Wszystko zaczęło się od konieczności wykorzystania kilku dni zaległego urlopu z poprzedniego roku jak również chęci odpoczynku od codzienności, wygrzania ciał po długiej i mroźnej zimie oraz możliwości aktywnego spędzenia czasu w jakimś niezbyt odległym miejscu... i tyle. Nie nastawialiśmy się na nic specjalnego, ale postawiliśmy sobie kilka warunków. Większość „klasycznych” lokalizacji europejskich odpadła na starcie, gdyż szukaliśmy miejsca uważanego (jeszcze) za dość spokojne i nieco mniej popularne (przynajmniej wśród rodaków). Gdy okazało się, że kilku naszych znajomych na słowo „Fuerteventura” zareagowało pytaniem w stylu: „To gdzieś na Karaibach?” uznaliśmy, że ten pomysł może się sprawdzić. A zatem: lecimy na Kanary.

Słowo Fuerteventura etymologicznie oznacza silny wiatr lub też wielką przygodę. Oba te stwierdzenia dobrze oddają charakter tej drugiej co do wielkości (zaraz za Teneryfą), najstarszej (liczy sobie 20 milionów lat), a jednocześnie najmniej zaludnionej (ok. 87 tysięcy mieszkańców) wyspy Archipelagu Kanaryjskiego. Fuerteventura jest położona najbliżej afrykańskiego wybrzeża, gdyż tylko 100 kilometrów oddziela ją od Maroka. Silne wiatry, które są stałymi mieszkańcami tej wyspy przywiewają piasek z Afryki, który stworzył główny skarb wyspy - rozległe, naturalne i piękne plaże. Najsłynniejszą z nich jest Playa de Sotavento de Jandía, na której co roku odbywają się międzynarodowe zawody w windsurfingu. Inną cechą charakterystyczną wyspy są bardzo sporadyczne opady i utrzymująca się przez cały rok na stałym poziomie temperatura. Dużym natomiast problemem mieszkańców jest niedostatek wody, zaś ich głównym źródłem dochodu jak nietrudno się domyślić jest turystyka (poza rybołówstwem, uprawą aloesu, warzyw i owoców oraz hodowlą kóz). Główne ośrodki turystyczne na wyspie to Corralejo, Costa Calma, Morro Jable oraz Calheta de Fuste.

Z deszczowej i zachmurzonej Warszawy wylatujemy z końcem marca i po niecałych 5 godzinach lotu lądujemy na lotnisku Aeropuerto de Fuerteventura położonym tuż nad oceanem. Port lotniczy zlokalizowany jest 5 km od centrum Puerto del Rosario - stolicy wyspy. Z lotniska czeka nas jeszcze ponad godzinna podróż do naszego hotelu w miejscowości Costa Calma położonej na półwyspie Jandía.

Podczas przejazdu obserwujemy pierwsze krajobrazy i uświadamiamy sobie, że trafiliśmy na pustynię, a wokół jest pusto i monotonnie. Dookoła widać niewysokie stożki wulkaniczne i skały. Najwyższy szczyt wyspy to góra Jandía (807 m) położona w południowo-zachodniej części Fuerteventury. Bliżej mijanych hoteli widać trochę zasadzonych krzewów i drzew, które wnoszą życie w ten monotonny, brązowo-żółty krajobraz. Na zboczach pasą się kozy, a z pustynnych przestrzeni wyłaniają się wiatraki - charakterystyczny element tutejszego krajobrazu, służące do pompowania wody, pozyskiwania energii lub mielenia ziaren. Ze zmielonego jęczmienia, kukurydzy lub pszenicy wyrabia się gofio - miejscowy przysmak. Zmieloną mączkę dodaje się do lodów, naleśników i wielu innych dań.

W drodze do hotelu po raz pierwszy spotykamy się ze sztuką legendarnego artysty kanaryjskiego Cesare Manrique. Na środku mijanego przez nas ronda stoi oryginalna rzeźba wietrzna - olbrzymia konstrukcja z metalowych prętów, z łopatkami obracającymi sie na wietrze. Z tego miejsca dostrzegamy już na horyzoncie charakterystyczny kształt naszego hotelu. Wnętrze budynku, jak i jego otoczenie zaskakuje nas swoim wysokim standardem. Co ciekawe w trakcie naszego pobytu dowiedzieliśmy się, że król Hiszpanii Juan Carlos podczas odwiedzin wyspy zatrzymuje się właśnie w R2 Rio Calma i jak sam przyznaje jest to jego ulubiony hotel. Dla nas jednakże największą zaletą tego miejsca jest jego położenie - na wzniesieniu, w spokojnej okolicy, ok. 800 m od centrum miejscowości Costa Calma.

Po szybkim rozpakowaniu się i chwili odpoczynku wyruszamy na nasz pierwszy spacer, aby jeszcze przed kolacją zapoznać się z najbliższą okolicą. Kierując się główną ulicą położoną równolegle do plaży mijamy kolejne hotele, sklepy z pamiątkami i niewielkie markety. Utwierdzamy się w przekonaniu, że Costa Calma jest miejscowością dosyć sztuczną, niejako stworzoną z myślą o gościach z zagranicy... ale prawdę mówiąc to niczego innego się nie spodziewaliśmy. Mimo wszystko spaceruje się całkiem miło, wokół jest czysto, spokojnie, a powietrze jest świeże i ciepłe.

Po tym krótkim zapoznaniu się z okolicą oraz miejscowymi cenami wracamy do hotelu na obiadokolację. Hotelowy bufet zapewnia tak duży wybór, że aż trudno się na coś zdecydować. W efekcie tego na naszych talerzach pojawia się totalny „mix” składający się z co ciekawszych dań. Kucharze stojący przy ladach na oczach gości smażą mięso i ryby, robią koktajle owocowe, kroją świeże owoce. Do dań rybnych i mięsnych można wybierać spośród różnego rodzaju makaronów, ryżu i ziemniaków - w tym również popularne kanaryjskie "papa arrugadas" (ziemniaki w mundurkach) z ostrymi i łagodnymi sosami. Jako miłośniczka wyrobów mlecznych muszę też nadmienić o dużym wyborze serów, wytwarzanych głównie z koziego mleka. Z bardziej nietypowych dań wieczorem często serwowane były owoce morza, na przykład krewetki, małże czy ośmiornica. O istnieniu w restauracyjnym menu tej ostatniej dowiedzieliśmy się dopiero, gdy nieopatrznie wylądowała na talerzu mojego małżonka, który z lekkim zdziwieniem dostrzegł kawałki odnóży z mackami. Brzmi strasznie, ale smakuje bardzo dobrze (podobno). Na deser najbardziej upodobaliśmy sobie sałatkę owocową i lody. Zwłaszcza te o oryginalnym smaku z dodatkiem gofio były przepyszne.
Ale pierwsza kolacja to dopiero przedsmak tego co czeka na nas na wyspie...

