Podróż Damaszek - miasto, które nigdy nie zasypia - Damaszek - miasto, które nigdy nie zasypia



Z dziennika podróży: Gdy nad pełnym ruchu i chaosu miastem rozbrzmiewa głos muezina, czuję się jak w filmie z Jamesem Bondem. Jeszcze bardziej atmosfera jest niesamowita rano, gdy śpimy w zaciemnionym pokoju i nagle ciszę przecina nawoływanie do modlitwy. To zapowiedź budzącego się dnia i hałasu, który za kilka godzin pochłonie bez reszty ulice. Chwile po modlitwie to najbardziej cichy czas doby, to spokój, skupienie, czas natchnienia. Tu nie ma ciszy nocnej. Noc zdaje się być wzmożonym ruchem po dniu upalnego rozleniwienia. Noc niesie chłód, czas na jedzenie, spotkanie z przyjaciółmi. To wesołe zabawy dzieci, pokrzykiwania i klaksony, które wieczorem stają się jeszcze bardziej intensywne, niemal ciągłe. 

 


Lądujemy na lotnisku w Damaszku o 1.30 tutejszego czasu. Scenki na lotnisku takie jak wszędzie: ludzie z bagażami w kolejce do odprawy, zmęczone twarze, dzieci przysypiające na ramionach rodziców, sklepy z identycznymi towarami. Może tylko napisy w języku arabskim, kobiety w hidżabach i mężczyźni w dżalabijach zwiastują inny, egzotyczny świat, który czeka na nas za murami terminala. Przechodzimy kolejne kontrole paszportów, odbieramy bagaż. Teraz tylko pozostaje wymienić trochę pieniędzy i zamówić taksówkę. Zbyt zmęczeni na negocjacje przystajemy na cenę zaproponowaną przez działającą na lotnisku firmę taksówkową i już po chwili zmierzamy do oddalonego o 25 km Damaszku. Po drodze mijamy rozpędzony motorower okupowany przez 4-osobową rodzinę. To zapowiedź dziwów komunikacyjnych, których będziemy świadkami i których przyjdzie nam też doświadczać w podróży po Syrii. Wjeżdżamy do miasta. W oczy rzucają się rozświetlone zielonym światłem wieże minaretów. Obok nas przemykają rozpędzone samochody. Im bliżej centrum tym ruch zdaje się narastać. Jest już prawie 3.00 rano. To nie sen - mijamy kawiarenki, w których siedzą ludzie, w sklepie z kolorową chińską odzieżą i obuwiem nasz kierowca pyta o drogę. W moim zmęczonym umyśle nieśmiało rodzi się pytanie, kto w środku nocy może chcieć kupić plastikowe klapki? Nie próbuję znaleźć odpowiedzi, gdyż właśnie cofamy na dwupasmowej, szerokiej drodze w centrum miasta i nie jestem pewna, czy mknące na nas samochody uwzględniły ten manewr. Narastający dźwięk klaksonu to dobra wróżba. Jesteśmy widziani, choć może nie do końca to się podoba. Ale co tam, właśnie udało nam się dotrzeć pod drzwi hotelu. Cicho pukamy. Sympatyczna twarz mężczyzny wita nas w progu. Szybko dostajemy klucze i hotelik znów pogrąża się we śnie. Z ulicy dochodzi przytłumiony szum przejeżdżających samochodów i dialogi klaksonów. Nasz pokoik nie ma okien, jest malutki. Łazienka to mistrzostwo świata w zagospodarowaniu powierzchni. Według naszych standardów łazienka na tej powierzchni nie mogłaby się zmieścić. Nie mogłaby, a jednak jest... z toaletą, prysznicem, umywalką. Kładziemy się wyczerpani. Pogrąża nas sen. Miasta nie udaje mu się uciszyć. W ciemności rozlega się nawoływanie muezina. Przenika do naszego pokoju. Zwiastuje nowy dzień. Dla nas trwa jeszcze noc, czas odpoczynku. Budzą nas głosy dobiegające z małego hotelowego dziedzińca. Jest już jasno i możemy przyjrzeć się temu, co nas otacza. Hotelik