Mołdawia – najbiedniejszy kraj Europy. Pierwsze wrażenia jednak zupełnie inne. Po przekroczeniu granicy rumuńsko-mołdawskiej droga robi się gładziutka. Po obu jej stronach ładnie wyglądające, kwitnące krzewy posadzone w równej odległości od siebie. Pierwszy napotkany samochód – elegancki chrysler na kiszyniowskich numerach. Wyprzedza z niedozwoloną prędkością policyjną dacię. Ta rusza w pościg za piratem. Praworządność? Czy może nadzieja na łapówkę?
Kiszyniów wita nas blokami. Przypomina trochę polskie miasta. Wszędzie billboardy, szaro-kolorowo. Parkujemy – zaraz obok lśniącego porsche cayenne – na ulicy Stefana Wielkiego i Świętego. Cześć centrum jest wyłączona z ruchu – Mołdawianie świętują akurat Dzień Europy w Mołdawii (Ziua Europei in Moldova). Policjanci dbający o porządek mają ogromne czapki przypominające miniony okres. Specjalnie na ten event z Brukseli przyjechał Komisarz ds. Rozszerzenia – Stefan Fule. Poza nim występują Dorin Chirtoacă (burmistrz Kiszyniowa) i Mihai Ghimpu (przewodniczący Parlamentu Republiki Mołdawii oraz p.o. prezydenta Mołdawii). Gdy pierwszy z nich mówi, że wszyscy: Rosjanie, Rumuni, Ukraińcy, Polacy... są Mołdawianami, zaczynam bić brawo. Polskie stoisko jest jednym z większych. Oblegają je lokalsi: przebierają w materiałach promocyjnych: DVD, CD, kalendarze...
Wcześniej jednak idziemy coś zjeść. Trafiamy do czegoś co wygląda na bar mleczny. Żarcie jak żarcie, ale piwo Chisinau w upalny dzień smakuje wyśmienicie. Wychodząc zwracam uwagę na muzykę w sąsiednim lokalu: toż to nasz Muniek!!! Wracamy na Stefana Wielkiego i Świętego. Na jezdni duży napis CHOPIN 2010. Polskie akcenty na każdym kroku... Idzimy w stronę parku. Pod pomnikiem Stefana młoda para składa kwiaty i robi sobie zdjęcia. To taka tutejsza nowa świecka tradycja.
Czasy radzieckie są wiecznie żywe w świadomości Mołdawian. U ulicznych sprzedawców można zobaczyć znaczki upamiętaniające kolejne zjazdy partii, zwycięstwa nad faszyzmem czy 40-lecia Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckej. Do tego koszulki czy flagi z charakterystycznym CCCP.
Na koniec jedziemy jeszcze na cmentarz ormiański gdzie można znaleźć także polskie groby. Trafić nie jest łatwo – Ormianie albo nic o nich nie wiedzą albo nie chcą powiedzieć gdzie są, ale w końcu się udaje je odszukać. W drodze powrotej kupujemy wina – obowiązkowy punkt wizyty w Republice Mołdawii. Trzeba będzie kiedyś wrócić po więcej...