Na pierwszy rzut oka, jeszcze z okien samolotu Fuerteventura wydała mi się monotonna, płaska, jałowa. Jednakowe brązowe pagórki, szaro-bure kolory i brak zieleni sprawiają, że człowiek zaczyna powątpiewać w cel dotarcia tutaj. Wyspa jednakże zyskuje przy bliższym poznaniu.
W ciągu tych zaledwie kilku dni Fuerteventura odkryła przed nami wiele nowych widoków i smaków. Nie sposób zapomnieć koziego sera, rumu na miodzie z bitą śmietaną i cynamonem, lodów o smaku gofio albo słodkiej kawy leche leche. Poza lokalnymi smakołykami niebywałą zaletą tej lokalizacji była dla mnie możliwość delektowania się pustką, wszechobecną przestrzenią i ciszą.
Przy zaludnieniu 50 osób na kilometr kwadratowy Fuerteventura to najmniej zaludniona z wysp kanaryjskich. W wielu miejscach spotkać można tylko pręgowce i ptaki (względnie naturystów), a usłyszeć można jedynie wiatr i szum oceanu. Prawdopodobieństwo spotkania człowieka jest tak samo duże jak natknięcie się na kozę. Fuerteventura to wbrew pozorom dobre miejsce na krótką ucieczkę od ludzi, a klimat wyspy sprawia, że jest to możliwe o każdej porze roku.