Korzystając z okazji, pospacerowaliśmy trochę po Centro Habana.
Rożnica miedzy starówką a centrum jest widoczna. Zaniedbania są wprost katastrofalne. Domy i ulice strasznie brudne. Wszystko jest tu jednak większe i szersze - niektóre budynki mogłyby ubiegać się o status wieżowców, a ulice można by nazwać arteriami. Da się też zauważyć, że to dzielnica mieszkaniowa. Więcej tu ludzi na ulicach, niektórzy nawet gdzieś się spieszą. Trzeba też przyznać, że ogólny syf kontrastuje z czystością mieszkańców. Mundurki, koszule, marynarki... aż lśnią w tropikalnym słońcu. I to mocno rzuca się w oczy! Choć może to tylko złudzenie wywołane właśnie przez ten ogromny kontrast?
--
Centro Habana? (...) tabuny drących się czarnuchów, awantury, policja, jakieś stare wariatki, kupa świntuszących dziadków, karaluchy, szczury i przelewające się szamba!
[Pedro Juan Gutiérrez, Tropikalne zwierze, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2005]
--
Klucząc, trochę błądząc po Hawanie Centrum, doszliśmy w końcu tam gdzie dojść chcieliśmy - do hawańskiego Barrio Chino - Chińskiej Dzielnicy.
Choć może się to wydawać niezwykłe, na Karaibach mieszka wcale niemała społeczność chińska. Spośród kubańskich Chińczyków, duży odsetek zamieszkiwał kiedyś w stolicy, jednak po objęciu władzy przez brodatych rewolucjonistów, większość z nich wyjechała. Trudno się dziwić, skoro z własnego kraju, wypędzili ich inni, miejscowi rewolucjoniści.
Rozległe niegdyś i odróżniające się od reszty miasta Barrio Chino, dziś ogranicza się do zaledwie kilku kwartałów zupełnie pozbawionych charakteru. Gdyby nie jedna jedyna ulica, obstawiona chińskimi lub raczej "chińskimi" restauracjami, można by przejść tędy zupełnie nieświadomie.
Z braku Chińczyków, zastąpiono ich Latynosami z podmalowanymi oczami i w jedwabnych szlafrokach z wyszywanymi, złotymi smokami... Widok zabawny, w porywach do żałosnego. Żeby tego było mało, owi komedianci w niezwykle nachalny sposób namawiają do spróbowania miejscowych "delikatesów".
Z racji pory i intensywnej marszruty ulegliśmy jednemu z przebierańców. To był błąd! Smażony kurczak, po chińsku rzecz jasna, okazał się zeskwarzonym, bezsmakowym udkiem raniącym dziąsła, z kilkoma zwiędłymi dodatkami w menu figurującymi pod dumną nazwą "sałatki". Największa porażka kulinarna w Hawanie!
Nie kończąc "orientalnych" specjałów, czym prędzej oddaliliśmy się z restauracji, której nawet nie chcę pamiętać, i od samego Barrio Chino.
W połowie drogi między Chińską Dzielnicą a Kapitolem znajduje się najsłynniejsza hawańska fabryka cygar - Fábrica de Tobaco Portagas. Długo wahaliśmy się czy jej nie odwiedzić, ale w końcu cena za wstęp (ponad dziesięć dolarów od głowy, plus oplata za przewodnika), absolutny zakaz fotografowania, późna godzina i brak szczególnych chęci na kolejne muzeum (tyle że nazwane fabryką) przeważyły szalę na "nie". Poza tym Kobieta uznała, że czas najwyższy na jakieś zakupy. Uległem tylko dlatego, że miałem już mgliste (ale zawsze to coś) pojęcie o kubańskim handlu. Wiedziałem, że szaleństwo zakupów na Wyspie musi mieć bardzo ograniczoną skalę. Po drodze musiałem jeszcze tylko kupić fajki i nie byłoby w tym absolutnie nic dziwnego i interesującego gdyby...
W Hawanie nie ma kiosków z gazetami i papierosami, więc zaszedłem do pierwszego napotkanego baru. Uśmiechnąłem się słodko do znudzonej barmanki, poprosiłem o czerwone marlboro i dałem kaskę, czyli tak jak powinno być. Ale... babeczka wklepała coś na kasę, otworzyła się szufladka, włożyła pieniądze i wyjęła kluczyk... od kłódki zamykającej pancerną (chyba; przynajmniej tak wyglądała) gablotkę z papierosami. Wyjęła jedną paczkę, zamknęła gablotę na kłódkę, znów wbiła coś na kasę, schowała klucz i dała mi paczkę wraz z resztą... Po czym oddała się rozmowie ze swoją równie znudzoną koleżanką. OK. Co w tym niby niezwykłego? Nie wiem, po prostu cały ten rytuał i mechaniczność barmanki wprawiły mnie w osłupienie.
Na zakupy wybraliśmy się do ogromnej hali Fin de Siglo (Koniec Wieku), którą namierzyłem przy okazji poszukiwania sklepów muzycznych.
Nazwa tego wielkiego targowiska jest jak najbardziej adekwatna w odniesieniu do oferowanych tam produktów. Z założenia jest to chyba miejsce dla turystów, bo kupić można tu najróżniejsze pamiątki, mniej lub bardziej związane z Wyspa. Począwszy od od drobiazgów: jakieś śmieszne bransoletki, drobne gliniane cacuszka, drewniane nożyki do papieru; przez instrumenty i rzeźby, po obrazy, wyroby skórzane (z których ponoć Kuba jest znana), książki, czy (raz jeszcze) rzeźby gigantycznych rozmiarów. W sumie to jakby targ książek z Plaza de Armas, "galeria" i stragany z pamiątkami z Tacón, z drobnymi elementami lumpeksu, tyle że pod dachem, w jednym miejscu i chyba na nieco większą skalę.
Oszałamiających zakupów nie zrobiliśmy. Dokupiliśmy tylko kilka drobiazgów do tych z porannego obchodu Tacón. W zasadzie samo badziewie, choć z małymi wyjątkami. Po pierwsze, świetna parka płaskorzeźb - kobieta i mężczyzna - z hebanu, a przynajmniej czegoś heban udającego. Taki surowy afrykański tribal art. Po drugie, plecak z grubej, jasnej skóry, za który Kobieta dała jakieś śmieszne (wierzę na słowo), w porównaniu do np. UK, pieniądze. Po trzecie, małpy. Znany motyw: Bóg w trzech osobach - ślepy, głuchy i niemy, tyle że tu (i ponoć tylko na Kubie), jest jeszcze czwarta małpa, trzymająca się za krocze. Ta podobno... nie gra w piłkę... No i w końcu najważniejszy zakup - kilogramowa torba kubańskiej kawy...