  • Fuerteventura z okien samolotu
  • Fuerteventura z okien samolotu
  • Farma wiatrowa w Costa Calma
  • Rzeźba wietrzna autorstwa Cesare Manrique

Zaledwie 500 metrów od naszego hotelu rozpoczyna się rozległa plaża o długości ponad 20 kilometrów, więc zaraz po śniadaniu idziemy zweryfikować, czy opinie co do jej uroku nie są przesadzone. W kilka minut docieramy do miejsca, gdzie rozpoczyna się pas złocistego piasku, zdejmujemy buty i rozpoczynamy spacer wzdłuż plaży z zamiarem dotarcia jak najdalej. Za główny cel obieramy sobie słynną lagunę, która znajduje się mniej więcej w połowie drogi między Costa Calma a miejscowością Morro Jable.

Spacerujemy po miękkim, złocistym piasku delektując się szumem fal, porannymi promieniami słońca, niekończącą się przestrzenią, oceanem mieniącym się różnymi odcieniami turkusowego. Plaża jest imponująca, rozległa, ciągnie się w nieskończoność.
Nagle jednak na horyzoncie dostrzegamy coś niepokojącego. Mamy mianowicie niebywałą nieprzyjemność spotkania pierwszego osobnika w stroju "Adama i Ewy". Im dalej podążamy tym na horyzoncie ukazuje się coraz więcej nagich par w podeszłym wieku emerytalnym - w większości niemieckiej narodowości. Znajomi ostrzegali nas, że decydując się na „kanary” spotkamy na tutejszych plażach nudystów, ale nie spodziewaliśmy się, że nastąpi to tak szybko, a może też w głębi liczyliśmy, że ta "nieprzyjemność" nas nie spotka. Niestety spotkała. W skupieniu i milczeniu wpatrywaliśmy się w ziarenka piasku pod nogami (sztukę tą opanowaliśmy do perfekcji), gdy tylko na horyzoncie ukazywało się kolejne pół-nagie lub nagie ciało płci dowolnej (nie wiem, co gorsze). Po kilku kilometrach odrobinę przywykliśmy już do tych widoków i pogodziliśmy się z naszym losem (nie było wyjścia). Teoretycznie na niektórych odcinkach plaży są wprawdzie wydzielone i oznaczone niewielkie tereny oficjalnie uznawane za plaże nudystów, ale w praktyce wygląda to trochę inaczej. Niestety widok jest mniej naturystyczny, a bardziej archeologiczny. Można uznać, że to taki tutejszy folklor choć z rdzennymi mieszkańcami wyspy nie ma on nic wspólnego.

Na szczęście w trakcie swojej wędrówki doświadczamy również miłych spotkań. Zapoznajemy się z pierwszymi przedstawicielami miejscowej fauny - sympatycznymi pręgowcami berberyjskimi biegającymi po znajdujących się wzdłuż brzegu skałach. Są to niewielkie gryzonie licznie występujące na całej wyspie. Posiadają długość około 15 cm, przypominają trochę wiewiórkę z okazałym i puszystym ogonem pokrytym nastroszonym włosem. Sierść pręgowca ma kolor rudawy i szary, zaś wzdłuż grzbietu ciągnie się kilka czarnych pręg oddzielonych od siebie szarymi smugami (zapewne stąd nazwa ;). Pręgowce są zwinne, biegają szybko, a gdy poczują się czymś zainteresowane (najczęściej orzeszkiem, pestką słonecznika albo innym przysmakiem) zatrzymują się na moment przyjmując często zabawną pozę, co obserwatorom tych stworzeń sprawia dużo radości. Na wyspie istnieją specjalnie ogrodzone obszary chronione, po których chodzić nie wolno właśnie z uwagi na ostoję ptaków oraz liczne występowanie na tym terenie pręgowców berberyjskich.

Po około 2 godzinach spaceru wypełnionego podziwianiem na zmianę koloru Atlantyku i piasku pod stopami docieramy w samo południe do najszerszego odcinka plaży o nazwie Sotavento de Jandía - uważanej za jedną z najładniejszych plaż na świecie. Rozległa połać piasku oddziela ocean oraz położone w oddali wzgórza. Ogrom przestrzeni i kojący błękit oceanu robi wrażenie. W tym miejscu wieje już dużo silniejszy wiatr, dlatego też upatrzyli je sobie kitesurfingowcy, którzy stawiają tutaj swoje pierwsze kroki. Na wyspie bardzo popularne są sporty wodne. Co roku Fuerteventurę odwiedzają tysiące surferów, windsurferów oraz kitesurferów.
Nieśmiało rozglądam się dookoła, obracam się kilka razy o 360 stopni i nie mogę uwierzyć. Po lewej – czysto, po prawej – czysto. Niebezpieczeństwa na horyzoncie brak. Nie widać nudystów, jak również liczba innych turystów jest znikoma.
Z tego miejsca pozostaje nam już tylko kawałek do słynnej laguny. Zajmuje ona dość znaczny obszar i chociaż wody w niej jest raptem po kolana, to miejsce robi wrażenie.

Wędrówka boso po imponującej długości plaży nie należała wbrew pozorom do banalnych, co odczuliśmy zwłaszcza w drodze powrotnej, gdy padło magiczne słowo „Wracamy!”. Widok pięknej laguny i plaży Sotavento de Jandía okupiony był gehenną spacerowania w upale po piekącym w stopy piasku, ale i tak było warto.

