Podróż „Gamardżobat Sakartwelo!” (witaj Gruzjo) czyli Joint(y) w Gruzji - „Gamardżobat Sakartwelo!” (witaj Gruzjo) czyli Joi



2015-05-23

Po wyprawie do Islandii - krainy magii, harmonii i piękna niczym niezmąconej przyrody - poszukiwaliśmy inspiracji na kolejną wyprawę. Po kilku interesujących pokazach podróżniczych, wielu zasłyszanych opowieściach oraz godzinach spędzonych na przeszukiwaniu artykułów - wybór padł na Gruzję, która zaciekawiła nas na tyle, by spróbować odnaleźć odpowiedzi na kilka nurtujących pytań. Czy opowieści o gruzińskiej gościnności są prawdziwe? Czy Gruzini potrafią przepić Polaków? Czy mieszkańcy darzą nas sympatią, o jakiej często się słyszy?

Gdy ubiegły rok wielkimi krokami zbliżał się ku końcowi - zadzwonił do mnie Kamil mówiąc, że na Wielkanoc lecimy do Gruzji. OK.

Po krótkim wstępie czas przenieść się do dnia 5.04.2015r. na lotnisko Chopina w Warszawie, kilka minut przed północą. W międzyczasie do naszej grupy dołączyło sześciu kolejnych śmiałków, tworząc dziewięcioosobową paczkę. [/align]

 

DZIEŃ 0 - WARSZAWA

Wylot punktualnie o północy, samolot odrywa się od pasa startowego w kierunku krainy Kartlów. Zupełnym zaskoczeniem jest niemal stuprocentowe zapełnienie samolotu, jednak to tylko początek niespodzianek…

 

DZIEŃ 1 - KUTAISI/BATUMI

Lądujemy zgodnie z oczekiwaniami, spoglądamy na zegarek - godzina 3:40… zaraz… przecież jest 5:40 - zapomnieliśmy o zmianie czasu +2h. Warto zaznaczyć, iż lotnisko w Kutaisi zaprojektowane zostało bardzo praktycznie i ze smakiem. Po szybkiej kontroli celnej udajemy do wyjścia. W tym momencie otacza nas grupa „taksówkarzy-naciągaczy”, oferujących „tani” przejazd, gdzie tylko zapragniemy. Jedyne 90 EUR i niemal natychmiast jesteśmy w Batumi. Czytając jednak wcześniej opisy wielu podróżujących wiedzieliśmy już, iż cena ta jest mocno zawyżona. Po długich negocjacjach (a raczej odganianiu) znajdujemy starszego pana, który za mniej niż połowę pierwotnej ceny zabiera nas w podróż do „Perły Morza Czarnego” – Batumi. Ponad trzy godziny spędzamy na próbach odespania lotu, słuchaniu gruzińskich hitów radiowych oraz podziwianiu mijanych miejscowości. W czasie przejazdu do miasta przyglądaliśmy się licznym budynkom, przyciągającym wzrok niecodziennym wzornictwem i wykończeniem. Jednak na każdym kroku dało się odczuć zarówno piętno mijającego czasu, jak i widoczny brak funduszy na renowację tych obiektów. 

Trzecie co do wielkości miasto Gruzji – Batumi - wita przyjezdnych widokiem futurystycznych budowli. Kurort jednak, sam w sobie, nie zachwyca. To mieszanka wielu stylów architektonicznych oraz połączenie przepychu z kontrastującymi, zaniedbanymi kamienicami – widok z oddali jest bardziej reprezentatywny. Budynkami, których widok zapada w pamięć są - gmach Politechniki, Hotel Sheraton czy Wieża Alfabetu – naszym zdaniem najciekawsza konstrukcja w mieście. Ciekawostką jest nietypowy McDonald’s, na piętrze którego znajduje się ogród, dostępny dla klientów. W Batumi udaliśmy się również na spacer miejskim bulwarem wzdłuż brzegu Morza Czarnego. Wczesna pora czy nawet niska temperatura wody nie powstrzymała części z nas przed kąpielą oraz chwilą relaksu przy kamienistym nabrzeżu.

