Mediolan, jak żadne inne włoskie miasto, wywołuje u Włochów szereg ambiwalentnych emocji. Również turyści podchodzą do niego nieufnie – część – przeświadczona o niewiarygodnym stężeniu panującego tam snobizmu, omija stolicę Lombardii wielkim łukiem. Inni mityzują i fetyszyzują Mediolan, patrząc nań przez pryzmat wielkich marek i sezonowe pokazy mody.
Tymczasem naczelnym rysem Mediolanu, blisko wiek temu za sprawą rodzącego się tutaj ruchu futurystów kojarzonego głównie z przemysłowym MIASTEM MASĄ MASZYNĄ, wydaje mi się wszechobecna mgła. Spędziłam w tym mieście pół roku (w sezonie jesienno-zimowym) i z trudem przypominam sobie rodzynki niemglistych poranków. Mgła lombardzka spowija większą część pociętej poletkami ryżowymi Niziny Padańskiej i nie ma nic wspólnego ze stereotypowymi wyobrażeniami mgły rodem z londyńskich kryminałów. Ma ona strukturę błęktinawej poświaty i zazwyczaj do południa skrapla się, pokrywając dachy i parapety rzęsistą rosą. W znakomitej powieści „Tajemniczy płomień królowej Loany” Umberto Eco czyni swojego bohatera – mediolańskiego antykwariusza – kolekcjonerem literackich opisów mgieł, a prezentowany tam wybór poematów mgłom dedykowanych, niejednego mógłby przyprawić o zawrót głowy.
Mediolan to miasto spod znaku „kochaj albo rzuć”, mało kogo pozostawia w stanie letargicznej obojętności. Serce miasta bije na Piazza del Duomo, gdzie króluje największa gotycka katedra świata, słodko i czule nazywana przez mediolańczykiem tortem, z racji bieli szeroko rozstawionych ścian zdobnych w podpory i sterczyny, w świetle dnia łudząco podobnych do lukrowanych dekoracji. Główną atrakcją tej imponującej budowli jest widok z dachu, który jest strzeżony przez symbol miasta – złotą, kilkumetrową Madonninę, do czasu zbudowania wieżowca Pirellego – najwyższy punkt w mieście - skąd przy dobrej widoczności podziwiać można Alpy. Tuż obok znajduje się najstarsze we Włoszech centrum handlowe, nosząca imię zjednoczyciela Włoch – Vittorio Emanuele, przez które przejść można do La Scali – jednego z najważniejszych teatrów operowych na świecie. Choć przeciętne ceny biletów nie są przyjazne melomanom (por. www.teatroallascala.org/it/index.html) to jednak zdobycie „groszowych” biletów nie jest niemożliwe. System wejściówek do loży na jaskółce pod samym dachem wielokondygnacyjnej opery działa bez zarzutu, a spotkać tam można zarówno włoskie nastolatki w stylowych dresach jak i siedzące obok sędziwe panie wystylizowane na wiktoriańskie damy z koczkami misternie zdobnymi w perły. Niestety, przemieszczenie się do lepszych sektorów jest awykonalne. Przy drzwiach stoją portierzy o urodzie modeli Dolce & Gabbana, którzy po każdym antrakcie sprawdzają przynależność osoby do wykupionego sektora. Dalej miasto można oczywiście zwiedzać według wielu kluczy.
Amatorzy sztuk pięknych nie darują sobie wizyty w Pinakoteka Brera (www.brera.beniculturali.it, wstęp 5/2.50 €) i Pinakoteka Ambrosiana (www.ambrosiana.eu, wstęp 20/15 €) a przede wszystkim w Cenacolo Vinciano (www.cenacolovinciano.org, wstęp 8/4.75 € – wymagana uprzednia rezerwacja biletów) czyli części przynależnej do kościoła Santa Maria Della Grazie, gdzie znajduje się Ostatnia Wieczerza pędzla Leonarda. Moje najmilsze wspomnienia muzealne wiążą się z rzadziej odwiedzanym Muzeum Poldi Pezzoli (www.museopoldipezzoli.it, wstęp 8/5.50 €), za sprawą arcysympatycznych pracowników– kilku starszych panów, którzy, lekko znużeni niewielką tego dnia frekwencja, gotowi byli opowiedzieć mi historie wszystkich możliwych eksponatów, prostą i barwną włoszczyzną dzieląc się anegdotkami. Zresztą pracownicy włoskich muzeów to z reguły bardzo wylewne i życzliwe osoby, które bez końca mogą sypać anegdotami związanymi z pilnowanymi przezeń obiektami.
Prawdziwym odkryciem, spoza głównych szlaków turystycznych, okazały się Navigli czyli kanały, które przez wieki były jednym z wiodących środków transportu w regionie, a obecnie, już osuszone, tworzą artystyczną enklawę sławę zawdzięczając głównie weekendowym, ciągnącym się kilometrami giełdom staroci oraz setkom różnego kalibru galerii usytuowanych w malowniczych zakamarkach pełnych puchatych kotów. Teren ten różni się diametralnie od zabytkowego centrum, a ominąć go można tylko pod warunkiem, że chce się mieć do czego wrócić.
Warto również spędzić pół dnia w Zamku Sforzów (Castello Sforzesco), można też odkryć Mediolan z czasów Mussoliniego – co zresztą nieuniknione, gdy zmierza się w kierunku dworca kolejowego (Stazione Centrale); amatorzy tanatoturystyki niewątpliwie odwiedzą nie tylko Cimitero Monumentalne – główną nekropolię Mediolanu, znaną z bardzo oryginalnych form modernistycznych jak i postmodernistycznych nagrobków, lecz również grobowiec Giuseppe Verdiego w Casa di Riposo dei Musicisti. 109 lat temu żegnały go tłumy Lombardczyków, śpiewając na pożegnanie nieformalny hymn włoski, jegoż właśnie autorstwa – Va pensiero.
Za to święty Augustyn, który w IV wieku przybył do Mediolanu na zaproszenie biskupa Ambrożego i stworzył tu jedną z najsłynniejszych książek naszej cywilizacji („Wyznania”) – ma swój grobowiec w nieodległej od Mediolanu Pawii, będącej jednym z najstarszych ośrodków akademickich na świecie. Dysponując ograniczonym budżetem warto też, pomijając wspaniałą wczesnośredniowieczną urodę tego jednego kiedyś z najpotężniejszych miast Italii, potraktować położoną nad rzeką Ticino Pawię jako miejsce noclegowe alternatywne wobec Mediolanu. Zdecydowanie niższe ceny i świetna komunikacja kolejowa z centrum Mediolanu (jedzie się nie więcej niż pół godziny) stanowią o ekonomiczno-logistycznych atutach urokliwej Pawii.
Tymczasem Mediolan, niczym ogród o rozwidlających się ścieżkach, w każdej ze swoich dzielnic trzyma skarby wielowiekowego dziedzictwa, którymi hojnie dzieli się z przybyszami, z przeświadczeniem, że i tak ciągle jeszcze mieści on w sobie wiele do odkrycia.