Podróż Nie ma ciśnienia
Wylatujemy 16 marca. Ciemno, zmino (śnieg!) i do Maroka daleko. Połowa składu nawet nie spała, bo lot o 6 rano, a jak wiadomo, taka godzina nie istnieje w świecie ludzi śpiących. Śródlądowanie w Mediolanie, śniadanie na lotnisku i znów samolot. Fez wita nas wiosną i kolorami. Oraz zapachem oślej kupy. Zatrzymujemy się w hotelu polecanym przez Lonely Planet i trzeba przyznać, że jest całkiem miło, ale niestety pokoje mamy mocno zacienione, więc zimno w nich jak w psiarni, co absolunie nie przeszkadza nam w cieszeniu się jak głupi do sera. Za nocleg w tym hotelu płacimy po 75 Dirhamów od osoby i nocujemy w starej medynie.
Pociąg Fez - Meknes jedzie około godziny. Tu pierwszy szoker - dworzec w Fezie wygląda jak mauzoleum, a pociągi w NICZYM nie przypominają PKP (potem trafimy już na bardziej "swojskie" syfiacze).
W Meknes szukamy transportu do Moulay Idriss i Volubilis. Niestety okazuje się, że nie ma gdzie zostawić bagaż, bo ze względów bezpieczeństwa przechowalnie przyjmuje jedynie na godzinę przed odjazdem autobusu.
Ładujemy się więc z bagażami do 2 wielkich taksówek i w drogę. Wielkie taksówki to grand taxis - stare mercedesy, w których zwykle podróżuje 6 osób + kierowca. My tym razem idziemy w opcję light i ładujemy się po 4 osoby.
W naszej taksówce rozbraja nas system otiwerania okien - jest tylko 1 korbka w aucie, więc kiedy ktoś chce odkręcić okienko, pan kierowca z uśmiechem ją podaje, a po zakończeniu operacji odbiera.
W Volubilis jest ładnie i to faktycznie imponujące ruiny, ale jeśli nie jesteście amatorami tego typu atrakcji, możecie spokojnie zaplanować na nie 30 minut, przeznaczjąc resztę czasu na Moulay Idriss, niewielkie, piękne miasteczko, w którym znajduje się grób Idrisa I, który założył również Fez. Idris jest kimś w rodzaju świętego, więc do miasteczka przybywają pielgrzymki muzułmanów. Podobno odradzano wyprawy do tego miejsca turystom innych wyznań, ale nie odczuwaliśmy żadnej wrogości i żałowaliśmy, że mamy tam tak mało czasu (kierowcy taksówek czekali).
Do Casblanki docieramy późnym wieczorem i pędzimy do schroniska w starej medynie. Niestety jest pełne, więc zostajemy w jakimś hotelu robotnicznym o wdzięcznej i zupełnie nieadekwatnej nazwie La Victoire. Jest to zaiste zwycięstwo nieszczęść. (Żadne z nas nie jest zbyt wybredne, ale tu kumulacja nas przerosła) Pokój nie ma okna, które dla odmiany jest w drzwiach korytarzowego prysznica, gdzie woda jest lodowata. Ignorujemy te niewygody z uśmiechem, a wtedy okazuje się, że drzwi się nie zamykają, więc pan z recepcji wzruszająco przynosi nam drewniane coś, czym mamy zastawić drzwi :)
Stara Medyna zwiedzana nocą to trochę jak film grozy. Ciekawy, ale jednak mało przyjemny. Oczywiście nie dzieje się nic złego, jednakowoż rano z radością przenosimy się w okolice Marche Central do hotelu Mon Reve, który faktycznie jest bajkowy po doświadczeniach ubiegłej nocy :) (Polecam zwiedzającym Casablankę. Przy samym Marche - noc za pokój 2osobowy: 150 Dirhamów. Prysznic i toalety na korytarzu, czyste. Pokoje duże i odnowione. Dla bardziej wymagających może być ciut głośno, bo to jednak ruchliwa okolica.
Marche Central warto zobaczyć w godzinach pracy - można tam dostać mydło, powidło i żółwie na zupę.
Zwiedzamy Wielki Meczet, który wzbudza mieszane reakcje. Ja dołączam do frontu: "wolę jakość nad ilość", choć trzeba przyznać, że ten kolos może robić wrażenie.
