki zawdzięczają swój smak temu, że mają nieprzerwany dostęp do wody. Figi suszy się na specjalnych matach rozłożonych i na dachach domów przekładając je co 4 dni.    

     Jeszcze 70 lat temu deltę Neretwy  w przeważającej części stanowiły mokradła i bagna, tylko znikomą część stanowiły pola uprawne. Dopiero po II wojnie światowej przeprowadzono meliorację co spowodowało, że miejscowa ludność może uprawiać ziemię, co niewyklucza,że te tereny są pokazywane jako atrakcja turystyczna. Klucząc kanałami, na pewno nie bylibyśmy w stanie wrócić samodzielnie, bo bardzo łatwo stracić tu orientację dopływamy do jednego z 8 jezior znajdujących się na dnie Neretwy w jej w delcie.  Do końca XVI wieku funkcjonowala tu Narona - rzymskie miasto,  stolica historycznej diecezji w Dalmacji Inferiore. Miasto zostało zniszczone przez trzęsienie ziemi, a jego ruiny zalały wody powstałego w zapadlisku jeziora, którego wody są zarówno słodkie jak i słone.

        Pomimo trwającej prawie 2 godz. podróży, nie odczuwamy jej niedogodności i znudzenia, na co wpływ mają piękno scenerii i miła atmosfera podkręcana kieliszeczkiem tutejszej nalewki i tradycyjnego bimbru. W scenerii soczystej zieleni drzew z dojrzewającymi mandarynkami i figami wchodzimy do sali z nakrytymi stołami. Wita nas właściciel gospodarstwa z synami prezentując ogromne bochenki chleba pieczone w specjalnych garach obłożonych żarem. 

Chleb smakuje znakomicie z zupą rybną (ryblja juha). Na stole pojawia się też ryba z grilla i pyszne mielone rybne kotleciki, warzywa z grilla i sałatki. Zanim zasłużymy na deser czeka nas wspólne gotowanie. Nasze zadanie polega na przygotowaniu tradycyjnego gulaszu neretwiańskiego. Przepis na brudet bo taką nazwę nosi potrawa zamieszczam pod zdjęciem.  Tu nadmienię tylko, że grupa przygotowująca gulasz pod czujnym okiem gospodarza, a której  członkiem miałam zaszczyt być, co prawda tylko krojąc cebulę, ma zadatki na dobrych kucharzy. Gulasz był bardzo dobry choć nie jest to danie, które znalazłoby uznanie każdego ze względu na składniki.

      Tymczasem przed domem powstał niewielki straganik na którym królują przetworzone przez gospodarzy płody ich ziemi. Można więc kupić suszone figi i morele, oliwę z oliwek i bimber.

Wizytę kończymy  przy akompaniamencie akordeonu na którym gra gospodarz, nie tylko znane chorwackie przeboje, ale i nieśmiertelną dzieweczkę,  która napotkała myśliweczka i sokoły omijające góry i lasy.

  • Dolina Neretwy.
  • Dolina Neretwy.
  • Dolina Neretwy.
  • Dolina Neretwy.
  • Dolina Neretwy.
  • Dolina Neretwy.

26 sierpnia 2017( sobota) - dzień trzeci

           Dzień wstaje piękny, czy mogłoby być inaczej w sierpniu. Prawdziwie lazurowe niebo zwiastuje upał. Magistralą Jadranka wybudowaną w 1965 r. za czasów Tito wyruszamy do Medziugorie, małej wioski w Bośni, gdzie w czerwcu 1981 roku grupa dzieci i młodzieży na jednym ze wzgórz ujrzała postać młodej kobiety unoszącej się na obłoku i ogłosiła światu o objawieniu Matki Boskiej. I mimo, że kościół oficjalnie nie unał tych objawień to każdego roku do Medziugorie ściągają pielgrzymi z całej Europy.