  • Pręgowiec berberyjski
  • Mieszkaniec laguny
  • Laguna
  • Laguna
  • Laguna
  • Laguna
  • Laguna
  • Mieszkaniec laguny
  • Plaża w Costa Calma
  • Plaża w Costa Calma
  • Plaża w Costa Calma
  • Plaża Sotavento
  • Plaża Sotavento
  • Laguna
  • Laguna
  • Laguna
  • Laguna
  • Laguna
  • Laguna
  • Pręgowiec berberyjski
  • Pręgowiec berberyjski
  • Rybak w Costa Calma

Dokładniejszą eksplorację wyspy rozpoczynamy od wizyty w Betancurii, dawnej stolicy wyspy, zbudowanej na małym wulkanie. Betancuria jest najstarszym miasteczkiem na wyspie i uznawanym za najładniejsze. Nazwa miasta pochodzi od nazwiska Jean de Bethencourt - francuskiego żeglarza, który w 1405 roku najechał wyspę. W 1835 roku stolicą wyspy zostało Puerto del Rosario.
Położenie miasta w centrum wyspy pozwalało jego mieszkańcom szybko dotrzeć we wszystkie jej zakątki, otoczenie zaś górami miało na celu jego ochronę przed piratami. Krajobraz tworzą białe domy otoczone palmami, pomiędzy którymi znajdują się niewielkie pola uprawne. Charakter miasta sprawia, że całość wygląda jak oaza ciszy i spokoju.
Najważniejszym zabytkiem Betancurii jest kościół Santa Maria. W trakcie jednego najazdu piratów, świątynia została doszczętnie zniszczona i odbudowano ja dopiero w początkach XVII wieku. Wchodzimy wejściem umieszczonym w bocznej nawie i obserwujemy wnętrze budowli. Taki widok to jednak wyjątek. Kościoły na Fuerteventurze ogląda się bowiem nad wyraz rzadko, gdyż… praktycznie ich tutaj nie ma. A nie ma ich tutaj gdyż… nie ma takiej potrzeby. Niewielkie zapotrzebowanie miejscowych na uczęszczanie do świątyń sprawia, że księża od czasu do czasu z myślą o turystach urządzają „Tour de Hotels”. Odprawiają msze w hotelowych holach, salach konferencyjnych, restauracjach i tym podobnych miejscach w celu zaspokojenia duchowych potrzeb turystów.

  • Droga na Fuerteventurze
  • Droga na Fuerteventurze
  • Kościół w Betancurii
  • Betancuria

Następnym naszym przystankiem podczas podróży wokół Fuerteventury jest miejsce, gdzie produkowany jest najpopularniejszy produkt wyspy - aloes. Niezwykłą moc aloesu wykorzystywano już w czasach antycznych. Kleopatra i Nefretete nawilżały skórę balsamami z te rośliny. Aloes produkuje się tutaj z endemicznego gatunku tej rośliny, który rośnie tylko na Fuerteventurze i Wyspach Zielonego Przylądka. Wchodzimy do białego, niepozornie wyglądającego budynku, we wnętrzu którego jedna z pracownic wykonuje dla zgromadzonych turystów krótką prezentację. Kobieta rozcina liść aloesu i udowadnia, że w jego wnętrzu znajduje się kleista substancja o wspaniałych, nawilżających właściwościach. Aby przekonać się o tym na własnej skórze (dosłownie) każdy we własne ręce otrzymuje mały wycinek z wnętrza liścia. Substancja jest śliska i kleista, ale posmarowane w ten sposób dłonie momentalnie sprawiają wrażenie nawilżonych bardziej niż po zwykłym kremie (wiem, wiem, brzmi jak reklama ;). Na miejscu prowadzona jest oczywiście sprzedaż produktów z aloesu o rozmaitych właściwościach: na odchudzanie, poparzenia, wygładzanie skóry. Z uwagi na doznane pierwszego dnia pobytu drobne poparzenia słoneczne (patrz „Boso (ale nie goło) przez plażę”) decydujemy się nabyć dwie butelki tego magicznego, nawilżającego balsamu w nadziei, że ów specyfik wpłynie pozytywnie na nasze dolegliwości skórne. Zapach aloesu jest dość specyficzny i nie spotyka się absolutnie z moim uznaniem, ale przyznać trzeba, że zakupiony balsam chyba trochę pomógł. Wmawiamy sobie, że nie jest to jedynie efekt placebo.

Po wysmarowaniu ciał aloesem kierujemy się dalej na wschód wyspy i zatrzymujemy się na szczycie Montana Tegú. Z punktu widokowego Mirador Morro Velosa rozpościera się wspaniały widok na północną część wyspy. Na panoramę składają się liczne stożki wulkaniczne dzięki którym właśnie wyspa zawdzięcza swój nietypowy wygląd. Wulkanów na wyspie jest ponad 250, jednakże wyspa jest miejscem bezpiecznym, gdyż ostatnia erupcja miała miejsce około 7 tysięcy lat temu.  
W restauracji zlokalizowanej tuż przy punkcie widokowym sprzedawana jest uwielbiana przez kanaryjczyków kawa leche leche, zmieszana ze skondensowanym, słodkim mlekiem. Nasze kubki smakowe głodne nowych doświadczeń kulinarnych (zwłaszcza tych z zawartością kofeiny, której nam w ciągu ostatnich dni brakuje) każą nam uzbroić się w cierpliwość, odstać swoje w dość pokaźnej kolejce i skorzystać z możliwości spróbowania tego przysmaku. Na szczęście sprzedawca w ekspresowym tempie podaje kolejne filiżanki kawy i sprawnie obsługuje licznie zgromadzonych gości. Warto było odstać swoje, gdyż kawa okazuje się bardzo wyrazista i słodka - jednym słowem przepyszna. Delektujemy się chwilę tym kanaryjskim przysmakiem podziwiając panoramę wyspy i ruszamy w dalszą podroż.

  • Widok z punktu widokowego Mirador Morro Velosa
  • Widok z punktu widokowego Mirador Morro Velosa

