Dość nieoczekiwanie wybrałem się ze znajomą do Kornwalii. Jeszcze cztery dni wcześniej nic nie wiedziałem o wyjeździe. W zamyśle miał to być tak popularny w Anglii city break, tzn. kilkudniowy, krótki wypad w jakieś ciekawe miejsce.
Zatrzymaliśmy się w uroczym tradycyjnym hoteliku B&B w St Agnes. Hotelik mało, że tani to jeszcze do tego taki przesiąknięty angielskością. Pokoje w stylu edwardiańskim, wiktoriańska jadalnia i starsza angielska dama prowadząca ten przybytek. Sama radocha. Uwierzcie mi, czegoś takiego na oczy jeszcze nie widzieliście, ja z resztą również.
Samo St Agnes to mały nadmorski ośrodek wypoczynkowy, pamiętający dawne czasy gdy Brytyjczycy zamiast na Ibizę czy Kanary wczasy spędzali na cudownym kornwalijskim wybrzeżu.
Zaraz w pierwszy dzień po przyjeździe zaczęliśmy intensywne zwiedzanie. Na pierwszy ogień poszło samo St Agnes. Popołudnie spędziliśmy na wrzosowiskach i klifach wśród ruin kopalni cyny. Jedna z nich znajduje się tuż pod St Agnes, dramatycznie zawieszona nad krawędzią klifu. Z jednej strony szumiące, kolorowe wrzosowiska a z drugiej przepaść i huczący ocean. I wszystko to skąpane w zachodzącym słońcu. Niesamowite widoki i niesamowite przeżycie. Wieczór spędziliśmy w nadmorskim pubie na kilku ciemnych, na rozmowach z tubylcami.