zlokalizowany jest w starym arabskim domu. Pokoje wychodzą na zadaszony wewnętrzny dziedziniec, na którym w środku cichutko szemrze woda w fontannie. Daje uczucie chłodu i spokoju. Z zewnątrz docierają pomruki miasta: szum samochodów i nigdy nie milknące klaksony. Nasze pierwsze syryjskie śniadanie składa się z jajka na twardo, humusu, kilku oliwek, serka topionego i dżemu. Ten zestaw będzie się powtarzał do znudzenia codziennie, niezależnie od standardu hotelu. Czas wyjść do miasta. Po otwarciu drzwi zalewa nas słońce, gorące powietrze i hałas. Nie bardzo wiemy, gdzie jesteśmy i jak dotrzeć do starego miasta. Nie bardzo wiemy, jak zapytać o drogę. Z pomocą przychodzi niezawodny kompas. Ustalamy kierunek, w którym powinno być centrum. Idziemy wzdłuż ruchliwej ulicy. Panuje na niej nieopisany zgiełk. Trudno dostrzec w chaosie jakiekolwiek zasady i logikę. Wszędzie ludzie coś sprzedają. Nieważne czy to losy loterii, długopisy czy świeże pistacje. Sprzedaje się na straganach, stolikach ustawionych przy chodniku lub prosto z toreb. Obok nas przeciskają się samochody załadowane towarem i ludźmi. Przejeżdżają stare, kolorowe skanie, przypominające te na zdjęciach z Indii czy Pakistanu. Jadą małe ciężarówki z ogromnymi stosami pakunków na pace. Nazywam je "ciężarówkami IKEA", bo przypominają obrazki z reklam tej firmy. Wszędzie widać żółte taksówki.  Przy głównej ulicy mijamy policjanta, który usiłuje nad tym wszystkim zapanować. Obserwując go, nie możemy odgadnąć jego roli. Napewno nie jest stróżem przepisów ruchu drogowego, bowiem samochody nagminnie przejeżdżają na czerwonym świetle, zatrzymują się w najbardziej nieoczekiwanych miejscach, są do granic możliwości wypchane ludźmi i towarem. Udaje nam się dotrzeć pod damasceńską cytadelę, a stąd bez trudu w okolice wielkiego Meczetu Umajjadów i sławnego bazaru - suku Al-Hamidiyya. Mijamy kolejno otwierane stragany, wdychamy zapachy przypraw, obserwujemy ludzi i ruch w wąskich uliczkach. Odwiedzamy pałac Azema, w którym można zobaczyć jak funkcjonował tradycyjny dom arabski z podziałami na część męską i kobiecą, tę dostępną dla gości i tę zarezerwowaną tylko dla domowników. Ukojenie od zgiełku bazaru znajdujemy w Chanie Al- Harir. Przed wiekami, kiedy karawany z towarami docierały do miasta, właśnie w takich miejscach zatrzymywały się. Dziś można byłoby nazwać je motelami z częścią magazynową, gdzie składowano skarby przywożone z odległych, nieznanych krain. Chan dawał schronienie, poczucie bezpieczeństwa i relaks po trudach wędrowania. Przysiadamy przy fontannie, zlokalizowanej w centralnej części wewnętrznego, zadaszonego dziedzińca. Woda wspaniale chłodzi rozgrzane powietrze, a jej szmer uspokaja. Trudno uwierzyć, że tuż za bramą toczy się intensywne życie miasta. Po krótkiej chwili wypoczynku dajemy się porwać nurtowi bazarowego życia. Tuż za meczetem Umajjadów rozciąga się uliczka pełna warsztatów rzemieślników. Przystajemy przy straganie z ozdobnymi talerzami i tacami z miedzi. Podziwiamy, jak za sprawą uderzeń małym młotkiem rzemieślnik zmienia drut miedziany w misterne wzory. Urzekają nas sklepiki z dywanami, barwnymi szalami i tkaninami. Wchodzimy do kilku, aby poddać się sympatycznym handlowym zabiegom sprzedawców, ich zachwalaniu, prezentacji towaru, barwnym