Kawa w Pałacu Dioklecjana
Jerzy Szymik
Dioklecjan nie był władcą okrutnym.
Skuteczny polityk, na emeryturze hodował warzywa.
Pisarze chrześcijańscy z czwartego wieku znacznie przesadzają:
chętniej zabijał dziki niż potajemnie chrzczonych niewolników.
Nie wykazywał entuzjazmu w stosowaniu tortur i starał się nie być
przy nich obecnym. Doniesienia o samobójstwach przyjaciół i kandydatów
do tytułu Augusta docierały do Splitu rzadko i z opóźnieniem.
Legiony skutecznie strzegły nie tylko granic, ale i snów Cezara.
Kiedy na posadzkę jego pałacu spada w 1700 lat później moja łyżeczka do kawy
dotykam wyślizganego marmuru. Jest ciepły i jasny. Chodzą teraz po
nim moi współcześni. Wszyscy mają ciemne okulary nad czołem, większość
niezłe zdrowie, niektórzy dzieci w nosidełkach, za rączkę, blisko siebie.
Na co dzień ciężko pracują w bankach Rotterdamu, w piekarniach Westfalii, w hurtowniach Nagasaki. Lubią wakacje.
Gdyby Dioklecjan pojawił się wśród nas, zdziwiłaby go jedynie kawa.
Ale z łatwością rozpoznałby w nas siebie i swoje pragnienia:
zabijać rzadko i raczej niechętnie,
nie wiedzieć o śmierci,
uprawiać ogródek.
Split - Pszów, 26 sierpnia - 17 grudnia 2002 r.