Podróż Włochy Południowe - wrzesień 2012
Podróż na południe Włoch byłaby fantastyczna gdyby nie drobny szczegół. Drugiego dnia wakacji, w Neapolu ktoś ukradł nam samochód. Z wypożyczalni. Fiata Pandę.
Doświadczenie samo w sobie paskudnie, a załatwienie czegokolwiek w weekend okazało się niemożliwe. W każdym razie trzeba było skorzystać z pomocy, a właściwie niemocy komisariatu dla cudzoziemców. Skuteczny okazał się za to posterunek policji Municipale przy lotnisku. Dopiero tam dowiedzieliśmy się, że naszej Pandy, którą zostawiliśmy pod znakiem informującym jednocześnie – „to jest parking” i „parkowanie zabronione”, na pewno nikt nie odholował. Po dwudniowych przepychankach z wypożyczalnią samochodów Lockauto [ mocno odradzamy] trzeba było poznać bliżej włoskie koleje, ale okazało się ,że to całkiem przyjemna znajomość. Gorzej poszło z autobusami, bo nie dość, że kursują rzadko, to w dodatku nie są przesadnie punktualne.
Musieliśmy oczywiście zmienić plany, ale najważniejsze punkty udało się zrealizować.
To mój prywatny ranking tej podróży [pierwsze 4 punkty, reszta jest opisana zgodnie z trasą podróży].
1. MATERA
Trudno opisać pierwsze wrażenie gdy się zobaczy Sassi - wyjątkową dzielnicę zwyczajnego miasta. Idzie sobie człowiek niczym nie wyróżniającymi się ulicami, dochodzi przypadkiem do punktu widokowego i ... ma wrażenie ,że czas cofnął się o jakieś 2 tysiące lat. Podobne musiał mieć Mel Gibson, bo nakręcił tam fragmenty Pasji - sceny drogi krzyżowej i samego ukrzyżowania.
W tej chwili , poza kilkoma zabytkowymi wnętrzami , Sassi składa się chyba wyłącznie z hoteli. Za mieszkanie w luksusowo wyposażonych grotach z atmosferą jak ze średniowiecza trzeba zapłacić nawet 2 tysiące złotych – od osoby – za noc, ale można znaleźć też duuużo przystępniejsze ceny. W każdym razie nocowanie w Materze poza Sassi nie ma sensu.
Ma sens, zwłaszcza dla portfela, stołowanie się w innych częściach miasta. Całkiem bliziutko jest bardzo niepozorna pizzeria o absurdalnej nazwie Speedy Gonzales [ trzeba wyjść z Sassi i pójść w lewo ; będzie po lewej stronie między blokami ]. Jeśli o mnie chodzi – zjadłam tam najlepszą pizzę w życiu, lepszą niż w słynnej pizzerii w Neapolu. W dodatku przyrządzano ją na naszych oczach od A do Z.
Co ciekawe stare miasto w Materze otacza ...kolejne stare miasto z zabytkami np. romańskimi . I tam trzeba koniecznie spróbować lodów. Reklamują je hasłem 100 % naturale i nie ma w tym ani procenta przesady. Truskawkowe smakowały jak truskawki i nie był to sorbet.
Kto lubi zwierzęta powinien się uważnie przyjrzeć w Materze kotom, a zwłaszcza stosunkom kocio- psim. Dwa koty, co ja mówię, kocury ssały niewielką suczkę, która im na to bardzo cierpliwie pozwalała, w dodatku jej partner patrzył na to wszytko ze stoickim spokojem, leżąc dwa kroki dalej. A widziałam też kota, który pogonił psa. Tak dla sportu.
Z Materą jest jeden kłopot . Nie jest łatwo tam dojechać, niełatwo się też wydostać. Najprostsza jest podróż koleją z Bari, ale my jechaliśmy z drugiej strony, więc przesiadaliśmy się z pociągu w autobus. Z kolei z Matery kierowaliśmy się do Tarentu i na autobus musieliśmy czekać pół dnia. Przystanek , oczywiście bez żadnego rozkładu jazdy jest niedaleko podziemnej stacji kolejowej, bilety trzeba kupić wcześniej, a najłatwiej w Punkcie Informacji lekko po skosie w prawo - stojąc tyłem do przystanku. Jeśli ładnie poprosicie, miła Pani pozwoli Wam zostawić bagaże.
Podobno we Florencji można się rozchorować od nadmiaru ...piękna, ja coś takiego przeżyłam w Positano, ale nie chodziło o dzieła sztuki. Gdy wysiadłam z autobusu dopadł mnie …czysty zachwyt. Widok z góry naprawdę robi wrażenie.
