Podróż W zaulkach starej twierdzy - W zaulkach starego grodu



2008-07-09

W zaułkach starego grodu (Senj, Chorwacja)  Dwa karnawały i epopeja walecznych uskoków        

 

Pięć tysięcy kilometrów do Bieguna Północnego i tyle samo do Równika. Tylko rzut kamieniem do Wenecji. Rekordowa ilość godzin słońca w lecie a zimą bora – bora,  kąśliwy wiatr z północy. Robiąc kilkudniowy wypad z Dubrownika zatrzymałem się także tutaj.           Do Senj wjeżdżam od strony chorwackiego interioru. Zanim zatrzymam się w starym grodzie nad Adriatykiem pokonuję kręty odcinek przełęczy Vratničko Sedlo. Otacza mnie dziki, intrygujący krajobraz. Północne stoki Velebitu już setki lat temu ogołocono z pięknego drzewostanu. Drewno zużyto na budowę okrętów, rezydencji bogaczy i konstrukcji pod domami Wenecji. Majestatycznie ale trochę smutno jawią się teraz wierzchołki, zbocza i wąwozy długiego na 140 kilometrów pasma. Kępy wyschniętej trawy, gdzieniegdzie pojedyncze drzewo, rzadziej mizerny zagajnik i bladozielone chaszcze ubogiej makii. Siedlisko jaszczurek, węży i drapieżnego ptactwa. Od jesieni do późnej wiosny hula tu bora - bora, zimny i porywisty wiatr z północy.          W miarę zbliżania się do wybrzeża Adriatyku wąska gardziel przełęczy rozszerza się a droga schodzi niemal do poziomu morza. Z daleka widać wyraźny zarys murów obronnych, kościółki starego miasta i baszty. Już w Średniowieczu Senj był grodem – twierdzą. Dogodne miejsce na port sprawiało, że na przestrzeni tysiącleci zabiegały o nie wszystkie potęgi Europy. Jako starożytna osada Liburnów nosiło nazwę Senitas. Rzymianie mieli tu port przeładunkowy i zwali go Senia. Stocznię dla potrzeb własnych i weneckich w XIII w. wybudowali szkutnicy słowiański. Od tego momentu miasto przeżywa rozkwit gospodarczy i staje się religijnym centrum z siedzibą biskupstwa. Ostrzą sobie na nie zęby Wenecjanie, Turcy i Austriacy. Forteca Nehaj, której masywną bryłę mijam zbliżając się do miasta, nie powstała tylko po to, by urokliwie zwieńczyć niezbyt wysokie wzgórze.         Do miasta na razie nie udaje mi się wjechać. Nie mogę przeciąć skrzyżowania z magistralą adriatycką bo podąża nią długi, różnobarwny pochód. Policja kieruje mnie na zaimprowizowany parking ale zaraz potem dobiegam w pobliże kolorowego zamieszania. Po chwili wiem wszystko. To jedna z imprez Letniego Karnawału w Senj. Od roku 1969 miasto organizuje kilkudniowe festyny pełne maskarad, koncertów, ludowych pląsów i degustacji. W wybrany weekend sierpnia bawią się tu wspólnie lokalne społeczności i przybysze niemal z całego globu. Wciśnięty w lukę między dwoma reporterskimi busami oglądam kolejne segmenty parady. Mija mnie grupa kupców genueńskich odzianych w stroje z epoki swojej potęgi. Zastęp dzieciaków z kolorowymi latawcami oddziela ich od hałaśliwego cechu bednarzy. Potem hajducy prowadzą kilku spętanych, wąsatych Turków i naśmiewają się z ich nieszczęścia. Duża gromada dzieci w przebraniu – szczeżuje, kałamarnice i skolopendry, a także delfiny, raki oraz stwory, których nie znajdziemy na bałkańskiej ziemi. Jeszcze bułgarska ludowa kapela z zaprzyjaźnionego Tyrnowa, sympatyczne stadko