Podróż W poszukiwaniu zaginionych Majów, czyli garbusem po Meksyku - Meksyk garbusem



Trzęsło gorzej niż w polonezie. Silnik się grzał i gasł. Zawieszenie poszło na pierwszym progu zwalniającym. Ale i tak było warto. Przejechałem półtora tysiąca kilometrów przez dżunglę, po najdzikszym stanie Meksyku. Garbusem.

 

Garbus był obiektem moich marzeń mniej więcej od połowy szkoły podstawowej do późnego liceum. Wyobrażałem sobie, jak cudownie byłoby pruć nim z koleżanką licealistką przy boku i razem rozwiązywać algebrę na jego masce.

 

Im starszy się robiłem, tym grubszą warstwą patyny porastały moje marzenia o garbusie. W końcu kupiłem golfa, a garbus odszedł w zapomnienie, podobnie jak dżinsowe piramidy (ktoś pamięta?), grupa New Kids on the Block i pisane przeze mnie (o zgrozo!) wiersze. Wróciły, jak tylko wylądowałem w Meksyku. Przyjechałem tu szukać ostatnich potomków prawdziwych Majów. Podobno żyją gdzieś w głębi kraju i wiedzą, kiedy możemy się spodziewać końca świata. Właśnie się zastanawiam, czy brać kredyt hipoteczny na 20 czy na 40 lat - wiedza o końcu świata i jego korelacji z kursem franka szwajcarskiego bardzo by mi się więc przydała.Dla miłośników garbusów Meksyk to prawdziwa Ziemia Obiecana. Nigdzie nie ma ich tyle, co tutaj. Jeszcze na lotnisku otrąbiła mnie taksówka garbus. Potem rzucił mi się w oczy garbus dostawczy - przywiózł dwa kartony pomarańczy do warzywniaka. Tuż przed hotelem mignął mi jeszcze garbus na sygnale - jakieś służby miejskie pędziły na interwencję.

 


  • Garbusem po Meksyku
  • Katedra w Oaxaca
  • Garbusy mają w Meksyku wszelkie możliwe zastosowania