Podróż Lampedusando 3 czyli my na Lampeduzie :)
Dziś lecimy na Lampeduzę! Po nieprzespanej niemalże nocy - już drugiej - zbieramy się do lotu.
(o marzeniach o Lampeduzie znajdziesz TUTAJ, o drodze z Warszawy przez Mediolan i Bergamo - TUTAJ)
Lampedusa, aspettami, sto arrivando!
(po pół dnia)
Na lotnisko dotarłyśmy ze sporym wyprzedzeniem (autobus 2 euro, 15 min drogi z centrum Bergamo). Odprawiłyśmy się z powodzeniem, mimo, że w ostatnim momencie zauważyłyśmy błąd w nazwisku u Alki. Ale błąd przeszedł niezauważony.
Poszukując kawy i kanapki (to ONA, nie ja, ja po prostu cappuccino e brioche) byłybyśmy się spóźniły na samolot, bo się okazało, że kolejka do kontroli bagażu była ogromna, a potem, że na małym lotnisku trzeba było iść i iść, chyba dwukrotnie okrążając lotnisko. Wpadłyśmy do wyjścia ostatnie!
Lot małym samolotem najpierw wzdłuż gór, potem zachodniego wybrzeża Włoch, a potem nad morzem. Niestety, lekkie zamglenie sprawiło, że nie widziałyśmy Rzymu, Neapolu, Wysp Eolskich… one tam były, ale nie dały się zauważyć. Pasażerowie – nie tylko ja – miotali się po samolocie od jednej strony do drugiej żeby zobaczyć coś, cokolwiek.
Ale prezent dostałam od Pantellerii, pokazała się po mojej stronie, w całej okazałości, mogłam palcem narysować trasę mojej wędrówki, a Lago Specchio di Venere błyszczało zielono…
Lampeduzę okrążyliśmy obniżając się, ale nie przewidziałam, że przy lądowaniu będzie ją widać w oknach po lewej stronie – siedziałam przypięta po prawej i mogłam się tylko zachwycać, zdjęcia zrobić się nie dało…
Po wyjściu z bagażami wypatrywałam kogoś z tabliczką La Roccia, Angelo stał i machał tabliczką, roześmiany. Załadowaliśmy się w kilka osób i pojechaliśmy przez miasteczko, port, zachwycone atmosferą. Teren campingu – całkiem niezwykły, nie wyobrażałam sobie, że jest tu tak ładnie! Ale niespodzianka czekała nas w recepcji – okazało się, że mają dla nas całkiem niezwykły prezent. „ponieważ jesteście z tak daleka i zarezerwowałyście tak dawno, postanowiliśmy wam zamiast przyczepki (z użyciem wspólnych łazienek i toalet) dać tzw. chalet, (czyli drewniany domek campingowy) z KUCHNIĄ I ŁAZIENKĄ!!! Nasza radość nie zna granic, podoba nam się wszystko, nie przeszkadza nam prostota tego domku, wykonanego ze starych desek, małe rozmiary wszystkiego – mamy własną kuchnię, a więc możemy coś ugotować, włożyć do lodówki, no i przede wszystkim ta łazienka!!! Gorąca woda, wypróbowałam!
Po rozpakowaniu schodzimy w stronę zatoczki. Camping leży nad zatoczką Cala Greca, jest ona całkiem niezwykła – jakby czworokątna, plaża jest króciutka, okolona wapiennymi skałami. Wypróbowujemy nasz kawałek morza – woda chłodna, ale nie zimna. Na plaży dosłownie dwie osoby oprócz nas. Wiem, że ta nasza zatoczka nie może się równać tym wszystkim które mamy zamiar tutaj poznać, ale robi na nas wielkie wrażenie, jest taka niezwykła…
I jeszcze jedno ogromnie miłe zaskoczenie: zaraz po przyjściu do naszego domku nasi sąsiedzi zapytali, czy nie chcemy zaopiekować się rzeczami, które oni zostawią, bo zaraz wyjeżdżają. W ten sposób dostałyśmy makaron, pesto, oliwę, środki czystości… Było to przesympatyczne, a właśnie jesteśmy po własnoręcznie przyrządzonym prostym obiedzie – makaron z Pesto!
Teraz odpoczywamy, potem mamy zamiar zrobić małe zakupy w sklepiku na campingu, i w drogę do miasteczka. Mamy zamiar dzisiaj spenetrować uliczki, zajrzeć wszędzie, posmakować Lampeduzy, pójść na passeggiatę na Via Roma…

Dzień 1, cd, Campeggio della Roccia 2011-10-01
Nasz camping znajduje się w maleńkiej zatoczce Cala Greca, zwanej też Cala Stretta, co znaczy Wąska Zatoka - jako że faktycznie jest bardzo wąska, z króciutką plażą a bardzo długimi bocznymi brzegami. Schodzi się do niej ścieżką w dół ok. 5 minut z początku campingu.
Camping jest usytuowany na terenie bardzo urozmaiconym - pełno tu ścieżek w górę i w dół, domki są na różnych poziomach, jedne nad drugimi, wszystkie dobrze ocienione drzewami, daszkami itp. Są tu różnego rodzaju domki - drewniane, jak nasz (wewnątrz otynkowane), bardzo proste ale dobrze przemyślane, murowane, tzw dammusi (ale to nie są oryginalne budowle dammusi jak na Pantellerii, tylko domki wybudowane z kamienia - ten typ domków ma najwyższy standard - przyczepki campingow estojące niżej i schodzące w dół oraz miejsce pod namioty.
W domkach są łazienki z gorącą wodą bez ograniczenia oraz kuchenki z lodówką i kuchenką na gaz, brak czajnika lub ekspresu do kawy.W pokojach są półki oraz szafa na rzeczy wiszące z wieszakami, z tym, ze szafy nie mają drzwiczek. Takie proste drewniane półki.U sufitu jest duży wiatrak, doskonale odświeża powietrze, ale w nocy jego szum i powiewy nie dają mi spać, więc na noc go wyłączam, ale noce nie są upalne, więc to nie problem. Przed domkiem jest stolik z krzesłami oraz leżaki na tarasie, jest sznurek na pranie. Rzeczy cenne, karty, pieniądze mozna zostawić w depozycie.
Dla mieszkańców przyczep i obozowiczów są tu duże wygodne łazienki z miejscem do zmywania, wszystko z kamienia.
Na terenie campingu znajduje się bar - restauracja i tzw market (gdzie można kupić absolutnie podstawowe rzeczy, typu woda, mleko, kawa, makaron, przecier pomidorowy, ciastka, środki czystości itp.Kawa w barze kosztuje 80 centów, cappucino 1,20, słodka bułeczka do kawy 1 euro.Restauracja serwuje potrawy głównie rybne, 1 danie można zjeść za 7 -15 euro (bez wina).
Przy campingu jest parking, do szosy i przystanku 2 minuty drogi, bilet autobusowy kosztuje 60 centów, jeździ co godzina od 8 do 21 w lecie i do 20 poza sezonem. Problemem może być właśnie komunikacja wieczorem - pizzerie i trattorie raczej zaczynają wydawać jedzenie po 20, lub nawet później, a atmosfera miasteczka wieczorem jest godna skosztowania. Jeśli się nie ma środka lokomocji powrót piechotą szosą po ciemku nie jest specjalnie sympatyczny. Wynajęcie samochodu czy skutera to cena ok 30 euro, można wynająć rowery, ale ja tu nie widziałam nikogo,kto by jeździł na rowerze, nie wiem co z rowerem można zrobić jak się dojedzie do miasteczka...
W recepcji można dowiedzieć się o dostęp do wifi, o ile zrozumiałam, nie jest on oferowany każdemu, ja dostałam (może dlatego, że dyrekcja campingu wie, że piszę opinię o tym miejscu:)
Ogólnie - na moje wymagania jest doskonale. Nie potrzebuję nic więcej. Nie przeraża mnie prostota mało miejsca w domkach, szafki bez drzwiczek itp. Każdemu kto ma podobne wymagania jak ja polecam szczerze ten camping.
(poniżej filmik Alki z campingu - montaż i komentarz mój:) )