długonogich modelek i członkowie klubu jachtowego z Rijeki. Pochód zamykają VIP-y. Włodarze miasta, szefowie organizacji turystycznych i goście z tzw. Klubu Miast Karnawałowych. Senj od lat utrzymuje kontakty z Nowym Orleanem, Rio de Janeiro, Wenecją i kilkoma innymi centrami wielkich ulicznych fiest. Wszak tradycje ludowych festynów trwają tu ponoć od czasu rzymskich bachanaliów. Senj ma jeszcze jeden karnawał, zimowy. Zazwyczaj organizowany jest w styczniu i nosi nazwę Mięsopustu.          Najbarwniejsze dzieje Senja związane są z działalnością uskoków – słowiańskich zbiegów z terenów okupowanych przez Imperium Osmańskie. Podobnie, jak hajducy w głębi lądu, tak uskocy na wybrzeżu wypowiedzieli partyzancką wojnę antychrystom. Bezpiecznie usadowieni w potężnych murach grodu nękali Turków na dużej przestrzeni Dalmacji i na Adriatyku. W XVI i XVII wieku ich zwinne łodzie gusarskie (pirackie) znienacka napadały na pojedyncze statki tureckie. Rzekami wpływały w głąb lądu a ich załogi pustoszyły magazyny okupanta. Uskocy nie gardzili zwykłą grabieżą, o czym wspominają dzienniki pokładowe flotylli kupców weneckich. W wojnie wenecko – tureckiej stanęli oczywiście po stronie chrześcijan. Organizowali skuteczne napady na osmańskie garnizony i karawany, co opiewano potem w pieśniach ludowych na całych Bałkanach. W Senj od świtu do zmroku          Miasto jeszcze śpi, gdy z balkonu hotelu Nehaj witam budzący się nad Adriatykiem dzień. Najpierw z mroku wyłaniają się rivy – falochrony, przy których cumują dziesiątki jachtów. Początkowo widać je jako szare pasemka z kikutami gołych masztów. Biel kadłubów pojawia się dopiero po kwadransie a po następnym można już rozróżnić poszczególne łajby. Z ciszy w przystani od czasu do czasu kpią sobie mewy. Kiedy ptactwo milknie daje się słyszeć niewyraźny szmer silnika jakiejś łodzi rybackiej. Po chwili widzę, że łodzi jest kilka. Wszystkie łowią u wejścia do Senjska vrata – cieśniny między wyspami Krk i Prvić. Blade kontury Krk widać od kilku minut a Prvić, mniejsza i bardziej oddalona, pojawi się pewnie za moment. Powoli z mgły wyłoni się cała plejada tego wszystkiego, co od tysięcy lat wystaje z tej części Adriatyku. Może między wysepkami dojrzę wtedy fenicką łódź wiosłową, może żaglowiec portugalski albo włoski statek parowy. Może także spróbuję ścigać wzrokiem zwinne gusarki, dopadające właśnie wypełniony towarami wenecki korab. Po lekturze „Uskoków” Tomasza Teodora Jeża, gdzie autor barwnie opisał korsarski etos, to bardzo prawdopodobne.         Na ulicy Króla Zvonimira pojawia się pierwsza furgonetka z pieczywem, a z Pavlinskiego Targu znika mgła. W Senj zaczyna się nowy dzień. Piję mocną kawę i zanurzam się w zakamarki najstarszej części grodu. Mijam pałacyk rodu Posedarić – nieźle zachowaną siedzibę uskockiej arystokracji. Ulicą Potok dotrę za moment do dzwonnicy zburzonego podczas wojny klasztoru Franciszkanów. Podnoszą się pierwsze rolety sklepików na parterach kamieniczek, ktoś wystawia stoliki przed mijaną kawiarenką, pachną świeże rogaliki. Okoliczni ogrodnicy, sadownicy i plantatorzy rozkładają miniaturowe kramiki, które za moment ubarwią szary poranek