2011-05-25

Podróż Rewolucja via Facebook. Maroko w okresie zmian

Opisywane miejsca: Fès (2374 km)
Typ: Inna

Między polityką a pustynią
    
    Maroko pod względem politycznym należy do najbardziej interesujących państw w Afryce, a ostatnio – być może i na świecie. Jest to amalgamat tego co stare i nowe, kraj w którym dąży się do postępu i nowoczesności, jednocześnie hołubiąc pompatyczne rytuały monarchii. Obecny król, Mohamed VI, już od momentu objęcia tronu w 1999 jest postrzegany jako potencjalny reformator. Otwarcie krytykował politykę represji wobec opozycjonistów, którą prowadził jego ojciec. To on zaczął głośno mówić o osobach, które „zniknęły” lub ucierpiały w wyniku aresztowań na tle politycznym i towarzyszących im tortur. Mohamed VI umożliwił też powrót do kraju rodziny najsławniejszej z ofiar opresyjnego systemu – Bena Barki, socjalistycznego przywódcy nazywanego „marokańskim Che Guevarą”.
    
    Mimo przełomowych działań Mohameda VI, którego humanitarne zaangażowanie zyskało mu nawet miano „króla ubogich”, Maroko czeka jeszcze długa droga do demokracji. Dewiza państwa brzmi „Bóg, Naród, Król” a władca nosi tytuł „obrońcy islamu”. W kraju wciąż utrzymuje się wiele niechlubnych tradycji: subordynację kobiet, dyskryminowanie przedstawicieli innych niż islam religii oraz prześladowanie tych muzułmanów, którzy nie przestrzegają religijnego rytuału. W Maroku szerzy się korupcja, oparta na dawnej tradycji makhzen, czyli pełnego podporządkowania zwierzchnikowi. Do tego dochodzą problemy wewnętrzne: dyskryminacja Berberów czy nierozwiązana kwestia Sahary Zachodniej, która wciąż czeka na zapowiedziane w 1991 referendum niepodległościowe. Problemem są też analfabetyzm (wg ostatnich badań, cytowanych przez magazyn „Telqueli” dotyczy on 32% społeczeństwa), bieda i bezrobocie, które dotyka szczególnie młodych ludzi.

    Wszystkie te czynniki sprawiają, że przesmyk Gibraltarski pozostaje cienką granicą dzielącą dwa światy. Gdy przekraczaliśmy ją, z planem odbycia wyprawy z Tangeru do linii Sahary i z powrotem, spodziewaliśmy się, że ta podróż upłynie pod znakiem polityki. Nie mogliśmy jednak przewidzieć do jakiego stopnia. Kiedy przemierzaliśmy gwarne ulice marokańskich metropolii, Tangeru i Fezu, z telewizorów nastawionych na Al Dżazirę dobiegały nas wieści o rewolucjach w Tunezji, Egipcie, Libii i Algierii. Ze spotkanymi po drodze Marokańczykami rozmawialiśmy o przyszłości państw Maghrebu i dywagowaliśmy, czy zmiany dotrą i tutaj. Jechaliśmy cały czas na południe, a kiedy dotarliśmy na pustynię, rozbiliśmy namiot i wyłączyliśmy komórki. Zaś kiedy po paru dniach wróciliśmy do cywilizacji... rewolucja już była w Maroku.

    Rewolucja w oparach kifu

    Chefchaouen to wioska błękitu i brązu. Błękitne są ściany domów, okiennice, schody i niebo. Brązowy jest kif, czyli haszysz, który można tutaj kupić łatwiej niż chleb. Wystarczy przejść się ulicą, a zaraz podążą za tobą cienie uprzejmie proponujące swój towar, a nawet wycieczkę do  położonej na okolicznych wzgórzach farmy. Cała rozmowa i ewentualna transakcja nie ma w sobie z resztą nic z konspiracji: używka jest tutaj na porządku dziennym. Pali roześmiana młodzież, która zjeżdża tu ze wszystkich państw zachodnich w poszukiwaniu hipisowskiego nastroju. Palą w kawiarniach starsi panowie, którzy w tradycyjnych kaftanach z kapturem i z długimi fajkami w zębach prezentują się niczym tolkienowscy czarodzieje. Pali się nawet oglądając mecz piłki nożnej. Któregoś dnia śledziliśmy w lokalnym barze mecz uwielbianej tutaj Barcy. Jakże odmienna od znanej nam oprawa: zamiast piwa i chrupek na stolach herbata, kawa i ciastka a nad widzami unosi się siwa chmura kifu.

