Podróż Lwów - tuż za miedzą
Lwów postanowiliśmy odwiedzić ponownie po 10 latach. Poprzednio był to wyjazd turystyczno-naukowy, związany z pisaną przeze mnie pracą magisterską. Tym razem chciałem organoleptycznie stwierdzić jakie zmiany zaszły w tym mieście przez ten okres, a przy okazji zorganizować potomkowi lekcję historii.
Plan zakładał dojazd do granicy samochodem, a następnie skorzystanie z komunikacji lokalnej. Wcześniej zarezerwowałem pokój w hostelu Sun - jak okazało się na miejscu, wybór był bardzo trafny.
No nic, jedziemy...
Około godziny 9 dojeżdżamy do Sandomierza i żołądki podpowiadają nam, że dalsza jazda bez śniadania niechybnie doprowadzi do pogorszenia nastrojów. Parkujemy więc przy samej starówce i łączymy przyjemne z przyjemnym, czyli jedzonko i krótki spacer po rynku.
Przy pysznej jajecznicy w restauracji (bodajże "Retro") dyskutujemy z panią kelnerką o serialu "Ojciec Mateusz", którego akcja toczy się właśnie w Sandomierzu.
Granicę przekraczamy w Medyce. Omijając kolejkę wjeżdżamy na parking przy samym przejściu i porzucamy bolid na niemal cztery dni. Stawka niewygórowana - 6 PLN za dobę.
Z plecakami na grzbiecie zasuwamy do odprawy. Polska - błyskawicznie, zero pytań i zbędnych formalności. Ukraińska - już dała nam odczuć, że tu jednak jest nieco inaczej. Najpierw kolejka, której w zasadzie mogłoby nie być. Raptem kilkanaście osób, głównie starsze panie wracające z zakupów w RP. Tyle, że zamiast stanąć spokojnie w kolejce, wszyscy pchają się do celników, jakby chcąc wymusić na nich szybszą pracę. Mam jednak wrażenie, że spokojnie oczekując na swoją kolej, granicę przekroczyliby szybciej i w bardziej przyjaznej atmosferze.
Sam celnik trafił się nam skrupulatny. Najpierw skrupulatnie sprawdzał paszporty i karty wjazdowe (takie kwity, które trzeba wypełnić Bóg wie po co), potem dopytywał się po co jedziemy i gdzie się zatrzymamy. Czy mamy rezerwację? Czy czasem nie planujemy wywozu papierosów tudzież dzieł sztuki (zwłaszcza nasz siedmiolatek musiał sprawiać wrażenie przemytnika :) )? No ale cóż, takaja robota...
W sumie po ok. pół godzinie jesteśmy na Ukrainie. Jeszcze 200-300 metrów i wsiadamy do autobusu. Jako, że bezpośredni do Lwowa właśnie nam uciekł, wskakujemy do pojazdu jadącego do Mościsk. Cena biletu: 3 hrywnie (ok. 1 PLN)
"Niech inni se jadą gdzie mogą gdzie chcą,
do Wiednia, Paryża, Londynu.
A ja się ze Lwowa nie ruszę za próg
ta mamciu ta skarz mnie Bóg
Bo gdzie jeszcze ludziom
Tak dobrze jak tu?
Tylko we Lwowie!
Gdzie śpiewem cię tulą
l budzą ze snu?
Tylko we Lwowie!
l bogacz, i dziad
Tu są za pan brat
l każdy ma uśmiech na twarzy..
A panny to ma
Słodziutkie ten gród,
Jak sok, czekolada i miód...
l gdybym się kiedyś
Urodzić miał znów,
To tylko we Lwowie!
Bo szkoda gadania,
Bo co chcesz, to mów
Nie ma jak Lwów!