Jak prawdziwi naiwni turyści idziemy na drinka do Rick's Cafe (15 minut spacerem od meczetu). Wystrój uroczy, choć mocno hollywoodzki, na plazmie w barze oczywiście "Casablanca".
Plaże na przedmieściach Casablanki nie należą do najbardziej atrakcyjnych. My trafiliśmy tam dodatkowo w weekend, więc pełno było ludzi. Ale jeśli chcecie pogapić się na ocean, warto zainwestować kilkanaście dirhamów w wyprawę taksówką (tu już petit taxi, które krążą w obrębie miast - uwaga: mają limit 3 pasażerów)
Z Casablanki do El Jadidy dojeżdżamy pociągiem (70 Dirhamów, 1,5 h).
El Jadida to miłe, małe miasteczko z ładną plażą. Byczymy się jak głupki. I nie myślimy o niczym.
A z Casy pociąg do Marrakeszu.
Ze wstydem przyznaję, że dodaję ten punkt celem zachowania spójności mapki :)
Pociąg z Casablanki do Marrakeszu jedzie około 4 godziny, kosztuje z tego co pamiętam 100 Dirhamów. Tu już koleje jak PKP + toaletę warto zaliczyć na dworcu
Co to był za lans!
Hotel France przy samym placu Dżamaa al-Fina (Rue des Banques). Pokoje ładne i odnowione. Przy odrobinie szczęścia dostaniecie widok na plac. Ceny rozsądne (około 150 Dirhamów za pokój trzyosobowy za noc).Hotel zamyka się o 1 w nocy i warto przestrzegać tej godziny, potem trudno się dopukać ;)
Co ziwedzać nie będę się rozpisywać, bo to znajdziecie wszędzie, ale:
- koniecznie odszukajcie kawiarnię Mama Africa! Niesamowite miejsce prowadzone przez uroczego Rumuna, pełno ciekawych ludzi i duuuuuużo spontanicznie granej muzyki - świetna atmosfera.Mieszanka etniczna gości sprawi łatwo, że poczujecie się nie jak w Maroku, ale duuużo dalej na południe ;)
- na pyszne jedzenie i herbatę z kwiatu pomarańczy polecam Marabook - schowane w bocznej uliczce odchodzącej od av. des Princes
- jeśli chcecie się schować od palącego słońca - ogrody Majorelle
- nie polecam jedzenia ze straganów rozstawianych na Dżamie - możliwe, że źle trafiliśmy, ale było dość podłe
- warto za to napić się za wszystkie czasy soków z pomarańczy za 3 Dirhamy (1 pln!)
Tyle ze wspaniałych odkryć - reszta dość przewodnikowo ;)
Ouarzazat był zapylony i gorący. Po podróży autobusem (tu pociągi już nie docierają) przez góry nikt nie czuł się specjalnie dobrze. Na szczęście Lonely Planet podpowiedziało Hotel Royal! Doskonały, doskonały hotel, z boską, wyluzowaną obsługą. Szef szybko dostał ksywę Denzel - głównie z racji koloru skóry i absolutnie powalającej chłodnej nonszalancji. Kiedy pierwszy raz się uśmiechnął (nie tak od razu raczył nas takimi względami) wszyscy (no dobra, wszystkie, Pablito został niewzruszony) odpłynęłyśmy ;)
Ouarzazat nie jest sam w sobie specjalnie urokliwy. To stąd wyruszają wyprawy na pustynię, więc nawet poza sezonem było sporo turystów.
Są tu jednak dwie kazby:
- jedna w samym Ouarzazacie (tu kręcono podobno Star Wars)
- druga kilkanaście kilometrów pod miastem(dojazd grand taxi - postój przy Gare Centrale)
Jeśli planujecie wyjazd na pustynię, możecie zrobić zakupy w doskonale zaopatrzonym Super Marche (dokładnie vis a vis hotelu Royal)
C.D.N
Z Ouarzazatu bierzemy minibusa z kierowcą. 3 dni (w tym 2 noclegi, dwie kolacje, dwa śniadania) kosztują 1100 Dirhamów od osoby (ca. 400 PLN). W ten sposób zaczynam paradoksalnie najbardziej intensywną część wyjazdu.
Na początek Dolina Róż (niestety przed momentem kwitnienia), potem trochę kosmicznych widoków i popołudniem docieramy do hotelu Vallee des Figues (18 km od Boumalne Dades). Tu czeka nas "spacerek", który okazuje się jak na nasze możliwości dość hardcorową przeprawą przez kanion.
