Odkąd parę lat temu zacząłem swoją chorwacką zeglarską przygodę jedno się nie zmieniło - za każdym razem, gdy planujemy trasę kolejnego rejsu jest tylko jeden stały punkt - Dubrownik. I za każdym razem do niego... nie dopływamy. Czy to startując z Vidic, Sukosanu czy Splitu wiatry tak mnie kierują, że Dubrownik nadal pozostaje tylko w sferze marzeń. A wszystko dlatego, że całe Chorwackie wybrzeże jest piękne! Czy to będąc na Kornatach i podziwiając ich księżycowy krajobraz poprzecinany kamiennymi murkami, czy cumując w kolejnych portach na wyspach jak Hvar czy Korcula i smakując przysmaki okolicznych wód wszędzie przyrządzane na swój jedyny sposób, czy przechadzając się wąskimi uliczkami starówek miast o wyraźnych wpływach weneckich jak w Trogirze, Splicie, Zadarze i wielu, wielu mniejszych - wszędzie chciałoby się zostać na dłużej. Przejść się kolejnym labiryntem uliczek po wyślizganym przez pokolenia bruku. Każda zatoczka zachęca do rzucenia kotwicy i kąpieli w kryształowo czystej wodzie, gdzie dno wydaje się na wyciągnięcie ręki a sonda wskazuje 10 metrów. Wszędzie chciałoby się być! A podczas rejsu, pomiędzy atrakcjami na lądzie, spędzając czas na wypatrywaniu delfinów. A jaka radość, gdy się je sfotografuje! I za każdym razem, gdy jacht jest już oddany i czas ruszać do domu, pozostaje takie małe uczucie niedosytu zagłuszane solennym przyrzczeniem - następnym razem koniecznie musimy dopłynąć do Dubrownika!