2009-08-27 - 2009-09-15

Podróż Tốt buổi sáng Việt Nam

Opisywane miejsca: Vinh long, Ho Chi Minh, Nha Trang, Hanoi, Hạ Long, Sapa, Lào Cai (812 km)
Typ: Blog z podróży

Pożegnaliśmy towarzysza, który był z nami w trasie od miesiąca wyznaczając kierunek marszruty. Rozdzieliliśmy się w ogromnej delcie, gdzie po przebyciu 6 krajów i 4800 km cała masa życiodajnej wody wpada do Morza Chińskiego. Rzeka towarzyszyła nam odkąd wjechaliśmy do Laosu, w Kambodży i w Wietnamie, a teraz z żalem musimy się rozstać. Mekong jest tak dostojnym elementem krajobrazu Indochin, ze nie sposób nie darzyć go szacunkiem. Dla nas przez miesiąc był osią wyprawy i widok jego nurtu stal się codziennością, która nie przestaje zaskakiwać.Rzeka Matka dba o swoje dzieci użyźniając ich pola, przynosząc ryby, pozwalając przemieszczać się wzdłuż jej brzegów i ściągając turystów. W jej toniach kryją się smoki, które bronią mieszkańców, delfiny, które są wcieleniami przodków i węże, które lecza.Zanurzamy rękę w Mekongu i płyniemy do Sajgonu.

  • Cztery tysiące wysp
  • Pierwsz delta Mekongu
  • Zdjęcie okolicznościowe
  • Spokój
  • To tylko dekoracja
  • Kapelusz
  • Ruch na rzece

Saigon to miasto motorów. Na 8 mln mieszkańców przypada 6 mln motorów. Motory maja oddzielne pasy jazdy, na których ruch przebiega szybciej niż na tych samochodowych. Skoro wszyscy maja motory, to nikt nie chodzi, więc chodniki służą do parkowania motorów. Wieczorem odcinki chodnika przed zamkniętym już sklepami staja się płatnymi parkingami. Łatwiej tez przejechać ulicę niż ja przejść, choć opanowaliśmy już zasadę przechodzenia, która zawiera się w stwierdzeniu "po prostu idź".

Nie jest to takie proste widząc hordę motocyklistów zmierzających prosto na ciebie, ale działa. Po prostu idź powoli, ale ze stalą prędkością, a motory cię ominą. Samochody już nie, ale samochody stoją w korkach. Motory jeżdżą po swoim pasie, pod prąd i po chodnikach, żeby skrócić sobie drogę.

Wszystko to z ręką na klaksonie, bo jakiekolwiek przepisy ruchu drogowego zastępuje jego dźwięk, który ostrzega, informuje, opieprza i przeprasza w zależności od kontekstu. Motocykl jest wyznacznikiem statusu społecznego, kto ma nowszy (najlepiej japoński), ten ma szanse na podryw, szacunek i wpycha się na lepsze miejsce parkingowe. A pieszy uskakuje.

  • Dscf7549
  • Dscf7651
  • Dscf7771
  • Dscf7550
  • Rimg3422
  • Rimg3423
  • Rimg3438
Drewniane miski 29 to nasza hanojska kryjowka. Mieszkamy w samym sercu starego miasta, ktore zaakceptowalismy z calym dobytkiem inwentarza, czyli malowniczymi kamienicami, ruinami malowniczych kamienic, gwarem, tlumem, piskiem opon, nieprzerwalnym trabieniem o kazdej porze dnia i nocy oraz wibrujacym tuz za naszymi uszami wiertlem wiertarki. Rece, ktore operuja wiertarka niewatpliwie przyczynia sie do powiekszenia ilosci ruin malowniczych kamienic w starym Hanoi, co z kolei spowoduje wprostproporcjonalny wrost zdjec zrobionych przez turystow na ulicy drewnianych misek! Jest sie wiec czym pochwalic. W nowej edycji LonelyPlanet nasza ulica na pewno znajdzie sie na liscie hanojskiego "must see". A my juz to znamy. Numer 29 tez jest szczesliwy. Mamy okno! Przez okno widzimy, co dzieje sie w dzielnicy misek, fajek (nasze sasiadki) i innych bibelotow, mozemy tez podejrzec, co porabiaja mieszkancy pobliskich kamienic. Zauwazylismy, ze "robia" glownie kobiety, ktore od switu do nocy krzataja sie w gustownych jedwabnych pizamach dokazujac, gotujac, handlujac i wychowujac dzieci. Mezczyzni nie robia nic albo udaja ze robia blizej niezdefiniowane "cos". To cos czasami przybiera forme picia herbaty, wyluskiwania resztek pokarmu z przestrzeni miedzyzebowych, grania w chinskie warcaby albo lezenia na motocyklu. Czesciej jednak "cos" pozostaje niezdefiniowane i nienazwane. No coz, dla nas tajemnica robienia "czegos" bez wstawania ze stolka jest jeszcze bardziej nieuchwytna, mozemy tylko przypuszczac ze zewnetrzne lenistwo jest spowodowane wyczerpujacym zyciem wewnetrznym. My tez tak czasami mamy. Wrocmy jednach na ziemie, a dokladnie na ulice drewnianych misek. Spacerowanie po starym Hanoi jest podobne do przebywania w komnacie luster. Niby wszystko jest jasne i klarowne, wystarczy jednak mala pomylka, falszywy krok, nie ten zakret i juz nie mozna sie wydostac z murowanego labiryntu, wszystko wyglada tak samo, fajki - o zgrozo! - nie granicza juz z miskami, nie wspominajac, ze o tych drewnianych nikt nigdy nie slyszal. Miasto zamienia sie w duszaca jak z kafkowskiego koszmaru klatke. My oszywiscie zawsze jakims fuksem trafiamy na miski i wyczerpani zaszywamy sie na kilka godzin w naszej kryjowce, gdzie uzupelniamy niedobor plynow. Ostatnio wydawalo nam sie ze dostalismy udaru albo zwyczajnie zwariowalismy z goraca (czego przykladem jest ten post). W ciagu dnia tempertura dochodzi do 37 stopni, a jedynym powiewem powietrza jest ten spowodowany przez pedzace we wszystkich kierunach motocykle. Ku naszemu zdumieniu okazalo sie, ze w Hanoi nie mozna wyrobic turystycznej wizy do Chin i nasze paszporty zostaly nadane poczta do Sajgonu (mamma mia!) skad "powinny" wrocic z wiza za jakies 6 dni. Nie martwimy sie na zapas i pozwalamy wciagnac w hanoiska czelusc, urzadzajac codzinne architektoniczno-kulinarne wycieczki. Zaliczylismy juz mrozaca krew w zylach przejazdzke we trojke (plus plecak) na motorze, bylismy na wodnym teatrze lalkowym, sluchalismy psychodelicznej struny dan bau, napchalismy sie sajgonkami i przeplukalismy gardla mrozona herbata z lotosu. Takie jest Hanoi: zatloczone, glosne, pelne tradycji i wyrazistego smaku.