Dojeżdżamy do Medziugorie czyli "miejsca między górami". Mimo wczesnej pory, jest ok.10.00 na placu przed kościołem kłębią się tłumy. W kościele trwa msza. Przechodzimy do wioski będącej celem naszej wycieczki. Mijamy ołtarz polowy, co chwilę kapliczki ozdobione kolorową mozaiką, nie jest to moim zdaniem miejsce nastrajające do zadumy i modlitwy. Docieramy do niewielkiej miejscowości w której po obu stronach drogi pnącej się dość stromo w góry znajdują się maleńkie sklepiki oferujące dewocjonalia. Niektóre z nich, mimo braku u mnie wielkiego nabożeństwa do tego typu miejsc, budzą mój sprzeciw. Umieszczenie wizerunku Matki Boskiej na magnesie, który znajdzie się w kuchni na lodówce, uważam za co najmniej niesmaczne. Na szczęście tuż obok znajduje się kawiarnia w której spędzą czas ci wszyscy, a wcale nie jest ich mało, którzy nie zdecydowali się pójść w miejsce objawień. Droga, z relacji tych, którzy "musieli" się tam znaleźć nie należała do łatwych. Ostro pnąca się w górę z kamieniami różnej wielkości uciekającymi spod stóp i w pełnym słońcu, które nieubłaganie zmierza do zenitu. Po 2 godzinach spędzonych w Medziugoriu jedziemy do Mostaru

  • Medziugorie
  • Medziugorie
  • Medziugorie

     Mostar to duże, piąte co do wielkości miasto Bośni i Hercegowiny. Nieoficjalnie to kulturalna stolica Hercegowiny. Nazwa miasta pochodzi od strażników mostu (mostari), a znane głównie było z pięknego starego mostu. Teraz nie tylko most kojarzy się z Mostarem. Piętno na tym mieście odcisnęła wojna domowa, której ślady widoczne są do dziś. Położone w dolinie między wzgórzami stało się celem serbskiej artylerii, której działa ustawione na stokach wzgórz zmasakrowało ludność i miasto. 

Najstarsza część miasta, jego historyczna starówka leży w zakolu Neretwy, gdzie znajdowała się przeprawa przez rzekę, co przez wieki wpłynęło na pozycję miasta. Pierwsze wzmianki o drewnianym moście łączącym oba brzegi rzeki, pochodzą z 1474 roku. Wielokulturowe miasto żyło w dostatku, zgodnie dzieląc przeciwne brzegi Neretwy, na jednym mieszkali muzułmańscy Bośniacy, na drugim chrześcijańscy Chorwaci. Mostar przypomina o wojnie domowej sprzed ponad 20 lat. W mieście nadal widać zniszczenia pozostałe po ostrzale. To co stało się tutaj  w 1992 roku korzenie ma prawie 150 lat temu. Przez lata żyli w zgodzie Bośniacy i Chorwaci, którzy stanowili 2 dominujące narody i  Serbowie stanowiący prawie 20% mieszkańców miasta. 