Możliwe że więcej ładniejszych jest miast
lecz Lwów jest jedyny na świecie
i z niego wyjechać ta gdziesz ja bym mógł
ta mamciu ta skarz mnie Bóg"
Chodząc po ulicach miasta, ta piosenka sama ciśnie się na usta. Jak dla mnie, klimat Lwowa jest absolutnie wyjątkowy. Ma w sobie coś z Krakowa, a jednocześnie z prowincjonalnego miasta. Ten klimat drzemie w budynkach, w coraz większej liczbie odnawianych, ludziach, a nawet lokalnej kuchni. Wystarczy skręcić w małą uliczkę, np. Lesi Ukrainki, i ma się wrażenie, że cofnęliśmy się w czasie o co najmniej kilkadziesiąt la. Wystarczy wejść w bramę, na podwórko-studnię, gdzie na drewnianych galeryjkach bawią się dzieci, na sznurach suszy się pranie... Oczywiście, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dla nas jest to swego rodzaju atrakcja turystyczna, coś czego u nas nie spotyka się od wielu wielu lat. Punkt widzenia lwowian natomiast jest taki, że mieszkają w bardzo skromnych warunkach, chcą zmian na lepsze pod każdym względem...
We Lwowie spędziliśmy trzy i pół dnia, tuż przed Wielkanocą. Spędziliśmy czas na całodziennych intensywnych spacerach, zaglądając gdzie się da, mając jednak i tak poczucie, że zaledwie "liznęliśmy" miasta.
Niektóre miejsca wymagają kilku słów komentarza, jako że zrobiły na nas spore wrażenie, niekoniecznie pozytywne.
Zjawiskiem samym w sobie jest na pewno ruch uliczny i komunikacja miejska. To na pozór bardzo chaotyczny system, organizm żyjący własnym życiem, za nic mający przepisy i rozkłady jazdy. Jednak kiedy "wskoczymy" w ten nurt, okazuje się, że sprawnie i tanio można dotrzeć w każdy zakątek miasta, kierowcy są bardzo pomocni, zatrzymując się we wskazanych miejscach. Ciekawostką, którą zaobserwowaliśmy, a która jest nie do pomyślenie u nas są "wędrujące pieniążki", jak to określił nasz syn. Chodzi mianowicie o opłacie za bilet (zwykle 1 hrywnia, czyli ok. 30 groszy (!!!) ), którą pasażerowie podają sobie wzajemnie unikając przeciskania się do kierowcy/motorniczego. Po chwili tą samą drogą podąża bilet. Wzajemne zaufanie robi wrażenie.
Cmentarz Łyczakowski to chyba jedno z najbliższych sercom Polaków miejsc. Jest niezwykłym świadectwem przeszłości miasta, czasów gdy miasto należało do Rzeczypospolitej, gdy było swoistym tyglem narodowości i kultur. Na cmentarzu znajdziemy groby z napisami w języku polskim, ukraińskim, rosyjskim, niemieckim, a nawet rumuńskim.
Tu pochowani są znani Polacy, m.in. Gabriela Zapolska, Maria Konopnicka, Władysław Bełza ("Kto ty jesteś? Polak mały!"), Julian Ordon (z mickiewiczowskiej Reduty)... Tu wreszcie spoczywają często bezimienni żołnierze, lwowskie orlęta. Cmentarz Orląt ma historię stosunkowo krótką, jednak bardzo burzliwą. Zdewastowany i zamieniony w wysypisko w czasach radzieckich, dopiero w ostatnich latach odzyskał swój przedwojenny blask. Rzędy białych, prostych krzyży skłaniają do refleksji i zadumy.
Orlęta leżą tuż obok swoich ówczesnych sąsiadów, z którymi los kazał im walczyć. Po sąsiedzku wykańczany jest cmentarz ukraińskich bojowników o niepodległość. Tu znajdują się groby żołnierzy UPA, działaczy OUN, osób represjonowanych przez aparat stalinowski.
Na Zamarstynów wybraliśmy się, żeby zobaczyć jak wygląda dzielnica, o której pisała Zapolska w "Moralności Pani Dulskiej". I nie zawiedliśmy się - rejon oddzielony od Starówki torami kolejowymi był podróżą w czasie. Nie remontowane od lat budynki, zaparkowane przy nich zabytki motoryzacji, ludzie niespiesznie podążający w swoich sprawach...
Jednym z najciekawszych obiektów Zamarstynowa jest dawna fabryka wódek i likierów Baczewskiego, założona w 1782 roku. Niestety nie udało się wejść na jej teren :(
Termin "Starówka" w przypadku Lwowa traktuję umownie, jako że znaczna część miasta podpadałaby pod Stare Miasto. Tutaj chodzi mi o ścisłe centrum miasta, Prospekt Swobody i najbliższą okolicę.