Przy porcie znajduje się koło widokowe (3 GEL/os), z którego rozciąga się bajkowy widok na miasto oraz okoliczne Góry Mescheckie. Jako obowiązkowy punkt wyprawy polecamy Plac Europejski, będący sceną dla wielu gwiazd muzyki rozrywkowej oraz miejscem świętowania Nowego Roku. Jednym ze słynnych obiektów jest Wieża Czaczy - miejsce, w którym do niedawna, punktualnie o 19.00 wypływał lokalny trunek. Niestety, atrakcja ta nie jest już dostępna.

Przy placu nieopodal napotykamy trójkę młodych Gruzinów, którzy po usłyszeniu skąd pochodzimy zapraszają nas do wspólnego spędzenia popołudnia. Po wypiciu kilku piw, rozmowach o polityce, stosunkach polsko-gruzińskich, światopoglądzie, jak i rzeczach błahych - w czterech językach równocześnie (angielski, polski, rosyjski i gruziński) - udajemy się na naszą pierwszą małą suprę. Wsłuchujemy się w toasty nowo poznanych przyjaciół, po raz pierwszy delektując się prawdziwą gruzińską kuchnią. W regularnych odstępach czasu w górę wędrują kielichy pełne wina. Po tym miłym, spontanicznym popołudniu w radosnych nastrojach udajemy się na dworzec kolejowy w Makhindjauri. 

W obawie przed brakiem wolnych miejsc, bilety na pociąg zakupiliśmy jeszcze przed wyjazdem (https://biletebi.ge). Co prawda opłata zawiera niewielką prowizję (ok. 2-3 zł), jednak strona dostępna jest w języku angielskim i bez większych problemów można dokonać płatności kartą debetową. Oficjalna strona kolei gruzińskiej to http://tickets.railway.ge - zakup biletów przez ludzi nieposiadających gruzińskiego IP bywa niestety problematyczny. Przed wejściem do odpowiedniego wagonu konduktor porównał nasze bilety ze swoją listą, natomiast wcześniej w kasie potwierdzono nam rezerwację. Czas teraz na pochwałę kolei gruzińskiej - wagony były czyste i zadbane; miejsca siedzące wygodne; w korytarzach znaleźć można automaty z jedzeniem oraz ciepłymi napojami; przy siedzeniach znajdują są kontakty, gdzie naładujemy sprzęt mobilny. W całym pociągu dostępna jest bezpłatna sieć Wi-Fi.

Po 6-ciu godzinach podroży pociągiem Georgian Railways docieramy do stolicy. Na dworcu czeka na nas kierowca taksówki zamówiony przez gospodynię naszego hostelu. Po zapakowaniu plecaków do niewielkiego busa ruszamy w nieznanym dla nas kierunku (mieliśmy wrażenie, że kierowca również nie do końca wiedział, gdzie ma jechać). Kilka minut później docieramy do GUEST HOUSE IRINA, gdzie czeka na nas serdeczne powitanie. Pomimo iż zegar wskazywał 1.20 nad ranem, czekała na nas obfita, ciepła kolacja, nie zabrakło również domowego wina.

Zmęczeni intensywnym dniem, zasnęliśmy jak małe dzieci.