Kiedy smok żyjący w górach północnego Wietnamu sfruwał ze swojego gniazda do Morza Chińskiego, jego wielki ogon żłobił wąwozy i przełęcze tak głębokie, ze gdy zanurzył się w Morzu, poziom wody podniósł się tak bardzo, ze zalał ślady jego ogona pozostawiając miriady skalistych wysepek. Ha Long czyli miejsce, gdzie smok zszedł do morza, to urocza zatoka z trzema tysiącami wysp i obowiązkowy punkt każdej wycieczki.

Nasluchalismy sie w ciagu calej podrozy nieprzyjemnych historii, jak to turysci traktowani sa tu jak bydlo, wiec z dusza na ramieniu wsiadalismy do autobusu, ktory mial nas zawiesc do Halong City. W dodatku niepomni na 'bezinteresowne' napomnienia Wietnamczykow, ze czym drozej, tym lepiej, zarezerwowalismy najtanszy dostepny tour. Ku naszemu zaskoczeniu lodz byla wygodna, kajuty przytulne, jedzenie smaczne, a towarzystwo nieliczne acz wysmienite. Albo mielismy wyjatkowe szczescie, albo inni podroznicy wyjatkowego pecha. Spedzilismy jeden dzien kluczac pomiedzy wysepkami, noc zakotwiczeni w zatoce wsrod skal, a nastepny dzien na wyspie Cat Ba.

Spragnieni towarzystwa, skumplowalismy sie z czworka Hiszpanow z Kanarow i razem eksplorowalismy wyspe. Bladzac na motorach pomiedzy polami ryzowymi, zatokami i hodowlami owocow morza po raz pierwszy mielisimy okazje zobaczyc odrobine autentycznego Wietnamu, nie tego spreparowanego dla turystow, tylko tego zajetego wlasnymi sprawami.Ostatniego dnia w zatoce, obudzil nas telefon oznajmiajacy, ze musimy sie zbierac jak najszybciej, zeby doplynac do portu przed 11, bo zbliza sie tajfun. Zdazylismy.

  • Dscf7844
  • Dscf7869
  • Dscf7878
  • Dscf7901
  • Rimg3576
  • Rimg3579
  • Rimg3590
  • Rimg3594
  • Rimg3597
  • Rimg3610
Wietnam

Sapa 2009-09-15

Ostatni przystanek w wędrówce po Wietnamie to Sapa, gòrskie miasteczko
otoczone polami ryżowymi i wioskami ròżnokolorowych plemion
zamieszkujących tę cześć Azji Południowo-Wschodniej. Sapa funkcjonuje
jako wietnamskie Zakopane, ale że jesteśmy grubo po sezonie, toteż nie
ma tłumòw, da się negocjować ceny, etc. Rozkoszujemy się względnym
spokojem, łazimy po gòrach, ale przede wszystkim ślęczymy z nosem w
mapie i przewodniku planując trasę po Chinach. Ruszamy tam już jutro i
jesteśmy trochę przerażeni, ale też ogromnie ciekawi, tego, co tam
napotkamy.
  • Dscf7916
  • Dscf7917
  • Dscf7923
  • Dscf7926
  • Dscf7934
  • Dscf7936
  • Dscf7938
  • Dscf7941
  • Dscf7948