Ten rejon miasta został w znacznej mierze bardzo ładnie odświeżony, kolejne budynki są w trakcie renowacji. Ulega się jednak wrażeniu, że to taki face-lifting, który ma na celu zrobić wrażenie na oglądających (i to się udaje!), ale przykrywa tylko to co wstydliwe - obskurne podwórka, nierówne ulice, zaniedbane budynki stojące w "drugim rzędzie".
Godziny i dni całe można spędzić na wędrówkach po uliczkach centrum, przysiadając na ławeczkach na Prospekcie Swobody (wiecie, że tędy płynęła kiedyś rzeczka? Jako, że uległa znacznemu zanieczyszczeniu i po prostu zaczęła śmierdzieć, obecnie płynie pod powierzchnią, w kanale), zaglądając do licznych kościołów, podziwiając kunszt ówczesnych architektów zdobiących kamienice mieszczańskie.
Obowiązkowo odwiedzić należy kościół ormiański, który zamknięty zaraz po wojnie, aż do początku naszego wieku służył za magazyn. Dopiero tuż przed wizytą Jana Pawła II, który bardzo chciał odwiedzić świątynię, został doprowadzony do należytego stanu. Składając ofiarę na rzecz kościoła, można liczyć na oprowadzenie przez duchownego, Ormianina, który bardzo ciekawie opowiada o historii tego miejsca. Dodatkowo zostaliśmy wpuszczeni na kościelny dziedziniec, który zwykle jest zamknięty i oglądać go można zza ogrodzenia.
Warto wejść na wieżę ratuszową, skąd podziwiać można widok na miasto, z kamienicami Rynku na pierwszym planie. 400 schodków, 10 hrywien, panorama - bezcenna.
Jeszcze szerszy widok rozciąga się z Góry Zamkowej. Z zamku królewskiego został niestety zaledwie fragment ściany, więc trzeba mocno uruchomić wyobraźnię, żeby zbudować sobie w głowie widok budowli górującej niegdyś nad miastem.
Część miasta na wschód od Prospektu Swobody jest bardzo często pomijana przez odwiedzających miasto, zwłaszcza tych, którzy są ograniczeni czasowo. A to błąd!
Poza samym uniwersytetem im. Iwana Franki i przylegającym do niego parkiem, wartym zobaczenia jest między innymi kościół pw. Św. Elżbiety, wybitne dzieło architektury neogotyckiej, którego budowę ukończono w roku 1911. Ta świątynia, podobnie do wielu innych w mieście, również doświadczyła smutnego losu, zamieniając się na długie lata w magazyn. Na szczęście obecnie wróciła w ręce katolików.
Bardzo kontrowersyjnym wg mnie obiektem jest lwowska Cytadela, wybudowana przez Austriaków w połowie XIX wieku. Miejsce, które spełniało niegdyś funkcje twierdzy obronnej i więzienia, w czasach powojennych nie miało szczęścia do gospodarzy - władze miejsckie pozwalały na jej stopniową dewastację. Ratunkiem okazało się przejście obiektu kilka lat temu w ręce prywatn. Ceną za odbudowę okazała się kompletna zmiana przeznaczenia cytadeli. W chwili obecnej mieści się tam hotel oraz siedziba jednego z zachodnich koncernów motoryzacyjnych. Mam co do tego bardzo mieszane odczucia...
I na koniec piękny Dworzec Główny z przełomu XIX i XX wieku. Piękny budynek z bardzo przestronnymi wnętrzami, niestety jego otoczenie bardzo przypomina okolice warszawskiego dworca Stadion - kramy, budy, chaos na przystankach autobusowych.
A może to tak ma właśnie być? Może to dla tego "klimatu" jeździmy chętnie do Lwowa? Może uporządkowany i wypielęgnowany teren nie miałby już takiego uroku. Sam nie wiem... Wiem natomiast, że już po raz drugi doświadczyłem kolorytu tego miasta, które zostaje w pamięci na bardzo długo. I wiem też, że do Lwowa jeszcze wrócę.