Dzień 1, cd, - idziemy do miasteczka 2011-10-01
Pisząc to pomyślałam sobie - zaraz, ale to wszystko jednego dnia??? No tak, ten dzień jest długi... Teraz siedzę sobie koło recepcji, bo dostałam klucz do internetu i - hura - mogę mieć darmowy dostęp kiedy chcę, ale tylko siedząc tuż obok recepcji. Więc siedzę tu, walcząc z ... uwaga uwaga - komarami!!! - sennością i bólem nóg (tradycyjnie) i chcę opisać drugą część dnia.
Do miasta można pojechać autobusem, ale nie widziałam ani jednego. Wiec poszłyśmy piechotą. Wrażenie z drogi nieco dziwne: na pierwszy rzut oka wydaje się, że mijamy wysypiska, ale jak się przyjrzeć, większość tego co widzimy to kamienie. Często nawet ładnie poukładane. Tam gdzie u nas jest trawa, tu rośnie ?!? coś suchego. Kamienie są koloru ecru. Suche są również drzewa. Dużo bardzo takiej skały jak wapień, wyżłobionej od dołu, jakby to co jest - zbudowane na przykład - było na pieczarach...
Ale z kolei miasto: teraz mówię miasto, a myślałam że to taka wioska... To co do tej pory widziałam na filmach dawało wrażenie takiej pół arabskiej biednej mieścinki, z ludźmi zapomnianymi przez świat i resztę ludzi. Tymczasem gdzie tam, centrum jest ładne, całkiem eleganckie, jest wiele bardzo zadbanych domów. Oczywiście, Lampedusa to tylko jedna miejscowość, ale naprawdę ładna!
Jutro mamy zamiar wybrać się do którejś z zatoczek. Dziś kupiłyśmy sobie dwie butelki taniego wina i odrobinę prowiantu, no i zaraz idziemy spać. A pewnie we wtorek wybierzemy się na Linozę, ale postanowiłyśmy - zgodnie z radą innych turystów - że zamiast organizowanej wycieczki wybierzemy się rejsowym wodolotem i same po tej wyspie będziemy łazić.
A teraz pozwólcie że pójdę spać...
(poniżej filmik pokazuje chłopaków, grających wieczorem na via Roma)

Dzień 2, Isola dei Conigli 2011-10-02
Dzisiejszy dzień był niezwykle bogaty we wrażenia. Nie dam rady opisać wszystkiego, spróbuję w skrócie, bo właśnie dotarłyśmy do domu.
Wybrałyśmy się dziś na jedną z najpiękniejszych włoskich plaż - Isola dei Conigli. Nie potrafię wyrazić słowami jak tam cudnie! Czyściuteńka woda, widoki, kolory - mimo, że to październik przecież...
Długi pas płyciuteńkiej wody, w której ludzie chodzą, siedzą, leżą, dzieci się bawią, ryby pływają... Poszłyśmy plażą do Isola dei Conigli (Wyspy Królików), później popływałyśmy sobie, a potem poszłyśmy ścieżką w górę, wybrzeżem co moment zatrzymując się, żeby achać i ochać, jednocześnie też robić zdjęcia. (cdn)
Z plaży dei Conigli poszłyśmy ścieżką w górę wybrzeżem. Droga nie była bardzo trudna, choć parę miejsc wymagało uwagi. Doszłyśmy do Zatoki Kurczaczka, czyli Cala Pulcino - to tam można podziwiać te cudne latające łódki - patrz filmik na mojej stronie (zrobiłam tam zdjęcia, widziałam to przecież na własne oczy!). Woda jest tam tak przezroczysta, a dno tak białe, że łodzie rzucają cień na dnie, co wygląda, jakby płynęły nad wodą...
Plaża tam jest maleńka, i nie taka czyściutka jak plaża Isola dei Conigli, ale za to jest tam dosłownie parę osób (w niedzielę). Z pewnością wynika to z faktu, że dostać się tam nie jest tak łatwo.
Potem wróciłyśmy inną drogą, przez rezerwat, wąwozem Vallone Profondo (czyli Głęboki Parów). Ależ widoki, najpierw skalista pustynia i góry, później zaczyna się po troszeńku zieleń, przechodząca w las i piękne'zarośla. W końcu doszłyśmy do drogi prawie na końcu wyspy. Wróciłyśmy do przystanku szosą oglądając te kamienie jak na stepie po obu'stronach drogi, podczas gdy raz po jednej, a raz po drugiej stronie wyłaniało się morze... Lampedusa jest długa i wąska.
(filmik Alki pokazuje początkowy etap drogi z plaży Królików wybrzeżem w górę)

Dzień 2 cd, popołudnie w miasteczku 2011-10-02
Po południu poszłyśmy znów na przystanek, tym razem do miasteczka. Okazało się, że autobus jeździ co godzinę, niestety, tylko do 20. Połaziłyśmy trochę i zaczęłyśmy szukać jakiegoś miejsca żeby coś zjeść. Niestety, trudno było coś znaleźć bo wszędzie dopiero przygotowywano się do otwarcia, a my przecież miałyśmy autobus o 20...
W końcu znalazłyśmy trattorię, gdzie zgodzono nas się nakarmić. Dostałyśmy jedzonko - trofie del chef, doskonały sos z rybami i owocami morza, odrobineczka wina plus litr wody - zapłaciłyśmy 30 euro + mancia.
No a potem... siedząc w trattorii usłyszałam, że jakaś kobieta pięknie śpiewa, i głos mi był znajomy. Ale to nie było nagranie. Po chwili zaśpiewała drugą piosenkę - pomyślałam, to Loredana Errore, którą uwielbiam! Zapytałam kelnera - kto to śpiewa? A on mówi - Loredana, tam na przeciwko.
Poleciałam tam, zostawiając mój talerz. Loredana, prawdziwa, śpiewała dwa kroki ode mnie moją najukochańszą piosenkę! Kiedy skończyła, podeszłam i powiedziałam jej, że przyjechałam z Warszawy, że od dawna trzymam za nią kciuki - i tak dalej. Wycałowałyśmy się, wyraźnie się ucieszyła. Powiedziała, że będzie tu śpiewać więc postanowiłam zostać - nie ważne, jak wrócimy, znów piechotą, ale zostaję...
Niestety, czekałam i czekałam a jej wciąż nie było. Pewnie będzie śpiewać dopiero koło północy, trzeba wracać do domu. Udało sięwrócić z sympatycznymi tubylcami i sunią Dianą zielonym mehari nie tylko bez szyb, ale też bez drzwi...
Jutro czeka nas wycieczka łodzią dookoła wyspy - trzeba iść spać!
(poniżej Loredana Errore w piosence, w której ją po raz pierwszy zobaczyłam w telewizji, i w której ją poznałam na Lampeduzie, oczywiście, to nie jest moje nagranie, kiedy ją usłyszałam i poszłam zobaczyć, zapomniałam o aparacie...)