 

DZIEŃ 2 TBILISI

Po odespaniu dnia poprzedniego gospodyni – racząc nas pysznym śniadaniem - nie pozwoliła nikomu odejść od stołu z pustym żołądkiem. Koło południa wyruszyliśmy do centrum Tbilisi, rozpoczynając przygodę na targu staroci. Na straganach można było zakupić niemal wszystko- począwszy od ikon, poprzez zastawę i porcelanę, stare mundury i pamiątki wojenne, skończywszy na gruzińskiej wersji Windows 8. W trakcie dnia skosztowaliśmy wielu lokalnych przysmaków, m.in. znane chaczapuri (chaczo- ser/twaróg, puri- chleb). Ciasto może być zarówno chlebowe, francuskie, jak i drożdżowe. Nadzienie to zwykle niesłony ser podpuszczkowy, bądź połączenie sera z ziemniakami. Gruzini mawiają, iż nie ma jednego wspólnego przepisu - każda gospodyni posiada swój własny. Potwierdzamy – każdy z zakupionych placków miał swój unikalny smak, różny w zależności od miejsca zakupu. Przy odrobinie szczęścia można również spróbować chaczapuri w wersji z jajkiem sadzonym (chaczapuri adżaruli), lecz nam się to niestety nie udało. W wielu miejscach spotkać można rozwieszone lokalne słodkie przysmaki - czurczele(orzechy włoskie lub laskowe zatopione w zagęszczonym soku winogronowym, następnie suszone), tworzące wielobarwne kompozycje ozdabiające stragany.

Gruzini są niesamowicie życzliwym i pomocnym narodem, o czym mieliśmy okazję przekonać się niejednokrotnie. Podczas zwiedzania miasta natrafiliśmy na przeszkodę, jaką była 6 pasmowa ruchliwa ulica – chodnik po prostu nagle się skończył, natomiast do przejścia należało się cofnąć prawie 500m. Prosty wybór: albo próbujemy przedostać się na drugą stronę pomiędzy pędzącymi samochodami, albo zawracamy do punktu wyjścia. Z pomocą przyszedł nam taksówkarz, który po usłyszeniu, iż jesteśmy Polakami podrzucił nas do celu. Gdy wspomnieliśmy o chęci zakupu wina na pobliskim targu, jegomość gwałtownie zatrzymał samochód, podbiegł do bagażnika i ku naszemu zaskoczeniu wyciągnął baniak własnego, szkarłatnego wyrobu. Swoją drogą, wiele osób w Gruzji nie rozstaje się zbyt często z winem domowej produkcji.

Ulice miasta oczarowały nas połączeniem urzekającego klimatu postsowieckiego z zachodnią nowoczesnością. Spacerując wzdłuż Placu Wolności natknęliśmy się na malutki stragan oferujący regionalne przyprawy i mieszanki ziół - grzechem byłoby nie skorzystać z okazji (ok 2GEL za ok. 100g). W ten właśnie sposób, część z nas, stała się szczęśliwymi posiadaczami pamiątek o wyjątkowym smaku i zapachu.

Przechadzając się po Starym Mieście, przystawaliśmy co parę kroków, by przyjrzeć się architekturze Tbilisi. W przydrożnych knajpkach odkrywaliśmy kolejne specjały lokalnej kuchni. Po spacerze trwającym ponad dwie godziny dotarliśmy do kolejki linowej prowadzącej na wzgórze Narikala, z którego rozciąga się widok na panoramę miasta. Na wzgórzu znajdują się pozostałości po starożytnej twierdzy z IV wieku. Większość ocalałych fortyfikacji datuje się jednak na XVI-XVII wiek. Spacerując, mogliśmy z bliska zobaczyć jeden z kluczowych symboli regionu - pomnik Matki Gruzji dzierżącej w jednej ręce miecz (symbolizujący ochronę przed nieprzyjaciółmi), w drugiej zaś kielich wina (nawiązujący do serdecznego przywitania przyjaciół). Schodząc ze wzgórza, odwiedziliśmy niedawno odrestaurowaną cerkiew św. Mikołaja znajdującą się na niższym dziedzińcu. Ostatnim punktem programu tego dnia było zwiedzenie Soboru Trójcy Świętej - największej budowli sakralnej w kraju, co więcej jednej z największych na świecie. Znaczną część prawosławnych budowli sakralnych cechuje podobny wystrój wnętrz, jednak ta świątynia naprawdę imponuje swoimi rozmiarami (5000m2).