PS. Mimo wszystko, ja Euro 2012 we Lwowie jakoś nie widzę... :)
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Świetna podróż. Fajna relacja i zdjęcia. Najpierw Sandomierz a potem Lwów... Dwie perełki. W pełni zgadzam się z wszystkimi Twoimi reflaksjami na temat Lwowa. Ostatni raz byłem tam chyba też w 2010 roku... Chyba tylko z jednym stwierdzeniem bym polemizował... z tym porównaniem Lwowa z Krakowem. Kraków kocham bezgranicznie ale Lwów ma tę przewagę, że nie ma drugiego tak wielokulturowego i wielowyznaniowego miasta. Dotyczy to oczywiście przeszłości a nie stanu aktualnego. I ten swoisty tygiel zostawił po sobie pamiątki. Piękne świątynie zostawili po sobie i ormianie i katolicy i greko-katolicy... co jedna świątynia to piękniejsza. Na pewno do Lwowa wrócę jeszcze nie raz, gdyby tylko nie ta 'szopka' na granicy... Chociaż to pomału staje się też swoistą atrakcją turystyczną... Oczywiście ja też widząc Lwów nie wierzyłem że Euro się tam odbędzie...
Gratuluję podróży. Pozdrawiam -
Bardzo fajnie i ciekawie zaprezentowane miasto:) Choć Lwów znam, to mimo tego z wielką przyjemnością czytałem i oglądałem Twoje zdjęcia:) Lwow ma zdecydowanie niesamowity klimat i fajnie go uchwyciłeś w swojej podróży, szukając takich mało znanych miejsc i smaczków:) Polecam także moją publikację z dwóch wizyt z 2010 roku:) Powiem ci, że jak także wówczas nie wierzyłem w Euro 2012 w tym mieście, szczególnie patrząc na stan dworca autobusowego i na lotnisko, na masą odrapanych kamienic i fatalne, krzywe rogi w mieście. Ale jak widać oboje nie mieliśmy racji, Euro 2012 im się udało, a i miasto wypiękniało dzięki temu:) Minusem tego jest jednak to, że ceny wszystkiego poszły w górę no i troszkę klimatu się zatraciło w centrum miasta :( Ale dobrze się stało, taka była naturalna kolej rzeczy, wielkie miasto takie jak Lwów w końcu musiało przejść remont i "ucywilizowanie" i tego trzeba było jego mieszkańcom. Chciałbym na przyszły rok pojechać do Lwowa i sprawdzić na własne oczy, jak tam teraz miasto wygląda i co dokładnie się zmieniło, czy na lepsze czy na gorsze. Mam nadzieję, że się uda:) Pozdrawiam!
-
Lwów... Tuż za miedzą - aż za miedzą. Piękne miasto, tak związane z naszą kulturą i historią. Po obejrzeniu Twoich zdjęć przypomniał mi się piękny wiersz Mariana Hemara "Piosenka o marzeniu ostatnim", w którym poeta pisał:
"Z wszystkich marzeń co nienasycenie
W sercu kwitły i przędły się w głowie,
Pozostało to jedno marzenie,
Aby kiedyś umierać we Lwowie.
By się głębią rozwarły tajemną,
Gdy już wszystkie się skończą podróże,
Lwowska ziemia na dole pode mną,
Lwowskie niebo nade mną, na górze..."
Niestety, nawet to marzenie pozostało niespełnione. Zmarł w 1972 roku w Londynie z dala od swego ukochanego Lwowa.
Byłem we Lwowie tylko raz, 20 lat temu. I od 20-lat ciągle wybieram się jeszcze raz. Może Twoja relacja mnie zdopinguje, by w końcu tam trafić. Pozdrawiam.
-
Muszę się tam kiedyś wybrać. Fajny tekst, pomocny przy planowaniu własnej podróży, a takie lubię najbardziej.
-
Sympatyczny tekst i piękne zdjęcia. Troszkę inaczej prezentuje się obecnie Lwów niż wtedy, gdy ja tam byłam. Ale też i trochę już od tego momentu minęło - jakieś 20 lat :)
-
ciekawie, szybko i treściwie. podoba mi się;-)
p.s. a numer z "wędrującymi pieniążkami" znam z meksyku. tyle że tam w drugą strone płynie reszta, bo biletów nie ma wcale;-) -
niech inni se jadą gdzie mogą, gdzie chcą... właśnie ;) dzięki za chwile we lwowie ;)
-
bardzo dziękuję za ciepłe słowa
-
Ciekawa relacja i nastrojowe zdjęcia :-)
-
ciekawie zaprezentowany Lwów:)
Pozdrawiam-)