Zaspokojony głód kawowy pozwala nam wyruszyć na spotkanie z mieszkańcami farmy o nazwie Casa Pepe. Tym samym nadchodzi wyczekiwany przeze mnie moment, w którym możemy poznać bliżej głównych rezydentów wyspy - kozy. Na jednego mieszkańca wyspy (w sumie ok. 100 tys.) przypada jedna koza. Wchodzimy do pomalowanego na biało budynku (jak większość zabudowań na wyspie), w którym odpoczywają różnej wielkości zwierzaki. Najbardziej urocze są przytulone do siebie malutkie kozy. To jednak nie jedyni mieszkańcy farmy. Tuż obok kóz stoi okazały się paw, a nad porządkiem czuwa znajdujący się obok dostojny wielbłąd dromader. Jest to Edzio - nieoficjalny symbol wyspy Fuerteventura. Mimo że w rzeczywistości jest płci żeńskiej, imię to nadane ponoć przez polskich turystów przylgnęło do niej na stałe. W sumie na wyspie znajduje się 301 wielbłądów, a Edzio jest właśnie tym trzysta pierwszym i ma 11 lat. Zwierzę uśmiecha się do nas, ale nie podchodzimy zbyt blisko w obawie przed jej faktycznymi intencjami. Nie życzymy sobie zostać opluci przez wielbłąda, czego naturalnym efektem ubocznym jest zafundowanie ofierze „naturalnych perfum” wysokiej jakości, bo utrzymujących się na skórze i ubraniu przez kolejnych kilka dni ;)
Na farmie poza podziwianiem zwierzaków mamy także okazję skosztowania lokalnych przysmaków: koziego sera, marmolady z kaktusa, sosu mojo picon (z czerwoną papryką chili) oraz najpopularniejszego trunku z Fuerteventury - „rom miel”, czyli rumu na miodzie. Wszystko smakuje wybornie - zwłaszcza ser kozi, który zachwyca swoim delikatnym smakiem. Rum na miodzie okazuje się bardzo słodki, ale smaczny. Standardowo ten popularny kanaryjski trunek o zawartości 20, 30 lub 40% alkoholu podaje się z bitą śmietaną i cynamonem. Na miejscu można oczywiście zaopatrzyć się również w kanaryjskie przysmaki.

  • Kozy na farmie Casa Pepe
  • Kozy na farmie Casa Pepe
  • Kozy na farmie Casa Pepe
  • Paw na farmie Casa Pepe
  • Wielbłąd Edzio na farmie Casa Pepe
  • Wielbłąd Edzio na farmie Casa Pepe
  • Farma kozia Casa Pepe

Kierujemy się dalej na północ wyspy i docieramy do miejscowości Corralejo - najstarszego i najbardziej rozrywkowego kurortu turystycznego, w którego pobliżu znajdują się nadmorskie wydmy. Wjeżdżamy na otoczoną połaciami piasku drogę Parku Narodowego (Parque Natural de Corralejo), a następnie urządzamy sobie krótki spacer po wydmach, które w sumie zajmują obszar 10 kilometrów kwadratowych. Ogromne połacie piasku i bezkresne widoki sprawiają, że ma się tutaj autentyczne wrażenie przebywania na pustyni. Jedynie morskie, lekko orzeźwiające powietrze przypomina nam, iż ta pozorna pustynia to tylko niewielki skrawek lądu wyłaniający się z Atlantyku.
Po Parku można spacerować, ale budowanie na jego terenie jest zabronione. Do tej zasady nie potrafił się niestety zastosować nasz zachodni sąsiad. W okolicach wydm stoją dwa nielegalnie wybudowane hotele pewnej niemieckiej sieci. Podobno na mocy orzeczenia sądu mają wkrótce zostać zburzone. Oby.

  • Wydmy w Parque Natural de Corralejo
  • Wydmy w Parque Natural de Corralejo
  • Wydmy w Parque Natural de Corralejo
  • Wydmy w Parque Natural de Corralejo
  • Wydmy w Parque Natural de Corralejo
  • Roślinka posród wydm w Corralejo

Na sam koniec naszej wycieczki docieramy do Antigua, miasteczka położonego w centralnej części wyspy. W miejscowości znajduje się El Molino - najstarszy młyn na wyspie, który służył do wyrabiania mąki gofio. Wchodzimy stromymi schodami na górę młyna, aby zobaczyć, jak wygląda jego wnętrze. Całość okazuje się bardziej ciekawostką niż rzeczywistą atrakcją. Miejsce otoczone jest niewielkim ogrodem, w którym rosną przede wszystkim kaktusy.

Do hotelu wracamy wschodnim wybrzeżem mijając najgroźniejszy wulkan wyspy - Czerwoną Górę (Montana Roja) oraz Salinas del Carmen - soliny, gdzie pozyskiwano sól z oceanu.

Udało nam się poznać nieco klimat wyspy, zobaczyć najciekawsze miejsca... Z jednej strony naturalne, wyludnione krajobrazy sprawiają niejednokrotnie wydają się nietknięte ludzką stopą, z drugiej strony można odnieść wrażenie, że życie obywateli wyspy skupia się wyłącznie na turystyce. Znaczna część mieszkańców opuszcza wyspę i wyjeżdżają na kontynent w poszukiwaniu lepszych perspektyw. Fuerteventura to jednak miejsce z charakterem, a tradycyjnych przysmaków, których już mieliśmy okazję spróbować z pewnością będzie mi brakowało.

  • El Molino w miejscowości Antigua
  • El Molino w miejscowości Antigua
  • Ogród kaktusów w miejscowości Antigua
  • Ogród kaktusów w miejscowości Antigua
  • Ogród kaktusów w miejscowości Antigua
  • Ogród kaktusów w miejscowości Antigua
  • El Molino w miejscowości Antigua
  • El Molino w miejscowości Antigua

Chwilę przed przylotem na wyspę z jednego z posiadanych przewodników dowiedzieliśmy się, że w Costa Calma rozpoczyna się łatwy pieszy szlak prowadzący na drugą stronę wyspy w okolice miejscowości Pared. Grzechem było by nie skorzystać z okazji do takiej wędrówki, więc za kolejny cel obieramy sobie przejście od wybrzeża do wybrzeża.
Po śniadaniu wyruszamy w stronę centrum Costa Calma, docieramy do niewielkiego centrum handlowego El Palmeral, a następnie skręcamy w uliczkę znajdującą się za sklepem. Po kilkunastu minutach spaceru uliczka się kończy, a przed nami rozciąga się widok na rezerwat. Przed wejściem na jego teren znajduje się tablica informująca, że jest to rezerwat ptaków i należy iść tylko konkretnymi ścieżkami. Wytyczonym szlakiem rozpoczynamy naszą wędrówkę w stronę wybrzeża, co oznacza, że do pokonania mamy jakieś 3-4 kilometry.
Chwilę po wkroczeniu na teren rezerwatu mijamy po lewej stronie oglądaną wcześniej z daleka (z okien naszego hotelu) farmę wiatrową złożoną z około 20 wysokich wiatraków służących wytwarzaniu energii elektrycznej. Intensywność wiatru na tym obszarze jest wyjątkowo silna. Wokół rozciąga się pustynny krajobraz, a w niektórych miejscach widać niewielkie, posępne wzgórza. Do tego panuje absolutna pustka, ani żywej duszy, w oddali dostrzegamy tylko jedną spacerującą parę wędrowców. Słyszymy świergot ptaków, pod nogami przebiegają nam małe jaszczurki. Roślinność tutaj jest wyjątkowo uboga - tu i ówdzie dostrzec można tylko niewielkie krzaki. Czujemy się jak C3PO i R2D2 na Tatooine.

