Podróż Dwa tygodnie na Krecie. - Autem przez Krete.



Wybraliśmy Kretę jako cel naszej podróży, ponieważ nie chcieliśmy tylko leżeć na plaży (to by się nam znudziło już po kilku dniach), ale również zobaczyć coś interesującego. A tego jest na Krecie pod dostatakiem.

Wycieczkę zarezerwowaliśmy w interenecie za pośrednictwem angielskiego biura podróży. Za przelot i dwa tygodnie w hotelu bez wyżywienia zapłaciliśmy £360 od osoby.

Kiedy wysiedliśmy z samolotu, od razu poczuliśmy to gorące powietrze, do którego nie jesteśmy przyzwyczajeni, mieszkając na deszczowych wyspach. Z lotniska w Heraklion odebrał nas autokar, który zawiózł nas na obrzeża Rethymno. Do centrum miasta, gdzie znajdował sie nasz hotel, dojechaliśmy taksówka, gdzyż autokar był zbyt duży na tamtejsze wąskie uliczki.

Mimo dość późnej godziny (ok 23.00) i zmęczenia podróżą, wybraliśmy sie do miasta, aby zobaczyć, gdzież to wylądowaliśmy. Okazało sie, że centrum było pełne, głównie restauracje, gdyż na Krecie jest to dopiero czas kolacji.

Drugi dzień spędziliśmy na plaży, która się ciągnie około dwa kilometry na wschód od centrum Rethymno. Popołudnie i wieczór spędziliśmy spacerując po starym mieście. To co nas urzekło, to wąskie uliczki, dużo starych domów ze sklepami i tawernami, kilka chrześcijańskich kościołów i tureckich meczetów. Meczety te nie są świadectwem tolerancji Greków wobec innych religii (są ortodoksyjnymi wyznawcami prawosławia), ale pozostałościami po 250-rocznej tureckiej okupacji. Ogólnie Kreta ma dość smutną historię, ponieważ po zakończeniu sławnej minojskiej cywilizacji (nie wiadomo z jakiego powodu) była okupowana przez Rzymian, Cesarstwo Bizantyjskie, Arabów, Wenecjan, już wspomnianych Turków, aż po Niemców podczas II Wojny Światowej.

Po paru dniach spędzonych w Rethymno postanowiliśmy wybrać sie gdzieś poza miasto. W tym celu wypożyczyliśmy najpierw skuter. Trochę się obawialiśmy kreteńskich dróg. Pierwsze co nam się rzuciło w oczy, było to, że przepisy ruchu drogowego są tam tylko informacją, do której mało kto się stosuje. Kreteńczycy nie respektuje lini na jezdni i znaków, wyprzedzają na zakrętach lub przed wzniesieniem, a pojazd wyprzedzany ma obowiazek zjechać za białą linię. Parkują gdzie się tylko da, także tam gdzie jest zakaz parkowania. Na szczęście nasza pierwsza wyprawa zakończyła się sukcesem. Dotarliśmy do oddalonej o ok. 70 km Chanii, która jest przepięknym miastem z wieloma kolorowymi, starymi budynkami. Najpiekniejsza jest tam przystań, z latarnią morską, turekim meczetem oraz wieloma restauracjami tworzacymi półkole. W jednej z nich zjedliśmy obiad (ok 10 euro za osobę, w tym coś do picia, co jest ceną średnią na Krecie). Szefem był wielki, gruby Grek, który tylko chodził między stolikami, zapraszał gości i mówił wszystkim co mają robić (little bit of rice, very quick!) Obiad był naprawdę pyszny, tak jak większość dań, które spróbowaliśmy. Grecka kuchnia jest bardzo smaczna, w której używa się głównie baraninę i warzywa. Warzywa i owoce mają tam bardzo dobry smak, gdyż dojrzewają w silnym słońcu.

Następnie wynajęliśmy samochód na tydzień. W niektóre dni jechaliśmy w jakieś konkretne miejsce, a czasami tylko tak, gdzieś przed siebie. Byliśmy na plaży w Elafonisi, z pikęnym różowym piaskiem, która wygląda tak jak te przy Kraibskim Morzu. Kiedy się zachmurzyło i troszkę ochłodziło, wiekszość plażowiczów uciekła, a my znaleźliśmy zakątek, gdzie byliśmy zupełnie sami. Po chwili znów wyszło słońce, a my mieliśmy zazwyczaj zatłoczoną plażę praktycznie tylko dla siebie. Do Rethymno wracaliśmy wzdłóż zachodniego wybrzeża, przez całą drogę oglądając przepiękny zachód słońca. Wiekszość tej drogi wiodła przy stromych przepaściach, prosto do morza, wiec Vojtuś, który prowadził, nie mógł zbytnio napawać się tymi widokami.

Innego dnia pojechaliśmy do Agios Nicolaos. Droga była dość długa. Przejeżdżaliśmy między innymi przez Malię, pełną młodych Anglików, którzy przyjeżdżają się tu dobrze zabawić w licznych barach i klubach (uwaga na zatłoczoną drogę przez turystów na quadach). Agios Nicolaos jest całkiem pięknym miastem, z uliczkami pnącymi się w górę schodami i małą zatoczką wcinającą sie w środek miasta. Nam jednak brakowało w nim więcej starych domów, które dodałyby uroczej atmosfery panującej w Chanii czy Rethymno.