Dzień 3 - Giro dell'Isola 2011-10-03
Dziś kolejny fantastyczny dzień, wydaje się, że jesteśmy tu już bardzo długo… Wycieczka łodzią dookoła wyspy. W zasadzie powinna być organizowana przez camping, tak mamy w pakiecie, ale ponieważ jest po sezonie i tylko my dwie jesteśmy chętne na wycieczkę, zostałyśmy zawiezione do portu i popłynęłyśmy jedną z łodzi która tam stała. Troszkę szkoda, że była to dość duża łódź, bo te małe wpływają do zatok, a ta tylko do nich zaglądała.
Płynęliśmy od niskich, postrzępionych wybrzeży południowych, gdzie jest port i lotnisko oraz miasteczko, wzdłuż zachodniego wybrzeża w kierunku Isola dei Conigli. Pierwszy przystanek mieliśmy w zatoce Tabaccara - na hasło kapitana wszyscy wskoczyli (z trampolin ki na łodzi) lub zeszli po schodkach do cudnie przejrzystej wody. Chciałam wpłynąć do groty, ale bałam się, że to za daleko i nie zdążę wrócić na sygnał powrotu. Potem kapitan mi powiedział, że wystarczy mu powiedzieć, to poczeka .
Pływanie w zatoce to coś, co króliki lubią najbardziej! Tyle wody do dyspozycji, woda czysta jak kryształ, tyle że słona jak diabli. Śmiałkowie skakali do wody na wyścigi, atmosfera zrobiła się coraz luźniejsza. Potem płyniemy dalej. Pytam kapitana, czy liczy pasażerów. On na to, że jak jest nas tak mało, to nie trzeba, wystarczy, że się pilnujemy w podgrupach, ale jak jest dużo pasażerów, to trzeba. Kiedyś ponoć ktoś został w grocie…
Okrążamy Isola dei Conigli od strony morza – jest dużo piękniejsza od tej strony! Plaża jest rezerwatem i nie wolno tam wpływać żadnym łodziom.
Następny przystanek w Cala Pulcino, tam, gdzie wczoraj dotarłyśmy pieszo z Isola dei Conigli. Obserwujemy z morza naszą drogę po skałach i wpływamy w zatoczkę. Jesteśmy teraz jedną z tych latających łódek… Faktycznie, łodzie zakotwiczone w zatoce rzucają cień na biały piasek dna, wygląda to cudnie. I znów wszyscy rzucają się do wody. Pływanie tutaj jest boskie, mogę tak pływać godzinami!
Z łodzi dochodzą niesamowicie smakowite zapachy – wołają na obiad! Dostajemy na pierwsze danie tutejszy makaron z tuńczykiem i bakłażanami w delikatnym sosie pomidorowym, do tego jest białe wino, woda, chleb… Przy naszym stole siedzi roześmiane towarzystwo, dwóch corleonesi i dwie dziewczyny z Rzymu. Wina zabrakło – proszą o jeszcze, humoru nie brakuje. Na drugie dostajemy chrupiące krewetki – obserwujemy sąsiadów i staramy się jeść tak jak oni. Atmosfera robi się bardzo sympatyczna. W końcu ruszamy, dostajemy jeszcze po kawałku melona na deser…
Teraz okrążamy wyspę od jej północnej, stromej i niedostępnej strony. Potem wpływamy do Cala Pisana i tu część osób znów pływa i skacze, ja jednak nie decyduję się na to po takim obfitym jedzeniu no i po tym winie…Na łodzi udaje mi się pogadać z wieloma osobami – jesteśmy jedynymi cudzoziemkami, więc stanowimy pewną atrakcję. Tu dowiadujemy się od turystów z Triestu jak załatwić taniej bilety na Linozę… Wycieczka kończy się niestety, jest to ostatnia w tym sezonie wycieczka tej łodzi…
Przed powrotem na camping wchodzimy do firmy turystycznej ProLoco gdzie na podstawie naszych dokumentów otrzymujemy vouchery na … 40% zniżkę turystyczną na bilety na Linosę! Dzięki temu za bilety tam i z powrotem wodolotem zapłacimy tylko 21 euro. Trochę niepokoję się o pogodę, bo wiatr może spowodować odwołanie rejsu, a co mogłoby być gorsze, to gdyby odwołano rejs powrotny i zostałybyśmy na Linozie do czasu poprawy pogody… Ale by była przygoda!
Dziś wróciłyśmy do domu o przyzwoitej porze, dzięki temu miałam czas popisać i nawet parę zdjęć wstawić. Jutro wybieramy się na wycieczkę – autobus i nogi – na wschodnią stronę wyspy, chcemy też jutro wykupić bilety na Linozę na pojutrze. Kiedy chodzimy po via Roma co jakiś czas ktoś nas pozdrawia… Zanim wyjedziemy, będziemy pewnie znać tu wszystkich!

Dzień 4, buszujemy po zatoczkach 2011-10-04
Dziś obeszłyśmy duży skrawek wyspy. Wybrałyśmy się autobusem do zatoki Cala Creta, a dokładnie poszłyśmy na następna – Mare Morto. Nie jest to bynajmniej plaża piaszczysta – skały i rafy postrzępione lub gładkie tak, że się po nich jeździ. Następnym razem zabiorę na Lampeduzę plastikowe sandały, bez tego trudno wejść do wody – jest tu raczej płytko, można się uderzyć a nawet skaleczyć lub też poślizgnąć i zwichnąć nogę w wodzie. A do tego dziś są niezłe fale – nie wiadomo czy jutro da się pojechać na Linozę, rano dopiero się dowiemy.
A więc początkowo myślałam, że nie zdecyduję się pływać, ale w końcu się udało. A jak się udało, to dopłynęłam tam, gdzie widziałam, że pod skałą jest jakby tunel i tam wygląda dalsze morze. Udało się, dopłynęłam, weszłam na głazy a fale z hukiem rozbijały się… Było pięknie!
Potem poszłyśmy wzdłuż wybrzeża podziwiając kolejne zatoki. Ponieważ morze było wzburzone a słońce się schowało, nie kąpałyśmy się więcej, za to zobaczyłyśmy mnóstwo. Udało nam się przejść od Mare Morto, Cala Creta, Cala Pisana na południe.
(Poniżej dwa filmiki Alki: Mare Morto i Cala Creta).

Dzień 4 cd, cmentarz w Cala Pisana 2011-10-04
W Cala Pisana odwiedziłyśmy cmentarz. Spędziłysmy tam sporo czasu, bo jest to miejsce bardzo szczególne. Cmentarz tutaj wygląda zupełnie inaczej niż u nas. Przede wszystkim wynika to pewnie z faktu, że na skale nie da się wykopać grobu, więc zmarłych grzebie się nie w ziemi, ale w murowanych grobowcach.
Czasem mają one kształt naszego grobowca, często na rodzinnego, ale najczęściej są to jakby domki, jakby kapliczki. Czasami w tych grobowcach ustawia się ulubione przedmioty zmarłego, jego zdjęcia, pamiątki...
Na cmentarzu - tam gdzie dużo biedniejsza jego część (komunalny?) chowani są też bezimienni imigranci, zwłoki wyrzucone przez morze lub przybyłe w łodzi... Na takim murowanym grobie niebieską farbą wypisana jest ilość zwłok i data...

