Po kilkunastu godzinach jazdy samochodem, głównie w deszczu, przekraczamy granicę Chorwacji i nieśmiało pytamy o prognozę pogody. Słyszymy, że "tam za górami pogoda jest zupełnie inna”. I faktycznie, kiedy mijamy góry niebo jest już błękitne, a my z otwartymi ustami patrzymy na księżycowy krajobraz – wyspę pokrytą białymi kamieniami, różniącą się tym od innych zielonych wysp leżących u wybrzeży Chorwacji. To nietypowe ukształtowanie terenu powstało wskutek wiejących tam silnych suchych wiatrów. Widok jest niesamowity, a kiedy zatrzymujemy się, aby zobaczyć to „cudo” lepiej, słyszymy głośne „śpiewy” cykad. Ponoć siła brzmienia odgłosów tych owadów przekracza czasem 100 dB. Na wyspę Pag docieramy promem – można też okrężną drogą przez most – ale to zostawiamy sobie na później. Wyspa jest piękna, podobnie jak małe średniowieczne miasteczko Pag z ładną starówką, kamienicami, wąskimi uliczkami, na których starsze panie sprzedają haftowane koronki oraz wino „domowej roboty”. Wyspa Pag jest piątą co do wielkości wyspą Chorwacji, ale ma najdłuższą linię brzegową – ponad 300 km. Wypoczywamy głównie na dzikich, kamienistych, ale pięknych plażach, omijając przy kąpieli całą masę jeżowców, zajadamy się świeżymi rybami i słonymi serami, które zakupujemy u miejscowych, dzięki uprzejmości gospodarza. A rankiem budzą nas owce, wypasane tuż za naszymi oknami w górach.
Do Chorwacji wrócę, bo zobaczyłam dopiero jej początek.