Trasę z Warszawy do Sztokholmu samolot pokonuje w niespełna półtorej godziny. To akurat krótki skok za morze. Akurat tyle, żeby popatrzeć z góry na mazurskie jeziora, złociste bałtyckie plaże i morze, wypić drinka i zjeść, zaserwowaną przekąskę. Bo za chwilę lądujemy na lotnisku Arlanda, skąd czeka jeszcze prawie godzinna podróż autobusem do centrum stolicy Szwecji. Mimo, że w Sztokholmie byłem całe 10 dni, na jego zwiedzanie nie miałem zbyt wiele czasu. Byłem tu bowiem służbowo na Międzynarodowych Targach Technicznych, odbywających się na przedmieściach stolicy - w miejsowości Älvsjö (Szwedzi wymawiają to: "œlfchjœ"). Codzienna jazda metrem do centrum, przesiadka na podmiejski pociąg i kilkunastominutowa podróż do Älvsjö pozwalała jedynie na rzucenie okiem na przesuwające się za oknem domki przedmieść, taflę wody i szkierowe wysepki jeziora Melar (Mälaren). Gdy wracaliśmy do hotelu, było już ciemno, a pogoda też nie zawsze nastrajała do spacerów. Mieliśmy, na szczęście do dyspozycji cały weekend - pogoda akurat dopisała. Można było więc pospacerować po uroczych zaułkach Gamla Stan, obejrzeć pałac królewski, Skansen czy wspaniałe muzeum okrętu "Vasa".