Dzień 4 cd, zatoczek ciąg dalszy 2011-10-04
W końcu doszłyśmy do Punta Sottile, najbardziej na południe wysuniętego miejsca, to były takie rafy sterczące z morza, szłyśmy w stronę „końca świata”, ale z rozsądku nie doszłyśmy do końca, bo się zrobiło coraz bardziej szpiczaście, łatwo było skręcić nogę (poniżej filmik z tego miejsca).
Obchodząc tak południową część wyspy, lotnisko, zaglądając do wszystkich zatoczek stwierdziłyśmy, że zbliża się zachód słońca. Bardzo chciałyśmy zobaczyć jak słońce się chowa w morzu (choć niebo było zachmurzone), ale niestety, byłyśmy jeszcze za daleko. Kiedy doszłyśmy do portu, słońce już się schowało.
No nic, mamy jeszcze trochę czasu, mam nadzieję, że przyjdzie czas i na zachód słońca. Zaopatrzyłyśmy się na jutro, na wycieczkę na Linozę, rano jedziemy kupić bilety – tak nam pan poradził – bo nie wiadomo dziś jeszcze czy nie odwołają rejsu, a po drugie, dzięki temu oszczędzimy prowizję za przedsprzedaż… Czyli, rano będziemy gnać, niepewne czy coś z tego wyjdzie. Dziś wiało nieźle, ale pod wieczór się uspokoiło, zobaczymy co będzie jutro.
Jeszcze jedno dziś załatwiłam: znalazłam Legambiente, czyli Ligę ochrony środowiska i zapytałam, czy przyjęliby mnie za rok na wolontariat w rezerwacie Isola dei Conigli. Powiedzieli, że nie ma żadnych przeciwwskazań, mam się zgłosić na wiosnę! Mam nadzieję, że się uda i za rok tu wrócę!!!

Dzień 5 - Linosa 2011-10-05
Linosa jest jedną z trzech Wysp Pelagijskich (obok Lampeduzy i Lampione). Jest położona 167 km na południe od Sycylii, 50 km na północ od Lampeduzy, 118 km na zachód od Malty i 160 km na wschód od Tunezji.
Zamieszkuje ją 500 mieszkańców. Powierzchnia wyspy - 5m43 km2, długość linii brzegowej to 11 km. Administracyjnie (ale nie geologicznie) należy do prowincji Agrigento i gminy Lampedusa e Linosa.
Jest wyspą pochodzenia wulkanicznego, działalność erupcyjna datuje się na plejstocen (1,8 mln - 11 tys lat temu). Na wyspie wyraźnie widoczne są kratery wulkanów: Monte Vulcano, Monte Rosso i najmłodszy Monte Nero (powstały w erupcji ok 2500 lat temu).
Na przestrzeni dziejów Linosa miała różne imiona: Aethusa, Lenusa, Larniusa, Algusa, i w końcu została nazwana Linozą przez komandora Sanvinsente.
Rzymianie wykorzystywali wyspę jako bazę dla swych wojen punickich; na wyspie pozostało 150 rzymskich zbiorników na wodę pitną.
W 1845 roku,Ferdynand II Burbon wydał rozkaz kolonizacji wyspy komandorowi Bernardo Maria Sanvinsente. 25 kwietnia tego samego roku na Linozie wylądowała grupka 30 osób, złożonych z rzemieślników, pochodzących z Agrigento i wysp Ustika i Pantelleria. Byli wśród nich wójt, lekarz i ksiądz. Osoby te zostały wyłonione na podstawie poboru publicznego, który oferował korzystne warunki finansowe oraz użytkowanie terenów na wyspie.
W 1963 na Linozie założono pierwszą instalację telefoniczną, w 1967 - centralę elektryczną. W 1976 roku na wyspę dotarła telewizja. W 1983 roku zaczęła działać instalacja odsalająca wodę morsk
Do lat 80-tych XX wieku Linosa była wyspą opartą na rolnictwie, hodowli bydła i rybactwie. W latach 80 polityka ekonomiczna kraju sprawiła, że działalność ta stała się nieopłacalna, wówczas mieszkańcy przestawili się na turystykę.
Na wyspie istnieje ruch kołowy, jednak jedynie mieszkańcy mają prawo sprowadzać tu samochody i skutery.
Na wyspie nie ma hotelu, jest jednak wiele domów do wynajęcia, można też wynająć pokoje w domach wyspiarzy. Nawet w lecie panuje tu cisza i spokój.
Wyspa Linosa (a nie jak mylnie podają media Lampedusa) jest bohaterką ostatniego filmu Crialese "Terraferma" (stały ląd). Film opowiada o dziejach imigrantów, ale również o wyspiarzach, o Linozie, o życiu na wyspie. Film ten jest włoskim kandydatem do Oskara 2011.
(oparte na podstawie http://www.linosaerrera.it oraz informacji usłyszanych od przewodników Gerardo i Gerlando Errera)

Dzień 5, Linosa ... Łodzią dookoła wyspy 2011-10-05
Linosa… absolutna rewelacja!!! Wróciłyśmy oczarowane, zakochane, zauroczone, zaskoczone… Spodziewałam się czarnej wulkanicznej wyspy, podobnej do Pantellerii. Z Pantellerii ma czerń wulkanicznych głazów, zwały lawy i roślinność, z Lewanzo różne gatunki zieleni, z Marettimo groty, ale te są inne, wulkaniczne, czarne. Właściwie, z Lampeduzą ma niewiele wspólnego... A skąd ta bujność, te kolory, ten porządek, to wrażenie ideału?
Nie wiem, wydaje mi się, że to najpiękniejsza wyspa jaką widziałam do tej pory… (choć później po zastanowieniu doszłam do wniosku, że jest piękna niesamowicie, ale czy najpiękniejsza - jest taka, jak tu mówią "szwajcarska" - uporządkowana, idealna... Jakby nieco z innego świata...)
Trudno porównać Lampeduzę do Linozy, to jakby inna kategoria. Troszkę jakby Lampedusa była taka nieco szalona, a Linosa - taka ślicznotka...
Ale od początku:
Kiedy przybyłyśmy na wyspę (bilet ze zniżką turystyczną 21 euro w obie strony), a nawet zanim wysiadłyśmy, stwierdziłam, że trudno będzie obejść wyspę, zobaczyć to co tu się da zobaczyć. Na wyspie są trzy nieaktywne wulkany, wysokości całkiem niemałe…
Rozglądając się zobaczyłyśmy ciekawego człowieka, który oferował Włochom przybyłym z nami wycieczkę po wyspie. Mowa była o dwóch wycieczkach – jedna łodzią po grotach i ciekawostkach (15 euro), a druga autobusikiem, który dotrze w różne ciekawe miejsca, w tym również na plaże, gdzie będzie można się kąpać (12,5). Wszystko tak zorganizowane, że można najpierw popłynąć łodzią, potem coś zjeść i odpocząć a potem ruszyć autobusikiem i wrócić przed rejsem powrotnym. Szybko podjęłyśmy męską decyzję: bierzemy jedno i drugie! I to był strzał w dziesiątkę! Na 100% warto było!!!
Wyruszyły dwie łodzie, prowadzone przez dwóch braci. Nasz nie wiem jak miał na imię, ale mówią na niego Barone Rosso. Opowiadał niesamowicie ciekawie, bardzo szybko, bardzo dużo, i wpływał z nami w niesamowite miejsca. Oczywiście, najciekawsze było pływanie w zatokach, w kryształowej wodzie, w której widać było skały na różnych wysokościach, wodorosty, a nawet ryby i czerwone trujące robale! Nieprawdopodobne obserwowanie wody i skał pod sobą, półek skalnych, raf itp…
Widzieliśmy krater podwodnego wulkanu, oznaczony bojami, bo rozbijały się tam od zamierzchłych czasów przepływające statki. Podobno pełno wraków tam leży… Wpływaliśmy do grot, a do jednej małej groty wpłynęłam sama, zachwycając się nieprawdopodobnymi kolorami skał na poziomie wody…
Oczywiście, prócz samego wybrzeża, postrzępionego, czarnego, pełnego niesamowitych kształtów podziwialiśmy również niezwykłe krajobrazy wyspy, wygasłe wulkany, niesamowite kolory skał, zieloność wzgórz…