Zazwyczaj nie silimy się na podsumowania tego, czego doświadczyliśmy w danym kraju, pozostawiając sobie tematy do rozmów, kiedy wrócimy. Tym razem będzie inaczej, bo Wietnam zrobił na nas duże wrażenie. Na początek rzeczy pozytywne: jedzenie - wyśmienite połączenia smaków i składników. Zdecydowanie najlepsze, jakie jedliśmy w regionie. Nawet najprostsze dania, poprzez dodanie odpowiednich składników (orzeszki, sosy, zioła) zyskują zupełnie nowe smaki. Poza tym jedzenie w Wietnamie może być bardzo egzotyczne, bo je się tutaj wszystko (WSZYSTKO), a ze kraj urodzajny, to menu i urozmaicone: żaby, ślimaki, świerszcze, węże, jaszczurki, pająki, larwy, psy, ptaki, konie, etc.

Miłym zaskoczeniem było tez nurkowanie. W Tajlandii mówiono nam, ze w Wietnamie nic nie można zobaczyć, rafa jest obumarła, a ryby zjedzone. Nie do końca to nieprawda, ale mieliśmy również okazje poobserwować stworzenia, których wcześniej nie widzieliśmy. A ze już samo nurkowanie cieszy nas bardzo, to jakakolwiek wartość dodana, pogłębia tylko nasza radość.
Generalnie jednak jesteśmy rozczarowani Wietnamem, spodziewaliśmy się czegoś nowego, miłych ludzi, kraju otwartego na turystów. Niestety prawie żadne z naszych oczekiwań nie zostało spełnione. Zupełnie nowym miejscem było jedynie Halong Bay i tarasy ryżowe Sapy, kraj jest otwarty dla turysty z zasobnym portfelem i chętnym do podążania utartym szlakiem, a ludzie to temat na dłuższe dywagacje. Spędziliśmy w Wietnamie zaledwie trzy tygodnie, wiec może nie mamy prawa do ocen i do tej pory wystrzegaliśmy się oceniania zachowań ludzi, próbując je zrozumieć. Liczne rozmowy z podróżującymi przez Wietnam, uświadomiły nam największy z problemów z nastawieniem mieszkańców do turystów.


Chciwość. Wiemy, ze turysta postrzegany jest powszechnie jako banknot z nogami, ale nigdzie wcześniej nie byliśmy zredukowani do takiej tylko roli. W innych krajach ludzie zazwyczaj byli ciekawi skąd jesteśmy, zadawali sobie trud umiejscowienia Polski na mapie i nawet gdy znali 5 slow po angielsku, próbowali kontaktu. Tutaj jedynymi momentami jakiegokolwiek kontaktu Wietnamczyków z nami była chęć sprzedania nam czegoś. Na tym rozmowy się kończyły, a jakiegokolwiek próby komunikacji rozbijały się o udawana nieznajomość angielskiego. Chwile wcześniej zachwalali towary w doskonałym angielskim. Podróżowanie to nie tylko odwiedzanie miejsc, to także kontakt z mieszkańcami. Gdy go brakuje, podróż traci sens. Jeśli chodzi o wspomniana chciwość, to Wietnamczycy okazują się bardzo niesympatycznymi handlowcami: nie trzymają się wynegocjowanej ceny, targowanie się ma wprawić turystę w stan poczucia winy, ze okrada Wietnamczyka (przy czym Wietnamczyk czuje się doskonale zadając trzykrotnie wyższej ceny niż podpowiada zdrowy rozsadek), a próby uzyskania w miarę uczciwej ceny wywołują agresje. To, ze płacimy wyższe ceny, jest dla nas zupełnie oczywiste i przyjmujemy to dzielnie, ale to, czy ktoś próbuje nas orżnąć wrzeszcząc czy uśmiechając się robi wielka różnice.

 

Wietnam nie jest najładniejszym ani najbrzydszym z krajów, które widzieliśmy, ale jest krajem, w którym wydawanie pieniędzy na podróżowanie jest najmniejsza przyjemnością. Jest tez jedynym krajem na naszej trasie, do którego raczej nie wrócimy.

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. turysta1310
    turysta1310 (24.12.2012 8:27)
    Właśnie wybieram się w styczniu do Wietnamu. Sądze że będzie to wspaniała wyprawa.

    Wspaniałych podróży w Nowym Roku.

    Pozdrawiam Tadek
  2. asta_77
    asta_77 (19.07.2011 21:16) +1
    Niestety ta informacja o tym, że Wietnamczycy źle traktują turystów się powtarza, zastanawiam się nad podróżą w tamte strony, ale mam mieszane uczucia, po podobnych do Twojej relacjach w internecie. Niby fajnie, a jednak coś zgrzyta...
kuralama

kuralama

Kuralama Kurczakostwo
Punkty: 7146