Podróż Kara-at, czyli śladami Czyngis-chana - Po co ci dwie ręce do jednego konia?



TEKST I ZDJĘCIA: Irena Cieślińska, Piotr Cieśliński

 

Po co ci dwie ręce do jednego konia? - zagadnął Tałaj, nasz kirgiski przewodnik. Musiał się z tym długo nosić, bo od jakiegoś czasu podejrzliwie się przyglądał. Niezręcznie mu było pouczać zagranicznego turystę, ale w końcu nie wytrzymał.    

 

Biorę więc wodze w jedną rękę i od razu czuję się jak kowboj, a raczej dżygit, potomek Czyngis-chana. Szybko też zapominam o wszystkich innych dobrych nawykach, które usiłowano nam wpoić w polskiej stadninie. Nie były zbyt ugruntowane, bo naukę jazdy rozpoczęliśmy całkiem niedawno. Przed nami dolina po horyzont. Zamyka ją grań ośnieżonych czterotysięczników, jedno z pasm Tien-szanu. Tędy - szlakiem przemarszu armii Czyngis-chana i fragmentem słynnego Jedwabnego Szlaku - wiedzie nasza trasa. Jedziemy do Paryża. Tak w każdym razie mówi Tałaj, ale chyba żartuje.