Dzień 5 cd, Linosa - miasteczko 2011-10-05
Po powrocie do portu Włosi poszli jeść w barze portowym, my miałyśmy nasze prowianty kupione wczoraj w piekarni i owoce, więc poszłyśmy kawałek uliczką, by gdzieś tam sobie przysiąść i się posilić. Uliczka była jednak tak zachwycająca, że trochę trwało zanim zabrałyśmy się do jedzenia. Czystość, cudne kolory domów, fantastyczne kwitnące rośliny nie pozwalały oderwać wzroku. Każdy dom zasługiwał na zdjęcie…
Po zjedzeniu ruszyłyśmy dalej uliczką zapatrzone w to prześliczne miasteczko. Przed jednym z domków siedział starszy pan, jakby drzemał. Kiedy zbliżyłyśmy się, zapytał: Dlaczego robicie zdjęcia? Przestraszyłam się, że popełniłyśmy jakieś faux-pas, i powiedziałam – bo tu jest tak ślicznie! A on na to – o tej porze trzeba odpocząć!
Zatrzymałyśmy się, i chwilkę porozmawiałam z tym panem, panem Pasquale, najstarszym mieszkańcem Lipari. Miał 91 lat. Powiedział, że tu się mieszka spokojnie, tu jest raj na ziemi, nic więcej do życia nie trzeba…

Dzień 5 cd, Linosa - jeździmy po wyspie 2011-10-05
Potem pojechałyśmy autobusikiem z Gerardo, bratem Czerwonego Barona :) Zawiózł nas na różne niesamowite tarasy widokowe, drogą otoczoną murkiem z lawy, pokazywał uprawy opuncji i kaparów. Przywitały nas dwa zainteresowane nami osły – Maurizio i jego towarzyszka.
Wśród czarnych wulkanicznych raf jak na księżycu znajduje się tzw. „piscina”, czyli basen. Gerardo zostawił nas tam na pół godziny, mówiąc, że kto chce, może się wykąpać… A ten basen, to było takie oczko wodne wśród raf, o cudnych kolorach, z połyskującymi skałami, jak półki, i wielką czarną wodną przepaścią między nimi.
Bałam się, ale pokusa zwyciężyła. Szybko rozebrałam się i bardzo ostrożnie weszłam na skały do wody. Chwila i już płynęłam. Wrażenie było niezapomniane. Nie tylko te cudne podwodne twory, różnego koloru skały i wodorosty, jakieś porosty, białe skały i czarna pustka, ale też jakiś inny rodzaj bycia w wodzie – jakbym była wodnym stworem z innego świata…
Gerardo powiedział potem, że jak zanurkować w tym naturalnym baseniku bardzo głęboko, to można dotrzeć do podskalnej rzeczki którą można dopłynąć na otwarte morze...
Odwiedziliśmy tez maleńki ośrodek ratujący żółwie morskie, gdzie przebywała jedna mała żółwiczka. Od Gerardo wszystkie panie dostały cudnie pachnącą dziką lilię, własnoręcznie przez niego zebraną na zboczu wulkanu…
Potem w barze zjadłyśmy pachnącą owocami granitę. Jeszcze mały spacer w pobliżu portu – i wyruszamy w drogę powrotną...
Wracając wodolotem miałyśmy przyjemność obserwować zachód słońca na morzu... Choć przez szybkę, było na co patrzeć...
Po przybyciu do portu odwiedziłyśmy Centro Recupero Tartarughe - szpital dla żółwi morskich. Codziennie od 18 do 19 weterynarze, pracujący na zasadzie wolontariatu oprowadzają po szpitaliku turystów, opowiadają o życiu żółwi i o czyhających na nie niebezpieczeństwach.
Najczęstszy problem to połknięty haczyk. Żółwie u których podejrzewa się haczyk w przewodzie pokarmowym są badane, prześwietlane i operowane. Po odbytej kuracji wypuszczane są do morza. Chętni turyści mogą pomóc w tej operacji - wynosi się żółwie na plaże w wanienkach i wypuszcza tuż przed wodą. Kiedy my tam byłyśmy nie było takiej akcji.
Najdłużej przebywa w szpitaliku żółwica, która niestety, nie może być wypuszczona. W kolizji z łodzią motorową straciła łapę i doznała również innych uszkodzeń węwnętrznych. Po wyleczeniu przebywa w szpitalu w ogromnym basenie.
Mieszkańcy Lampeduzy, rybacy oraz turyści uczulani są na los żółwi. Wzywa się wszystkich, który zauważyli żółwia - żywego lub martwego - do poinformowania o tym fakcie pracowników szpitala, z podaniem miejsca znalezienia żółwia, jego wielkości i stanu.
Znów coś zrobiłam po raz pierwszy - wypożyczyłam samochód! Nie, nie mehari, niestety, nie ośmieliłam się, ale coś, co miało być punto a było seatem. Starutkie, ale jeździ, choć zablokowane siedzenie zmusza mnie do jazdy z estremalnie zgiętą nogą, co oczywiście nie dodaje mi odwagi...
Nie ośmieliłam się wjechać do miasta, na początku jeździłam z duszą na ramieniu, ale potem jakoś poszło. Za wynajęcie samochodu na jeden dzień zapłaciłam 25 euro, na paliwo poszło 10 euro. Załatwiłam to na campingu, tu mi przywieźli autko, i tu je rano oddałam, bez żadnych większych ceregieli, nawet o prawo jazdy nie pytali.
Dzięki samochodowi dotarłyśmy w różne dalsze miejsca wyspy, na przykład na jej koniec... Spenetrowałyśmy kilka zatoczek... Zjadłyśmy pizzę z odrobinną wina w doskonałej pizzerii o normalnej, wieczornej porze... Przyglądałyśmy się zabawie mieszkańców na placyku...
Pogoda była w kratkę, trochę grzmiało, trochę padało, ale bardziej kropiło niż lało. Dziś nie kąpałyśmy się, jakoś tak, pogoda nie sprzyjała...
(poniżej filmiki Alki - okolice Punta Alaimo, czyli wschodnie wybrzeże wyspy, drogowskazy do różnych stron świata, zabytkowe dammuso Casa Teresa... Ale na początek - mój pierwszy, rozpaczliwy wjazd do portu...)
W drugiej części dnia odwiedzałyśmy zatoczki - po kolei - Cala Galera, Cala Madonna, Cala Croce. W Cala Madonna rozpoczęłyśmy polowanie na zachody słońca. Słońce zachodziło w chmurach i widowisko okazało się bardzo piękne...
Potem pojechałyśmy do miasta (to znaczy, nie wjechałam, o nie, ale zostawiłyśmy samochód przed miasteczkiem i poszłyśmy te dwa kroki piechotą). Połaziłyśmy a potem poszłyśmy do pizzerii Regina del Mare. Pizza była doskonała, choć stanowczo za duża. Chciałyśmy pizzę na spółkę, kelner zaproponował dwie małe. I to był błąd, bo raz, że te małe to były dla nas stanowczo za wielkie, a dwa, potem się okazało, że małe kosztowały prawie tyle co duże... Kolejna nauczka.
Ale pizze były boskie, a moja - ach! W pizzerii po raz drugi spotkałam Loredanę... Więcej na ten temat pod naszym wspólnym zdjęciem...

