Podróż Krym 2006 - zdjęcia - Warszawa - Symferopol



"Krym? Do Azji?!" - takie spotkały nas reakcje ze strony kilku osób, którym zakomunikowaliśmy nasze wakacyjne plany :) Pomysł był spontaniczny, po lekturze relacji z podróży na jakimś forum turystycznym, po prostu postanowiliśmy i już. Chwila czasu na sprawy organizacyjne, w tym wykupienie przelotu w biurze podróży organizującym pobyty na Krymie i lecimy. Korcił nas przejazd koleją, jednak po namyśle doszliśmy do wniosku, że szkoda każdego dnia z dwutygodniowych wakacji, chcieliśmy jak najwięcej czasu spędzić na miejscu.

Okazało się, że pomysł z Krymem był strzałem w dziesiątkę. Jak do tej pory to nasze najfajniejsze wakacje, pełne spontaniczności i niespodzianek. Bo taki właśnie jest ten półwysep - każdy znajdzie to coś dla siebie - morze i góry,  twierdze i meczety, spokój wiosek i gwar kurortów. 

Pojechaliśmy całkowicie w ciemno - po wyjściu z lotniska w Symferopolu, zdani byliśmy wyłącznie na siebie. Oczywiście, nie pojechaliśmy do dziczy na koniec świata, więc dalecy byliśmy od przerażenia. Fakt, że nie wiedzieliśmy gdzie spędzimy najbliższą noc, dokąd dotrzemy, dodawał lekkiej adrenaliny i był swoistym smaczkiem całej wyprawy. Okazało się, że tutaj nikt się nigdzie nie spieszy, wokół pełno jest ludzi, którzy chętnie pomogą i doradzą - dzięki nim krymski urlop był pasmem przyjemności.

Poruszaliśmy się wyłącznie lokalną komunikacją, przede wszystkim "wszędziedojeżdżającymi" marszrutkami, spaliśmy u "babuszek", które często babuszkami wcale nie były :) , wchłanialiśmy lokalne specjały (ach, te pielmieni i czeburieki...) i przede wszystkim kontemplowaliśmy piękno tej części Ukrainy. Bo i jest czym się zachwycać. Bogactwo zabytków architektury (nasz absolutny numer jeden to Bachczysaraj), społeczność stanowiąca konglomerat Ukraińców, Rosjan i Tatarów, przyroda tak inna od polskiej... I to wszystko przyprawione odrobiną Mickiewicza, który tu wspierał się na "Judahu skale" i wpływał na "suchego przestwór oceanu" omijając "koralowe ostrowy burzanu"...

Wyjazd miał jedną, zasadniczą, wadę - okazał się zdecydowanie za krótki. Mocno ograniczeni czasowo, niektóre miejsca zobaczyliśmy tylko pobieżnie, inne z bólem musieliśmy odpuścić, mamy nadzieję, że będzie to jeszcze do nadrobienia.