Podróż Dopóki demon smutku śpi, niech żyją młode żądze... - „Dopóki demon smutku śpi, niech żyją młode żądze..



2008-07-09
To był wyjazd przyjaciółek rodem z „Magdy M.”. Pięciu kobiet, które marzyły o zapomnieniu. Każda z nas leciała do Barcelony z ciężkim bagażem, którym niekoniecznie była walizka z ciuchami. Każda ze wspomnieniem faceta, o którym lepiej nie pamiętać. Każda z nadzieją, że zamiast „było, nie minęło”, pomyśli wreszcie: „było minęło”. Znamy się nie od dziś. Wiedziałyśmy, że razem potrafimy się zabawić. Ale nie wierzyłyśmy, że na wakacjach, choćby nawet po hiszpańskiej stronie życia, da się zapomnieć o tym, od czego samolot zabiera nas o setki kilometrów. A jednak dało się! Marta przed odlotem powiedziała: „Jeszcze tyle słońca przed nami. Dosłownie i w przenośni”. Miała rację.   Hiszpania kojarzy nam się przede wszystkim z nocną zabawą. Popołudnia spędzałyśmy leniwie - leżąc pod palmami, jedząc w uroczej restauracji należącej do Angie i jej męża (Filipińczyków, którzy osiedlili się tu dwadzieścia lat wcześniej), trochę zwiedzając. W trakcie jednej z wycieczek po mieście, oprowadzającemu nas 40-letniemu mężczyźnie ktoś z rodziny podrzucił trzyletniego synka. Chodził z nami, trzymając go na rękach. Kiedy powiedziałam, że Marco jest wyjątkowo ślicznym chłopcem i że kiedyś będzie łamał kobiece serca, Leida odpowiedział: „Chcesz takiego? No problem, no problem”. Ach, ci Hiszpanie... Brzmi mi też w uszach zawołanie jednego z poznanych na miejscu facetów: „Vamos!” (Chodźmy!), gdy mieliśmy zamiar przemieścić się z klubu do klubu. Mnie najbardziej podobał się ten, gdzie tańczyło się sambę. Oszalałam na tych kilka godzin. Królowa samby – ja? Kto by pomyślał... I ci mężczyźni, którzy nie chcieli przestać tańczyć.... Kolejny wieczór w knajpce, gdzie odkryłam mojito. Zakochałam się w tym trunku, podawanym przez barmana transseksualistę. Za drinki nie chciał przyjąć ode mnie pieniędzy. Jak się okazało, zapłacił za nie nieznajomy Portugalczyk, podobno informatyk z Lizbony. Był też niezapomniany wieczór w regionalnej knajpce w środku lasu. Przywieźli nas tu koło północy hiszpańscy znajomi. Wszystko z desek, ciemno. Nagle kelnerzy wnoszą na tacach kalmary. Zaraz za nimi wchodzi zespół składający się z czterech ok. 30-letnich Hiszpanów, grających na dudach. W pewnym momencie jeden zaciąga mnie na środek i pokazuje jak powinno się grać na tym instrumencie. Uff ciężko było. Ja wdmuchiwałam w dudy powietrze, a on grał. Wyjątkowo przystojny mężczyzna. W dodatku - jak się później okazało – historyk sztuki... Na jednym ze stołów, pod ogromnym naczyniem z tradycyjnym alkoholem z kawy, spirytusu i cytryn, tli się ogień. Alkohol – całkiem niezły, pijemy z glinianych naczyń. Nad ranem, kiedy zbieramy się do hotelu, podchodzi do mnie nieznajomy mężczyzna i wkłada do torebki takie naczynie tłumacząc, że w ich tradycji po imprezie, najbardziej uroczej kobiecie daje się garnuszek na pamiątkę. Zdziwiona przyjęłam. Po chwili podchodzi inny Hiszpan i również daje mi do ręki naczynie owinięte w biały papier. I tym razem przyjęłam, ale nie zgodziłam się, by podwiózł mnie do hotelu. Tęsknię dziś za kolacjami w środku nocy, za sokiem ze świeżych pomarańczy, małżami, paellą, kluseczkami gnochi i za przekonaniem Hiszpanów, że tylko intuicji można ufać. Dlaczego pokochałam Hiszpanię? Bo tam ludzie wierzą tylko zmysłom – w przeciwieństwie do nas, którzy im nie dowierzamy. Hiszpanie twierdzą, że one zawsze mają rację. Kto u nas zaryzykowałby takie stwierdzenie? Nasz tydzień w raju dobiega końca, odlot się zbliża. My coraz bardziej nerwowo staramy się wchłonąć jak najwięcej hiszpańskich smaków, zapachów. Jeszcze tylko zdjęcie z posągiem kobiety o wyjątkowo dużych piersiach. Jeszcze tylko ponarzekamy: „ach, czemu to nie nasze...” Jeszcze tylko trochę pozazdroszczę Hiszpanii palem i drzewek pomarańczowych w ogródkach....Jeszcze jeden okrzyk Agi: „Ten jest panem, kto się umie bawić tak jak pan!” Jeszcze tylko poczuję pożądliwe spojrzenie przypadkiem mijanego Hiszpana. Ot, takie to kobiece, próżne... Ale mam wakacje, a co! Jeszcze tylko rzucę okiem na to niebo, co obiecuje spełnienie wszystkich marzeń. Jeszcze tylko dopijemy ostatnie wino...Jeszcze poczekamy na Kasię, która nawet na taksówkę jadącą na lotnisko musi się spóźnić. Ten jej okrzyk z daleka: „Hej, bez gwiazdy nie ma jazdy!” i nasz wybuch śmiechu. Do zobaczenia, Hiszpanio! Ja tu jeszcze wrócę. Na pewno.