Po godzinnej wędrówce zza horyzontu zaczyna się wyłaniać coś niebieskiego, co oznacza, że do drugiego brzegu jest już niedaleko. Wybrzeże okazuje się mocno klifowe, z postrzępionymi, oryginalnymi kształtami skał. Krajobraz jest dużo bardziej surowy i kompletnie wyludniony w porównaniu z południową stroną wyspy. Oceaniczne fale uderzają z impetem w opadające stromo do oceanu klify. Delektujemy się jakiś czas tym bezkresnym widokiem, urządzamy małą sesję fotograficzną i wyruszamy w drogę powrotną, która jak to zwykle bywa (powtórka z rozrywki z dnia pierwszego) okazuje się dość wyczerpująca (ale to pozytywne zmęczenie), gdyż tym razem zmuszeni jesteśmy kierować się pod wiatr. Spacer w miejscu, gdzie po drodze nie spotyka się żywej duszy, a gdziekolwiek spojrzeć widzi się tylko połacie piasku i bezkresny ocean jest nie do przecenienia. Możliwość doświadczenia takiej przyjemności uważam za największą zaletę „wyspy silnego wiatru”.

  • Na szlaku z Costa Calma w stronę Pared
  • Farma wietrzna nieopodal Costa Calma
  • Wybrzeże na północy wyspy niedaleko Pared
  • Na szlaku z Costa Calma w stronę Pared
  • Na szlaku z Costa Calma w stronę Pared
  • Wybrzeże na północy wyspy niedaleko Pared
  • Wybrzeże na północy wyspy niedaleko Pared
  • Wybrzeże na północy wyspy niedaleko Pared

Z samopoczuciem godnym niedźwiedzia, któremu ktoś (albo coś np. budzik jak to było w naszym przypadku) przerwał sen zimowy, po godzinie piątej rano leniwym krokiem idziemy na szybkie śniadanie, a następnie zwarci i gotowi wyruszamy na oddaloną o 11 kilometrów od Fuerteventury wyspę Lanzarote.
Jest jeszcze ciemno, chłodno i kompletnie pusto, gdy pokonujemy drogę z Costa Calma do miejscowości Corralejo. Podczas podróży obserwujemy jak nad wierzchołkami gór wschodzi słońce, zmieniają się barwy mijanych krajobrazów. Drogi nigdzie nie są oświetlone, a wokół panuje totalna pustka. Podróż wprowadza nas w stan sennej melancholii. Po około godzinie docieramy do Corralejo, które kiedyś było małą, rybacką wioską, a dzisiaj jest to największy ośrodek wypoczynkowy wyspy. Znajdujący się tam port zapewnia regularne przeprawy promowe na Lanzarote i niewielką wyspę Lobos (administracyjnie będącą częścią Fuerteventury).  
Nasz prom o nazwie „Volcan de Tindaya” wyrusza o 8:00 i już po  45-minutowej przeprawie dopływamy do miejscowości Playa Blanca na wyspie Lanzarote.

  • Panorama Corralejo
  • Wyspa Lobos

Zwiedzanie wyspy rozpoczynamy od regionu La Geria, którego pejzaż stanowi zastygła, czarna lawa wulkaniczna. Ten księżycowy krajobraz ukształtowany został przed laty przez wybuchy wulkanów, których stożki dominują w tutejszych pejzażach. Wygasłych wulkanów na Lanzarote jest prawie 100 i posiadają około 300 kraterów.
Tutejsi mieszkańcy nie mieli łatwego życia. Kiedy 1 września 1730 roku potężny wybuch wstrząsnął Lanzarote, ludność była przekonana, że nastąpił koniec świata. W ciągu sześciu następnych lat wrzące strumienie lawy zniszczyły 14 wsi. Kiedy lawa wystygła mieszkańcy wyspy zauważyli, że pył wulkaniczny, który chłonie nocną rosę, doskonale nadaje się jako rodzaj nawozu do rozmaitych upraw.
Dzisiaj rejon La Geria słynie z winnic, których na Lanzarote w przeciwieństwie do Fuerteventury znajduje się bardzo dużo. Tutejsze uprawy różnią się jednak od europejskich. W dołach otoczonych murkami z kamienia wulkanicznego sadzone są indywidualnie krzewy winorośli, z których produkuje się najpopularniejszy na Lanzarote trunek - wyśmienitą malwazję. Przejeżdżamy wzdłuż niezliczonej ilości sadzonek i zatrzymujemy się w otoczonej winoroślami winiarni Bodega, w której uczestniczymy w degustacji lokalnego wina La Geria. Sprzedawczyni wręcza nam w sumie trzy rodzaje trunku: Malvasia, Malvasia Seco i Moscatel. Wino produkowane głównie z białych winogron ma delikatny i słodki smak.

  • La Geria
  • Winiarnia Bodega
  • Uprawa winogron w La Geria
  • Uprawa winogron w La Geria

Najbardziej znanym mieszkańcem wyspy Lanzarote pozostaje César Manrique. Był on znakomitym malarzem, rzeźbiarzem i architektem. Artysta był podobno człowiekiem pracowitym i skromnym, służył za przykład jak żyć zdrowo i w zgodzie z naturą. Manrique urodził się 24 kwietnia 1919 r. w Arrecife, stolicy Lanzarote. Po studiach w Madrycie powrócił na rodzinną wyspę i wybudował swój dom, w którym obecnie znajduje się muzeum oraz siedziba jego fundacji. Artysta zaangażował się w promocję wyspy i stworzył dodatkowe atrakcje dla turystów w miejscach cennych przyrodniczo i krajobrazowo. Wypracował też kanon budownictwa dla wyspy, co miało na celu ujednolicenie znajdujących się na niej budynków. Pomysł artysty sprawił, że na Lanzarote wszystkie domy są maksymalnie czteropiętrowe, fasady mają pomalowane na biało, okiennice od strony oceanu - na niebiesko, detale od strony interioru - na zielono. W Arrecife znajduje się jedyny wieżowiec na wyspie - hotel powstał podczas kilkuletniej nieobecności Manrique na wyspie. Więcej taki precedens się już nie powtórzył, a po śmierci artysty mieszkańcy nadal stosują się do jego zaleceń.

