2012-07-05
Gdy dostrzegamy w otaczającej nas rzeczywistości zbyt dużo szaroburych barw i widzimy tylko ponure twarze przechodniów, a na dodatek pogoda za oknem nas nie rozpieszcza, czas by odpocząć, najlepiej w zupełnie odmiennych klimatach. Hiszpańskie Baleary nadają się do tego znakomicie.

Wyjazd na Majorkę planowałem już zimą. Wtedy można kupić dużo tańsze bilety za jakieś 300 zł w obie strony i zarezerwować niedrogi nocleg, który nas wyniósł 10 EU za osobodobę w samym centrum rozrywkowej dzielnicy El Arenal koło Palmy. Przyłączyło się do mnie dwóch znajomych, Krzysiek i Mirek, których poznałem na sylwestrowym wypadzie na Czarnohorę. Tym razem mieliśmy skonfrontować stereotypy plastikowo-geriatrycznej wyspy, skomercjalizowanej i zatłoczonej przez niemieckich turystów z opisami kilku globtroterów, którzy na portalach turystycznych pokazywali Majorkę jako wspaniałe miejsce do górskich wędrówek, z dzikimi, bezludnymi zatokami, gościnnymi ludźmi i wspaniałą kuchnią lokalną. Oczywiście ta druga wizja bardziej nas pociągała i jak się okazało była prawdziwa.

W ostatni dzień przed wylotem zdecydowałem się też na wynajęcie on-line samochodu na cały nasz tygodniowy pobyt prosto z lotniska. Dzięki temu bez problemu dotarliśmy do naszego hotelu i jeździliśmy sobie po wyspie wzdłuż i wszerz każdego dnia. Koszt wynajmu małego auta z silnikiem diesla na 8 dni to jakieś 500 zł, do tego zapłaciliśmy 40 EU za dodatkowe, rozszerzone ubezpieczenie dla 2 kierowców i 90 EU za pełny bak ropy.

Po rzuceniu bagaży w pokoju pospiesznie udaliśmy się na plażę, by poczuć się jak na wakacjach. Od niewygodnego kimania w samolocie złapałem jakiś ból w łopatce i leżenie na wznak na piasku nie było zbyt przyjemne. Na szczęście nie wiadomo skąd napatoczyła się azjatycka masażystka, która za 10 EU skutecznie wyzwoliła mnie z cierpień po kilkunastu minutach masowania pleców. W taki oto sposób zacząłem swoją przygodę z Majorką. Dalej miało być i było coraz lepiej i ciekawiej.

Wieczorem pojechaliśmy do Palmy, stolicy tej autonomicznej wyspy. Tuż przy głównej drodze stoi pięknie oświetlona katedra z tryskającą przed nią okazałą fontanną. Jednak samo miasto było opustoszałe, choć zbliżała się dopiero dziewiąta wieczorem. Wydawało nam się, że o tej porze ludzie będą tłumnie wysiadywać na placach i ulicach, a tu takie pustki. Co prawda była majowa środa, zwykły roboczy dzień, ale mimo wszystko było to zaskakujące, choć ja nie narzekałem, gdyż nie przepadam za tłumami. Zapewne w pełnym, letnim sezonie na ulicach jest tu tłoczno i gwarno. Póki co przechadzaliśmy się po mieście oglądając nocne iluminacje budynków, placów i mostów.

