Całą relację z wyprawy do Algierii można przeczytać tutaj
w tej podroży zamieszczam opis naszego czterodniowego wypadu do Parku Narodowego Tassili. Park podwójnie wpisany na listę UNESCO, zarówno jako rezerwat biosfery jak i z uwagi na wartość kulturową zachowanych tu śladów działalności społeczeństw neolitycznych.
14 XI poniedziałek
Wstajemy wcześnie rano, aby się spakować na wyjazd.
Od rana przy hotelu czekały na nas 3 jeepy, którymi mieliśmy jechać na 5 dniową wyprawę. Po zapakowaniu naszych bagaży do aut, ok. 9:30 udało nam się wyruszyć w drogę. Po wyjeździe z Djanet, jechaliśmy trochę drogą, trochę pustynią, w pewnym momencie, przy wjeździe do parku, trafiliśmy oczywiście na posterunek i sprawdzanie papierów, czy mamy zgodę na wjazd.
Około południa zatrzymaliśmy się na sjestę, jeszcze nie wiedzieliśmy jak długo będzie trwała. Tuaregowie na wszystko mają czas, poruszają się jakby w innej czasoprzestrzeni, okazało się, że sjesta trwała około 2 godzin. Ugotowaliśmy sobie jakiś posiłek i odpoczywaliśmy.
Po przerwie, do wieczora jechaliśmy przepięknym kanionem, wzdłuż starego koryta rzeki. Oglądaliśmy piękne góry, pejzaże, rysunki naskalne, wydmy czy wąwozy. Wszystko wyglądało cudownie i malowniczo.
Pierwszy nocleg mieliśmy w końcu kanionu Djarren. Po zachodzie słońca zrobiło się chłodno, ale do wytrzymania, byliśmy na wysokości ok. 900 metrów. Dzień w Algierii trwał średnio 12 godzin, słońce wschodziło zawsze ok. 6:00 rano i zachodziło ok. 18:00, tutaj nawet o 17:30. Nie ma długich wschodów i zachodów słońca tak jak w Polsce, natychmiast robiło się jasno albo ciemno. To sprawiało, że dość wcześnie chodziliśmy spać i wstawaliśmy też wcześnie, bo około 5-6 rano. Tej nocy i następnej mogliśmy podziwiać pełnię księżyca, więc w nocy było całkiem jasno. Gdy obudziłam się o drugiej w nocy i wyszłam z namiotu nie mogłam nadziwić się wszechogarniającej ciszy, miałam wrażenie, że słyszę bicie własnego serca. W środku nocy, w świetle księżyca, nasze obozowisko wyglądało mega magicznie.
15 XI wtorek
Tradycyjnie wstaliśmy o wschodzie słońca i zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy nasze obozowisko i wyruszyliśmy w dalszą podróż. W słońcu od razu zrobiło się ciepło.
O ile wczoraj oglądaliśmy głównie skały i widoczki, dziś mieliśmy w planie oglądanie rysunków naskalnych.
Najpierw przeszliśmy piechotą kanionem około 4 kilometrów. Nasz przewodnik pokazał nam kilka rysunków naskalnych, podziwialiśmy też piękne widoki i skałki, które wyglądały o wiele ciekawiej niż z okien jeepów. Potem podjechały po nas samochody i przewodnicy podwozili nas pod kolejne miejsca, gdzie mogliśmy oglądać malowidła i ryciny naskalne, min. słonie, żyrafy czy zwierzęta domowe.
Sjestę mieliśmy dość długą od 11-14, potem dalsze zwiedzanie trochę na piechotę…
Następny nocleg mieliśmy przy wydmach Moul Naga. Nasi przewodnicy zaprosili nas na poczęstunek. Wielokrotnie częstowali nas swoją herbatą, mocną, bardzo słodką, pitą w małej szklaneczce, ale smaczną.
W nocy często się budziłam, nie wiem czy to przez pełnię księżyca, czy Renatę, która spała niespokojnie i mnie budziła.
16 XI środa
Około północy, trochę wkurzona, wyszłam z namiotu. Księżyc świecił w pełni, było jasno ale i tak mogłam podziwiać miliony gwiazd na niebie, w tym drogę mleczną. Wzięłam aparat fotograficzny i zaczęłam robić zdjęcia obozowiska.
Przed świtem obudziłam się po raz kolejny, zabrałam ze sobą aparat i poszłam na wydmy zrobić trochę zdjęć. Siedziałam na wydmie czekając na wschód słońca. Było niesamowicie cicho, piękny początek dnia. Później zauważyłam, że również Mietek i Renata już wstali i chodzili po wydmach polując na ciekawe kadry.
Gdy zeszłam do obozowiska na śniadanie dowiedziałam się, że Piotra nagle coś natchnęło i zorientował się, że nie mamy tyle czasu ile planowaliśmy i musimy skrócić pobyt w parku o 1 dzień. I w ten sposób diabli wzięli nasze zwiedzanie Essendilene.
Dzisiejszy dzień podobny do poprzednich, jechaliśmy korytami wyschniętych rzek, oglądaliśmy wiele rysunków naskalnych, łuki skalne, wielkie uskoki tektoniczne, spotkaliśmy francuskich turystów zwiedzających park podobnie jak my.
Przed zachodem słońca rozbiliśmy kolejny nocleg, rozpaliliśmy ognisko, zjedliśmy kolację. Dosyć długo było ciemno, bo księżyc wschodził coraz później.
Musiałam chyba być dosyć zmęczona, bo całą noc przespałam jak zabita.
17 XI czwartek
Obudziłam się jak świtało, ale słońce schowane za chmurami nie zachęcało do robienia zdjęć.
To był ostatni dzień naszego pobytu w Parku, wyjeżdżając, nasz przewodnik pokazał nam jeszcze kilka punktów z rysunkami naskalnymi. Jechaliśmy głębokimi wąwozami, korytami wyschniętych rzek, po drodze podziwialiśmy niesamowite formacje – pojedyncze ostańce czy mosty skalne.
Wyciecza była niesamowita, magiczna, stanowczo za krótka, czyję ogromny niedosyt i chciałabym tam jeszcze powrócić. Bo jak można nie zakochać sie w takim miejscu: Tassili
Do Djanet dojechaliśmy wczesnym popołudniem, po 4 dniach spędzonych na pustyni wszyscy najpierw skierowali swoje kroki do pryszniców, aby się wykąpać. Potem zrobiliśmy obiad i poszliśmy zwiedzać miasto.