Nie przepadam za motoryzacją, wyścigami, hukiem silników i smrodem spalin. Ale z drugiej strony jestem zdania, że trzeba w życiu zaznać czego tylko się da, i zobaczyć tak wiele jak można. Namówieni więc przez znajomych, zapalonych kibiców ścigania na motocyklach, postanowiliśmy wybrać się na najbliższe geograficznie Grand Prix do Brna. Nie pamiętam kto wygrał, w głowie mam nazwiska Valentino Rossi oraz Daniel Pedrosa - być może któryś z nich był triumfatorem :)
Generalnie uważam, że tego rodzaju imprezy lepiej ogląda się w TV, przynajmniej cały czas widać co się dzieje na torze. Na żywo to wygląda tak: kilkanaście sekund przejazdu maszyn przed naszym sektorem, potem kilka minut spokoju, kiedy zawodnicy są poza zasięgiem wzroku, i znowu wzmagający się huk maszyn i przemykające ścigacze. I tak w kółko, kilkanaście razy :)Warto jednak było to zobaczyć, obserwować emocje kibiców, pooglądać motocykle... Na F1 teraz bym się wybrał... :)
Ale oczywiście większość czasu spędziliśmy na łażeniu po mieście i zwiedzaniu. Pogoda bardzo dopisała, a miasto okazało się całkiem sympatyczne. Nie tak dostojne jak np. Praga, ale za to klimatyczne i mniej oblężone przez turystów