Chcieliśmy też zajrzeć do jakiejś fajnej knajpki, ale nie udało nam się znaleźć nic ciekawego, a sporo lokali było po prostu zamkniętych. Wróciliśmy więc do Arenal, gdzie wylądowaliśmy na megaimprezie w popularnym Mega Parku, obleganym przez Niemców. Główną atrakcją lokalu są tańczące na stołach dziewczyny w skąpych strojach. Płyną tam hektolitry piwa, z głośników leci popularna muzyka, wszyscy śpiewają, przyłączają się do tańców na stolikach, stukają się kuflami, klaskają po nawoływaniach didżeja - Put Your Hands Up! Trzeba przyznać, iż mimo początkowych uprzedzeń, zabawa się na tyle rozkręciła, że przestaliśmy liczyć kolejne kufle wypitego piwa, czasem nawet podśpiewując po niemiecku. Głodni, spałaszowaliśmy też w iście germańskim stylu po ½ meter bratwurhst, czyli hotdoga z białą kiełbasą półmetrowej długości i o 4 nad ranem wróciliśmy do hotelu śpiewając po drodze dla odmiany polskie pieśni biesiadne, nie wyłączając kolęd i dopingów piłkarskich.

Następnego dnia udaliśmy się na późne śniadanie do baru Gaucho, gdzie zamówiliśmy Menu Dia, czyli zestaw dnia z dwóch dań za 7,5 EU. Nikomu sie tu nie spieszyło, ani nam, ani obsłudze. Po prostu manana. Posmakowało nam na tyle, że zaglądaliśmy tutaj jeszcze kilka razy podczas naszego pobytu, mimo, że obsługa za grosz nie znała angielskiego, a potrawy z hiszpańskiego menu braliśmy w ciemno.

Przez kolejne dni jeździliśmy po wyspie wynajętym autem, a wieczorami zaglądaliśmy do licznych lokali w El Arenal, z których najbardziej polubiliśmy holenderski pub, gdzie namiętnie kosztowaliśmy szoty tequli. Tak o to łączyliśmy poznawanie wyspy za dnia z jej nocnym obliczem.

W ramach dziennych eskapad najpierw udaliśmy się na północ do Valdemossy, gdzie przebywał Fryderyk Chopin z George Sand. Niestety poza pianinem zachowało się tu niewiele pamiątek po tym światowej sławy polskim kompozytorze, gdyż kazano jego większość rzeczy spalić w obawie przed gruźlicą, na którą artysta cierpiał. W klasztornej  celi, w której mieszkał onegdaj Chopin obecnie urządzono skromne muzeum. Samo miasteczko ma przytulny klimat i warte jest dłuższego pobytu, by chociażby poszwędać się jego wąskimi uliczkami i zajrzeć do wielu intrygujących, ukwieconych zaułków.

Jechaliśmy wzdłuż wybrzeża dalej na północ. Zatrzymaliśmy się na trochę w El Port Soller położonym nad zatoką z dwoma latarniami morskimi po obu stronach wejścia do portu. Potem krętymi, górskimi drogami dotarliśmy do Sa Calobra, uroczej zatoki z niesamowicie przejrzystą wodą na kilkanaście metrów. Szkoda tylko, że już zapadał zmierzch, bo zaczęło robić się chłodniej i nie zdecydowaliśmy się na kąpiel. Na mapce wypatrzyliśmy jeszcze jedną zatoczkę w pobliżu i tam właśnie chcieliśmy złapać zachód słońca. Gdy do niej dojechaliśmy okazało się, że to był dobry pomysł. Malutka plaża, jakaś chałupka na brzegu i dwóch dziadków gadających przy winie nie wiadomo o czym. Musiałem zanurzyć się w końcu pod wodę z maską i rurką, by poznać także podwodny świat Majorki. Niestety temperatura koło 15 stopni skutecznie zniechęciła do kąpieli moich współtowarzyszy. Mi natomiast udało mi się znaleźć martwą, czerwoną rozgwiazdę, która była moim pierwszym trofeum z Majorki. Suszyła się potem przez kilka dni na naszym hotelowym balkonie.