Dzień 7, czyli opłynęłyśmy Wyspę Królików!!! 2011-10-07
Rano z żalem oddałam autko, nikt go nie sprawdzał, nie oglądał. Przedpołudnie spędziłyśmy na plaży Isola dei Conigli. Dziś pogoda była po prostu boska - czyste niebo, upał, morze spokojne, kolory boskie... Weszłyśmy w morze - bo tam tak długo jest pas bardzo płytki, gdzie się chodzi, brodzi, ludzie siedzą, gadają, leżą w wodzie. Potem popłynęłyśmy w stronę otwartego morza. Za niedługo przyszedł mi do głowy szatański pomysł: opłynąć tę Wyspę Królików! To dużo płynięcia, ale przecież można się trzymać blisko brzegu wyspy, robić odpoczynki. Nie wiedziałam, czy Alka zechce, ale choć lekko zaszokowana, popłynęła grzecznie za mną...
To było boskie! Najbardziej fantastyczny jest brzeg wyspy od strony morza, czyli niewidoczny z plaży. Jest tam pas skał bielusieńkich, cudnych skał, o niezwykłych kształtach. Jak szkoda, że nie da się tego utrwalić! Za rok muszę mieć wodoodporny aparat, może ktoś zechce tam ze mną popłynąć... Wchodziłyśmy na skały, zaglądałyśmy do jaskiń, chodziłyśmy po lesie wodorostów jak po trawniku, płynęłyśmy i płynęłyśmy... Ze dwie godziny nam to zajęło. Wróciłyśmy dumne jak pawie, szkoda że nikt na plaży nie zauważył, jakiego dokonałyśmy wyczynu...
Potem weszłam do wody zachwycając się jej kolorami, mieniącymi się reflekasmi. Potem zauważyłam, że dookoła moich nóg pływają małe rybki. Wyraźnie były zainteresowane moimi nogami! Pływały dookoła, nawet parę razy usiłowały mnie ugryźć w palce! Potem przyłączyła się do nich duża, długości dłoni ryba i ona też pływała dookoła mnie! Potem pojawiły się jeszcze dwie, ale odpłynęły zanim udało mi się je sfilmować. Włoszki powiedziały mi, że te rybki czekają aż je nakarmię jakimiś okruszkami...
Wróciłyśmy z plaży zmęczone, podejście pod górę do przystanku może wyciągnąć z człowieka wszystkie siły, szczególnie, jeśli się opłynęło wyspę... Warto choćby na to podejście mieć coś na głowę...
Po południu wybrałyśmy się na dotąd nie odwiedzoną plażę - największą plażę w mieście, o dziwnej nazwie Gutgia. Jest piękna, czysty piasek, jak wszędzie wspaniale czysta woda... Nie pływałyśmy, ale brodziłyśmy po wodzie.
Później poszłyśmy do miasta i w polecanej przez wszystkich cukierni Bar dell'Amicizia zjadłyśmy doskonałą granitę - mrożony sok: ja z morwy, a Alka z migdałów. Obserwowalysmy też Włochów, którzy kupowali "lody w kanapce" - wyglądało to niesamowicie, lody nakładane nie do wafla, a do takiej jakby bułki. W tym barze jego właściciel, Don Pino Brignone, poeta z Lampeduzy specjalnie dla Alki powiedział swój wiersz...
Na koniec dnia wybrałyśmy się za port żeby zobaczyć słynne lampeduzańskie Drzwi do Europy. Wyglądają ciekawie... Morze, potem drzwi, a potem droga pod górę... Tam też zastał nas zachód słońca - tym razem nie widać było żadnych chmur, więc miałam nadzieję, że słońce utopi się w morzu - jednak kiedy było już bardzo blisko morza zaczęło się chować za jakieś niewidoczne chmury - i tak nas oszukało...
Przy placu, gdzie wczoraj była zabawa, a skąd wyrusza autobus zauważyłam bardzo ciekawy lokalik, wygląda na rodzinną trattorię. Zapytałam, o której zaczynają - o 18.30. Dziś już było za późno, bo miałyśmy 10 minut do ostatniego autobusu, ale jutro może się uda tam zjeść tuż przed wyjazdem. Tak, tak, no bo jutro już żegnamy się z Lampeduzą... Trudno nam w to uwierzyć...
(poniżej filmik - nie mojego autorstwa!!! -, na którym można zobaczyć Don Pino w barze Dell'Amicizia, opowiadającego o dawnym życiu na wyspie, a potem nasze: Drzwi do Europy i znów zachód słońca)

dzień 8, pożegnanie... 2011-10-07
Dziś nasz ostatni dzień na Lampeduzie... Bierzemy się za pakowanie, a potem idziemy na ostatni spacer po wyspie. Chciałybyśmy wypróbować jeszcze aktywnie któraś z plaż - może Gutgia, ale nie wiem czy to się da, bo wieje coraz bardziej i chyba zaczyna się chmurzyć...
Samolot mamy wieczorem, o 21.30, więc o 20 wyjeżdżamy z campingu. W trattorii, którą wczoraj wypatrzyłam zaczynają dawać jeść o 18.30, a o 19 mamy autobus na camping. Spróbujemy tam zajść wcześniej i wyprosić, żeby nam przygotowali coś dobrego troszkę wcześniej.
Pewnie dziś zobaczymy morze w akcji, przy takim wietrze. Ale jeszcze bardziej ma wiać w nocy, i to już będzie poza naszym zasięgiem.Mamy taki pomysł, żeby nie wyjeżdżać, tylko się gdzieś tutaj zaszyć, może nikt nie zauważy...
(wieczorem): O kąpieli jednak nie było mowy – za bardzo wiało. Chmurzyło się, czasem wychodziło słońce. Najpierw poszłyśmy do wypatrzonej wczoraj trattorii, a właściwie frigeria (smażalni), gdzie porozmawiałam z bardzo sympatycznym młodym właścicielem. Powiedziałam mu, że o 19 musimy wsiąść w autobus (który odjeżdżał z tego samego placyku gdzie frigeria), że nie możemy wydać więcej niż 15 euro na osobę, że zdajemy się na niego w doborze jedzenia. Powiedział, żebyśmy były o 18.15, i że na pewno zdążymy, a jak co, to oni mogą zatrzymać autobus …
Potem połaziłyśmy po miasteczku, kupiłyśmy prezenty – same tutejsze smakołyki oraz prawdziwą gąbkę, złowioną i oczyszczoną przez tutejszego fachowca… Zaglądałyśmy na uliczki, do których dotąd nie dotarłyśmy (choć wszystkie one, zgodnie z przysłowiem, prowadzą do via Roma), szukałyśmy osobliwości. Nie udało mi się dyskretnie pstryknąć zdjęć żadnej starszej pani w progu domu, ani panom siedzącym przy ulicy i obserwującym przechodniów. Nie chciałyśmy nikomu robić przykrości. Zaskoczona byłam wciąż tym, jak ładne, zadbane i kolorowe są domy w miasteczkach, nie tylko przy via Roma, ale również na obrzeżach miasta.
Potem była Cala Spugne, Cala Maluk i le Grottacce - groty w urwisku, a morze huczało... I już trzeba było wracać, ale wcześniej ...
Cały tydzień szukałam stowarzyszenia pacyfistycznego Askavusa. Kogokolwiek pytałam, nikt nie wiedział (potem w Askavusa powiedziano mi – może nie chcieli wiedzieć…). Z Facebooka znam działania tej organizacji, walczącej z zachowaniami niehumanitarnymi, agresywnymi. Kiedy wiosną turyści odwrócili się od Lampedusy i wyspiarzom zagroziło bankructwo, Askavusa zainicjowała ruch Io vado a Lampedusa, czyli Ja jadę na Lampeduzę. M.in. sprzedawali koszulki z takim napisem.
Zapragnęłam kupić taką koszulkę, ale przez Internet jakoś się nie udało. A więc musiałam ją znaleźć na miejscu. I to się w końcu udało, obie kupiłyśmy koszulki, obejrzałyśmy mini muzeum, w którym zgromadzono przedmioty, jakie pozostały po imigrantach. A członkowie Askevusa nie mogli wyjść z podziwu – Askavusa dotarła do Polski!
Potem c dotarłyśmy do ostatnich zatoczek, których nie widziałyśmy do tej pory, tych od Drzwi do Europy w stronę Cala Francese. Idzie się wzdłuż lotniska, droga może nie jest najciekawsza - po szosie, ale jak się patrzy w stronę morza - można coś ciekawego wypatrzeć.
No i wypatrzyłyśmy: Cala Spugne - czyli Zatoka Gąbek - a tam jakby strach na wróble, jakiś taki stwór z gałganów. Zeszłyśmy zobaczyć, i przypomniał mi się filmik na facebooku o Luciano Lorenzo, 78-letnim wolnym duchu, obywatelu świata, mieszkającym ostatnio na małej plaży Lampeduzy, gdzie tworzy swe rzeźby i przyciąga ciekawskich.. Tak, to była plaża Luciano...
To on wymyślił, żeby kto zechce, pisał na kamieniu jakąś sentencję, jakąś złotą myśl o życiu, i te kamyki, duże i małe leżą tam, jedne na drugich, jedne przy drugich i wszystkie mówią o sensie człowieczeństwa. Luciana nie było na plaży, ale znalazłyśmy flamastry leżące tam w pogotowiu i coś tam napisałyśmy, choć jakoś mądre myśli nie bardzo przychodziły do głowy - może następnym razem...

