Zmaltretowani dotarliśmy. Prom z Ancony do Splitu to nie przelewki. Z przyjemnością nigdy więcej. Split zaś przeuroczy. Pałac Dioklecjana to praktycznie dzielnica, gdzie pranie i brudne szmaty wiszą na prawie dwutysiącletnich murach. Niedaleki Trogir, choć zalany deszczem wydał mi się nawet piękniejszy od większego sąsiada. Póki co, Dalmacja oczarowała mnie bez dwóch zdań.
Hvar, och Hvar... Jak wielkie było moje zaskoczenie, gdy ujrzałem te dobrze znane mi i ukochane weneckie łuki i kolumny. Niegdyś część Republiki Weneckiej, dzisiejszy Hvar stanowi dla mnie poważny orzech do zgryzienia. Od kiedy ujrzałem Piazza San Marco żadne inne miasto nie miało sobie równych, a tu proszę. Czyżby Wenecja została zdominowana przez Dalmację.
Do zaspanej Koculi dotarliśmy późnym wieczorem, więc nie lada zaskoczeniem był poranek. Piękna staróweczka była zupełnie pusta. Okazało się, że byliśmy jedynymi turystami na wyspie, wytykano nas wręcz palcami. No może nie do końca, choć faktem jest, że w jedynej otwartej restauracji w Korculi rozpoznała nas wnuczka właścicielki naszego pokoiku.
W tym miejscu muszę się do czegoś przyznać. Jestem trochę "elegancik". Niestety na moją niedolę, nie lubię wyglądać marnie, więc targam walizy. Tak właśnie plecak zamieniłem na walizy i bardzo tego teraz żałuję. W Dubrovniku wszędzie jest pod górkę i na złość nasz pokój jest na szczycie schodów kolosów spoglądających na starówkę,więc targam, wzdycham, ale za to jak wyglądam!