    Kolejnego wieczoru postanowiliśmy znów odwiedzić ową, zaprzyjaźnioną już, kawiarnię. W tym celu ruszyliśmy krętymi uliczkami medyny do nowego miasta. Medyna, czyli centrum składające się z plątaniny wąskich zaułków, jest otoczona murami, a wejść lub wyjść można jedynie przez rozmieszczone wokół bramy. Dochodząc do jednej z nich, natknęliśmy się na korek, jaki zwykle powstaje tu kiedy ktoś z przodu prowadzi wyjątkowo niepokornego osła. Tym razem jednak z dołu dobiegły nas odgłosy nie upartego zwierzęcia, ale ożywionej demonstracji: krzyki, skandowane hasła, potem policyjna syrena.

    Oglądamy plac z góry, nad głowami zgromadzonych gapiów. Wydaje się, że jest bezpiecznie, bo są tu nawet dzieci, jedne z rodzicami, inne – raptem parę lat starsze, już w roli pełnoprawnych uczestników demonstracji. Nagle tłum zaczyna falować i  cofać się w górę, w kierunku medyny. My w tym czasie znajdujemy się w najgorszym możliwym miejscu: w wąskim gardle bramy. Przylegamy do ściany a po momencie klaustrofobicznego ścisku ludzka rzeka wyrzuca nas z powrotem na ulicę. Razem ze wszystkimi idziemy, a raczej biegniemy do góry. Zaczepia nas elegancki Marokańczyk w garniturze. Zdyszany pyta: – Parlez-vous francais? Changez la route. Zmieńcie ulicę, wracajcie do hotelu. Gdy pytamy co się dzieje, odpowiada: – Nie wiecie? Trwa rewolucja w krajach arabskich, już dwóch przywódców zostało obalonych, kolejni są w drodze. Odprowadza nas pod drzwi hotelu, zapewnia, że i w Maroku wieje wiatr przemian, po czym żegna nas, życząc spokojnej nocy.

    Jeszcze dwa razy tego wieczoru spróbujemy rożnymi drogami zejść do nowego miasta, żeby zobaczyć, co dzieje się na ulicach. Za każdym razem zawrócą nas z drogi uprzejmi Marokańczycy: – Not there, Mister. There are problems in the street. Go back to your hotel. Nasza jasna karnacja jeszcze raz jest przeciw nam. Tak to już jest, że Marokańczykowi jest obojętne czy przybywasz z USA czy z Polski i czy mieszkasz w luksusowym hotelu, czy też swój hotel nosisz w plecaku – dla niego jesteś po prostu zachodnim turystą. Dlatego będzie próbował zaciągnąć cię do najdroższych restauracji, wcisnąć pamiątki, sprzedać kiepski kif i nie dopuścić, byś zobaczył coś „nieodpowiedniego”. Nie wiadomo ile jest w tym troski o turystę, a ile o własny interes.

    Chcąc nie chcąc, jesteśmy uwiezieni w labiryncie błękitnych uliczek medyny. Tutaj nie ma manifestacji, ale ulice są, nietypowo o tej porze, pełne ludzi. Zastygli w oczekiwaniu młodzi mężczyźni spoglądają w dół, w stronę nowego miasta. Co jakiś czas z tamtej strony nadjeżdża pędzący na sygnale radiowóz i wtedy wszyscy pospiesznie chowają się w bramach i sklepach. My w trakcie jednej z takich ucieczek trafiamy do kafejki internetowej. Wszystkie stanowiska są zajęte przez młode Marokanki, a na monitorach wyświetla się strona Facebooka. W społeczeństwie patriarchalnym, kiedy mężczyźni demonstrują na ulicach, kobietom pozostaje rewolucja w internecie. Z ulicy dobiegają coraz częściej dźwięki syren a właściciele sklepów przezornie zaciągają metalowe zasłony. Dziewczęta opuszczają kafejkę w asyście braci i ojców.

My wracamy do hotelu. Tego wieczoru, inaczej niż zwykle, nikt nie zaproponuje nam po drodze haszu.  