Dzień 8 cd, Lampegusto 2011-10-08
Potem dostałyśmy dwa półmiski antipasti frutti di mare i caponata di melanzane. Ponieważ Alka nie chciała tknąć ośmiornicy, tak wyszło, że już po antipasti czułam się czymś w rodzaju małży, 100% frutti di mare we krwi... A na 20 minut przed odjazdem autobusu dostałyśmy panierowane specjały - owoce morza, ryby z cytryną i sałatą. Wyglądały cudownie, pachniały cudnownie, tylko że ja byłam już wypełniona po brzegi i do tego czas tak gonił... Alka jadła powolutku, marudziła, że ryba, marudziła że gorące, a mnie tak szkoda było zostawić...
Na 5 minut przed autobusem przyszedł nasz kelner i zaproponował, że zapakuje nam to czego nie zjadłyśmy. Powiedział również, że przecież należy nam się woda (a nie zamówiłyśmy, bo nie chciałyśmy przekraczać rachunku, już o to wino się bałam...) - i dał nam po butelce wody na drogę. Rachunek wyniósł dokładnie tyle ile ustaliliśmy rano...
Żałuję, że miałyśmy tak mało czasu, że trzeba było się spieszyć, ale jeśli uda mi się tu wrócić, pójdę tam znowu. Taki maleńki, niepozorny lokalik... Musicie tam koniecznie wejść!

Dzień 8, pożegnanie, trzeba wracać... 2011-10-08
... I już trzeba było wracać...
(a jak było w drodze powrotnej, opisałam tutaj)