opowieściom. W jednym ze sklepików przysiadamy na dłużej. Sprzedawca z dużym znawstwem opowiada o technice wykonania dywanów i kilimów. Rozkładając kolejny kobierzec tłumaczy symbolikę utkanych znaków i motywów. Jak się okazuje w kolorowych wzorach zaklęty jest świat odwiecznie ścierających się sił dobra i zła, szczęście i powodzenie. Dajemy się wciągnąć w odszyfrowywanie wieloznacznych historii, przeniknąć atmosferą Baśni z tysiąca i jednej nocy. Gdyby teraz jeden z rozłożonych przed nami dywanów uniósł się i odleciał nad bazarem, nie zdziwiłoby nas to wcale. Wszak magia orientu działa! Nie możemy wyjść z pustymi rękoma. Dobijamy transakcji. Sprzedawca na wieść, że jesteśmy z Polski obdarowuje nas książką swojego przyjaciela Polaka, który opisał w niej doświadczenia z pięciu podróży po Syrii. Kontynuujemy zwiedzanie starego miasta. Błądząc wąskimi uliczkami, dochodzimy do fragmentów rzymskiego łuku tryumfalnego, za którym rozciąga się dzielnica chrześcijańska. Jej uliczki zdają się być jeszcze węższe niż w części muzułmańskiej. Takie wrażenie potęgują pewnie kanciaste wykusze na wysokości pierwszego piętra, niemal zupełnie zamykające ulicę od góry. Wracamy do części muzułmańskiej miasta. Z każdą godziną tłum gęstnieje. Teraz trudno przecisnąć się przez suk. Zbawienny jest cień, który daje zadaszenie targowych ulic. Tylko dzięki niemu można tu normalnie funkcjonować. Trafiamy do najstarszej lodziarni w Damaszku - Bgdash. Kłębi się tu egzotyczny tłum. Sprzedawcy uwijają się w zawrotnym tempie, aby z wielkiej masy lodowej uformować lody w waflach, obsypane obficie orzeszkami pistacjowymi. Na ścianach lodziarni wiszą zdjęcia gości, którzy smakowali tutejszych wyrobów. Rozpoznajemy wśród nich m.in. króla Jordanii Husaina. Odkrywamy najstarszą damasceńską prażalnię orzeszków. Dostojny starszy sprzedawca częstuje nas orzechami i migdałami, obtaczanymi w soli lub najróżniejszych przyprawach. Po południu wracamy do meczetu Umajjadów. Tym razem wchodzimy do środka. Tak jak wszystkie niewierne kobiety zakładam długi szary płaszcz z kapturem, który dostaję razem z biletem wstępu. Przed wejściem zdejmujemy buty. Wchodzimy na dziedziniec. Jest na nim mnóstwo ludzi. Panuje wesoły gwar i atmosfera rodzinnego pikniku. Dzieci ślizgają się po wypolerowanej milionami stóp posadzce, dorośli przysiedli pod filarami. Widać grupy pielgrzymów, przybyłych z różnych krajów arabskich. W środku meczetu atmosfera znacznie poważniejsza. Immam wygłasza nauki dla grupki zebranych, kilka osób modli się, skłaniając się w kierunku Mekki. Sporo osób siedzi na mięsistych dywanach, część położyła się i śpi. Podoba nam się to miejsce. My też znajdujemy tu chwilę wytchnienia. Z przyjemnością spędzamy trochę czasu na dziedzińcu. Dzieci przyglądają nam się z ciekawością, zapytują o imię, a gdy uzyskują odpowiedź dumne biegną zakomunikować ją obserwującym nas dyskretnie rodzicom. Podziwiamy piękne mozaiki zdobiące skarbiec i centralną ścianę meczetu. Kiedy opuszczamy meczet, jest już późne popołudnie. Niewiele czasu pozostało do zachodu słońca. Chodzimy uliczkami starego miasta, przysiadamy na herbatę w ulicznej kafejce. Wracamy do hotelu, kiedy zapadają już ciemności. Gdy my zasypiamy, miasto wciąż tętni życiem i pulsuje klaksonami.    