Jadąc południowym wybrzeżem warto zobaczyć naturalny łuk skalny Es Pontas, niedaleko Santanyi. Koniecznie też trzeba zajrzeć do białego miasteczka D’Or, a miłośnicy latarni morskich, do których się zdecydowanie zaliczam, powinni też zboczyć z głównej trasy na wschód do Portokolom. Tego dnia dojechaliśmy, aż do Porto Cristo, by zwiedzić słynne jaskinie, ale niestety ostatnie wejście było o 17.00 i spóźniliśmy się dosłownie kilkanaście minut. Postanowiliśmy zatem udać się na przylądek Formentor, co zamieniło się w pogoń za słońcem. Chcieliśmy zdążyć dojechać na koniec cypla, do samej latarni zanim słońce schowa się za horyzontem. Po drodze zatrzymaliśmy się dosłownie tylko na kilkanaście minut w Port d’Alcudia, by zapytać się o promy na Minorkę, które stąd odpływają. Sam Formentor o zachodzie słońca okazał się jednym z magicznych miejsc na wyspie. Brakowało nam słów, by opisać to co widzimy. To było po prostu... epickie.

Wycieczkę następnego dnia zaczęliśmy dopiero po 13.00, po intensywnym wieczornym melanżu w klubach. Dojechaliśmy jedynie do jaskiń Porto Cristo, które można fotografować, co daje świetne efekty, gdyż wiele grot jest podświetlanych najróżniejszymi kolorami lamp. Przy jaskiniowym jeziorku odbywa się pokaz filmowy na skałach połączony z koncertem dzieł Mozarta w doskonałej akustyce naturalnego wnętrza. Położona parę kilometrów dalej Coves Del Drach, czyli Jaskinia Smoka jest dużo większa. Znajduje się tam jedno z większych jaskiniowych jezior, po którym można popływać łódką. Niestety nie można tutaj w ogóle robić zdjęć, nawet bez flasza i za dodatkową opłatą. Pozostaje jedynie pamięć niecodziennych wrażeń. Wewnątrz znajduje się też sala koncertowa, w której oczywiście można posłuchać utworów Mozarta. Chyba dlatego, że gros turystów na Majorce stanowią Niemcy. Cenię tego austriackiego kompozytora, ale dla odmiany mogliby chociaż puścić dzieła Chopina, bardziej chyba związanego z samą Majorką.

W jaskini spotkałem Polaka z Danii, który przyjechał się tu powspinać, ale ani on, ani jego duński towarzysz nie słyszeli o łuku Es Pontas, który uchodzi za największą atrakcję wspinaczkową wyspy. Poleciłem im także klify Formentoru, choć ja nie miałbym zapewne odwagi na nie się wspiąć. Wolę podwodną przygodę. Niestety ceny nurkowania na Majorce to najmniej 100 EU za dzień, co po dość intensywnym clubbingu i uruchomieniu po 4 dniach pobytu rezerw z karty kredytowej, wydawało mi się zbyt wygórowaną kwotą. W zamian za to kupiliśmy bilety na niedzielny rejs na Ibizę za 65 EU w obie strony liniami Balearia.

Ostatni dzień na Majorce to krótki wypad na zachodnie wybrzeże, bo spłukani zaczęliśmy liczyć każde euro, a w baku było pusto. Zatankowaliśmy jednak za 10 EU, co nam wystarczyło, by pojeździć jeszcze trochę po okolicy i nad ranem dojechać na lotnisko. Zajrzeliśmy między innymi do Sant Elm, najbardziej wysuniętej na zachód miejscowość Majorki z widokiem na malutką wysepkę z trzema latarniami morskimi. Zatrzymaliśmy się też na chwilę w Port d’Andratx, ale polecana przez panią z biura informacji mała, urocza plaża okazała się kamienistym zaułkiem położonym pod wielopiętrowym, okropnym hotelem. To nie nasze klimaty, dlatego udaliśmy się na północ, w kierunku Estelencs. Tam znaleźliśmy ładną zatoczkę, ale silny wiatr nie zachęcał do kąpieli, tworzył natomiast na szafirowej wodzie ciekawe efekty, marszcząc wodę, kłębiąc się w kółko, odbijając się od otaczających skał i jakby zamiatając powierzchnię morza.