Po zejściu z wzniesienia prowadzącego do Soboru rozdzieliliśmy się – mniejsza część grupy udała się do hostelu metrem, reszta zaś postanowiła wrócić spacerem przez uboższe dzielnice miasta. Przemierzając kolejne przecznice, napotykaliśmy zaniedbane domostwa, dzieci bawiące się na ulicach, dało się również odczuć wzrok mieszkańców, którzy obserwowali nas ze swoich okien. Z pewnością nie jest to częsty punkt odwiedzany przez wycieczki zagraniczne. Po drodze zajrzeliśmy do kilku mniejszych sklepów co pozwoliło na ciekawe zakupy, w tym, sprzedawane na wagę, różne gatunki kawy ziarnistej o specyficznym zapachu i mocnym smaku (2-4GEL- za 100g). Nazwy i źródła pochodzenia pozostaną dla nas zagadką – niestety sprzedawczyni mówiła jedynie po gruzińsku. Po powrocie nasza gospodyni ze szczerym uśmiechem na twarzy podała wyborną kolację, w czasie której nie zabrakło oczywiście wina.

 

DZIEŃ 3 - DROGA DO STEPANCMINDA

Kolejny dzień przywitał nas ciepłymi promieniami słońca oraz bezchmurnym niebem. Samochody, które wynajęliśmy za pomocą strony http://4x4carrental.ge zostały podstawione przez pracownika firmy pod sam hostel. Wypożyczenie dwóch pojazdów (Nissan Pathfinder oraz Land Cruiser 105) na okres dwóch dni wyniosło nas 320$. Jako dodatek otrzymaliśmy telefony z darmowymi połączeniami wewnątrz sieci. Czas w drogę. Wyjazd ze stolicy okazał się wyzwaniem nawet dla doświadczonych kierowców - wyprzedzanie na trzeciego, omijanie wybiegających na jezdnię przechodniów czy zupełny brak przestrzegania zasad ruchu drogowego - były na porządku dziennym. Miłe zaskoczenie spotkało nas, gdy podczas przejazdu zaczęło brakować paliwa w jednym z samochodów. Nic nie wskazywało na to, że w okolicy znajduje się stacja benzynowa – zatrzymaliśmy się więc na posterunku policji, by poprosić o pomoc. Kwadrans później mogliśmy ruszać dalej – za sprawą miejscowego rolnika kilka dodatkowych litrów paliwa uzupełniło nasze uszczuplone zapasy.

Gruzińska Droga Wojenna pozwala podziwiać panoramę regionu oraz dostarcza odrobiny przyjemności miłośnikom off-road’u. Niektóre fragmenty są obecnie remontowane – nierówny teren oraz obecność ciężkiego sprzętu bywają utrudnieniem. W miarę zbliżania się do celu i zwiększania wysokości warunki pogodowe ulegały pogorszeniu – najpierw spadł deszcz, później wjechaliśmy w tereny ośnieżone. Jakiś czas później naszym oczom ukazały się ośnieżone szczyty Kaukazu, droga stała się wyboista i zdecydowanie trudniejsza – miejscami na poboczu można natknąć się na porzucone wraki ciężarówek i samochodów osobowych. Zaznaczyć warto, iż granica z Rosją, na północy, jest otwarta – świadczyły o tym długie kolejki tirów oraz niezadowolenie kierowców czekających na kontrolę odpowiednich służb. Gdy dorwał nas „mały głód” zatrzymaliśmy się w niewielkiej przydrożnej piekarni, gdzie zjedliśmy najsmaczniejsze dotąd chaczapuri.

