Do Toskanii jechaliśmy nie wiedząc czego mamy się spodziewać. Oczywiście przed wyjazdem obejrzeliśmy setki zdjęć w internecie, przekartkowaliśmy pokaźny stosik przewodników i w ogóle staraliśmy się jako tako przygotować. To nie był nasz pierwszy wyjazd do Włoch, a swoisty “klimacik” wielkiego buta opętał nas już dawno, ale w Toskanii byliśmy wcześniej tylko przejazdem w drodze na Rzym i niewiele widzieliśmy.
Przewodniki i strony internetowe nie zawsze oddają nastrój i urodę (tudzież brzydotę) opisywanych miejsc, a zdjęciom też nie warto ufać na 100% (wie o tym każdy, kto się zetknął w Photoshopem). Jechaliśmy więc przygotowani na niespodzianki.
We Florencji zjechaliśmy z autostrady Bolonia-Rzym na drogę ekspresową Florencja-Siena, by po kilku kilometrach skręcić na starożytną Via Cassia, w kierunku Tavernelle Val di Pesa. Chcieliśmy dotrzeć to Barberino Val d’Elsa, na camping Semifonte, który znaleźliśmy na włoskich stronach internetowych, a jego opis jako małego i rodzinnego campingu bardzo przypadł nam do gustu.
Od razu przekonaliśmy się, że w Toskani proste są tylko drogi główne, to znaczy autostrady. Cała reszta wije się i kręci jak heretyk na mękach. Po części to efekt całkiem stromych pagórków, ale częściowo wynika pewnie z konieczności omijania winnic i oliwnych gajów.
Krajobraz natychmiast rozłożył nas na łopatki. Wspomniane pagórki, częściowo zalesione, na szczycie niemal każdego jakieś zabudowania w kolorze żółtawo-piaskowym, zieleń wszechobecnych winnic, przeplatana z patynowym srebrem oliwek złapały nas za serca i już nie puściły.
Pobłądziliśmy chwilę w Tavernelle, sennym miasteczku z kilkoma rondami, by kilka minut później zatrzymać się na wzgórzu Bustecca, przed bramą campingu Semifonte. Było miejsce, więc rozbiliśmy nasz namiot w wyznaczonym kwadracie na zboczu wzgórza. Przy okazji paśliśmy oczy niezwykłymi, wspaniałymi widokami.
Semifonte było średniowiecznym miastem, które w XI wieku rozwijało się bardzo szybko na wzgórzu niedaleko dzisiejszej wioski Petrognano. Wybudowano w nim obronny zamek, a jego mieszkańcy obrośli w piórka. W końcu rzucili wyzwanie wielkiej Florencji i to był błąd. W 1202 roku Florentczycy zrównali Semifonte z ziemią tak skutecznie, że została po nim tylko nazwa i kaplica.
Nie wiem, dlaczego “nasz” camping nazywa się Semifonte. Jest przecież położony na zupełnie innym wzgórzu, po drugiej stronie Via Cassia. Może jego właściciele uważają się za potomków semifontyńskich mieszczan? A może mają winnicę w miejscu dawnego ratusza? Nie pytaliśmy. Fakt, w sklepiku na campingu można było kupić pyszne wino stołowe z domowej winnicy w “zawrotnej” cenie 3 euro za butelkę.
Na marginesie: zniszczenie Semifonte nie było w dawnej Toskani zdarzeniem nadzwyczajnym. Średniowiecze to czas nieustannej, krwawej rywalizacji pomiędzy dwoma republikami miejskimi, Florencją i Sieną. A Barberino (kiedyś także Semifonte) leży prawie dokładnie w połowie drogi pomiędzy tymi miastami. Tłukli się więc Toskańczycy nagminnie, a kiedy sie nie tłukli, to handlowali i zbijali fortuny. No i pili wino.
Z campingu Semifonte do Barberino Val d’Elsa jest niedaleko. Wystarczy zejść ze wzgórza Bustecca, przedreptać przez wysypany białym żwirkiem skwer z piniami, parkiem zabaw dla dzieci i tanią pizzerią, minąć mały bar, gdzie Lokales zazwyczaj piją i grają w karty, a wkońcu przejść na drugą stronę ulicy. Jeszcze 50 metrów pod górkę i już zatrzymujemy się przed bramą do Barberino.
Miasteczko wzięło nazwę od poety i filozofa - Francesco da Barberino, który żył na przełomie XIII i XIV wieku. Pierwsze wzmianki o wsi pochodzą z drugiej połowy X wieku (nie mam pojęcia, jak sie wtedy nazywała), jednak rozkwit i wzrost znaczenia Barberino nastąpił po wspomnianym zniszczeniu Semifonte. Krótko mówiąc: Barberino jest miejscowością bardzo starą i na taką wygląda.
Miasteczko dzieli się na część starą i nową, która też nie jest najmłodsza. Stara część ma kształt agrafki i jest zbudowana z kamienia w kolorze piaskowo-żółto-brązowym. Otaczają ją mury obronne, ale nie takie typowe z barbakanami i blankami. Przez wieki na tych murach budowano, doklejano do nich domy, przekopywano, więc teraz, choć kształt miasteczka jest bardzo wyraźnie nakreślony, to obwarowania “obrosły” innymi budynkami.