Byliśmy także w Heraklion. W archeologiczym muzeum kupiliśmy bilety, które można było wykorzystać również w Knossos. W muzeum, z powodu rekonstrukcji, otwarta dla zwiedzających była tylko jedna mała część. Wystawione były tam piękne eksponaty, głównie z kultury minojskiej (np.freski z Knossosu, Faistos Disc, różne złote przedmioty, czy posągi z czasów rzymskich). Heraklion to duże miasto, z charakterem metropolii. Udało nam sie w nim nawet zgubić nasz wypożyczony samochód. Nie mogliśmy znaleźć ulicy, na której zaparkowaliśmy. Znakiem rozpoznawczym miała być wyschnięta palma, której szukaliśmy o kilka ulic dalej. Tego dnia był w Heraklionie targ, gdzie można było kupić bardzo świeże i tanie owoce, warzywa, różne ryby i owoce morza oraz ślimaki. Sprzedawcy krzyczą po grecku, oferując wszystkim swoje produkty. Zachęcają turystów nie mówiąc nawet słowa po angielsku, dają spróbować swój towar i człowiek ledwo się powstrzymuje przed odejściem z zapasem, którego nie da rady zjeść.

 

 

Zwiedziliśmy też kilka miejsc na południu wyspy. Jednego dnia byliśmy na pięknej plaży Palm Beach Preveli, z trochę chłodniejszą woda, gdyż tam jedna z górskich rzek uchodzi do morza. Niedaleko znajduje się jeden z najczęściej odwiedzanych przez turystów zakonów na Krecie. Innego dnia, chcąc dotrzec do daleko położonego zakonu Movi Koudouma, przejeżdżaliśmy przez wiecznie zieloną Mesarę. Tam uprawia się większość warzyw i owoców dla całej Krety. Na obiad chcieliśmy zatrzymać się w ostatniej miejscowości w górach Kapetaniana. Auto zostawiliśmy na początku wioski i udaliśmy sie w poszukiwania. Dotarliśmy do pensjonatu, który wygladał na opuszczony. Kiedy z tarasu oglądaliśmy niesamowite widoki na morze, cały czas zza okna obserwował nas jego własciciel. Był to brodaty Austriak, mieszkający tam już od prawie trzydziestu lat. Na obiad wysłał nas do kamiennego domu na wzgorzu, nad wioską, który juz wcześniej mijaliśmy. Nie zwróciliśmy na niego uwagi, gdzyż nie było tam żadnej tabliczki. Była tam restauracja, której właścicielką była Czeszka Adriana (w Czechach Andrea, ale na Krecie jest to imię męskie). Żyje tam już wiele lat z mężem Grekiem. Ich gośćmi są głównie znajomi, dlatego nie ma tam jeszcze żadnej reklamy. Spędziliśmy tam kilka godzin na pieknym tarasie, z widokiem na wioskę, góry i morze, które się rozpływało wraz z niebem. Na obiad przygotowała nam po troszku z każdego kreteńskiego dania, jakie miała. Spróbowaliśmy mięso z kozy, królika, rożne wegetarianskie dania, w tym faszerowane kwiatki dynii. Wszystko było bardzo smaczne. Vojto jest ze Słowacji, wiec łatwo nam się rozmawiało i dowiedzieliśmy sie wiele rzeczy o tym jak żyją Grecy i jakie mają zwyczaje (np. wesele czy chrzciny na prawie tysiąc ludzi).

Ostatniego dnia na Krecie zamówiliśmy sobie wycieczkę do wąwozu Samaria, za którą zapłaciliśmy ponad 30 euro od osoby. Rano w autobusie zbierali kolejne 7 za wstęp do wąwozu ( o czym nie zostaliśmy poinformowani wcześniej). Na śniadanie zatrzymaliśmy sie w jakimś okropnym miejscu, w którym niemiła obsługa sprzedawała strasznie drogą herbatę i kawę. Kierowcy autobusu i przewodnicy najedli się oczywiście za darmo. To jest jeden z powodów, dlaczego raczej podróżujemy sami, a nie w zorganizowanych wycieczkach. Po tym śniadaniu wyruszyliśmy w 16-to kilometrową wędrówkę korytem rzeki, która latem jest sucha. Widoki po drodze były bardzo piękne, czasami przypominające nasze Tatry. Szło się dość ciężko, ponieważ było tam wiele kamieni. Trzeba było uważać, żeby nie skręcić nogi. Po ponad pięciu godzinach szybkiego marszu na palącym słońcu, doszliśmy do malutkiej wioski przy morzu Aghia Roumeli. Tam wszyscy od razu pędziliśmy ochłodzić się w wodzie. Na plaży tej były malutkie, czarne kamienie, tak rozgrzane, że parzyły nawet przez ręcznik. Jedyną drogą powrotną był prom do Hora Sfakia, który kursuje tylko dwa razy dziennie (nie ma tam żadnej drogi lądowej). Tam czekał na nas autobus, którym wróciliśmy do Rethymno.

Następnego dnia, po dwóch tygodniach wypoczynku, wróciliśmy do domu z bólem każdego mięśnia:-)))

Kreta naszym zdaniem jest bardzo piękną, bogatą w kulturę wyspą. Kiedy się tam wybierzecie, na pewno nie będziecie się nudzić (chyba, że będziecie chcieli). Negatywnym aspektem jest to, że jest tam dosyć drogo i jest tam mnóstwo turystów. Niektóre resorty, to prawdziwe złote klatki.

Zdecydowanie polecamy Kretę na wakacje. Sami byśmy tam jeszcze wrócili, gdyby nie to, że jest jeszcze wiele innych miejsc, które chcielibyśmy zwiedzić.

  • Rethymno.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.
  • Kreta.