W celu zapoznania się bliżej z twórczością artysty odwiedzamy Jameos del Aqua - podziemny tunel, zaadoptowany zgodnie z jego ideą. Początkowo jaskinia służyła mieszkańcom za wysypisko śmieci. Zniesmaczony tym Manrique postanowił przekształcić ją w interesującą atrakcję turystyczną. Wewnątrz groty znajduje się naturalne jeziorko podziemne, w wodach którego żyją małe, ślepe kraby-albinosy występujące naturalnie jedynie w głębinach oceanu. Na terenie jaskini stworzono również restauracje i niewielkie muzeum wulkanologii. Sala koncertowa ma wspaniałą akustykę, odbywają się w niej pokazy filmowe, m.in. miała tam miejsce premiera jednego z filmów hiszpańskiego reżysera Pedro Almodovara.
Po przejściu przez ogromny tunel, w którym niegdyś płynęła rzeka gorącej lawy, wchodzimy schodkami w górę do miejsca, gdzie znajduje się wspomniane jeziorko, a na koniec zwiedzamy znajdujące się już na powierzchni ziemi kameralne muzeum wulkaniczne, w którym zapoznać się można z ciekawymi zdjęciami oraz wizualizacjami przedstawiającymi procesy wulkaniczne. Cała atrakcja sprawia wrażenie trochę sztucznej, wokół panuje tłum turystów, ale trzeba przyznać, że jaskinia zaprojektowana jest interesująco.

W drodze do kolejnej atrakcji przejeżdżamy w okolicy Doliny Tysiąca Palm, gdzie znajduje się mała wioska Haría. To ukryte wśród wzgórz miejsce stanowi niecodzienne zjawisko, gdyż jest to podobno jedyne miejsce na wyspie, które zimą pozostaje zielone. Rzeczywiście palmy znajdujące się w dolinie oglądanej przez nas ze wzgórza wyróżniają się na tle otaczających je brunatnych, praktycznie pozbawionych roślinności terenów. Podobno nikt nie wie, ile dokładnie drzew się tam znajduje, ale z pewnością jest ich więcej niż tysiąc.

  • Dolina Tysiąca Palm w wiosca Haría
  • Na Lanzarote
  • Jameos del Aqua na Lanzarote
  • Jameos del Aqua na Lanzarote
  • Jameos del Aqua na Lanzarote
  • Kościół na Lanzarote

Dalsza trasa naszej wycieczki prowadzi na górę Peñas del Chache (671 m), czyli na najwyższy szczyt Lanzarote. Z punktu widokowego podziwiamy rozległą panoramę oraz widok na wulkan La Corona. To właśnie jego wybuch przyczynił się do powstania oglądanej nie tak dawno jaskini.
Na szczycie znajduje się restauracja, w której decydujemy się spróbować rumu na miodzie, jednakże w innej wersji niż ten testowany dwa dni temu podczas zwiedzania Fuerteventury. Rum pokrywa bita śmietaną posypana szczyptą cynamonu. Sprzedawca podaje nam kanaryjski przysmak w niewielkim kieliszku wraz ze słomką. Zgodnie z zaleceniami najpierw należy skosztować przez słomkę samego trunku, a potem wymieszać całość, aby alkohol połączył się z pozostałymi składnikami. Zgodnie dochodzimy do wniosku, że rum podany z bitą śmietaną i cynamonem smakuje inaczej - dużo lepiej.

  • Peñas del Chache

Po krótkim postoju na obiad wyruszamy w kierunku największej atrakcji na wyspie - Parku Narodowego Timanfaya (hiszp. Parque Nacional de Timanfaya) zwanego również Górami Ognia (Montanas del Fuego). Park zajmujący ponad 50 km2 swój obecny wygląd zawdzięcza potężnej erupcji mającej miejsce w latach 1730-1736. W tym okresie codziennie przez 6 lat z kraterów znajdujących się na tym obszarze wydobywała się lawa. Na szczęście nikt nie zginął, gdyż wszyscy na czas zostali ewakuowani. Do kolejnej erupcji, ale o mniejszej sile doszło jeszcze w 1824.

Przed bramą wjazdową do Parku stoi postać diabełka z widłami - symbolu tego miejsca, oczywiście autorstwa Manrique. Zapowiada to iście diabelskie atrakcje. Zatrzymujemy się w centralnym punkcie - na tzw. Wysepce Hilarego, a następnie idziemy do miejsca, w którym gromadzą się turyści chcący wziąć udział w pokazach geotermalnych. Pracownik Parku udowadnia zgromadzonym osobom, że pod powierzchnią ziemi znajduje się gorąca lawa. Mężczyzna wygrzebuje łopatą gorący żwir i kładzie go na dłoniach odrobinę przestraszonych turystów. Nikt nie jest w stanie utrzymać gorących kamieni dłużej niż kilka sekund. Następnie ten sam człowiek wkłada słomę w jedną z dziur w ziemi. Słoma nagrzewa się i już po chwili ze szczeliny wydobywa się ogień i unoszą się kłęby dymu. W ramach ostatniego pokazu mężczyzna wlewa z wiadra wodę do otworu wykopanego w ziemi. Woda gwałtownie paruje i strzela w górę niczym prawdziwy gejzer. Te pokazy to dowód na to, że pod powierzchnią Lanzarote jest naprawdę piekielnie gorąco.
Na Wysepce Hilarego znajduje się również jedyna w swoim rodzaju restauracja o nazwie "El Diablo", której kuchnia wykorzystuje wulkaniczne ciepło bijące spod ziemi i z takiego oryginalnego grilla serwuje dania gościom parku.

Głównym jednakże punktem programu każdego turysty odwiedzającego Park Timanfaya jest przejazd pomiędzy Górami Ognia, który możliwy jest wyłącznie autokarem. Na terenie parku nie wolno zatrzymywać się i wychodzić z pojazdu nawet na zrobienie kilku zdjęć. W trakcie objazdu z głośników naszego autokaru sączy się patetyczna muzyka, a my podziwiamy piekielne krajobrazy. Nasz autobus powolutku pokonuje wszystkie wzniesienia i ostre zakręty. Mimo że klimatyzacja działa odpowiednio to momentami robi się naprawdę gorąco, gdy kierowca w skupieniu porusza się po co większych wzniesieniach i bardziej wąskich serpentynach znajdujących się tuż nad stromymi przepaściami.

Wizytę na Lanzarote kończymy krótkim postojem w punkcie widokowym Los Hervidores. Urwiste wybrzeże i ogromne fale uderzające z impetem o skały wyglądają całkiem efektownie, ale miejsce jest niestety oblegane przez turystów. Nie ma się czemu dziwić, w końcu to Kanary. Lanzarote być może posiada bardziej różnorodny krajobraz, ale Fuerteventura wydaje się jednak mniej zatłoczona.