Od razu uprzedzam, że zachwyt może się skończyć pół godziny później. Spacer w dół z podziwianiem butików z rękodziełem zajmuje jakieś 10 minut, na dole pozostaje bardzo przyjemna kąpiel, albo leżenie na niedużej kamienistej plaży [w sezonie podobno nieprawdopodobnie zatłoczonej]. Można też posiedzieć w kawiarniach , tylko to wymaga grubego portfela – im dłuższe siedzenie, tym grubszy musi być ten portfel. Krótko mówiąc poza zachwycaniem się, niewiele tam pozostaje do zrobienia. No, a jak długo można się zachwycać ?
No i jeszcze dojazd. Na miejsca w autobusie czekaliśmy w Sorento jakieś dwie godziny, mimo, że jeżdżą co pół. To dlatego, że w okolicy jest taki przepis, wg którego poza sezonem wakacyjnym kierowca najpierw musi zabrać uczniów wracających ze szkoły do domu, a dopiero potem czekających w kilometrowej kolejce turystów. Najlepiej więc obstawiać godziny 10 -12 – wtedy przynajmniej są sami turyści.
No, ale jak już wsiądziecie [ bilety kupuje się na pobliskim dworcu ] siadajcie koniecznie po prawej stronie przy oknie – po drodze przekonacie się dlaczego. My tę trasę mieliśmy pokonać samochodem, ale może dobrze się stało, że tak się nie stało. Serpentyny są takie ,że kierowca autobusu trąbi przy każdym zakręcie, by ci z drugiej strony zatrzymali się i poczekali aż przejedzie, a wierzcie mi, tych zakrętów jest z tysiąc. W tym czasie pasażerowie mogą chłonąć to co za szybą.
Wiele osób pisze na forach, że to miasto albo się od razu kocha, albo nienawidzi. Mimo, że właśnie tam zaginął bez wieści nasz samochód, mimo ,że liczyliśmy na słońce, a pierwszego dnia padało, mimo wszechobecności irytujących skuterów, całą trójką zostaliśmy wielbicielami Neapolu.
Bo Neapol to miasto jeśli nie o 100-u, to przynajmniej o 5-u twarzach – inne na luksusowej lungomare, inne w hiszpańskiej dzielnicy z malowniczo suszącym się praniem, inne na starym mieście, inne w dzielnicy imigrantów blisko dworca, inne na wzgórzu pod zamkiem, z którego roztacza się bajeczny widok na miasto, zatokę Neapolitańską i Wezuwiusza. Do wyboru , do koloru, a wszędzie interesująco.
Niestety, z wiadomych względów [wizyty na komisariatach] za dużo nie zwiedzaliśmy, ale byliśmy np. na Zamku Jajecznym. Wejście bezpłatne, widoki bezcenne.
Dla mnie to taki mały Rzym bez spektakularnych miejsc – uroda ulic jest podobna. Miasto słynie ze swego specyficznego baroku, którego nie widać w bryłach budynków, ale w ich ozdobach wykutych w tamtejszym wyjątkowo miękkim kamieniu. Dla mnie dodatkową zaletą tego baroku jest to ,że nie jest złocony, różowiony i niebieszczony, a wyłącznie biały.
W Lecce mogę polecić nocleg w interesującym Instututo Antonecci – bardzo ładnie w swojej skromności , bardzo czysto i dosyć tanio –70 zł za noc. I choć na dole stoi konfesjonał , a recepcjonistą jest ksiądz to nie wyznaczają godziny powrotu z miasta.Zachęcam nawet tych, którzy zaliczają się raczej do turystów plażujących niż zwiedzających. Trudno opisać przechadzkę ulicami, którymi mieszkańcy spacerowali niemal dwa tysiące lat temu, zaglądanie do ich domów, sklepów, w których robili zakupy czy publicznej łaźni.
Kto jednak chce się czegoś dowiedzieć o tych miejscach powinien zabrać ze sobą solidny przewodnik, bo opisów brak. Koniecznie trzeba też pobrać przed wejściem bezpłatny plan i przemyśleć trasę, bo na zobaczenie wszystkiego potrzeba pół dnia, w pełnym słońcu to może być trudne.
A potem to już wchodźcie gdzie tylko wchodzić się da, bo w środku prawdziwe cudeńka choć najcenniejsze zabytki przeniesiono do Muzeum Archeologicznego w Neapolu. Na mnie największe wrażenie zrobił kolor ścian - czerwień nie straciła intensywności przez niemal dwa tysiąclecia , mimo, że farbę przygotowano z naturalnych barwników.