    Głos z Sahary

    Trudno uwierzyć w to poruszenie, kiedy przypomnimy sobie spokój pustyni, na której byliśmy jeszcze wczoraj. Przed ulepioną z ziemi i słomy chacie, nasz gospodarz zapewniał nas, że rewolucja jest daleko. Wydawało się, że Mohammed wie co mówi, bo chociaż mieszka w wiosce, gdzie kończy się droga, to ma za sobą studia w Fezie, a teraz pilnie śledzi wiadomości przez Internet. Przy użyciu portali społecznościowych nawiązuje kontakt z podróżnikami, którzy chcą odwiedzić Saharę i zaprasza do swojego domu tych, którzy dotrą aż do Hassilabied. W ten sposób cały świat przyjeżdża do niego, a on nie musi opuszczać pustyni, gdzie się urodził i gdzie zamierza umrzeć.

    W oczach Mohammeda światowe problemy są odległe. Gdy pytamy go o kwestię Sahary Zachodniej tylko się śmieje. Mówi, że nikt nie potraktuje poważnie roszczeń niepodległościowych  grupy Berberów, którzy mieszkają w namiotach i których region i tak nie ma szans na samowystarczalność. Mohammed nie wierzy też w możliwość przewrotu politycznego, chociaż, tak jak niemal wszyscy nasi rozmówcy, podkreśla skorumpowanie rządu i fatalną sytuację najbiedniejszych. – Różnica między Maroko a innymi państwami arabskimi jest taka, że my kochamy naszego króla. Mohammed VI jest dobry, ale niestety otacza go mafia i korupcja. To przeciw temu Marokańczycy będą protestować. Z reszta – dodaje Mohammed, wskazując szerokim gestem horyzont – na pustynie rewolucje nie docierają.

    Głos ludu


    Następnego dnia po manifestacji na ulicach Chefchaouen można zauważyć znacznie więcej policji, są też żandarmi i opancerzone policyjne samochody. Życie toczy się jednak normalnie, a nas zaczepia właściciel jednej z kawiarni, zapraszając na herbatę. Jest uśmiechnięty i żartobliwy ale zmienia ton, gdy pytamy o manifestacje. Dla niego to sprawa poważna i kwestia honoru.

    – Rewolucja zaczęła się we wszystkich państwach arabskich, my nie możemy okazać się gorsi. Jeśli się ulękniemy, nikt nie będzie nas traktował poważnie. Będą na nas patrzeć jak na kobietę – dodaje, nie widząc w tym nic niestosownego. – W Maroku źle się dzieje. Panuje bieda i korupcja. Kiedy idziesz na policję coś załatwić, traktują cię jak człowieka gorszej kategorii, dopóki nie dasz im łapówki. Rząd jest skorumpowany, króla otaczają grubasy o nienasyconych apetytach. To co zagrabią, przesyłają na konta w Szwajcarii. Rząd jest zdominowany przez pięć, sześć rodzin i one razem kontrolują sześćdziesiąt procent bogactwa kraju. Tymczasem mnóstwo młodych ludzi jest bezrobotnych. To oni zorganizowali przez Facebook wczorajszą demonstrację. To jest ich rewolucja, nie moja – kończy i oddala się, by namawiać na herbatę innych turystów.

    Głos rozsądku?

    Demonstracje odbyły się nie tylko tutaj, ale w całym kraju, a towarzyszyły im bójki i akty wandalizmu. Media alarmowały, że zamieszki szerzą się już w całej północnej Afryce, informowały o pięciu ofiarach śmiertelnych w Maroku, a my odbieraliśmy kolejne telefony od zaniepokojonych krewnych, którzy radzili nam wracać do Europy.

    Tymczasem tutaj wszystko wydawało się toczyć  normalnym rytmem. Marokańczycy, z którymi rozmawialiśmy, zapewniali, że możemy bezpiecznie podróżować. Z drugiej strony - większość z nich żyje z turystyki, więc płoszenie przyjezdnych nie leżało w ich interesie. Chcąc utrzymać możliwie obiektywną opinię piszemy do naszego znajomego – Francuza, który dziesięć lat temu nauczył się arabskiego, zmienił imię na Abdulkader i przeprowadził do Maroka.

    W mailu pytamy czy bezpiecznie jest podróżować po Maroku w czasach rewolucji.  Abdulkeder odpisuje: – Nie ma żadnej rewolucji, jest jakaś impreza na ulicach. Jak zawsze w podobnych wypadkach chuligani i przestępcy wykorzystali zamieszanie by demolować i kraść. Może widzieliście zdjęcia zniszczeń na ulicach Tangeru – w rzeczywistości dokonali ich nie demonstranci, a kibice wracający z meczu, w parę godzin po zakończeniu protestu. Nie należy ślepo wierzyć temu, co pokazują w Al Jazeera i Al Arabia, to w dużej mierze propaganda. Właściciele wykorzystują sytuację w Maroku, by osłabić miejscowe media, a wzmocnić własną pozycję.