   W 1878 roku w Berlinie na pokojowym kongresie ogłoszono zwycięstwo powstania narodów przeciwko Imperium Osmańskiemu. W wyniku powstania niepodległość odzyskuje Serbia, a Bośnia i Hercegowina wchodzą w skład Austro - Węgier, w granicach których znajduje się Chorwacja. Tu po raz pierwszy ujawnia się konflikt interesów Chorwacji i Serbii, która chciała zagarnąć tereny Bośni i włączyć je w swoje granice. Włączeniu Bośni do monarchii sprzyja natomiast Chorwacja. Pogarszają się więc stosunki między Chorwatami, a Serbami, Bośniacy też nie kryją rozczarowania, bo daleko im i do prawosławnych Serbów, jak i chrześcijańskich Chorwatów. Dla Bośniaków upadek Imperium Osmańskiego to tragedia. W Serbii narastają nastroje anty-austriackie co skutkuje zamachem w 1914 roku na następcę tronu austriackiego, księcia Franciszka Ferdynanda i jego żonę, Zofię. I tak zaczyna się I wojna światowa, wojna, której nikt nie chciał, a która rozpoczęła się od aneksji Serbii przez Austrię. Po zakończeniu wojny powstaje niepodległa Jugosławia, której stolica w Belgradzie wskazuje jednoznacznie na przewodnictwo Serbów w nowotworzącej się państwowości bałkańskiej. Chorwaci zepchnięci na drugi plan walczą o niepodległość, ale uzyskują tylko dużą autonomię w ramach istniejącego państwa na kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej. Po jej wybuchu powstaje Niezależne Państwo Chorwackie będące satelitą hitlerowskich Niemiec. Bośnia i Hercegowina znajduje się teraz pod zarządem nowego państwa, co prowadzi do eksterminacji Serbów traktowanych przez Chorwatów wg zasady, 1/3 wysiedlić, 1/3 przechrzcić, a pozostałych zabić. Tworzą obozy koncentracyjne na wzór hitlerowskich, nie chcę epatować okrutnymi opisami tortur w wyniku których tracą życie głównie Serbowie, zainteresowani znajdą mnóstwo wiadomości w internecie. W 1945 roku , co najmniej 300 tys, a są źródła mówiące o pół milionie żołnierzy chorwackich opuszcza teren Jugosławii kierując się w stronę Austrii, okupowanej przez wojska brytyjskie. Uciekają przed zbliżającymi się partyzantami komunistycznymi, również Serbami. Anglicy przekazują ich jednak partyzantom, którzy mszcząc się za obozy śmierci w ciągu kilku miesięcy wymordowali nawet do 200 tys. Chorwatów. Utworzona w 1945 roku Jugosławia jest państwem federacyjnym w którym dawne niesnaski nie zostają zapomniane. W granicach jednej republiki mieszkają różne narody. Przychodzi 1991 rok. Pierwsza ogłasza niepodległość Słowenia,  najbogatsza republika Jugosławii, zaraz później Chorwacja, która łamie zapisy konstytucyjne, bo będąc republiką jest wielonarodowa, w jej północno - wschodniej części mieszkają Serbowie. Nie może więc w granicach nowego państwa posiadać terenów na których mieszkają Serbowie. W Chorwacji władzę obejmuje Franjo Tuđman, któremu marzy się Niepodległe PaństwoChorwackie, tak jak w czasie II wojny światowej. Jego przemówienia przerażają Serbów zamieszkujących Chorwację, wywołują wściekłość w Serbii, która wkrótce rozpoczyna wojnę z Chorwacją i Słowenią. Niepodległość ogłasza również  Bośnia i Hercegowina, co  rozpoczyna najgorszy okres wojny. Serbowie walczą z Bośniakami i Chorwatami, a z czasem  każdy walczy z każdym. Serbowie i Chorwaci biją się o Bośnię, ale Bośniacy chcą utrzymać niepodległość. I tak dochodzi do wojny etnicznej, w której najbardziej przerażające są czystki etniczne, ofiarami których są głównie Bośniacy. Konsekwencją czystek jest wojna religijna, nie przetrwały budowle sakralne, głównie meczety, nawet te uznane za zabytkowe. W Banja Luce nie pozostał ani jeden z 16 meczetów. Ci, którzy do tej pory żyli zgodnie w jednej wsi stają się wrogami, mordują się sąsiedzi, zabijane są przez mężów żony innej narodowości. W czystkach brylują Serbowie, w imię przynależności narodowościowej zajmują wszystkie tereny zamieszkałe w Bośni przez grupy Serbów. Dopiero NATO, dokonując nalotów na serbskie miasta przerywa masakrę. Wojna zostaje przerwana. Podpisanie umowy w Dayton kończy wojnę, ustala granice i prawo między narodami w tej części Europy. 

      Spacer po mieście rozpoczynamy od muzułmańskiej dzielnicy. Po oczach biją zniszczone kamienice, niektóre mają "tylko" ślady po kulach karabinowych, inne są zniszczone w większym stopniu. Wstrząsający jest widok kamienicy bez okien, całkowicie wypalonej i do tej pory niezamieszkanej. 

        Po rekonesansie na wymarłych wydaje się ulicach, składamy wizytę w  typowym tureckim domu. Na samym brzegu Neretwy stoi dom Biśćevicia (Biščevića kuca) o orientalnej architekturze. Jego wykusz, wsparty jest na dwóch wysokich kolumnach. Do tej pory zamieszkany jest przez bośniacką rodzinę. Cudem zachowały się oryginalne, liczące kilkaset lat meble, przepiękny drewniany stolik z rzeźbionym blatem ozdobionym  winoroślami, skrzynie i sofy. 

      Kulminacyjnym punktem wizyty w Mostarze jest spacer przez most i dzielnicę Stara Carsija. Wielki tu tłum, po cichych uliczkach muzułmańskiej dzielnicy, trudno się tu odnaleźć. Na moście grupa młodych mężczyzn szykuje się do oddania skoku do Neretwy. Grupki turystów oczekują atrakcji tego miejsca z zadartymi głowami stojąc na niewielkiej plaży nad rzeką. Dla wielu chłopaków to jedyny zarobek, na który mogą liczyć. Zdarza się podobno, że jeśli zebrana kwota nie jest satysfakcjonująca, przygotowujący się do skoku śmiałek stojący już na brzegu mostu, rezygnuje z oddania skoku i wraca do grupy zbierających pieniądze. 