Późnym popołudniem docieramy do podnóża szczytu, na którym znajduje się słynny monastyr Cminda Sameba. Droga okazała się trudniejsza niż szacowaliśmy - zmęczenie i późna pora skłoniły nas do podjechania samochodem możliwie najwyżej jak się dało. Niestety, zaśnieżona i rozjeżdżona ścieżka uniemożliwiła nam dotarcie na szczyt wzniesienia. Pozostałe strome podejście wymagało odrobiny dodatkowego wysiłku. Po męczącej wędrówce (i licznych upadkach) naszym oczom ukazał się cel naszej wspinaczki - Cminda Sameba.

We wnętrzu monastyru panuje urzekający nastrój spokoju i niczym niezmąconej ciszy. Ascetyczny wystrój pozostaje głęboko w pamięci - surowe, kamienne wnętrze, wiekowe ikony oraz stojący na uboczu malutki piecyk, wypełniający przestrzeń upragnionym ciepłem. Podniosły nastrój zaburza jedynie stragan z pamiątkami stojący w rogu klasztoru.

Droga powrotna była znacznie szybsza i zabawniejsza - niczym bobsleiści zjechaliśmy na naszych szanownych czterech literach po śniegu w dół (polecamy ;) ). Hostel u Mai (godny polecenia), w którym zakwaterowaliśmy się tej nocy znajdował się w pobliskiej miejscowości Stepancminda – jeden z gospodarzy oczekiwał nas na pobliskiej stacji benzynowej. Szczęśliwi, choć zmęczeni, dotarliśmy do miejsca noclegu, gdzie tradycyjnie już zjedliśmy wspaniałą kolację. Tego wieczora biesiadowaliśmy długo, wymieniając się doświadczeniami z wielu podróży.

 

DZIEŃ 4 - MIASTO W SKALE, GORI

O poranku wyruszyliśmy w kierunku pierwszej stolicy Gruzji- Mcchetii. Warunki na trasie były koszmarne - opady śniegu utrudniły zjazd, nie obyło się bez kilku poślizgów – poprzedniej nocy zeszły lawiny śnieżne. Swoją drogą jesteśmy pełni podziwu zarówno dla mieszkańców okolic pokonujących drogę wiekowymi samochodami załadowanymi po brzegi, jak i dla kierowców marszrutek wyprzedzających na zakrętach z pedałem gazu wciśniętym w podłogę. Po kilku wymuszonych postojach, niebezpiecznym poślizgu zakończonym wyciąganiem pojazdu z rowu oraz umilaniu sobie drogi wchodzeniem w zakręty na hamulcu ręcznym - dotarliśmy do twierdzy Ananuri - fortecy należącej niegdyś do książąt Aragwi. Warto nadmienić, iż zamek ten był świadkiem kilkunastu bitew. Przy wjeździe do Mcchetii byliśmy świadkami przepędzenia stada owiec oraz krów przez środek zjazdu z autostrady. Pozostali kierowcy nie wyglądali na specjalnie zdziwionych zaistniałą sytuacją.

Późnym popołudniem docieramy do skalnego miasta Uplisciche - Twierdza Pana ( upali-pan/władca, ciche- twierdza). Ceny biletów kształtowały się następująco: normalny - 3 GEL, studencki/ ulgowy -1GEL. Kwadrans wcześniej ochrona pobliskiego ośrodka przemysłowego mierzyła do nas z wieżyczek strażniczych. Nic to. Widoki grot i pieczar datowanych na V wiek rekompensowały chwile pełne napięcia. Naprawdę trudno wyobrazić sobie, iż miejsce to niegdyś tętniło życiem – społeczność mieszkała w wydrążonych jaskiniach, znajdowały się tam miejsca kultu, teatr, apteka czy tunele będące bezpieczną drogą ucieczki przed nieprzyjacielem. Kompleks Uplisciche podzielony jest na trzy główne części: południową (dolną), centralną (środkową) i północną (górną). Centralna część jest największą spośród wymienionych – większość wszystkich konstrukcji w skale znajduje się właśnie tam. Swoiste skalne miasto funkcjonowało przed wiekami jako ośrodek polityczny i religijny kraju. Ze szczytu wzniesienia roztacza się zjawiskowa panorama regionu.