bogactwem płodów bałkańskiej ziemi. Dorodne pomidory, bakłażany i melony. Orzechy, migdały, dojrzałe figi i miody leśne. Wina domowe, rakija, lozovaca i kilka gatunków travaricy. Wszystko pachnie, wabi kolorem, kusi, by kupić i pokosztować ... . Wychodzę na obszerny skwer Cilnica – największy plac starego Senja. Jego rogi wieńczą pozostałości zamku, fragmenty murów obronnych i baszta Filipa. Na dziedziniec tej części twierdzy wchodzę przez okazałą białą bramę. Velika vrata pamięta schyłek Średniowiecza i jest jednym z symboli miasta. Kilka minut poświęcam architekturze ulicy Uskockiej. Najbogatsze rody słynnych uchodźców stawiały tu niegdyś swe domostwa. W ornamentyce fasad dużo symboli religijnych ale także motywy ze świata fauny i flory. Na chwilę zatrzymuję się na niewielkim placyku przed Katedrą św. Marii. Fragmenty murów kościoła pochodzą z XI w. ale reszta to dość chaotyczne dobudówki. W wyniku zniszczeń wojennych i kilku pożarów, obiekt był wielokrotnie restaurowany. W jego wnętrzu mieści  się zabytkowy ołtarz z okresu baroku, grób średniowiecznego biskupa i wiekowa zakrystia. Właśnie zaczyna bić jeden z trzech świątynnych dzwonów – znak, że zbliża się czas mszy porannej. Z kilku sąsiednich uliczek wychyną za moment grupki starszych kobiet w czerni, trochę pobożnej młodzieży i jeszcze mniej liczni turyści.         Kilka kroków dalej trafiam do najstarszego fragmentu miasta, Goricy. Zachował się tu pokaźny ciąg murów obronnych z basztami; Leonową, Trybenac i Lipnicą. Wewnątrz grodu kolejne siedziby uskoków, barokowy pałac Ferajna, pozostałości ratusza i loggii z XIV wieku. Przejdę jeszcze obok dworu Daničića zdobionego triforiami sprzed sześciu stuleci, minę Muzeum Miejskie (bogate zbiory z dziejów głagolicy) i wyjdę na Plac Frankopanski.  Stąd znowu będę miał blisko do portu z basztą Šabac, do parku z kościołem św. Marije od Arta i do hotelu Nehaj.             Tarcza słoneczna pojawia się nad Senj dość późno. Musi się przecież wznieść ponad wapienne wierzchołki Velebitu osiągające wysokość ponad 1600 metrów. Słońce po południu dopiero ożywi biel zachodnich elewacji domów na zboczach. Amfiteatralnie opadające ku morzu przedmieścia kurortu błyszczą wtedy jak Casablanca. Tylko fortecy Nehaj słońce nie czyni zmian w kolorach. Jej szara, surowa, monumentalna bryła, dostojnie pełni swą odwieczną straż. Na forteczne wzgórze warto wybrać się u schyłku dnia i doczekać zachodu słońca. Mamy wtedy niepowtarzalną okazję przeżycia romantycznego spektaklu. Barwy złota, różu i fioletu mieszają się z błękitem, seledynem i pomarańczą. Każda chwila inaczej maluje zachodnią linię horyzontu. Każdy moment brzmi trochę inną muzyką śródziemnomorskiej przyrody. Dlatego wrócę tu za rok.  