  • Park Timanfaya
  • Pokaz w parku Timanfaya
  • Pokaz w parku Timanfaya
  • Góry ogniste w Parku Timanfaya
  • Góry ogniste w Parku Timanfaya
  • Skały w punkcie widokowym Los Hervidores
  • Punkt widokowy Los Hervidores

Na koniec naszego pobytu na Fuerteventurze odwiedzamy pobliskie Morro Jable - miasteczko znajdujące się na półwyspie Jandía na końcu około 20-kilometrowej plaży ciągnącej się z Costa Calma. Chwilę czasu zajmuje nam wydedukowanie, który przystanek w Costa Calma jest tym, na którym należy się spodziewać autobusu linii 5 jadącego do Morro Jable. Rozeznanie się w komunikacji miejskiej wbrew pozorom nie jest tutaj trywialne, gdyż przystanki nie są zbyt dobrze oznaczone tzn. je same można znaleźć bez trudu, ale nie zawsze wiadomo jaki dokładnie autobus na danym przystanku się zatrzyma, a rozkład należy do rzadkości. Na autobus trafiamy więc trochę przypadkiem, upewniając się jeszcze u kierowcy, że podążać będzie w interesującym nas kierunku. Podróż trwa 35 minut, choć w głównej mierze jest to spowodowane krążeniem po Costa Calma i zatrzymywaniem się przy kolejnych hotelach w celu dokoptowania większej ilości turystów, którzy stanowią niestety większość pasażerów, a łączy wspólny cel - Morro Jable.
Po dotarciu na miejsce wysiadamy przy głównej ulicy ciągnącej się wzdłuż piaszczystej plaży, naprzeciwko której znajduje się część typowo turystyczna z wieloma hotelami i sklepami z pamiątkami. W miejscu, gdzie plaża się kończy, a z brzegu wyrastają ciemne klify zaczyna się starsza część miasta, w której znajdują się już w większości zwykłe domy mieszkalne oraz typowe sklepy i punkty usługowe.

Spacer po miasteczku rozpoczynamy od dotarcia pod znajdującą się przy plaży ogromną latarnię morską - najwyższą i jednocześnie najstarszą na wyspie. Teren między główną ulicą, a faktyczną plażą jest częściowo ogrodzony z uwagi na zwierzęta, które ten obszar zamieszkują (głównie popularne pręgowce berberyjskie i ptaki). Stojąc pod wspomnianą latarnią morską wystarczy chwilę się rozejrzeć, aby dostrzec biegające wszędzie bardzo szybko gryzonie. Przed wyruszeniem w dalszą drogę przeznaczamy więc chwilę czasu na obserwację ich różnorodnych zachowań - od wspólnej zabawy, odpoczynku, poszukiwania pożywienia, chowania znalezionego pokarmu, aż po zaloty i czynności związane z dzielną pracą nad małymi pręgowiątkami. Pręgowce berberyjskie są naprawdę urocze.

Po nacieszeniu się obserwacją życia zwierzaków wyruszamy deptakiem wzdłuż wybrzeża z zamiarem dotarcia do faktycznego centrum Morro Jable. W nieturystycznej części miasteczka spacerujemy wąskimi uliczkami wczuwając się w miejscowy klimat. Dochodzimy do wniosku, że to chyba najmniej skomercjalizowane miejsce na wyspie, w jakim do tej pory mieliśmy okazję przebywać. Budynki są trochę obskurne, ulice trochę zaniedbane, na balkonach suszy się pranie, po wąskich uliczkach przechadzają się zwykli mieszkańcy... Czuję ulgę! Jednak prawdziwe życie tutaj istnieje! Mijamy nawet sklep z tak mało turystycznymi rzeczami jak miski do prania, szczotki do zamiatania i inne kompletnie bezużyteczne typowemu turyście rzeczy.

Morro Jable jest uznawane za najładniejszą miejscowość na wyspie. Zgadzam się, z tym poglądem, chociaż pewnie nie każdy zgodziłby się z moim uzasadnieniem. Każdy szuka czegoś innego. Ja znalazłam w Morro Jable kawałek tej bardziej naturalnej Fuerteventury, którą najmilej będę wspominać.

  • Pręgowiec berberyjski w Morro Jable
  • Pręgowiec berberyjski
  • Pręgowce berberyjskie
  • Morro Jable
  • Morro Jable
  • Latarnia w Morro Jable
  • Panorama Morro Jable
  • Latarnia w Morro Jable

Na pierwszy rzut oka, jeszcze z okien samolotu Fuerteventura wydała mi się monotonna, płaska, jałowa. Jednakowe brązowe pagórki, szaro-bure kolory i brak zieleni sprawiają, że człowiek zaczyna powątpiewać w cel dotarcia tutaj. Wyspa jednakże zyskuje przy bliższym poznaniu.

W ciągu tych zaledwie kilku dni Fuerteventura odkryła przed nami wiele nowych widoków i smaków. Nie sposób zapomnieć koziego sera, rumu na miodzie z bitą śmietaną i cynamonem, lodów o smaku gofio albo słodkiej kawy leche leche. Poza lokalnymi smakołykami niebywałą zaletą tej lokalizacji była dla mnie możliwość delektowania się pustką, wszechobecną przestrzenią i ciszą.

Przy zaludnieniu 50 osób na kilometr kwadratowy Fuerteventura to najmniej zaludniona z wysp kanaryjskich. W wielu miejscach spotkać można tylko pręgowce i ptaki (względnie naturystów), a usłyszeć można jedynie wiatr i szum oceanu. Prawdopodobieństwo spotkania człowieka jest tak samo duże jak natknięcie się na kozę. Fuerteventura to wbrew pozorom dobre miejsce na krótką ucieczkę od ludzi, a klimat wyspy sprawia, że jest to możliwe o każdej porze roku.  