Do Barberino prowadzą dwie bramy, Florencka od północy i Sieneńska od poludnia. Wewnątrz murów warto zwrócić uwagę na Ospedale dei Pellegrini, budynek z 1365 roku, stojący tuż za Bramą Florencką. Poza tym uwagę zwraca fasada Palacco dei Pretori, czyli ratusza, z wmurowanymi herbami szlachty florenckiej. Ładny jest neogotycki kościół, postawiony na początku XX wieku na miejscu starej świątyni, z zabalsamowanym ciałem jakiegoś błogoslawionego (imię nie do zapamiętania) z XII wieku.
Najwspanialsza jest jednak w Barberino senna atmosfera typowa dla malego, toskańskiego miasteczka, z wąskimi uliczkami, zaułkami, kamiennymi murami i niesamowitym widokiem na wzgórza Chianti. W tych zaułkach natrafić można na leniwego kocura, wygrzewającego się na słońcu, na mały sklep spożywczy i dwie restauracje.
Przypadkiem trafiliśmy na lokalne święto, roboczo nazwane przez nas odpustem. Poszliśmy po południu w niedzielę do miasta, gdzie odbywał się koncert orkiestry jazzowej i festiwal lokalnych produktów. Zjedliśmy pizzowe ciasto, kupiliśmy kilka butelek wina i z przyjemnością obserwowaliśmy tłum Lokales, ktorzy się serdecznie pozdrawiali, siadali przy stolikach poustawianych wprost na uliczkach i robili to, co Włosi robią najchętniej: gadali, plotkowali, dyskutowali, pokrzykiwali i bawili sie doskonale.
Ciekawostka: w Barberino są dwa boiska do piłki nożnej, małe i duże. Oba ze sztucznym oświetleniem, na obydwu wieczorami odbywają się mecze, zazwyczaj na mniejszym, wytyczonym polu, drużyny 5 zawodników + bramkarz, profesjonalne stroje, sędziowie i cała otoczka. Kilkudziesięcio osobowa widownia bawi się doskonale. I jak tu się dziwić, że Włosi sa dobrzy w futbolu?
Otoczenie Barberino to krajobraz bajkowy. Wzgórze na ktorym leży miasteczko jest działem wodnym rzek Elsa i Pesa, oddziela też dwie doliny, ktore rywalizują między sobą, która ladniejsza. Winnice, gaje oliwne, kilka pól przenicy i słoneczników. Gdzie niegdzie samotne cyprysy i kępy drzew. Nieco dalej las. Na każdym pagórku kościółek, kamienna wioska, albo jakieś inne zabudowania. Na najbliższym wzniesieniu leży Tignano, zamko-wioska, czyli kilka ufortyfikowanych zabudowań. Z Tignano jest piękny widok na Barberino, a przy dobrej pogodzie (czyli prawie zawsze) widac w oddali wysokie wieże San Gimignano.
Miejscowi mówią, że Barberino to serce Toskanii. Trudno sie z tym nie zgodzić. Warto przespacerować się jakąś boczną drogą pomiedzy winnice. Trzeba tylko uważać, żeby jakiemuś Lokales nie wejśc do ogródka lub do kurnika. Chowają oni bowiem swoje grządki i domowy żywy pokarm (króliki na przyklad) pomiędzy oliwkami i latoroślami. Ciekawostka - tam, gdzie przeorano grunt pomiędzy drzewkami widać, jaka kamienista jest tutaj gleba. Więcej kamieni, niż ziemi.
Z fauny miejscowej najpopularniesze są małe jaszczurki. Wygrzewają się w słońcu i znikają błyskawicznie, gdy ktoś się zbliża. Poza jaszczurkami mamy zające i dziki. Dziki są w lasach, a zające wszędzie. Możemy też spotkać króliki, ale głównie na talerzu.
A propos talerzy: W Barberino są 4 restauracje-pizzerie, jedna trattoria i jeden bar. Wszystkie są raczej “zewnętrzne”, to znaczy jada się na zewnątrz, przy stolikach pod parasolami. Jedna pizzeria (najlepsza pizza na świecie, wiem co mówię) i trattoria znajdują sie na murach, przy wejściu do kościoła, z niesamowitym widokiem na Chianti. Inna, tańsza, ma swe stoliki na wspomnianym już skwerze z piniami. Każdego wieczora jest pełna Lokales a to znak, że dają tam dobrze zjeść. Ostatnia restauracja znajduje się 100 m od wjazdu na camping Semifonte, na wzgórzu Bustecca.
W starej części miasta jest mały sklep spożywczy (”Chleb i makarony”, ale asortyment dużo szerszy) i co najmniej jedna winiarnia (chyba są dwie, ale do tej drugiej nie wleźliśmy). W nowej części jest niewielki supermarket, apteka, sklep przemysłowy. Jest też stacja benzynowa.
Barberino to niesamowite miejsce. Na pożegnanie dostaliśmy od właścicieli campingu butelkę czerwonego wina. Wysuszyliśmy ją jeszcze tego samego dnia planując, kiedy do Barberino wrócimy. Jakoś nie przyszło nam nawet do głowy, że mielibyśmy tam nie wrócić.