2011-09-06

Podróż Wokół azjatyckiego równika

Opisywane miejsca: Kuala Lumpur, Kuching, Singapur, Bali (1856 km)
Typ: Inna

Kuala Lumpur było naszym pierwszym przystankiem w niedawnej wycieczce po Azji Południowo-Wschodniej. Spędziliśmy tam trzy dni i to w zupełności wystarczyło. Miasto nie oferuje zbyt wielu atrakcji. Są oczywiście dwie wieże Petronas, które są pięknym przykładem nowoczesnej architektury, po zmroku doskonale oświetlonym i stanowiącym wdzięczny element do fotografowania. Między wieżami jest galeria handlowa i mimo tak prestiżowego położenia, jest ona tania jak wszystko inne w Malezji. Ceny skłaniają do dużych zakupów, objadania się (choć kuchnia malezyjska mnie nie powaliła, tradycyjne dania są zazwyczaj zimne, zbyt ostre i tłuste) i ogólnie korzystania z nowoczesności. A nowoczesność jest właśnie w KL głównym punktem programu, bo niestety, ale kolonialne pozostałości w dzielnicach chińskich czy indyjskich są zazwyczaj bardzo zaniedbane i czasem aż przykro patrzeć, jak te śliczne kamieniczki rozpadają się w oczach. Warto odwiedzić dzielnicę malajską, położoną niedaleko centrum. Jest tam pełno drewnianych domków z ogrodami, między którymi bardzo przyjemnie się spaceruje. My dodatkowo trafiliśmy na lokalny jarmark z jedzeniem organizowany z okazji ramadanu - tuż przed zachodem słońca rodziny zaopatrują się tam w smakołyki i potem zjadają to w domowym zaciszu lub np. przy stolikach w parku. Można spróbować tradycyjnej kuchni, całkowicie pozbawionej turystycznych naleciałości :) 

Z KL wybraliśmy się na wycieczkę do Batu Caves, miejsca dość osobliwego i na pewno wartego odwiedzenia. Za kilkunastokilometrową podróż klimatyzowanym pociągiem zapłaciliśmy równowartość jednej złotówki, co doskonale obrazuje tamtejsze cenniki. Jaskinie Batu to nic innego, jak miejsce hiduskiego kultu wielu bogów, do głównej z jaskiń prowadzi ponad 200 schodów, co w upale i sporej wilgotności sprawia dość spory problem. Należy uważać na mapły, choć wydaje mi się, że dla wielu ludzi stanowią one większą atrakcję niż same jaskinie :)

Kuala Lumpur na pewno warte jest odwiedzenia, choć dwa-trzy dni w zupełności wystarczą na zapoznanie się z miastem. Wszyscy dziwili się, że jedziemy w sierpniu, warto więc zapoznać się z rozkładem jazdy pór roku i monsunów - sierpień wbrew pozorom jest dość duchy (zero deszczu podczas naszego pobytu, wilgotność powietrza spora ale znośna, temperatura stała 32 stopnie). 

  • chytry makak
  • bananowiec
  • dzielnica malajska
  • słynne wieże
  • część Batu Caves

Malezja oferuje wiele atrakcji, choć my raczej nie gustujemy w plażowaniu, więc podarowaliśmy sobie te wszystkie rajskie wyspy i zakątki, które zwykle figurują w wycieczkowych katalogach. Plantacje herbaty też już mieliśmy kiedyś "zaliczone" na Sri Lance, więc postawiliśmy tym razem na dżunglę. A jeśli dżungla to Borneo, w tym wypadku stan Sarawak i miasto Kuching jako baza wypadowa. 