Z Neapolu do Pompejów najłatwiej dostać się pociągiem, polecam kamping tuż przy dworcu – Zeus. Pokoje i łazienki bardzo porządne [ nam zdarzyły się nawet stiuki ], ale i takież ceny – jak za hostel – co nas nieco zaskoczyło.
Wejście tylko do 17-ej, przynajmniej we wrześniu, ale warto przespacerować się na górę właśnie wtedy. Słońce ma się ku zachodowi i widoki są ..., krótko mówiąc spektakularne.
O tej porze z Pompejów można się tam dostać tylko taksówką i tu przestroga, trzeba uważać na naganiaczy. Przekonują, że mają świetną cenę, ale zalecam twarde negocjacje. Kiedy udaliśmy, że odchodzimy cena spadła do 10 euro na osobę czyli tyle co za autobus. Ale połączyliśmy siły z przypadkowymi turystami i było nas w sumie pięcioro.
Droga na wulkan składa się wyłącznie z zakrętów i widoków na Neapol [ tym razem siadamy przy oknie po lewej stronie ], a samo wejście na ‘’szczyt’’ [ 8 euro bez żadnych zniżek] zajmuje jakieś 20, 30 minut wliczając przystanki na zachwyty. Nie zdziwcie się tylko, gdy z naprzeciwka wyjedzie samochód. No i trzeba zejść do 18-ej .
Dojechaliśmy do Agropoli, kurorciku w regionie Cilente. Nic nadzwyczajnego ,ale chciałam zobaczyć niedalekie Santa Maria Catellabate. Dotarliśmy tam nie bez problemu, bo autobus łapaliśmy na miejscowej lungomare i trochę to trwało, w dodatku okazało się, że w autobusie biletów kupić nie można i za zgodą kierowcy jechaliśmy na gapę. W sumie miasteczko nas rozczarowało [ jeśli rzeczywiście tam byliśmy, bo są pewne wątpliwości ], na pewno go jednak nie zapomnimy.
Problem polegał na tym, że choć zwykle na przystankach autobusowych nie ma rozkładów jazdy, w tym przypadku było ich kilka, wszystkie nieaktualn. Po 20-ej do Agropoli nie jechało nic, ale gdy w romantycznych okolicznościach przyrody podziwialiśmy zachód słońca nad morzem jeszcze tego nie wiedzieliśmy.
Gdy się już dowiedzieliśmy spokojnie zjedliśmy wyśmienitą kolację na murku nieopodal supermarketu, a potem poznaliśmy uroki podróżowania autostopem. Przystanek wypadł nam przy automacie z prezerwatywami co nas wprawiło w jeszcze lepszy humor zaprawiony wcześniej butelką wybornego wina, świeżymi oliwkami, chrupiącymi bułeczkami i wyśmienitą szynką. Na szczęście, kilka kilometrów dalej zabrała nas w końcu miła starsza Pani, która jak tylko wsiedliśmy wręczyła nam swoją torebkę i nie wiem czy dlatego, że nie było na nią miejsca, czy dlatego, że Pani chciała sprawdzić nasze intencje.
Wieczór spędziliśmy w doskonałych humorach nad brzegiem morza w Agropoli, na plażowych leżakach należących do pobliskiego hotelu, ale jakoś nikt nie miał do nas pretensji, że je sobie rozłożyliśmy.
Niedawno w księgarni widziałam album ‘’Najpiękniejsze miejsca świata’’, na okładce Alberobello, a my tym najpiękniejszym miejscem byliśmy nieco rozczarowani. Pewnie dlatego, że wcześniej dzięki autostopowi zobaczyliśmy prawdziwe truli- białe, bajkowe domki bez okien, zbudowane z kamieni bez zaprawy, podobno po to, by w razie kontroli można było je rozebrać, bo za dom w budowie podatków nie pobierano. Same w sobie są urocze, ale w Alberobello wyasfaltowano ulice przy których stoją, a do tego, w niektórych urządzono sklepy z pamiątkami.
Truli, które rozsiane są po kolicy pokazała nam para, która uznała, że nie wyglądamy na bandytów i nie tylko podwiozła nas do Alberobello, jakieś kilkanaście kilometrów, ale też pokazała nam okolicę i zaprosiła do domu. On był geologiem, ona psychologiem, która leczyła jego duszę [ tak się przedstawili ] i oboje nie mówili po angielsku. Na szczęście okazało się, że Ona studiowała na Kubie, więc to co ON opowiadał o truli po włosku, ONA tłumaczyła Łukaszowi na hiszpański, a Łukasz z hiszpańskiego na nasze.
