To zadziwiające, ale przy śniadaniu spotkaliśmy się w komplecie. Panowie, choć mocno zmarnowani, zasiedli do stołu i od nowa snuli historie minionej nocy, czym doprowadzili Kobietę do łez. Scenariusz był oczywiście ten sam: Krzysiek kozaczył, a Popster nie mógł do końca uwierzyć w to, co się stało.
W miasto ruszyliśmy jednak bez chłopaków. W zasadzie chcieliśmy sobie tylko pochodzić bez szczególnego celu, ale wyszło trochę inaczej...
Zaczęliśmy na Plaza Vieja, który zazwyczaj tylko przebiegaliśmy. Przy placu mieści się m.in. Fototeca Nacional i Camara Oscura, uznaliśmy jednak, że dziś muzea i podobne miejsca odpuszczamy. Połaziliśmy, zrobiliśmy kilka fotek...
Wszystkie budynki przy Plaza Vieja są odrestaurowane i mieszczą najróżniejsze przybytki: od knajpek, przez galerie i muzea, po hotele. Wszystkie z wyjątkiem jednego, zostawionego chyba na pamiątkę. Faktycznie, porównanie daje pewne wyobrażenie o nakładzie pracy jaką trzeba było włożyć w remont starówki. Choć nadal uważam, że jest przesłodzona.
Kolejny przystanek, to kolejny plac, a w zasadzie targ książek przy Plaza de Armas - jedno z miejsc z widokówek i albumów. I rzeczywiście, miejsce wygląda dość malowniczo: wokół małego parku rozłożyły się stoiska z książkami, na których z okładek pożółkłych tomiszczy spoglądają na przechodniów surowe twarze klasyków myśli marksistowskiej, leninowskiej, maoistowskiej... itp, itd. Od Wietnamu po Peru, od Angoli po Jugosławię. W kartonach zaś tłoczą się najróżniejsze magazyny, z retro-edycjami "National Geographic" na czele. Miejsce to trochę magiczne. Ogromny antykwariat pod gołym niebem. Kokaina, heroina i inne ekscytujące używki dla bibliofili... Hiszpańskojęzycznych bibliofili. Przeleciała mi przez głowę myśl, czy nie skusić się na jakieś "Dzieła Zebrane" Che Guevary, ale szybko porzuciłem ten absurdalny zamysł. Wystarczy, że mam "Don Quijote de la Mancha" w oryginale i jak dotąd przejrzałem kilka stron. Oglądaliśmy też kilka albumów o Hawanie, ale w wersjach sprzed kilkudziesięciu lat nie imponowały.
Kilka kroków dalej, na Tacón, rozłożył się targ sztuki i rękodzieła, a na nim wspaniała "galeria" malarstwa. Bajecznie kolorowe kilkadziesiąt metrów, obstawione przez malarzy próbujących sprzedać swoje swoje prace turystom. Czasem za bezcen. Można tu znaleźć dzieła zachwycające - techniką, pomysłami, barwą, wykonaniem - i najbardziej tandetne akty i landszafty, jakie można sobie wyobrazić. Pobieżne zapoznanie się z ofertą zajęło nam jakieś dwie godziny.
Już na pierwszym czy drugim stoisku (wiem, że brzmi to zupełnie nieartystycznie, ale tak zorganizowana jest ta niecodzienna "galeria") wypatrzyliśmy genialny kolaż za 40 CUC. Cena przystępna, a w dodatku podlegająca targom. Postanowiliśmy jednak sprawdzić ofertę pozostałych artystów i rzemieślników.
W jeszcze co najmniej kilku miejscach robiliśmy głośne !WOW! i zaczęliśmy się zastanawiać, czy aby starczy nam ścian, by to wszystko powiesić. Z odsieczą na szczęście przyszedł zdrowy rozsądek i niemiłe rozczarowanie, Artystka numer jeden (lub dwa) podczas naszego obchodu sprzedała NASZ kolaż... no i trzeba było zaczynać wszystko od nowa. Tyle że tym razem szybciej i bardziej zdecydowanie.
Jako słoneczno-artystyczne wspomnienie z Wyspy wybraliśmy dwa niemal identyczne płótna pędzla Carlosa Clarka - ogromnego, muskularnego Murzyna z rozbrajającym uśmiechem. Żeby zrekompensować sobie stratę "tego jedynego", dobraliśmy jeszcze parkę akwareli na papierze czerpanym, przedstawiających dość bajkowo, avocado i papaję, po których skaczą małe ludziki w barokowych strojach.
Druga cześć targowiska przy Tacón, to typowy jarmark z tysiącem i jednym drobiazgów, służącym za pamiątki z wakacji na Kubie. W porównaniu z "galerią" zdecydowanie trudniej znaleźć tu coś wartościowego, czy choćby estetycznego, toteż szybko daliśmy sobie spokój z szukaniem.
Zaopatrzyliśmy się w drobiazgi dla znajomych i kilka gadżetów na parapet i przeciskając się przez tłum przekupek, przekupniów, turystów i wycieczek szkolnych wydostaliśmy się na nadzatokowy bulwar. Przysiedliśmy na ławce zastanawiając się co dalej? Myśleliśmy nawet o wycieczce po starówce jedną z coco taxi, ale zdecydowaliśmy, że lepiej odwiedzić Plaza de la Revolución i zobaczyć najsłynniejszy wizerunek Che Guevary.