    Demonstracja, której my byliśmy świadkami, była częścią większego ruchu zwanego Ruchem 20 lutego, gdyż na ten dzień zwołano za pośrednictwem internetu protesty w całym kraju. Miały być one powtarzane w każdy weekend, aż do uznania przez króla zasadności żądań młodzieży. Lista pięćdziesięciu kroków do uzdrowienia Maroka została opublikowana 19 lutego przez francuskojęzyczny tygodnik Telquel. Postuluje się między innymi: demokratyzację systemu (do tej pory to król mianuje premiera, sprawuje też kontrolę nad kluczowymi ministerstwami oraz przewodzi Radzie Ministrów), zmiany społeczne (zdelegalizowanie poligamii, walka z korupcją, analfabetyzmem, bezrobociem, dyskryminacją ze względu na płeć i wyznanie), wprowadzenie realnej wolności słowa (obecnie za obrażenie króla lub religii albo kwestionowanie granic państwa można trafić do więzienia, nielegalne są też sondaże). Pojawił się nawet nowatorski postulat pójścia w ślady Turcji i przyjęcia zasady świeckości państwa.

    Mimo, że lista propozycji zmian jest długa, nie ma wątpliwości: Marokańczycy chcą ewolucji, a nie rewolucji. W wyniku reform władza króla uległaby osłabieniu ale, inaczej niż w Libii i Egipcie, nikt nie mówi o jego obaleniu. Akceptacja, a wręcz uwielbienie dla Mohammeda VI są powszechne. Nawet nasz francuski przyjaciel, zwykle krytyczny, podkreśla jego rolę. – Tylko on jeden jednoczy ten kraj. Bez niego państwo mogłoby osunąć się w chaos plemiennych walk.

    Drogi do Europy

    Trzydzieści euro, trzydzieści pięć minut, szybka kontrola paszportów i już jesteśmy po europejskiej stronie Cieśniny Gibraltarskiej. Dla Marokańczyka pokonanie tej samej trasy jest znacznie trudniejsze. Droga wiedzie przez szereg biur, w których składa się podania i zaświadczenia, najczęściej do każdego papierka dołączając suty napiwek. Ci, których urzędy odsyłają z kwitkiem, zwracają się do mafii, która organizuje nielegalne przerzuty. Niektórzy desperaci podejmują próby przepłynięcia cieśniny na własną rękę. Ich małe rybackie łódeczki zwykle nie docierają jednak do ziemi obiecanej.
    
    10 Marca, będąc już w Europie, dowiedzieliśmy się, że Mohammed VI w oficjalnym wystąpieniu ogłosił wejście Maroka na nową drogę. Specjalna komisja ma przygotować projekt zmian w duchu demokratycznym, który zostanie poddany pod powszechne referendum. Król zapowiedział zmianę sposobu wybierania premiera, wzmocnienie niezależności sądów, poprawę sytuacji kobiet, nie wspomniał jednak nic o zrewidowaniu artykułu 19 konstytucji, który przyznaje mu niemal nieograniczoną władzę, jako „obrońcy wiary”. Nie trzeba było długo czekać na pierwsze głosy krytyki. Pojawiły się jak zawsze na Facebooku.

    Głos Internetu


    W czasie podróży wielokrotnie słyszeliśmy od Marokańczyków, że ich państwo różni się od reszty Maghrebu, stąd i rewolucja, jeśli do niej dojdzie, będzie przebiegać w odmienny sposób. I rzeczywiście, na pierwsze manifestacje rząd zareagował nie agresją, a zapowiedzią reform. Toczących się w sieci dyskusji na tematy polityczne nie starano się usuwać, czy też ograniczać dostępu do Internetu. Wręcz przeciwnie – postanowiono wciąć głos ludu pod uwagę.