Niestety Aleborobello przede wszystkim będzie mi się kojarzyło z traumatycznym przeżyciem. Byłam pewna, że ktoś ukradł mi torebkę – z pieniędzmi, telefonem i dokumentami. W tej chwili, gdy o tym myślę widzę absurdalność tych podejrzeń. Musieliby mnie okraść ... japońscy turyści– bo tylko Oni byli tam poza nami. Kradzież samochodu zrobiła jednak swoje i byłam bliska załamania- pieniądze i telefon to nic, ale następnego dnia wylatywaliśmy z Bari, a bez dowodu czekała by mnie dodatkowa podróż do Rzymu, wyrabianie dokumentów w ambasadzie i kupowanie biletu w cenie podróży w kosmos.
Żeby nie zwariować cały czas powtarzałam sobie : STATYSTYCZNIE TO NIEMOŻLIWE [ no bo przecież już nas okradli ]. I rzeczywiście - zostawiłam tę nieszczęsną torebkę gdy poddałam się sesji zdjęciowej z truli w tle. Oddały mi ją sprzedawczynie, które to obserwowały z pobliskiego butiku. No ,ale co przeżyłam przez 15 minut , to moje.
Do Alberobello bez samochodu też się trudno dostać – my jechaliśmy tam z Polignano do Monopoli pociągiem [ 4 minuty] , nie zdążyliśmy na autobus, a następny był za kilka godzin i musieliśmy złapać autostop, a to nie jest popularny we Włoszech sposób podróżowania. Włosi najczęściej pukają się w głowę, albo pokazują, że zaraz skręcają – a tego, że może machający też chce skręcić nie biorąpod uwagę.
Być może popełniliśmy poważny błąd, bo próbowaliśmy zatrzymać kogoś w dość osobliwym miejscu – z jednej strony był cmentarz, z drugiej zakład pogrzebowy.
Jeśli chcecie zamieszkać blisko Bari, nad szmaragdowym morzem, polecam Poligano di Mare.
Urocze miasteczko z wąskim uliczkami i punktami widokowymi, trochę greckie. Do tego nieduża, kamienista, ale bardzo klimatyczna plaża. Wszelkich wiadomości zaczerpniecie w punkcie informacyjnym przy głównym placu – Pani mówi tam biegle po angielsku i chce turystom przychylić nieba – da plan, spis hoteli, hosteli i pensjonatów, rozkłady jazdy pociągów i autobusów. Jeśli zechcecie skorzystać z Internetu - proszę bardzo [ a punkty internetowe na południu Włoch – to wielka rzadkość]. Mieszkaliśmy w uroczym, nieprawdopodobnie wąskim domku, który na dachu miał mały taras z widokiem na morze [jeśli się stanęło w odpowiednim miejscu ], no i cena – po sezonie 20 euro od osoby .
Jeśli chodzi o podróże, to warto czytać bilety, bo na południu Włoch w jednym regionie ten sam ważny jest przez kilka godzin, często i na pociągi i na autobusy. I przestrzegamy, nie warto jeździć pociągami na gapę, nawet jeśli to tylko 4-o minutowa jazda.
Nas uratowały stare bilety, bo tego dnia tą trasą podróżowaliśmy dwukrotnie. Za role jakie odegraliśmy przed konduktorem [ czy to już Polignano, ale czy Polignano a Mare, ale czy na pewno ? ] stanowczo należą się nam Oskary. Bilety wręczyliśmy mu już na stacji przy otwartych drzwiach wagonu , nie zdążył dojrzeć, że od kilku godzin są nieważne.
Podobno miasto niebezpieczne i z kolejną południowowłoską mafią. Nie potwierdzamy, nie zaprzeczamy.
Stare miasto, troszkę przypomina to w Neapolu, podstawowa różnica jest taka, że możliwość przejechania przez skuter jest dużo mniej prawdopodobna.
Bari to miasto św. Mikołaja i królowej Bony, szczątki obojga pochowano w tamtejszej bazylice. Mnie zadziwiło to ,że grób żony Zygmunta Starego jest ...ołtarzem. Tak to przynajmniej wygląda. Na zamku Bony[ tamtejszej księżnej ], gdzie mieszkała po tym, jak opuściła Polskę najciekawsze są ... koty.