Reasumując 2011-10-21
Ponad rok przygotowań, czytania, szukania po internecie. Obejrzane filmy, przeczytane książki, artykuły. Kontakt na facebooku z ludźmi stamtąd. Czy było tak jak się spodziewałam?
Było pod każdym względem lepiej:
Miasteczko - myślalam, że maleńkie, biedniuteńkie, zaniedbane, taka wioseczka. Zastałam ładne miasteczko, zadbane domy, uroczo pomalowane na pastelowe kolory, ozdobione roślinami, kwiatami, pnączami.
Wyspa kamienna, bez zieleni - tak, większa część wyspy to kamienna pustynia, ale jak się rozejrzeć, jest tam trochę miejsc zielonych - okolice rezerwatu od Cala Pulcino na zachód (Vallone della Forbice i kilka jeszcze innych wąwozów tworzących duży pas zieleni), okolice campingu, okolice Cala Maluk. Ale również mnóstwo zieleni zdobi poszczególne domy - rośliny w donicach, rośliny rosnące między kamieniami, barwne pnącza...
Biedota, imigranci - nic z tych rzeczy.
Słyszałam o braku czynnych bankomatów - a widziałam chyba trzy bankomaty, ze wszystkich ludzie brali pieniądze.
Mnóstwo sklepów, wiele spożywczych, otwartych (z przerwą na sjestę) do późnego wieczora. Mnóstwo restauracji, barów, pizzerii (po południu raczej nieczynne, dopiero wieczorem). Stragany z owocami i warzywami czynne do nocy.
Początkowo wydawało mi się, że trudno się poruszać po wyspie, że nie wiadomo czy i kiedy jeździ autobus - a wystarczy się zorientować - to bardzo proste: są dwie linie autobusowe, każda jeździ co godzinę, jedna z miasteczka do Isola dei Conigli, druga z tego samego miejsca do Cala Creta. Kierowcy autobusów poznają przybyszy bardzo szybko i pomagają jak mogą, wiedzą, gdzie kto wysiada... Bywa, że autobus odjeżdża z maleńkim opóźnieniem, bo kierowca też człowiek, więc stwierdza - spać mi się chce, muszę się napić kawy - ale potem wsiada i jedzie i za chwilę nie ma spóźnienia...
Żeby coś zjeść, coś kupić, coś załatwić - trzeba być w miasteczku. Żeby zwiedzić całą wyspę wystarczy wziąć samochód lub skuter na jeden dzień. Można się kąpać codziennie na innej plaży - dni nie starczy na wszystkie plaże...
Październik - poza sezonem: plusy - mało ludzi, niższe ceny, gorąco ale bez przesady. Nie ma tłoku na plażach, hałasu, dyskotek. Bałam się, że będzie problem z wycieczkami, ale po prostu było mniej łodzi, ale i mniej chętnych więc chętni znaleźli łódź i wycieczkę. Nie było takiej atrakcji, z której nie mogłyśmy skorzystać ze względu na to że poza sezonem. (no, nie był to okres wylęgu żółwiątek ani tańców delfinów...). Minus - ja widzę jeden - od października skasowany był kurs autobusu o 21. Minus to ryzyko gorszej pogody, rzadko, ale jednak w październiku deszcz jest dużo bardziej prawdopodobny niż we wrześniu.
Myślałam, że tydzień wystarczy, żeby poznać doskonale wyspę, która ma 9 km. długości i 3 szerokości. I wciąż znajduję coś, co jeszcze można by tam zobaczyć... A w ile miejsc wrócić...
(poniżej dwa wieczorne wspomnienia - Alki wieczorny ruch uliczny w miasteczku i mój port nocą...)
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Super! Lubię lubię! :)
-
Rozmarzyłam się oglądając Twoje zdjęcia...
Piękne klimaty!
Pozdrawiam-) -
Dziękuję za zaproszenie, podoba mi się twoje podejście do podróżowania tj poznanie miesjca dokładnie. Lampenduza też przypadła mi do gustu :)
-
Ze zdjeciami juz sie zapoznawalem na raty wczesniej :-) a dzisiaj ogladnalem sobie pare "peliculas" i przy dzwiekach muzyki Loredany poczytalem sobie Twoja barwna opowiesc, ktora znakomicie sie wspolkomponuje z ta muzyka i krajobrazami... A to spotkanie z ta piosenkarka, to rzeczywiscie niezwykla historia :-)
Z ciekawoscia przygladnalem sie Waszej wspolnej tworczosci filmowej... Domyslam sie, ze komentarz robilas juz w studio... -
Witam Sławko, przeczytałam Twoją relacje z pozróży. Bardzo mi sie podoba a teraz wiecej czasu musze poświecić na podziwianie widoków. Tym razem za czytanie zabrałam się z dala od kuchni. Do tej pory gdy tylko widzę Twój profil przypomina mi sie przypalony obiad. Zupka już czeka na pore obiadową. Trzymam kciuki za wolontariat.
-
lubię wyspiarskie klimaty ;)
-
Dziś biorę się za Linozę :)
-
zaglądam, zaglądam
-
Hehe, no pewnie że milej ;)
Tylko nie zapominaj tu zajrzeć, bo prawdziwa praca nad zdjęciami dopiero przede mną! -
Sławka nam również było miło, ale Tobie chyba milej. Na pewno milej. Dziękuję za bieżące relacje, to fajnie tak śledzić podróż i czytać wrażenia jeszcze takie świeżutkie, pozdrawiam gorąco
-
I znów pomyłka, pośpiech... Komentarz wyszedł z punktu podróży.
-
Dziś nocujemy w hotelu CentralStation Milano, tuż obok dworca. Tak dla wygody – bo tu przyjeżdżamy dzisiaj, i stąd wyjeżdżamy jutro na lotnisko Malpensa. Zaraz po zakwaterowaniu jedziemy metrem do polskiego konsulatu, gdzie mamy oddać nasze niezastąpione głosy w wyborach…
Jutro mamy samolot o 19.30, a więc pół dnia możemy poświęcić na łażenie po mieście i jakieś mediolańskie zakupy. Hostel jest faktycznie przy stacji, z tym, że stacja jest długa. Ale jest to ok. 15-20 min. piechotą od dworca. Pokoik maleńki, ale czego nam więcej trzeba, do tego internet śmiga, a bagaże można zostawić bez problemu do czasu naszego wyjazdu. Hostel prowadzą Azjaci. -
Kochani, jeszcze raz niesamowicie dziękuję za podróżowanie z nami! Postaram się wszystkim podziękować "osobiście", ale w tym gąszczu plusiorków i komentarzy jakbym o kimś zapomniała, to się nie gniewajcie!
Przepraszam za literówki, wiem że gdzieś tam nawet jest zachód słońca jako "zahód", ale to skutek pisania po ciemku i na tempo, postaram się wszystko poprawić.
Zdjęcia też będę jeszcze dodawać - w niektórych punktach są już wszystkie, ale w niektórych tylko jakieś zwiastuny, więc - zaglądajcie! Pod zdjęciami również będę dodawać więcej informacji. Ale to wszystko z czasem, po powrocie, a jeszcze mamy przed sobą dziś w Bergamo i głosowanie w Mediolanie, i jutro pół dnia Mediolanujemy :) -
Piotr, kolejne to Stromboli w dzień urodzin (czerwiec) - Wyspy Eolskie i wycieczka na wulkan z fajerwerkami, a potem we wrześniu wolontariat w rezerwacie Wyspy Królików na Lampeduzie. Jak na jeden rok marzenie jest ogromne, czy się uda??
-
Sławanko, a jakie jest kolejne marzenie?
-
pędzę zrobić kolację-jeszcze pamiętam zapach włoskich potraw-mam pesto orzechowe,ulubione
fantastyczna podróż
pozdrawiam -
pożegnanie? straszne rzeczy wypisujesz
-
Leszku, dzięki wielkie za zwrócenie uwagi, nie zauważyłam!!!
-
Slawannko, myślę że w tytule podróży jakiś złośliwy chochlik zmienił Ci "Lampedusando" na "Lampusando" (chyba, że jest to jakiś lokalny dialekt).
-
Chciałabym wszystkim podziękować za plusy i komentarze, za wspólne podróżowanie. Nie gniewajcie się, że w tej chwili nie jestem w stanie podziękować jakoś bardziej osobiście i odpowiedzieć na komentarze, przyjdzie na to czas później :).
Dodam jeszcze, że zdjęcia które umieszczam są jedynie zwiastunami, później będzie dużo więcej - jak bardzo trudno będzie wybrać... -
Leszku, co by nie mówić, to ta podróż to Lampedusa, a Bergamo jest tu jedynie miejscem przesiadkowym. Nic nie ujmując temu miastu :)
-
No, to na pewno pokaże Ci miasto, które jest naprawdę ładne. Ja byłem tam kilkakrotnie, ale w końcu prawie dwa lata mieszkaliśmy niecałe 50 km od Bergamo. W pobliżu, w Sotto il Monte, warto też zobaczyć rodzinny dom Jana XXIII.
-
Leszku, jak pisałam w podróży, w niedzielę wracamy do Bergamo i tam razem z moją włoską przyjaciółką będziemy oglądać miasto - ona pochodzi z Bergamo więc jest nadzieja na zobaczenie tego co tam ciekawe :)
-
Sławannko ta Twoja podróż to taka opowieść na "dobranoc" dla mnie....
I dzięki Twojej baśni na jawie ja mogę śnić o mojej Sycylii niespodziewanej..... dziekuję ;o) -
Jak zwykle, Slawannko, interesujący opis i atrakcyjne fotki. I podróż też niczego sobie. Trochę szkoda, że nie miałyście czasu na Bergamo, które serdecznie polecam na przyszłość. Pozdrawiam.
-
Trzymam kciuki! Ja- Twój Fan ;o)))
-
Mam nadzieję! Obóz wolontariacki, 10 dni na Isola dei Conigli, komuna :)
-
Sławo jesteś niesamowita!!!!
Będziemy mieć kolejną podróż na Lampeduzęza rok?! -
Ja (i pewnie nie tylko ja) jestem tam z Tobą każdego dnia!
-
nam to nie przeszkadza, miłych snów
-
No tak, ze zmęczenia nie tam gdzie trzeba wkleiłam relację :)
-
zaczęło się bardzo ciekawie
-
Pisząc to pomyślałam sobie - zaraz, ale to wszystko jednego dnia??? No tak, ten dzień jest długi... Teraz siedzę sobie koło recepcji, bo dostałam klucz do internetu i - hura - mogę mieć darmowy dostęp kiedy chcę, ale tylko siedząc tuż obok recepcji. Więc siedzę tu, walcząc z ... uwaga uwaga - komarami!!! - sennością i bólem nóg (tradycyjnie) i chcę opisać drugą część dnia.
Do miasta można pojechać autobusem, ale nie widziałam ani jednego. Wiec poszłyśmy piechotą. Wrażenie z drogi nieco dziwne: na pierwszy rzut oka wydaje się, że mijamy wysypiska, ale jak się przyjrzeć, większość tego co widzimy to kamienie. Często nawet ładnie poukładane. Tam gdzie u nas jest trawa, tu rośnie ?!? coś suchego. Kamienie są koloru ecru. Suche są również drzewa. Dużo bardzo takiej skały jak wapień, wyżłobionej od dołu, jakby to co jest - zbudowane na przykład - było na pieczarach...
Ale z kolei miasto: teraz mówię miasto, a myślałam że to taka wioska... To co do tej pory widziałam na filmach dawało wrażenie takiej pół arabskiej biednej mieścinki, z ludźmi zapomnianymi przez świat i resztę ludzi. Tymczasem gdzie tam, centrum jest ładne, całkiem eleganckie, jest wiele bardzo zadbanych domów. Oczywiście, Lampedusa to tylko jedna miejscowość, ale naprawdę ładna!
Jutro mamy zamiar wybrać się do którejś z zatoczek. Dziś kupiłyśmy sobie dwie butelki taniego wina i odrobinę prowiantu, no i zaraz idziemy spać. A pewnie we wtorek wybierzemy się na Linozę, ale postanowiłyśmy - zgodnie z radą innych turystów - że zamiast organizowanej wycieczki wybierzemy się rejsowym wodolotem i same po tej wyspie będziemy łazić.
A teraz pozwólcie że pójdę spać...
-
popieram Renatę :)
-
podzielam ten optymizm, czekamy na wieści
-
A ja tu daję plusa bo NA PEWNO będzie fantastycznie ;o)))
slawannka
Punkty: 146741
- 39 podróży
- 5811 zdjęć
- 6182 komentarze