Informacje praktyczne:  

Dojazd: do Damaszku kursują regularnie samoloty m.in. czeskich, węgierskich, rosyjskich linii lotniczych. Koszt biletu 1.200 – 1.400 zł.

Kurs walutowy: 1 USD – 45 SYP

Noclegi: zależnie od budżetu można znaleźć nocleg zarówno w jednym z drogich sieciowych hoteli, jak i przespać się na dachu za kilka dolarów. Wybierając pokój warto zrezygnować z widoków na ulicę na rzecz zapyziałego i brudnego podwórka, gdyż ruch w Damaszku naprawdę nie słabnie w nocy, a przy hałasie dobiegającym z ulicy trudno zmrużyć oko. Pokój 2-osobowy z łazienką w hotelu klasy turystycznej – 1.500 - 1.700 SYP.

Transport: po mieście najlepiej poruszać się taksówkami. Są tanie; zawsze przed rozpoczęciem podróży trzeba ustalić koszt (wielu kierowców rozumie angielski, w ostateczności zawsze można dogadać się za pomocą rąk :-)

Wyżywienie: wspaniała syryjska kuchnia jest tym, co najczęściej wspominamy z tej podrózy. Bez żadnych przykrych, zdrowotnych konsekwencji jedliśmy surowe warzywa w smacznych sałatkach, owoce, piliśmy świeżo wyciskane soki. Najtaniej zaspokoimy głód w małych ulicznych jadłodajniach, sprzedających falafele (smażone sezamowe kotleciki ze świeżymi warzywami, zawijane w arabski chleb) czy shormę (grillowane mięso drobiowe lub jagnięce z kiszonym ogórkiem, zawinięte w arabski chlebek – 50 SYP). Warto przysiąść na herbatę w jednej z lokalnych knajpek, gdzie przy fajce wodnej można obserwować życie miasta.

Zwiedzanie: damasceńska starówka ma niezwykłą atmosferę; można poruszać się kilkoma znakowanymi szlakami (np. szlakiem warsztatów rzemieślniczych); bilety wstępu dla obcokrajowców do większości muzeów i atrakcji turystycznych kosztują 150 SYP. Warto odwiedzić Muzeum Narodowe. Sposób prezentacji jest dość archaiczny i niekonsekwentny (część opisów w języku angielskim, część we francuskim, a część tylko w arabskim), ale zbiory archeologiczne są bardzo ciekawe i uzmysławiają bogatą historię tej części świata.    

Zakupy: nie przypadkowo Arabowie są uznawani za najlepszych kupców. Samo targowanie warto potraktować jako jeden z elementów podróży i kultury Bliskiego Wschodu, nie mniej ważny jak zwiedzanie zabytków. Na niektórych straganach ceny towarów są podane, ale uwaga: cyfry arabskie zapisuje się inaczej! Warto poznać je przed wyjazdem. Co kupić? Damasceński bazar jest pełen niezwykłości i każdy znajdzie coś dla siebie. Można polecić szale, dywany, przyprawy, mydła z oliwy z oliwek, prażone orzeszki, wyroby z miedzi, ciekawą biżuterię. Przed zakupami warto popytać o ceny w kilku miejscach, bo mogą się różnić o kilkaset procent!

Syryjczycy są bardzo otwarci, życzliwi i pomocni. W mieście można czuć się bardzo bezpiecznie.     

  • W suku
  • Stoiska
  • Przyprawy
  • Zioła
  • Orientalne smakołyki
  • Afrodyzjaki?!
  • Dzbanki małe i duże.
  • Prażalnia orzeszków Byrakdar
  • Ulica Damaszku
  • Ulica na starówce.
  • Uliczki starówki.
  • Wąsko, ale da się!
  • Meczet Umajjadów
  • Meczet Umajjadów tuż przed zachodem słońca