Duże wrażenie zrobiła na mnie także ulica handlowa – najbardziej luksusowa jaką do tej pory widziałam [ale nie byłam ani w Paryżu, ani w Nowym Yorku]. Prowadzi od dworca do starego miasta i wygląda jak wielki wybieg na pokazie mody z palami pośrodku. Po bokach butiki H&M obok Luisa Vittona, ale na pierwszy rzut oka nie widać różnicy, no chyba, że ktoś się natychmiast zorientuje, że ten elegancki pan, odziany w garnitur obok wystawy LV to nie potencjalny klient, a odźwierny.
Mieszkańcy Bari też kroczą po tej ulicy jak po wybiegu. Największe wrażenie robią około 40-o letnie kobiety i dwudziestokilkuletni mężczyźni. Różnica jest taka, że ONE wyglądają modnie, elegancko i naturalnie, Oni modnie, elegancko i ... są wystylizowani do ostatniego kosmyka.
Bardzo malownicza jest też w Bari lungomare. By do niej dotrzeć wystarczy skręcić w prawo na skrzyżowaniu miedzy deptakiem, a starówką.
Złą wiadomość mam dla tych, którzy zechcą zostawić bagaże w kolejowej przechowalni- jest chyba najdroższa na świecie. Za to sprzed dworca można bardzo łatwo dojechać do lotniska. Miejskim autobusem, w rozsądnej cenie. Jeśli lokalni współpasażerowie zaczną mocno wymachiwać rękami i krzyczeć, najprawdopodobniej będą mieć pretensje. O wasze walizki.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Tyle że Alberobello to naprawdę cudo!
-
Mój ranking jest dość podobny
-
Uwielbiam Włochy i takie klimaty-)
Pozdrawiam-) -
Wyśmienita podróż. Gratulację. Dzięki za cenne uwagi.
-
...już stawiam + za podróż środkowoamerykańską ... :-) .. !
-
Mimo tak feralnego początku to podróż bardzo fajna i fajnie opisana, zdjecia bardzo ładne :)
-
Dziękuję za wszystkie słowa otuchy, pocieszenia i komplementy. Co do kolejnej podróży , to miała się odbyć w październiku , a jej celem była Sycylia. Na razie muszę ją jednak odłożyć. Może wczeniej uda mi się opisać podróż do Ameryki Środkowej , gdzie byłam ... w styczniu :)
-
...szybko Ci minął, Małgorzato, rok od podróży? Może trzeba wrócić ... :-) ...
-
...Twoje zdjęcia z Lecce są w większości wykonane nocną porą i to, Małgorzato, tłumaczy sens postawienia konfesjonału w recepcji Instututo Antonecci. Po prostu można szybko uzyskać rozgrzeszenie za zbyt wczesny powrót do wyrka, a i tak pokuta na pewno polegała by na natychmiastowym odbyciu dłuuugiego spaceru ulicami Lecce i zamieszczeniu w Kolumberze większej niż liczby zdjęć stamtąd niż Ty to zrobiłaś ... :-) ...
-
Pewnie Camorra zrobiła Wam auto :).Ale tak ogulnie fantastyczna podróz i fantastico foto.Pozdrawiam.
-
Macie u mnie po prostu wieeeeelki plus! Że nie usiedliście płakać i nie wróciliście do domu! Do tego, życzę Wam jak najlepiej, ale (ponieważ to już się stało) cieszę się, że podróżowaliście właśnie tak! Kiedyś tam też mam zamiar pojechać i oprę się na Waszym podróżowaniu, a jakbyście jechali samochodem, no to nie miałabym na czym się oprzeć :)
Piękna podróż, jak na razie przeczytana, oplusikowana. Zdjęcia postaram się obejrzeć, oplusikować. Pozdrawiam ciepło! -
Nie, nie nie było łatwo przełknąć kradzież samochodu. Przez całą podróż wydzwanialiśmy do firmy Lockauto, która dodatkowo zablokowała nam pieniądze na koncie twierdząc ,że może dostaniemy auto zastępcze. Nie dostaliśmy, a pieniadze zwrócili dopiero po naszym powrocie do Warszawy. Mieliśmy do wyboru dwa wyjscia albo usiąśc i płakać ,i właściwie po 2 dniach zakończyć wakacje , albo pojechać dalej. Wybraliśmy drugą opcję :)
-
Na uwagę - z różnych przyczyn ,nie tylko religijnych -zasługuje San Giovanni Rotondo położone w ostrodze włoskiego buta.Pozdrawiam