    Rząd uruchomił specjalną stronę internetową, www.reforme.ma, na której, jeszcze przed referendum, ludność może wyrażać swoje opinie na temat poszczególnych artykułów starej konstytucji. Obok każdego punktu znajdują się znane z Facebooka znaczki „za” i „przeciw”, prócz tego istnieje możliwość komentowania i formułowania własnych propozycji zmian. Nowoczesna w swoim zamyśle i formie strona cieszy się wielkim zainteresowaniem, a statystyki wejść z poszczególnych krajów pokazują, że śledzą ją również Marokańczycy mieszkający na emigracji.
    Wyniki głosowań są publikowane na bieżąco. Jak do tej pory najwięcej komentarzy pojawiło się przy samej preambule, która obecnie określa Maroko jako „niepodległe muzułmańskie królestwo z arabskim jako językiem oficjalnym”. Użytkownicy strony proponują uwzględnienie języka berberyjskiego oraz lokalnego dialektu arabskiego, oraz osłabienie treści religijnej, np. przez użycie sformułowania o „większość muzułmańskiej.” Protesty budzi też fragment preambuły, który mówi o Maroko, jako części Arabskiego Maghrebu –  znaczna część Marokańczyków, Berberowie, to nie Arabowie, a Semici.  
    Wiele kontrowersji, zgodnie z oczekiwaniami, wzbudza osławiony artykuł 19., choć jak do tej pory przeważają głosy za zachowaniem go w obecnej formie. Najwięcej głosów „przeciw” zebrał zaś artykuł 39., przyznający immunitety parlamentarzystom – internauci widzą w nim czynnik sprzyjający korupcji. Wyniki trudno uznać za w pełni reprezentacyjne, gdyż pochodzą od stosunkowo małej grupy piśmiennych, nowoczesnych obywateli. Mimo to, wydaje się, że rządowy odpowiednik Facebooka sprzyja klarowaniu się poglądów i postaw. Jest to rodzaj publicznej agory, eksperyment w duchu prawdziwie demokratycznym. Uruchomienie tej strony jest jasnym sygnałem od rządu do ludu: chcemy was wysłuchać. Dzięki Internetowi i dobrej woli władz Maroka może dojść do wydarzenia bez precedensu w historii prawodawstwa: tworzenia konstytucji przez cały naród. W tej rewolucji Facebook ma szansę po raz pierwszy stać się nie wrogiemm asprzymierzeńcem rządu.
    
Epilog

Jeszcze parę dni temu, zapytana o wrażenia z Maroka, odpowiedziałabym, że jest to kraj przyjazny, bezpieczny i świetnie rokujący na przyszłość. Choć nasza wyprawa do tego państwa przypadła na okres szczególnego napięcia, nie spotkały nas żadne nieprzyjemne przygody. Przeciwnie: poznaliśmy wielu pomocnych i życzliwych ludzi.

Niestety, parę dni temu, dotarła do nas smutna wiadomość. Najwspanialszy ze spotkanych przez nas Marokańczyków, młody student i tłumacz, który bezinteresownie zaopiekował się nami, gdy stawialiśmy pierwsze kroki w jego kraju, zginał zasztyletowany na ulicach Tangeru. Został zaatakowany przez terrorystę, kiedy oprowadzał po mieście swoich europejskich znajomych, tak jak nas parę tygodni wcześniej.

Choć spotkaliśmy się z Hassanem raptem parę razy, bardzo przeżyliśmy wiadomość o jego śmierci. To wydarzenie rzuciło smutny cień na nasze radosne wspomnienia z jego ojczyzny. Hassan był wspaniałym ambasadorem młodego Maroka: otwartego, mądrego, pełnego energii i nadziei.

Oby w przyszłości w Maroku, jak i w innych państwach arabskich, przybywało osób takich jak Hassan i oby zniknęły z nich te złe, fanatyczne i bezmyślne, jak jego zabójca.


Ten artykuł dedykujemy pamięci Hassana Ziani.

  • Bieg przez niebieskie miasto
  • Chlopiec z pieskiem preriowym
  • Demonstracje chefchouen
  • Dromadery
  • Dziewczynka z pustyni
  • Garbarnia
  • Na przystanku
  • Na skraju
  • Pracownicy garbarni
  • Przy bramie
  • Turystki na bazarze
  • Ulice niebieskiego miasta
  • W drodze do studni
  • W garbarni
  • Za krata
  • Znajomy z pustyni
  • Chlopiec z pustyni
  • Na horyzoncie   europa
  • Kafejka internetowa na pustyni
  • Dachy fezu
  • Niebo nad chefchouen
  • Niepokorny osiolek
  • Bazar w fezie

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. lmichorowski
    lmichorowski (04.08.2011 18:51)
    Przyłączam się do opinii przedmówców. Świetna, interesująca i barwna relacja ilustrowana fajnymi fotkami. Dla mnie tym bardziej interesująca, że w swoim czasie - w latach 80. i 90. bywałem w Maroku wielokrotnie służbowo i miałem okazję trochę poznać większe miasta tego kraju (Casablankę, Rabat, Mohammedię, El-Jadidę, Meknes, Fez i Marakesz) oraz gościnnych i przyjaznych Marokańczyków. Pozdrawiam.
  2. rebel.girl
    rebel.girl (05.06.2011 16:20)
    świetny, sensowny, ciepły i wzruszający artykuł. dzięki!
  3. tusiaiwojtek
    tusiaiwojtek (04.06.2011 11:06)
    Hej,

    Serdecznie dziękujemy wszystkim, którzy przeczytali nasz tekst, zostawili komentarze i plusy.
    Staramy się podróżować coraz dalej od turystycznych szlaków, coraz odważniej i bardziej świadomie ale wiemy, że to dopiero początek drogi.

