Postanowiłem tym razem złamać dotychczasową zasadę i będzie minimum treści i nie za dużo zdjęć. Wahałem się, czy w ogóle pokazywać fotki ze Teneryfy, ponieważ wyjazd był nie do końca udany. Ale postanowiłem, że pojadę na Teneryfę jeszcze co najmniej raz aby uzupełnić braki.

Pojechaliśmy na wyspę w środku zimy – luty, korzystając z wakacji zimowych. Trafiliśmy jak się okazało dość pechowo. Jakieś dwa tygodnie po strasznych ulewach, które pokazywali w TV, które zmyły do morza część Kanarów i chyba także trochę Madery i pewnie coś jeszcze. Pojechaliśmy na południowo zachodni kraniec Teneryfy, do Los Cristianos, miejscowości położonej zaraz obok turystycznego kombinatu Playa de las Americas, gdzie podobno ciepło i słonecznie jest cały rok. Niestety nie było. Ale ponieważ nie jechaliśmy z nastawieniem na leżenie na plaży ani na basenie, a wręcz przeciwnie, poza kilkoma godzinami deszczu było znośnie. Wynajętym samochodem przejechaliśmy ponad 1000 km w sześć dni, co na tak małej wyspie jest niezłym osiągnięciem.

Czego nie zobaczyliśmy?

Nie dało się wyjechać na Teide, ani nawet podjechać w jego okolicę. Co oznacza, że nie dane nam było zobaczyć pięknych formacji Los Roques, ani Llano de Ucanca. Przez cały czas naszego pobytu, na płaskowyżu wiało tak bardzo i padało, że drogi były czasami zasypane głazami wielkości malucha. Nie dziwię się, że zamykali drogi, co nie zmienia faktu, że strasznie nas to wkurzało.

Nie dało się dojść do Pasaje Lunar, a wąwóz Barranco del Infierno był zamknięty.

Nie dało się popłynąć aby obejrzeć z morza klify Los Gigantes – bardzo wiało, ale można je było zobaczyć z lądu.

Ale zobaczyliśmy wiele innych ciekawych miejsc, między innymi północno zachodni koniec Teneryfy z urokliwą latarnią morską – Punta de Teno, byliśmy także w Masca i kilku innych miejscowościach.

Popłynęliśmy także na pobliską La Gomera, ale tam pogoda była zgodna z charakterem wyspy porośniętej w centralnej części lasami deszczowymi. Deszcz padał poziomo … Ale jaki ma być deszcz w lesie deszczowym?

Wisienką na torcie, a może raczej na torciku, była fiesta na zakończenie karnawału, która odbyła się trzeciego dnia naszego pobytu w nieodległym Santa Cruz.

Zapraszam Was do spojrzenia na kilka zdjęć.

I to już tyle z opisu. Zaskoczeni?

Trochę dopiszę jeszcze przy zdjęciach, aby Voy także coś przeczytał.

 PS. właśnie po raz trzeci :( wkleiłem sobie opis jako komentarz pod podróżą... Jestem chyba jakiś ułomny. Trudno. Jest podwójny :) 

  • chmurki
  • dostawa
  • ruina
  • łapiemy słońce
  • armia pd wulkanem
  • odbicie
  • surfer
  • wracamy
  • do wyboru do koloru
  • chmurki 2