            Miejsce zbiórki pilot wyznaczył w katolickiej części miasta, nieopodal dworca autobusowego. Łatwo tam trafić bo z daleka widać strzelistą wieżę kościoła.  To kościół  pod wezwaniem Św. Piotra i Pawła. Pierwszy kościół wybudowali w tym miejscu franciszkanie w 1866 roku, kiedy Turcy złagodzili swoją politykę wobec wyznawców innych religii. Wyglądał jednak zupełnie inaczej, niż obecnie. Kościół został uszkodzony podczas wojny domowej na pocz. lat 90 - tych ub. wieku. Odbudowany został w 2000 r. z wieżą, najwyższą budowlą Mostaru. Przewodnicy zwracają uwagę na religijne znaczenie tej wieży w mieście, które wciąż jest mieszanką różnych wyznań i narodowości. I właśnie wieża katolickiego kościoła góruje nad miastem w którym meczety z minaretami i krzyże prawosławnych cerkwi wydają się mniej ważne. O randze świątyni decydowała jej wielkość, a najważniejsze były te, które miały najwyższe wieże. 

Przed nami krótka droga do małej mieścinki w której zachował się typowy układ architektoniczny osmańskich osad.  

  • Mostar
  • Mostar
  • Mostar
  • Mostar
  • Mostar
  • Mostar
  • Mostar
  • Mostar
  • Mostar
  • Mostar
  • Mostar
  • Mostar
  • Mostar
  • Mostar
  • Mostar
  • Mostar
  • Mostar

                Do miejsca reklamowanego przez przewodniki jako "najlepiej zachowany zespół urbanistyczny z okresu dominacji tureckiej na terytorium Bośni i Hercegowiny" docieramy późnym popołudniem.

            Počitelj  to niewielka wioska nad którą górują ruiny zamku, poniżej wzbija się w niebo minaret a całkiem nisko, choć na skale, widać niewielkie kamienne domki. Każdy z panujących na tym obszarze władców wniósł do zabudowy miasteczka swoją cegiełkę. A miejsce jak całe Bałkany podlegało wpływom wielu narodów. Jeśli dodać, że w ruinach rzymskiego zamku znaleźli schronienie piraci różnych narodowości, to mamy kosmopolityczny misz-masz.

          Już przy parkingu rozbiło się kilku sprzedawców, którzy na prymitywnych zbitych z desek straganach oferują przybywającym turystom owoce i sok z granatów, który okazuje się shejkiem złożonym z koncentratu soku i lodu. W mieście obowiązuje całkowity zakaz ruchu kołowego, nie jest on po prostu możliwy. Jedyna kamienista droga prowadzi zboczem góry na szczyt gdzie w 15 wieku na gruzach zamku z czasów rzymskich zbudował zamek i mury obronne król węgierski. Warownia miała dać odpór tureckiej armii, która raz po raz atakowała te tereny. Zdobyła je w kilkadziesiąt lat później w 1471 roku i przez 300 lat Wielka Porta urządzała miasto wg swoich wzorców. Powstała wówczas szkoła koraniczna Sziszmana Ibrahima Paszy i meczet Hadži Alija.W czasie wojny serbsko - chorwackiej (1992 - 1995) miasteczko bardzo ucierpiało. Wielu mieszkańców zamordowano, w całkowitą ruinę obrócił się 16 wieczny meczet, serbska artyleria zniszczyła kopułę i minaret, zaś chorwacka armia wysadziła go w powietrze. Meczet został odbudowany dzięki wsparciu finansowemu rządu irańskiego. 