    Jolrop: Dzięki za komentarz. Może gdzieś widzieliśmy się w tym tłumie:) Nasze wrażenie nie do końca są zgodne z Twoimi. To prawda, że Marokańczycy często podkreślali wobec nas swoje przywiązanie do króla, ale nie spotkaliśmy się nigdy z opiniami, że demonstracje to "zwykłe burdy". Wszyscy twierdzili, że zmiany są konieczne, a demonstracje w tej czy innej postaci - uzasadnione.

    Dla nas najciekawsze było właśnie to, że Marokańczycy łączą tęsknotę do systemu demokratycznego z przywiązaniem do tradycji. Pewnie to bliskość Hiszpanii, gdzie obowiązuje monarchia parlamentarna, a król współistnieje z wszystkimi swobodami demokratycznymi, sprawiła, że Maroko nie uosabia wszystkich wad swojego systemu z osobą władcy. Myślę, że celem większości Marokańczyków byłoby właśnie ustanowienie monarchii na wzór Hiszpański a nie obalenie króla.

    Jeszcze raz dziękujemy z komentarze i wizyty. Pozdrawiamy czytelników!

  4. jolrop
    jolrop (04.06.2011 10:42)
    Byłam w Maroku w tym samym czasie, kiedy to wszystko się zaczynało, a na uliczkach feskiego bazaru gromadzili się młodzi Marokańczycy dyskutując zawzięcie. W Casablance widzialam kilkudziesięcioosobową demonstrację, a w Rabacie słychać było krzyki protestujących nieopodal jednego z palaców królewskich. Rozmowy z marokańskimi kierowcami zawsze zaczynały się i kończyły tak samo: to grupa nieodpowiedzialnych pijanych bezrobotnych wszczyna niepokoje, a my jesteśmy bardzo zadowoleni i bardzo kochamy króla:) To co piszecie dokładnie oddaje tamte nastroje. Dzięki za relację i zdjęcia:) Pozdrawiam.
  5. ye2bnik
    ye2bnik (03.06.2011 11:51)
    Świetna relacja, mnóstwo ciekawych informacji i niezwykłe zdjęcia.
  6. milanello80
    milanello80 (03.06.2011 0:34)
    Jestem pod wrażeniem, świetne reporterskie spojrzenie, jakże inne niż typowe turystyczne. Maroko to taki samotny okręt w świecie Maghrebu, prze w innym kierunku i samotnie. Zawsze wydaje mi się krajem kluczącym między zakorzenionymi tu zasadami wywodzącymi się z islamu, a nowymi trendami i wzorcami krajów Europy. Coś w kierunku Turcji, choć może jeszcze nie aż na taką skalę.
    Dziękuję za interesujący punkt zapatrywania
    Pozdrawiam
  7. tykuspl
    tykuspl (30.05.2011 6:16) +2
    Swietny reportaż, mnóstwo ciekawych informacjii. Gratuluję !
    Trzymamy kciuki za Maroko!
  8. alefur
    alefur (27.05.2011 20:10) +2
    Gratuluję tekstu, wspaniały układ,ciekawe i nietuzinkowe spostrzeżenia. Dziękuję, że się nim podzieliliście.
  9. siuniek
    siuniek (27.05.2011 15:14) +3
    popieram przedmówców - rewelacyjna opowieść. Marzę o Marokou, ale też chyba bym się teraz bała tam jechać.
  10. asta_77
    asta_77 (27.05.2011 12:08) +4
    Ciekawa opowieść, klimatyczne zdjęcia - czego chcieć więcej? Zazdroszczę odwagi, ja bym pewnie się pakowała na wieść o pierwszych niepokojach ;)
  11. dejavu.pl
    dejavu.pl (26.05.2011 20:28) +1
    potwierdzam to, co poniżej!
  12. s.wawelski
    s.wawelski (26.05.2011 16:11) +4
    Wspaniala opowiesć!