Na obiad zatrzymaliśmy się w Esporles, małej miejscowości, w której zjedliśmy smaczne Menu Dia za 7,5 EU. Jadąc górskimi serpentynami, zerkając po raz ostatni na góry Serra de Tramuntana i nadmorskie krajobrazy, zauważyliśmy, że już nas niewiele zachwyca, jakbyśmy wszystko już widzieli. Zaczęły nas nudzić zatoki, lazur morza, wieże strażnicze, latarnie morskie, wspaniałe góry. Oznaczało to jednoznacznie, że czas wracać do domu.

 

  • Img 5193
  • Img 5206
  • Img 5209
  • Img 5220
  • Img 5228
  • Img 5229
  • Img 5240
  • Img 5258
  • Img 5270
  • Img 5272
  • Img 5278
  • Img 5280
  • Img 5287
  • Img 5292
  • Img 5299
  • Img 5302
  • Img 5304
  • Img 5311
  • Img 5314
  • Img 5317
  • Img 5328
  • Img 5333
  • Img 5338
  • Img 5339
  • Img 5343
  • Img 5351
  • Img 5428
  • Img 5433
  • Img 5441
  • Img 5453
  • Img 5455
  • Img 5467
  • Img 5470
  • Img 5482
  • Img 5484
  • Img 5489
  • Img 5492
  • Img 5493
  • Img 5504
  • Img 5511
  • Img 5514
  • Img 5516
  • Img 5528
  • Img 5530
  • Img 5533
  • Img 5540
  • Img 5547
  • Img 5549
  • Img 5562
  • Img 5564
  • Img 5577
  • Img 5582
  • Img 5583
  • Img 5589
  • Img 5591
  • Img 5593
  • Img 5598
  • Img 5610
  • Img 5612
  • Img 5616
  • Img 5627
  • Img 5639
  • Img 5646
  • Img 5652
  • Img 5660
  • Img 5663
  • Img 5666
  • Img 5669
  • Img 5670
  • Img 5674
  • Img 5677
  • Img 5683
  • Img 5685
  • Img 5703
  • Img 5704
  • Img 5709
  • Img 5714
  • Img 5720
  • Img 5724
  • Img 5741
  • Img 5750
  • Img 5755
  • Img 5757
  • Img 5761
  • Img 5786
  • Img 5789
  • Img 5804
  • Img 5806
  • Img 5814
  • Img 5815
  • Img 5816
  • Img 5819
  • Img 5820
  • Img 5823
  • Img 5827
  • Img 5828
  • Img 5832
  • Img 5833
  • Img 5837
  • Img 5840
  • Img 5849
  • Img 5853
  • Img 5862
  • Img 5871
  • Img 5877
  • Img 5888
  • Img 5891
  • Img 5901
  • Img 5905
  • Img 5912
  • Img 5918
  • Img 5920
  • Img 5928
  • Img 5937
  • Img 5943
  • Img 5946
  • Img 5947
  • Img 5952
  • Img 5955
  • Img 5958
  • Img 5963
  • Img 5979
  • Img 5990
  • Img 5996
  • Img 6009
  • Img 6042
  • Img 6068
  • Img 6074
  • Img 6099
  • Img 6109
  • Img 6136
  • Img 6138
  • Img 6141
  • Img 6144
  • Img 6148
  • Img 6154
  • Img 6172
  • Img 6177
  • Img 6188
  • Img 6200
  • Img 6809
  • Img 6821
  • Img 6830
  • Img 6833
  • Img 6834
  • Img 6838
  • Img 6850
  • Img 6856
  • Img 6866
  • Img 6870
  • Img 6874
  • Img 6876
  • Img 6879
  • Img 6885
  • Img 6901
  • Img 6909
  • Img 6910
  • Img 6916
  • Img 6926
  • Img 6929
  • Img 6942
  • Img 6945
  • Img 6946
  • Img 6947
  • Img 6952
  • Img 6954
  • Img 6968
  • Img 6983
  • Img 6988
  • Img 7041
  • Img 7052