Kuching jest jeszcze tańsze niż KL, obiad za równowartość 10 zł dla dwóch osób z napojami to normalka, za owoce morza trzeba zapłacić ok. 20 zł od osoby, przygotują je na waszych oczach i wg waszego pomysłu, choć przyznaję, że ja się nie odważyłam zjeść słynnego kraba w miękkiej skorupie, który patrzył na mnie groźnie z wiadra. Samo miasto jest dość nietypowe, położone nad dość urokliwą rzeką, gdzie można podziwiać przepiękne zachody słońca nad położonymi niedalego górami. Jest tam sposo kolonialnej architektury, dość już podupadającej niestety. Turyści mogą się tam zaopatrzyć w niezwykle tanie pamiątki, kawę i herbatę. To, co jednak przyciąga turystów do miasta, to otaczająca je przyroda. W niedalekiej odległości znajdują się rezerwaty przyrody i parki narodowe, którym warto jest poświęcić kilka dni. My wybraliśmy wygodne i tanie hotele Kuchingu jako bazę wypadową, ale wielu ludzi postanawia zamieszkać w nieco spartańskich warunkach na terenie parku, by być jeszcze bliżej natury.

Nie będę tu się rozpisywać o lasach na Borneo, bo jaka dżungla jest, każdy wie (gęsta, zielona i lekko monotonna, chyba że nas żmija zaatakuje lub inny dziad). Marsz przez lasy deszczowe dostarcza wielu niezapomnianych emocji, a spotkanie przy plaży z nosaczem, najdziwniejszym mieszkańcem Borneo, było dla mnie czymś niemal metafizycznym - wisiał nam nad głowami, zupełnie dziki i niczym nie ograniczony. Warto też odwiedzić centrum rehabilitacji orangutanów, gdzie można oko w oko spotkać się z tym niesamowitym zwierzem.      

  • wioska
  • nosacz
  • Kuching
  • kolonialne świadectwo
  • kolejny zachód słońca

Singapur spodobał mi się już na lotnisku, które jest bardzo nowoczesne i oferuje podróżnym takie atrakcje, jak plac zabaw dla dzieci czy ogród motyli, a także wiele tanich miejsc z jedzeniem. Szybki i tani transport pociągiem do miasta i jeden tylko zgrzyt - straszliwie drogie hotele. Singapur jest pod tym względem okropny i Tokio przy nim jest hotelowo tanie. Pokój bez okna w trzygwiazdkowym hotelu nie należy tam do rzadkości, dodatkowo niemożliwa ciasnota i czystość pozostawiająca wiele do życzenia. Mając to wszystko na uwadze, zarezerwowaliśmy hotel dużo wcześniej i upewniliśmy się, że wszystko nam w nim będzie odpowiadać. 

Singapur jest miastem (państwem) z niesamowitym klimatem. Mieszanka kultur sprawia, że każdy znajdzie tam coś dla siebie. Doskonała kuchnia, tania komunikacja, świetne miejsca do imprez, międzynarodowe towarzystwo, piękna i zadbana kolonialna architektura (wreszcie!) i górujące nad nią nowoczesne wieżowce. Wszystko to sprawia, że miasto ma duszę, jest oryginalne i bardzo, bardzo ciekawe. Spędziliśmy tam 4 dni i mogłabym spokojnie wrócić po więcej. Polecam park ptaków, Chinatown, Little India, a nawet wyspę Sentosa - rekreacyjny twór, ze sztucznymi (ale pięknymi!) plażami, knajpami i całą masą atrakcji dla rodzin. W Singapurze można się zakochać bez reszty, spacerując między straganami lub jedząc kolację w niezwykłym Lau Pa Sat (food court pod dachem na kształt wielkiej hali z wszelaką kuchnią azjatycką). Wrócę kiedyś do Singapuru na pewno, choć pewnie wcześniej do nieco bardziej cudownego Tokio ;) 

  • ekskluzywny hotel
  • park ptaków
  • wyspa Sentosa
  • Chinatown
  • Europa spotyka Azję
  • najlepszy drink
  • a co w środku?

Ostatnim etapem podróży była rajska wyspa Bali. Długo się zastanawialiśmy, gdzie jeszcze z Singapuru polecieć i właściwie nie wiem jak to się stało, że wybraliśmy Bali.

