Portugalię odwiedziliśmy na przełomie września i października 2010 roku. Lecieliśmy do Faro, stamtąd autobusem do Praia Da Rocha, gdzie mieliśmy zarezerwowany hotel. Na lotnisku, przed odbiorem bagażu, jeszcze nie zdążyłam przekroczyć drzwi wyjściowych, a już poczułam zapach powietrza, które dostało się do środka. Zapach był cudowny, słodkawy. Właściwie trudno określić ten zapach... cos jak eukaliptus w połączeniu z iglakami/żywicą? Jedno jest pewne, zapach bardzo przyjemny, niczym olejki eteryczne lub odświeżacz powietrza :) W niektórych miejscach zapach był intensywniejszy, a może ja zaczęłam sie do niego przyzwyczajać i juz tak mocno go nie czułam. Jedno jest pewne, przy samym wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego zapach oceanu wypiera inne zapachy zdecydowanie :)
Portugalia przywitała nas deszczykiem, który w upale był przyjemną mżawką na gołe ramiona. Dowiedzieliśmy się, że poprzedniego dnia nastąpiło małe załamanie pogody (po 3 miesiącach bez opadów), ale za kilka godzin ma sie wypogodzić. Faktycznie tak się stało, już wieczorem niebo się zaczęło przejaśniać, a przez najbliższe 2 tygodnie niebo było bezchmurne z wyjątkiem jednego dnia. Tak więc chyba na urlop zasłużyliśmy, bo pogoda była idealna, a pogorszyła się w dniu wyjazdu ;)
Szczerze mówiąc Portugalia nie zachwyciła nas tak, jak się tego spodziewaliśmy. Nie napiszę, że jestem zawiedziona, bo wyjazd się udał, podobało nam się, pozwiedzaliśmy i odpoczęliśmy, jednak czegoś nam brakowało... na pewno nie jest to miejsce dla osób, które lubią bliskie spotkania z naturą, tak jak my :) Krajobrazy sa niestety bardzo ubogie, przynajmniej o tej porze roku. Oczywiście jak zaczynaja padać tam deszcze, na pewno wszystko zaczyna się zielenić i zachwycać, jednak po lecie nie ma na czym oka zawiesić. Południe Portugalii wygląda jak step, bez skrawka trawy... wyschnięte, żółte, spalone słońcem trawy, przypominają źbła zbóż zaraz po skoszeniu ;/ Przeważają krzewy, czasem jakieś drzewo... w południowo-zachodniej części nawet o drzewo ciążko. W porównaniu z zielonym Korfu, gdzie roślinność, mimo klimatu była piękna i bujna, Potrugalia prezentuje sie bardzo mizernie.
Chcę szczerze opisać wyprawę, a nie pisać bajki, więc nie mogę nie wspomnieć też o Portugalczykach, którzy byli bardzo zdystansowani do turystów i dość obojętni. Na własne oczy widziałam jak obsługa jednej z restauracji, chyba z nudów obgadywała przechodzących ludz i śmiała się z nich i pomimo, że nie rozumiałam ich języka, łatwo było się domyslić po tonach głosów i minach, o czym mówią. To był jednorazowy incydent, były też oczywiście osoby bardzo sympatyczne i otwarte, jednak ogólnie rzecz biorąc, czuliśmy sie obsługiwani trochę jakby z łaski, zarówno w restauracjach jak i sklepach. I znowu porównanie do bardzo przyjaznych Greków, którzy wręcz słyną z tego, że sa przesympatyczni i przyjaźnie nastawieni, w Portugalii czulismy się trochę jak intruzi.
Wybrzeże jest niesamowicie piękne, ale o tym niżej :) w odpowiednich punktach. Bardzo podobało mi się, że Portugalczycy również szczyca się swoją lokalną kulturą i trzymają się pewnych tradycji i obyczajów. Wszędzie gdzie okiem sięgnie, można zauważyc piękne azulejos. Są to malowane płytki ceramiczne, po naszemu "kafelki" :) w pięknych wzorach, kolorach, przedstawiające najczęściej naturę, świętych, sceny biblijne, nawiedzenie fatimskie (bardzo często), sceny historyczne. Chyba będę musiała założyć oddzielny punk poświęcony samym azulejos :)
Kolejnym bardzo charakterystycznym dla Algarve elementem były kominy. Wszystkie są podobne, ale wyglądają pieknie na tle niebieskiego nieba. Są prawie na każdym dachu i dla mnie były takim symbolem "zjednoczenia" :)
Następna rzecz, która bardzo mi sie podobała i nawiązywała do kultury portugalskiej, to mauretańskie lampiony, które ja nazywałam "kagankami", bo kaganki mi przypominały :) Było ich bardzo wiele w sprzedaży i były pięknie malowane - żałowałam, że nie mogłam jednego kupić, może nastepnym razem :) Nie mniej jednak świadczyły o ciągle tu obecnych wpływach mauretańskich i były montowane najczęściej przy wejściach do domów, bądź na balkonach. Wyglądały cudnie :)
Nie można też zapomnieć o bardzo charakterystycznych kolorowych kogutach z Barcelos :) Z kogutami związana jest legenda sprzed wielu wieków, gdy to pewien galisyjski pielgrzym miał zostać niewinnie skazany za czyn którego nie popełnił - oczywiście na śmierć. Jego ostatnim życzeniem przed egzekucją było oświadczenie przed sędzią o jego niewinności, ale sędzia nie przyjął go, gdyz akurat przyjmował gości na kolacji. Wtedy skazaniem wskazał na półmisek z drobiem na stole sędziego i powiedzial "Jeśli jestem niewiny ten kogut ożyje" :) Wtedy podobno ptak zapiał, a mężczyzna uratował życie :)
Panują tu też bociany :) Są na kominach (te prawdziwe), malowane na łodziach, ozdabiają wiele rzeczy. Jadąc autokarem na wycieczkę, na rozlewiskach, trochę jak na bagniach, pierwszy raz w życiu widziałam tyle bocianów na raz w jednym miejscu... chodziły sobie dostojnie brodziły, a było ich 200 na pewno... :) Fantastyczny widok :)