Nie da się zapomnieć chorwackich ...SmakówOštrige – łowionych w rejonie Kanału Limskiego na Istrii. Owczego ostrego sera z wyspy Pag, w którym wyczujemy zioła całej Dalmacji. Kęsów jagnięcia pieczonego na ruszcie restauracji Krešimir w Senju. Warzywnej sałatki podanej w konobie  Kaleta w Sukošanie – niby taka sama, jak szopska w Bułgarii lub horiatiki na Krecie, a przecież smakuje inaczej. Tureckiego pochodzenia baklavy – wilgotnego ciastka nasączonego miodem. A także dziesiątków innych dań, trunków, deserów i owoców. KolorówCynamonowej barwy ziemi spulchnionej tuż przed sadzeniem zimowego czosnku na poletku pod Gospićem. Czerni, czerwieni i złota czapki lička kapa – płaskiego nakrycia głowy mężczyzn z dorzecza rzeki Liki. Barw dziesiątków jachtów, kajaków i skuterów wodnych w spokojnej marinie Kukljica na wyspie Uglian. Fioletów, różu, żółci i pomarańczy na adriatyckim horyzoncie podczas ostatnich chwil przed zachodem słońca. Jaskrawych ogników papryczek wśród żółknących już liści ich krzewinek. ZapachówPolanych gorącą czekoladą i rumem naleśników (palačinke). Intrygującego aromatu travaricy, nalewki z rakiji i owoców głożyny. Pieczonej z suszonymi śliwkami patki, kaczki upasionej w rozlewiskach Liki. Pašticady – pełnego ziół dalmatyńskiego gulaszu wołowego. Konfitury z zielonych pomidorów, której zapachowy bukiet nie da się porównać z niczym innym. Dymu wydobywającego się z licznych wędzarni ryb, kiełbasek i pršutu – miejscowego wędliniarskiego rarytasu.DźwiękówWielojęzycznego gwaru na deptaku w międzynarodowym porcie w Rijece. Kierpców, gdy tancerka kolo tupie w rytm tamburicy – chordofonu szarpanego, lutni popularnej na całych Bałkanach. Pasterskich dzwonków uwieszonych u szyi owiec i kóz skubiących ubogą trawę na wschodnich zboczach Velebitu. Dzwonów licznych kościółków z doliny Ličko polje w niedzielne, senne przedpołudnie. Co sprawia, że w Chorwacji czasem boli głowa         Rosjanie mówią gnat’ spirt, Polacy pędzą bimber a w Chorwacji rakiję se peče. Produkcja owocowych destylatów  na bałkańskiej prowincji, ale także na obrzeżach aglomeracji i wzdłuż całego adriatyckiego wybrzeża to ważny moment w rocznym kalendarzu zajęć i ceremonii. Kiedy ostatnie grona przejdą proces pierwszej fermentacji zlewa się młode wino a całą resztę przekłada do kotła, w którym peče se rakiju. Na pierwsze krople owocowego samogonu, które z destylacyjnej aparatury kapią do specjalnego probierza, niecierpliwie oczekują zgromadzeni mężczyźni – amatorzy silnych trunków, smakosze, znawcy a czasem ciekawscy turyści. Zwyczaj i praktyka  każą by przed degustacją nie kosztować innego alkoholu a nawet nie jeść zbyt wiele, szczególnie serów i owoców. Ponoć niektórym uczestnikom tych winiarskich dożynek  nawet się to udaje. Już po dwóch godzinach od włączenia zmyślnego instrumentarium zaczyna się pełna nowych oczekiwań degustacja. Gospodarz rozlewa pierwszy uciąg do maleńkich kieliszeczków i nie bez niepokoju czeka na reakcje całego towarzystwa. Nie musi słuchać achów, ochów i uchów. On obserwuje oczy i miny pijących. Po chwili wie, co mu się w danym roku udało a co nie. Moc, smak, zapach i klarowność destylatu świadczą o właścicielu winnic i sadów, bo rakiję robi się nie tylko z winogron. Do następnego sezonu będzie się wymieniało imiona znajomych w kontekście jakości trunku. A to, że Bore powinien odmłodzić winnice, że Andelko ma nieszczelny kocioł, a Šime to nawet w mokrym roku produkuje pierwszy sort.          