Jesteśmy ludźmi bardzo nieplażowymi i w pewnym momencie bałam się, że nie będę miała co tam robić. Wynajęłam więc przez internet kierowcę, który miał wozić nas po całej wyspie, być naszym przewodnikiem i zapoznać nas z tą niezwykłą kulturą. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę, bo sami byśmy sobie z podróżowaniem tam nie poradzili. Ruch uliczny na Bali jest OKROPNY. Miejsca turystyczne zapchane są całkowicie autami, skuterami i przestraszonymi pieszymi, którzy chcą przeżyć przejście przez pasy. Pół wyspy stoi w korkach i wcale tutaj nie przesadzam. Nadmorskie Kuta, Seminyak czy położony w głębi lądu Ubud są miejscami, które polecam od razu wykreślić z planów wycieczki, bo nie spotka tam Was nic, prócz tysięcy Australijczyków, zatłoczonych brudnych plaż, sklepów ze sprzętem do surfowania i drogich oraz kiepskich knajp.

Najlepiej jest od razu pojechać na północ, która stanowi już zupełnie inny, nieturystyczny świat. W głębi lądu jest pełno maleńkich wiosek i miasteczek, gdzie ludzie uśmiechają się bezinteresownie, gdzie można spróbować lokalnego jedzenia i poczuć się wreszcie jak w miejscu zupełnie "egzotycznym". Targowiska z owocami, pola i tarasy ryżowe, lasy, niezliczone świątynie, jeziora, wulkany, dzikie plaże - to wszystko gdzieś tam jest i czeka, aż znudzony tłumem i ulicznym hałasem turysta przyjedzie i je na nowo odkryje. Bali potrafi być jednocześnie piękna i brzydka, dzika i nowoczesna, cicha i głośna. Ja mogłabym spędzić wiele dni chodząc po samych tylko ryżowych tarasach, spotykając tubylców i obserwując ich pracę. Australijczycy wolą cisnąć się na plażach niedaleko lotniska, a wieczorem upijać się tanim piwem (które wcale już takie tanie nie jest) - i dobrze, bo dzięki temu północ wyspy zostaje nietknięta przez turystyczną komerchę. I żeby nie było, że genaralizuję - na Bali na serio jest więcej Australijczyków na kilometrze kwadratowym niż w samej Australii ;))

Na Bali może kiedyś wrócę, ale najpierw w planach mam inne części Indonezji. Może kiedyś, jeśli nadal będzie tam co oglądać... 

PS Jak zwykle zapraszam na mojego bloga, jeśli komuś się moje relacje podobają :) www.na-biegunach.pl 

  • plaża tylko dla nas?
  • detal świątynny
  • świątynia
  • góry, jeziora, wulkany
  • tarasy ryżowe
  • kamienna małpa
  • kolejny zachód słońca
  • świątynia w ogrodzie
  • krajobraz Kuty
  • zoom na taras

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. adamp54
    adamp54 (28.12.2012 9:56)
    Zazdroszczę trochę Borneo ...
    Pozdrawiam
  2. milanello80
    milanello80 (21.09.2011 16:56)
    moje klimaty. Azja jest niesamowita, taki wielokulturowy, wieloreligijny miszmasz, chyba dlatego głównie kręci. Choć sama przyroda, piękne plaże, smaczne jedzenie też dodają jej osobowości. Fajnie streszczone, przyjemnie się czytało.
    Pozdrawiam
  3. na_biegunach
    na_biegunach (09.09.2011 15:20) +1
    Inne zdjęcia są na moim blogu, nie chciałam się z nimi powtarzać :) Zresztą ja zawsze robię mało zdjęć, bo się zwykle strasznie zachwycam tym, co zwiedzam i zapominam, że taszczę sprzęt na szyi ;)
  4. wojtass83
    wojtass83 (09.09.2011 11:14) +1
    szkoda że tak mało zdjęć ale piękna podróż.Pozdrawiam
  5. na_biegunach
    na_biegunach (08.09.2011 10:20) +1
    Dzęki, w sumie tak miało być :))