Podróż do Etiopii planowaliśmy długo i starannie. Chcieliśmy wynająć samochód, co pozwoliło nam na całkowitą niezależność od słabego transportu autobusowego. Lotnisko w Addis przywitało nas deszczem i chłodem. Z rezerwacją hotelu w ręku szybko udaliśmy się na parking taksówek. Następnego dnia zaplanowane mieliśmy wynajem samochodu i podróż na północ, w stronę Lalibeli – centrum religii Koptyjskiej i słynnych kościołów wykutych w skale.
Następny dzień (i następny) to akcja – wypożyczamy samochód. Wynajem samochodu w Etiopii jest bardzo drogi (proponowano nam 150 dolarów za dzień) i trzeba się mocno (i często długo) targować. Kierowca jest „obligatory” i jeśli ktoś woli wybrać się w podróż bez kierowcy, przekonanie właściciela samochodu do tego aby został on w domu wymaga stanowczości i determinacji. Nam się udało! Tu należy dodać ze asfaltowe drogi w Etiopii są rzadkością a te które są, często są w koszmarnym stanie. Osuwiska i przerwane drogi po ulewnych deszczach są częste i mogą zablokować nas na wiele godzin lub wręcz zmusić do zmiany planów i wybrania innej drogi. Poza miastami można poruszać się jedynie samochodami terenowymi (i to takimi z prawdziwego zdarzenia). Sam w to nie wierzyłem, ale po przejechaniu blisko 5 tysięcy kilometrów potwierdzam to w 100 procentach.
Nasza podróż rozpoczęła się w Addis Abeba i prowadziła przez Lalibelę, jezioro Tana, Gambelę, Maji, Jimę Harar i z powrotem do Addis.
Ja opiszę tutaj jedynie te miejsca, które pozostał w mojej pamięci i które bez wahania mogę polecić
Lalibela – to niesamowite miejsce. O Lalibeli można naczytać się dowoli, powiem więc jedynie że wątpliwości jakie miałem przed podróżą, że to miejsce zbyt turystyczne i może nie warto tam jechać były całkowicie bezpodstawne. Każdy zapewne odbiera to miejsce inaczej. Mnie urzekła jego magia i atmosfera. W Lalibeli spędzić można całe dnie włócząc się podziemnymi korytarzami eksplorując zakamarki kościołów i podpatrywać mnichów w ich obrzędach i ceremoniach. Droga do Lalibeli jest bardzo malownicza. Prowadzi rozległym płaskowyżem aby na ostatnie kilkadziesiąt kilometrów skierować się do szerokiej doliny otoczonej pasmami górskimi. Może być też męcząca, szczególnie w porze deszczowej. Na płaskowyżu po raz pierwszy zrozumiałem jak ważny jest dobry terenowy samochód. Bez niego nasza podróż zakończyłaby się pewnie na desperackiej próbie przejechania rzeki błota jaką była nasza droga.
Gambela – region zachodniej Etiopii wciśnięta w głąb Sudanu to płaska, gorąca i parna równina. Rdzenną ludnością tych terenów są Anukowie. Dramatyczne sytuacja w południowym Sudanie spowodowała napływ ogromnej fali uchodźców, głównie z plemienia Nuerów, którzy teraz stanowią większość w regionie. Napływ Nuerów spowodował zbrojne konflikty pomiędzy mini i Anukami. Wystarczy porozmawiać chwilę z kimkolwiek aby usłyszeć relacje i bolesne historie z niedalekiej przeszłości. Obecność misji ONZ ogranicza dziś w dużym stopniu przemoc.
Pomimo trudnej sytuacji miejsce to przypadło nam do serca. Atmosfera jest tu całkowicie inna niż gdziekolwiek indziej w Etiopii (gdzie „farangee” albo „you-give-money” jest wykrzykiwane odruchowo przez KAZDEGO kto nas widział). Nuerowie to ludzie niezwykle dumni i zaczepianie kogokolwiek, czy proszenie o pieniądze jest rzadkością. Pomimo ogromnej różnicy w wyglądzie można się więc poczuć anonimowo a rozmowy z mieszkańcami Gambeli wynikają z wzajemnej szczerej chęci rozmowy z nie z chęci skorzystania z nadarzającej się okazji na „gifta”. W przeciwieństwie do mieszkańców innych rejonów Etiopii Nuerowie są bardzo wysocy i szczupli a ich skóra jest niemal czarna i często zdobiona wzorzystymi nacięciami, należy jednak uważać z fotografowaniem. Dobrze jest przynajmniej gestem poprosić o pozwolenie na fotografowanie.
W Gambeli spędziliśmy kilka dni nie robiąc nic szczególnego, ciesząc się jedynie senną atmosferą miejsca i odpoczywając. Jeśli ktoś wybiera się tam w poszukiwaniu egzotycznego safari, spektakularnych widoków, czy innych atrakcji to może być zawiedziony. Gambela jest ogromna, płaska jak stół, a ostatniego słonia widziano tu wiele lat temu.
Harar – miasto inne niż wszystkie inne w Etiopii – uznawane za czwarte najświętsze miasto Islamu, ale znane jest też z bezkonfliktowego współżycia muzułmanów i wyznawców kościoła chrześcijaństwa koptyjskiego. Setki uliczek schowane na wysokim bielonym murem stanowią labirynt, w którym nie trudno się zgubić. Aby tu dojechać należy zboczyć ze zwyczajowych szlaków turystycznych i udać się na wschód w stronę granicy z Somalią. O wyjątkowości miejsca niech świadczy fakt że jego bogactwo kulturowe zostało docenione i włączone do Listy Światowego Dziedzictwa UNESCO. W Hararze dobrze jest zatrzymać się na kilka dni, odpocząć i nabrać sił do dalszej podróży, posilając się doskonałymi owocami (najlepsze mango jakie kiedykolwiek jadłem), dobrym i orzeźwiającym piwem Harar i doskonałą kawą (też Harar), a dla chętnych – uczestnicząc w conocnych ceremoniach karmienia hien za murami miasta.
Wymieniłem tu tylko kilka miejsc w których spędziliśmy na tyle dużo czasu aby je choć trochę poznać. Ale celem podróży do Etiopii powinna właśnie być sama podróż. Będzie pełna przygód, pięknych i fascynujących miejsc, niespodziewanych zdarzeń (wizyt u mechanika, przebitych opon, urwanych tłumików) i zwrotów akcji, (jak dobry film przygodowy), często męcząca i wymagająca ale na pewno niezapomniana.
TCH
Chętnie odpowiem na pytania i w razie możliwości służę radą