Nie ma słów, które to opiszą. Piękne jest wszystko łącznie z widokiem z okna i obsługą hotelu. Zmęczeni jak diabli słuchamy po kolacji (największa misa kuskusu jaką w życiu widziałam) dość spontanicznej gry na bębenkach i gitarze o 2 strunach ;)
Padamy jak przecinki patrząc przez balkon na wielki wóz.
Tu nie mogę specjalnie dużo napisać, bo się rozpłaczę z tęsknoty za tą ciszą i spokojem.
Nawet cepeliada z przejażdżką wielbłądem nie popsuła tego pięknego poczucia spokoju. W środku nocy, na pustyni, przy księżycu tak jasnym, aż kiczowatym wszystkie codzienności, praca, kredyt, zepsuta pralka znikło kompletnie i już tylko resztki rozumu sprawiły, że kiedykolwiek wróciłam (plan pasania kóz wydawał się wyjątkowo atrakcyjny). Wtedy też zdecydowałam, że wrócę na dłużej i "bardziej" :)
W drodze powrotnej wpadamy jeszcze na jedną noc do Denzela w hotelu Royal. Uśmiecha się jak nigdy :) My jak nigdy płaczemy prawie, że to początek końca wyjazdu. Piwo na dachu i gapienie się w gwiazdy już nie wystarczą. Żegnamy się z już doskonale przyswojonym: insh'allah i z nadzieją, że już jesienią wracamy. I w autobus do Marrakeszu. Z żalu w autobusie pęka mi serce.
(Notka autobusowa: bagaże nadaje się jak na lotnisku i trzeba na nie zakupić osobny bilet - koszt w zależności od wagi, ale wydatek groszowy, 3 plecaki po mniej więcej 13 kg kosztowały ok. 3 PLN) - ważna jest jedynie procedura, żeby potem autobus nie czekał na ciemnych turystów ;)
Po pustyni Marrakesz męczy. Za dużo ludzi (zaczyna się Wielki Tydzień, więc dodatkowo najechało się tego państwa turystowstwa mnóstwo), za dużo dźwięków, za dużo naganiaczy. Nieco ratuje sytuację wieczór w Mama Africa i okolicach, ale już powoli zaczynamy odszukiwać kurtki zimowe w plecakach, co nie nastraja zbyt optymistycznie.
Na szczęście jest plan: jesień, południe Maroka, auto i znów błogie "jesteśmy nigdzie". Trzymajcie kciuki, proszę :)
A z rzeczy ogólnych:
Berberzy znacznie różnią się od mieszkańców północy kraju - mają znacznie zmienione rysy (zgodnie stwierdzamy, że z korzyścią dla obydwu płci), są pogodniejsi (a już na północy było radośnie), bardziej jeszcze otwarci - absolutnie uroczy. Ale jak mają być ponurzy ludzie, którzy mają tak dobry widok na "ayyour" :)
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Fajnie uchwycona atmosfera i kilka naprawdę świetnych fotek. Jednak muszę się wybrać w tamte strony :) Dzięki za opis.
Pzdr/bArtek -
Dziękuję wszystkim :)
@ sagnes - podobnie :) z miast Fez faktycznie jakiś "najbardziej"; do Ouarzazatu chcę wrócić koniecznie
@zfiesz - primo: stęskniłam się :) i do rzeczy: wielbłądy dobra rzecz ;) co do przystojniaków, kwestia mocno subiektywna, ale Berberom na urodzie nie zbywa :) sinitr - tak jest. Tyle, że ta w relacji to taka "zwykła" była, tylko dwie struny miała :D -
no to się rozpisałaś katarzyno! chyba rzeczywiście strasznie ci się tam spodobało:-) i te zdjęcia... słów brak normalnie;-)
w temacie zostawania na dłuzej i bardziej... moja towarzyszka w wycieczce do maroka zastanawiała się nad hodowlą wielbłądów. kusił ją jeden przystojniak z essaouiry:-)
a "gitarka", o ile się nie mylę, nazywa się sintir. -
Super!!!!
-
ciekawa relacja :)
ja trasę miałam podobną. Pominęliśmy jednak Casablankę.
Najbardziej podobało mi się Fez i okolice Ouarzazat. pozdrawiam! -
Ładne zdjęcia i ciekawa podróż
+ Pozdrawiama CZarek
Fajna relacja z podróży :) Pozdrawiam