Kolejnym punktem na naszej trasie było rodzinne miasto Józefa Stalina - Gori. Nie omieszkaliśmy zwiedzić muzeum dedykowanego dyktatorowi, które w naszym odczuciu nie wyróżnia się w szczególny sposób na tle innych, podobnych obiektów. Na terenie obiektu znajduje się jedyny, ukryty w przejściach pomiędzy salami obraz przedstawiający przywódcę ZSRR bez makijażu (miał duże problemy z cerą po przebytej ospie). Bilety wstępu dla studentów kosztują 10GEL (legitymacje należy okazać, jednak nie sprawdzono nam ich dat ważności). W cenie tej mamy także możliwość obejrzenia wnętrza wagonu, którym podróżował Stalin. Wejście do samego wagonu kosztuje 5 GEL. W naszym odczuciu muzeum jest miejscem przeznaczonym jedynie dla prawdziwych pasjonatów i badaczy historii.

Kluczowym punktem dnia było spotkanie ze wspaniałymi ludźmi z portalu GRUZJA Z NAMI WARIATAMI, czyli z Valerianem Zakarashvili oraz Asią Vilbik. Po zakwaterowaniu w pobliskim hotelu oraz zmianie garderoby na odrobinę bardziej elegancką, udaliśmy się do restauracji na obiecywaną prawdziwą gruzińską suprę, przez duże „S”. Gospodarz wcześniej zachęcił nas opowieściami o wspaniałym, karmazynowym trunku własnej produkcji (co ciekawe, w Gruzji, dozwolonym jest przyniesienie swojego wina do restauracji, które zostanie podane do posiłku). Zaraz przy wejściu oczom naszym ukazał się ogromny dzban wina, cytując Valeriana: „jedynie 20-sto litrowy”. Kwadrans później rozpoczęła się uczta. Historię tego wieczoru pozostawimy dla siebie, gdyż nie sposób opisać, co się wtedy wydarzyło. Po licznych toastach (opowieści o przemowach trwających przeszło dziesięć minut nie są w żaden sposób przesadzone), rozmowach przy suto zastawionym stole, deklaracjach przyjaźni polsko-gruzińskiej oraz tańcach do upadłego czekał nas zasłużony sen w hotelowym pokoju. W miejscu tym dodać należy, iż taksówki w Gruzji są powszechnym i tanim środkiem transportu – za kilkukilometrowy przejazd opłata dwukrotnie wyniosła nas równe 1 GEL (za jeden samochód).

 

DZIEŃ 5 GORI- KUTAISI- FAIL DAY

Początek ostatniego dnia w Gruzji zwiastował totalną katastrofę. Tego poranka nawet „słońce zbyt głośno świeciło”. Po ciężkiej pobudce udaliśmy się na lotnisko Natakhtar pod Tbilisi, z którego planowo wylecieć mieliśmy niewielkim samolotem do miejscowości Mestia położonej wysoko w górach. Czekało nas kilkugodzinne oczekiwanie na odprawę zakończone, niestety, odwołaniem lotu w związku z niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi. Przelot jest ciekawą atrakcją, należy jednak liczyć się z możliwością jego odwołania - nawet na godzinę przed ustalonym czasem wylotu. Nie przypuszczaliśmy nawet, iż to właśnie wydarzenie rozpoczęło długą serię niepowodzeń ostatniego dnia pobytu.