Poczęstuj mnie swoją rakiją a powiem ci kim jesteś – chciałoby się podsumować wymyślonym na poczekaniu przysłowiem. W języku chorwackim jest pewnie tego odpowiednik bo wiele tutejszych przysłów dotyczy wina, rakiji, innych trunków i zakąsek. Jer vina nema, jer kaleža nema. Ko peče rakiju, moraće sam i da je popije. Nema kruha bez motike. Jak te języki są do siebie podobne! Przekonałem się o tym wielokrotnie podczas pierwszych pobytów na Bałkanach, a znajomością chorwackich przysłów zaskoczyłem w ubiegłym roku samych Chorwatów. Podczas jakiejś biesiady w konobie Gajeta w Senj, po którejś już szklanicy dingacza, głośno przypomniałem sobie efektowne motto mojego dziadka. Używał tego powiedzonka podczas nocnych Polaków rozmów przy kieliszku, którym jako malec często z ukrycia się przysłuchiwałem. Dziadek służył w CK Armii a w jego oddziale panował biesiadny duch inicjowany przez towarzyszy niedoli z Bałkanów. Nema kruha, nema vina-  boli glava Dalmatina – w stylowej konobie w Senj przyjęto to owacyjnie i wzniesiono do góry kolejne puchary. Okazało się jednak, że nikt z naszego grona, choć przeważali miejscowi, nigdy tego wcześniej nie słyszał. /kruh – chleb/.         Na bazie rakiji z winogron a także innych owocowych destylatów można komponować nieskończoną ilość nalewek, likierów, aperitifów i wódek. Całe Bałkany uwielbiają takie eksperymenty a przybysze doceniają ich kunszt wydając nieraz krocie na travaricę, lozovacę, kilka gatunków śliwowic, nalewki gruszkowe, orzechowe, brzoskwiniowe.          Mój ostatni pobyt w Chorwacji zaowocował kolejnym odkryciem w tej dziedzinie. Z ogonka przy warzywnym straganie wywołała mnie starsza pani proponując kupno tanich pomidorów, fig, jajek i domowych win. Chętnie udałem się z nią w sąsiednią uliczkę, gdzie w okazałym ogrodzie stał jej dom. Wchodząc do sadu zwróciłem uwagę na dziwne drzewo z owocami podobnymi do oliwek. Liście tej rośliny były jednak sztywne, błyszczące i nieco innego kształtu. Podobnie owoce, które odbijały światło i z bliska różniły się od oliwek. Była to głożyna Jujuba /serb-chorw. żiżula/, zwana także po prostu jujubą – krzew a czasem drzewo sadzone na Bałkanach od czasów rzymskich. Słodkie, brunatnawe, podobne do daktyli owoce są jadalne jako świeże lecz z powodu wysokiej zawartości cukru przerabia się je najczęściej na owoce kandyzowane. Okazało się też, że wyśmienicie nadają się do sporządzenia oryginalnej travaricy. Zalane mocną rakiją już po kilku tygodniach nadają jej kolor koniaku i wyborny, z niczym innym nie porównywalny smak. Nalewka z jujuby zbawiennie działa na układ trawienny, jest wspaniała zarówno jako aperitif jak i digestif. I choć pani Ivanka nie jest zwolenniczką mocnych alkoholi, to w swojej piwniczce trzyma kilka gatunków domowych trunków. Jej pracujący w Niemczech syn zawsze zabiera z sobą orzechowy likier, parę butelek różnego rodzaju travaricy a także dziesiątki litrów domowego wina. Kiedyś nawet wracał do Senj aż spod słoweńskiego Mariboru, gdy okazało się, że jadąc na północ zapomniał włożyć do bagażnika butelkę swojej ulubionej głożynowej travaricy.                                                                                        Wiesław Karliński      

  • Karnav1
  • Senj 1
  • Church
  • Karnav2
  • Jadran