Postanawiam, na ile pozwoli moje kolano, wspiąć się w górę. Kamiennymi schodkami i po śliskiej kamienistej dróżce pomału wędruję w stronę zamku. Wzdłuż murów rozłożyły swoje sklepiki kobiety utrzymujáce się z handlu owocami i ziołami. Nie brak i drobnych tekstyliów.Po lewej przycupnęła 500 letnia medresa, najstarsza szkoła koraniczna w Bośni nakryta sześcioma kopułami pokrytymi ołowianą blachą. Strome schody prowadzą na niewielki dziedziniec meczetu, na którym są 3 małe kramy z szalami, puzdreczkami i ceramicznymi wytworami kuchennymi. Zostawiam buty przed wejściem i wchodzę do wnętrza, którego podłogę pokrywa wełniany czerwony dywan podzielony na małe dywaniki wyznaczające miejsce do modlitwy dla każdego wiernego. Wnętrze meczetu jest surowe i dostojne. Niebieskie szybki witraży i granatowe malowidła naroży zakończone brązowo - złotymi stylizowanymi na mozaikę trójkątami są jedynymi ozdobami wnętrza meczetu. Schodzę w dół nie mogąc uciec od natrętnej myśli o wojnie bałkańskiej. O tych wszystkich jej okropnościach, czystkach etnicznych, które nikomu nic dobrego nie przyniosły. 

Wracamy do Neum przekraczając granicę na machnięcie ręką.  

  • Počitelj
  • Počitelj
  • Počitelj
  • Počitelj

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. achernar51
    achernar51 (03.02.2019 21:29)
    Jolu, nie ma problemu... Rodopy są głównie w Bułgarii, ale ich część przebiega też przez terytorium sąsiedniej Grecji, a miejsce urodzenia hospodara Vlada Țepeș (lub Vlada Drăculei), żyjącego w latach 1431-1476, którego postać posłużyła pisarzowi Bramowi Stokerowi do stworzenia fikcyjnej postaci transylwańskiego hrabiego Drakuli i jego zamek znajdują się na terenie Rumunii (Sighișoara i Poienari). A na panią Ewę spuśćmy zasłonę miłosierdzia. W końcu nie było to jej największe, czy najważniejsze faux pas... Pozdrawiam. :)
  2. jolrop
    jolrop (03.02.2019 13:31) +1
    No to się wygłupiłam z tymi Rodopami, niemal jak moja krajanka mówiąc o osłabianiu dinozaurów rzucanymi w nich kamieniami. Tylko pora mnie tłumaczy. I Drakula, ktorego zamek dobrze umieściłam. Pozdrawiam.
  3. achernar51
    achernar51 (03.02.2019 12:24) +1
    Rodopy to już Bułgaria, a w Rumunii ciągle jeszcze Karpaty. I oczywiście Drakula też... :)
  4. jolrop
    jolrop (02.02.2019 23:12) +1
    No właśnie, nie Bałkany, ale Rodopy. A jakoś tak kulturowo się kojarzy. I z Drakulą też.
  5. achernar51
    achernar51 (02.02.2019 22:11) +1
    Mnie zauroczyła dwa lata temu Rumunia (wiem, że to jeszcze nie Bałkany, ale już blisko) i myślę o kolejnej wizycie w tym kraju...
  6. jolrop
    jolrop (02.02.2019 21:33) +1
    Dla mnie Leszku też. Dopiero początkuję w tamtym rejonie. Zaczęłam od Macedonii, która bardzo mile mnie zaskoczyła, a teraz Bośnia z Hercefowiną i Chorwacja. Zanim udam się do Bułgarii, to wcześniej chciałabym zobaczyć Rumunię i Czarnogórę. Dziękuję, że do mnie zajrzałeś. Pozdrawiam.
  7. achernar51
    achernar51 (02.02.2019 20:49) +1
    Bałkany to dla mnie jeszcze "terra incognita" (poza Bułgarią). Przymierzam się do podróży w te rejony od dawna, ale zawsze wyskoczy jakiś inny pomysł. Twoją relację obejrzałem z prawdziwą przyjemnością. Pozdrawiam. :)
  8. jolrop
    jolrop (31.01.2019 22:19) +1
    Olu, mnie się bardzo podobało. I w Bośni i w Chorwacji, o czym będzie w następnych częściach. Dziękuję za odwiedziny.
  9. alefur
    alefur (31.01.2019 20:02) +1
    Bośnia mnie zauroczyła pod czas pierwszego pobytu, a pod czas drugiego sympatia się tylko pogłębiła.
  10. g_firlit
    g_firlit (31.01.2019 11:18) +1
    Przeczytałem i obejrzałem z dużym zainteresowaniem. Pozdrawiam