Dzięki pomocy Valeriana udaliśmy się wynajętą marszrutką w kierunku Kutaisi. Pomimo bariery językowej między kierowcą, a naszą grupą dogadywaliśmy się nadzwyczaj dobrze. Większość z nas odsypiała poprzedni wieczór. Aby zrekompensować sobie odwołany lot, postanowiliśmy udać się do sławnej Jaskini Prometeusza znajdującej się niedaleko Kutaisi. Po przybyciu na miejsce okazało się, że atrakcja jest już nieczynna – kolejne prośby i próby wejścia do środka zakończyły się niepowodzeniem. Czas zaplanowany na eksplorację jaskini wykorzystaliśmy na miejscowym targu, witającym widokiem wielobarwnych stoisk ze świeżymi warzywami, owocami czy przyprawami oraz swojskim gwarem rozmawiających sprzedawców. Polski sanepid, z pewnością, dostrzegłby pewne uchybienia w sposobie sprzedaży świeżego mięsa i ryb, sami jednak żałowaliśmy braku możliwości zakupu i późniejszego przyrządzenia niektórych dostępnych specjałów.

Gdy dzień chylił się już ku końcowi, udaliśmy się na obiad do restauracji nieopodal fontanny Kolchidy. Nasz wierny towarzysz – pech – nie odstępował nas ani na krok. Zamówione posiłki były niesmaczne, co więcej można powiedzieć, iż nawet „zupa była za słona”. Pierwszy i jedyny raz podczas wyjazdu serwowana kuchnia zupełnie nie przypadła nam do gustu. Co gorsza, dopiero po wyjściu zorientowaliśmy się, że zaraz obok znajdował się lokal bluesowo-jazzowy (wypełniony klientami), gdzie przy posiłku można było posłuchać muzyki na żywo. Cóż – jak pech, to pech.

Przed dotarciem na lotnisko sympatyczny kierowca zabrał nas jeszcze do Monastyru Gelati górującego nad miastem (obiekt datowany na XII wiek). Na lotnisku przywitała nas grupa podróżników z Polski, którą spotkaliśmy ostatniego dnia pobytu w Tbilisi – w hostelu Irina. W miłym towarzystwie wymienialiśmy historie z podróży oraz opinie na temat minionych dni.

Do długiej serii niepowodzeń doliczyć należy jeszcze: strzaskanie pamiątkowego kubka (zaraz po wejściu na terminal), dziwną procedurę nadawania bagażu podręcznego oraz nieprzyjemną kontrolę bezpieczeństwa. Po nocy spędzonej na lotnisku wyruszyliśmy w drogę powrotną do Polski.

 

PODSUMOWANIE:

Poznaliśmy Gruzję dokładnie taką, o jakiej przeczytać można w artykułach czy usłyszeć w opowieściach – gościnną, a zarazem tak odmienną, piękną i dziką, zachwycającą, przede wszystkim zaś różnorodną. Poznaliśmy futurystyczne Batumi – kuszące zjawiskowymi, monumentalnymi budowlami – odkryliśmy jednak również zapomniane wioski, do których nie dotarła jeszcze zaawansowana technika. Podczas kolejnych dni wyprawy poznawaliśmy też lokalną kuchnię, która wszystkim z nas przypadła do gustu na tyle, że śmiało możemy ją polecać. Przemierzając kolejne kilometry kraju, widoki gór przeplatały się z rolniczym krajobrazem – prostym, lecz urzekająco pięknym w swej prostocie. Gdziekolwiek się znaleźliśmy towarzyszyła nam prawdziwa gruzińska gościnność. Na pytanie: czy warto odwiedzić Gruzję, naszym zdaniem jest tylko jedna odpowiedź: warto. Kraj ten przypadnie do gustu zarówno zwolennikom górskich wycieczek (od trekkingu po wspinaczkę), poszukiwaczom inspiracji kuchennych, miłośnikom architektury, jak i tym, którzy pragną uciec od zgiełku dużych miast. Bezpośrednie loty z Polski, naprawdę niskie ceny oraz życzliwość mieszkańców czynią krainę Kartlów interesującym kierunkiem wyjazdów – tych weekendowych, jak i tych dłuższych.