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. neiven
    neiven (29.11.2012 9:46) +2
    Bardzo dziękuję za tak miłe komentarze! :)
    Mnie też początkowo wcale nie ciągnęło szczególnie na Wyspy Kanaryjskie, ale podobnie jak Baleary (zapraszam do relacji z Minorki) okazały się one ciekawym miejscem na zimowy wypad w cieplejsze rejony Europy.
  2. pan_hons
    pan_hons (27.11.2012 14:05) +1
    Marto, bardzo mile spędziłem czas w Twojej podróży:) Choć wyspa ta nie jest moją destynacją, i jakoś mnie tam nie ciągnie, to z chęcią obejrzałem Twoje piękne zdjęcia i przeczytałem świetnie napisany i bardzo ciekawy tekst:) Widać, że wyspa ma wiele smaczków, które wychodzą na jaw po bliższym poznaniu i są one dosyć smakowite (i nie mówię tu tylko i wyłącznie o kawie, winie i rumie:) Bardzo fajnie opisujesz zarówno wyspę i jej atrakcje jak i Twoją podróż:) Szkoda tylko, że zdjęć nie ma więcej... Mimo tego duży plus dla Ciebie! Pozdrawiam serdecznie!
  3. marger22
    marger22 (23.11.2012 10:16) +2
    Ta Twoja podróż na Fuerteventurę jest dla mnie szczególna bo był to mój pierwszy kontakt z Kolumberem. Pół roku temu przed wyjazdem na Fuertę szukałem zdjęć i informacji i znalazłem właśnie Twoją relację. Zobaczyłem rewelacyjne zdjęcia, ciekawy opis. Przekonało mnie to co do trafności wyboru miejsca na urlop. W rzeczywistości Fuerteventura, jak i Lanzarote bardzo mi się podobały. Teraz jestem 'pełnoprawnym' kolumberowiczem (pół roku temu nie byłem zarejestrowany) więc mogę podziękować Ci za tę podróż i dać plusy. Twoje zdjęcia są super. Gratuluję. Jeżeli miałabyś ochotę na obejrzenie mojej relacji z Fuerty to serdecznie zapraszam, jest już na Kolumberze. Pozdrawiam
  4. babalena
    babalena (04.09.2011 22:25) +2
    Lanzarote-jest to jedna z wysp archipelagu kanaryjskiego, jest to prawdziwa przygoda i uczta dla oczu.Mówi się że wyspy są owocem miłości ognia i wody, i dlatego warto tam polecieć.
  5. voyager747
    voyager747 (20.01.2011 13:15) +1
    dobrze, że jest wybór :)
  6. neiven
    neiven (20.01.2011 11:49) +2
    Rozumiem, ja też preferuję bardziej zielone i górzyste krajobrazy :)
    Mimo wszystko Fuerte polecam jako ciekawą odmianę zwłaszcza, jeśli ktoś lubi spacery po pięknych plażach (których np. na Maderze czy Teneryfie brakuje). Pewnie faktycznie na Fuerte nie ma aż tylu miejsc do eksploracji co na Teneryfie czy Gran Canarii, ale mam wrażenie, że przez to jest tam też (póki co) spokojniej i mniej tłoczno.
    Ale to już kwestia tego, co komu najbardziej odpowiada :)
  7. voyager747
    voyager747 (20.01.2011 10:32) +2
    No właśnie tak mi się wydaje, że nic ciekawego nie ma na tej wsypie :) Zdjęcia ładne, tak jak pisałem, ale biorąc pod uwagę odległość od nas, to wybrałbym Maderę, Teneryfę, potem chyba nawet Gran Canarię.
    Za mało zieleni, za dużo pustyni :)
  8. neiven
    neiven (20.01.2011 10:28) +2
    Dzięki :)
    Na Fuerte jest wiele bardzo fotogenicznych miejsc, dosyć łatwo tam o fajne zdjęcia ;)

    voyager, a to dlaczego? czy moja relacja ani trochę Cię nie zachęciła? ;)
    Ogólnie rozumiem, również preferuję zgoła inne klimaty. Dużo bardziej od Kanarów podoba mi się na przykład Madera - podobnie jak Ty planuję tam jeszcze kiedyś wrócić (prędzej niż na Kanary, chociaż La Gomera albo El Hierro chętnie...).
  9. voyager747
    voyager747 (19.01.2011 19:39) +1
    A ja muszę przyznać, że chociaż zdjęcia ładne, to raczej nie poleciałbym na tę wyspę :)
  10. s.wawelski
    s.wawelski (19.01.2011 19:37) +2
    Piękne zdjęcia robisz, cieszę się, że tu trafiłem :-)
  11. przedpole
    przedpole (07.01.2011 11:03) +2
    Ciekawa wyprawa.Zachęca do jej powtórzenia.Pozdrawiam
  12. pt.janicki
    pt.janicki (07.01.2011 10:49) +2
    ...hm, może całą Saharę dałoby się na oceanie umieścić?
  13. neiven
    neiven (07.01.2011 10:45) +1
    Wojtku,
    Dzięki! Jestem ciekawa Twoich wrażeń, będę czekała na relację :) Udanego urlopu!
  14. vojtom
    vojtom (06.01.2011 23:53) +2
    Bardzo interesujący i obszerny opis. Mało (dobrze czy źle?) bardzo dobrych zdjęć. Czytałem z tym większą uwagą, że za trzy tygodnie tam polecę. Choć nastawiam się bardziej na trekking, to wykorzystam Twoje informacje. Sam jestem ciekaw, czy moje wrażenia będą równie pozytywne jak Twoje.
  15. sagnes80
    sagnes80 (01.01.2011 17:17) +1
    bardzo ciekawa, wciągająca relacja i absolutnie wspaniałe zdjęcia!!!! świetne:)
  16. wojtass83
    wojtass83 (23.12.2010 14:08) +2
    Piękne miejsca super fotki.Pozdrawiam
  17. neiven
    neiven (20.12.2010 22:03) +1
    Dzięki! :)
  18. kornomaniac11
    kornomaniac11 (20.12.2010 21:58) +2
    ciekawe fotki z artystycznymi smaczkami, sporo interesujących miejsc i wciągająca relacja z pobytu. Też bardzo miło wspominam pobyt na Fuercie. Pozdrawiam
  19. bartek_sleczka
    bartek_sleczka (20.12.2010 19:17) +3
    bARdzo ładnie pokazana Fuerta. Duuuży plus za opis, który mocno zachęcił mnie do wyjazdu w tamte strony. Dodatkowy plus za interesujące eksperymenty z 'rybim okiem' :)
    Pzdr/bARtek
  20. voyager747
    voyager747 (20.12.2010 19:16) +2
    zdjęcia bardzo ładne
  21. iwonka55h
    iwonka55h (20.12.2010 11:07) +3
    Ciekawa wycieczka, lubię pustkowia i przestrzenie, więc pewnie by mi się tam podobało. Bardzo ładnie opisany wyjazd.