Porady i spostrzeżenia:

na lotnisku w Kutaisi należy uważać na taksówkarzy naciągaczy – ceny, które proponują za przejazd są znacznie wyższe niż ceny rzeczywiste. Zamiast początkowo zaproponowanych 90EUR za przejazd z lotniska do Batumi zapłaciliśmy 45EUR. Zawzięta negocjacja to podstawa;

- na zwiedzenie Batumi w zupełności wystarczy jeden dzień (naszym zdaniem);

- cena za przejazd koleją na trasie Batumi - Tbilisi wynosi: za 1 klasę - 26 GEL, za 2 klasę - 19 GEL. Jedyną różnicą jest układ siedzeń. (W klasie drugiej - 2+3, a w pierwszej- 2+2);

- cena obiadu w restauracji to około 10 - 20 GEL, w cenie znajduje się wino

- ceny podstawowych produktów w marketach są zbliżone do polskich cen, natomiast ceny lokalnych są stosunkowo niskie;

- cena paczki papierosów to 2-3 GEL;

- lokalne restauracje i piekarnie oferują specjały kuchni gruzińskiej, należy jednak poszukać miejsc chętnie odwiedzanych przez mieszkańców miasta. Cena chaczapuri to 1-5 GEL;

- w Gruzj problemem staje się komunikacja w języku angielskim (jedynie w ścisłym centrum stolicy oraz okolicach Starego Miasta możemy próbować dogadać się w jęz. ang.), preferowanym językiem jest rosyjski;

- Polacy są naprawdę szanowaną narodowością w Gruzji, czekają liczne zniżki i dużo nieoczekiwanych, pozytywnych sytuacji;

- warto odwiedzić targi spożywcze, które oferują bardzo dobre ceny, możliwość degustacji produktów oraz ich szeroki wybór;

- wypożyczenie samochodów terenowych jest najwygodniejszym, a zarazem najbardziej elastycznym sposobem na zwiedzanie kraju. Przejazdy marszrutkami zajmują więcej czasu i przy niesprzyjających warunkach pojawiają się problemy na drogach (niskie zawieszenie oraz wysoka masa);

- w okolicy Gergeti znajduje się kilka stoków narciarskich oraz ośrodków sportów zimowych, cały region wydaje się być rajem dla miłośników gór;

- muzeum Stalina jest atrakcją skierowaną przede wszystkim dla miłośników historii. W cenie studenckiego biletu do muzeum, przysługuje wejście do wagonu generalicji;

- na drodze prowadzącej do Gori napotkać można liczne stragany sprzedawców oferujących owoce, warzywa i alkohole;

- odprawa bagażowa na lotnisku w Kutaisi przebiega odrobinę inaczej niż zwykle, bagaż podręczny także należy odprawić przed wylotem (sprawdzenie rozmiarów oraz wydanie biletu). Nie widnieje żadna informacja na ten temat;

- kontrola bezpieczeństwa jest zdecydowanie przesadzona. Walka o krótkofalówki trwała ponad 10 min, zaś jednemu z pasażerów z Polski zabrano nawet przedłużacz, o widelcach nie wspominając (bagaż podręczny). Należy przygotować się na rozpakowanie całego bagażu podręcznego i dokładną jego rewizję.

1GEL ~ 1,6 PLN

 

Chciałabym serdecznie zaprosić wszystkich podróżników oraz osoby,które dopiero zaczynają swoją przygodę z wyprawami, do zainteresowania się naszą inicjatywą JoinTheTrip.

Udowadniamy że za niewielkie pieniądze można zwiedzić wiele miejsc, w komfortowych warunkach.

https://www.facebook.com/JoinTheTripPL

 

 Pozdrawiam serdecznie

  • 2
  • 3  2
  • 4
  • 5
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9
  • 10
  • 11
  • 12
  • 13
  • 14
  • 15
  • 16
  • 17
  • 18
  • 19
  • 20
  • 21
  • 22
  • 23
  • 24
  • 25
  • 26
  • 27
  • 28
  • 29
  • 30
  • 31
  • 32
  • 33
  • 34