Podróż Jeden dzień z podróży - Indian experience!



Lotnisko w Delhi. Po kilkugodzinnym locie na trasie Poznań – Frankfurt – Delhi liniami Lufthansa, w końcu, zmęczona, ale szczęśliwa ląduję w całkowicie obcym kraju, jak się później okazało, kraju pełnym niespodzianek…   Przygoda z Indiami rozpoczyna się już od pierwszego postawionego kroku na ziemi indyjskiej. Opuszczając samolot rozglądam się na prawo i lewo starając się zobaczyć jak najwięcej, jak najszybciej, pozostawiając moje koleżanki, z którymi podróżuję, przed sobą. Chcę wyciągnąć aparat, zrobić kilka zdjęć, aby uwiecznić pierwsze chwile na lotnisku w Delhi, jednak w głowie ciągle widzę słowa przeczytane na portalu turystycznym, że fotografowanie lotnisk i dworców w Indiach jest karane. Powstrzymując swoją ciekawość świata, podążamy w trójkę po odbiór bagaży. O dziwo, długo nie musimy czekać na nasze ogromniaste torby, wypakowane po same brzegi lekarstwami, kosmetykami, letnimi ciuchami i drobiazgami na każdą okazję. Zaskoczona nowoczesnością lotniska, dowiaduję się, że zostało wyremontowane kilka lat temu i nie ma porównania do tym co można było tutaj zastać w przeszłości. W sumie, dziwię się, bo spodziewałam się czegoś innego, gorszego… Myślę sobie, wcale nie jest tak źle! Mijamy wielki wolnocłowy sklep i zmierzamy do toalety, aby odświeżyć się po podróży. W toalecie spotykamy Hinduskę z całym zestawem kosmetyków, podającą papier do wytarcia rąk… Banknot jednodolarowy wręczamy owej Pani, na twarzy której pojawia się szeroki uśmiech. Zbieramy swoje rzeczy i odświeżone jesteśmy gotowe na wymianę waluty i poszukiwania taksówki. Postanawiamy skorzystać z usług kantoru Thomas Cook, międzynarodowa sieć, nie powinno być oszustw. Pierwsze 100 dolarów wymieniamy na rupiee indyjskie, dostajemy 4500 Rs. Idąc dalej, widzimy punkt Pre-paid Taxi gdzie płaci się z góry za wynajętą taksówkę. W okienku bardzo miły pan wita nas szerokim uśmiechem. Podajemy adres dokąd chcemy jechać, ilość sztuk bagaży, pan wypisuje kwitek i żąda 360 Rs. Stoimy w trójkę przed okienkiem gdy podaję panu banknot 500 Rs, nagle sprzedawca stwierdza, że dałam za mało, więc proszę o wyjaśnienie. Sprzedawca oddaje mi 100 Rs i twierdzi, że dałam mu banknot 100 Rs zamiast 500 Rs. Zdezorientowana patrzę na koleżanki, przecież w trójkę widziałyśmy, że dawałam 500 Rs… chwila zastanowienia, i zgodnie stwierdzamy, że po wielogodzinnej podróży może nam się ze zmęczenia miesza, a uprzejmy pan ma rację. Płacimy za taksówkę i idziemy na jakąś kawę, w końcu nigdzie nam się nie spieszy, jesteśmy na wakacjach! Popijając kawę i jedząc śniadanie, dochodzimy do wniosku, że nie możliwe abym podała banknot 100 Rs, ponieważ takiego nie posiadałam. Myślimy, analizujemy sytuację, stwierdzamy zgodnie, że musieli nas oszukać w kantorze. Zamiast 500 Rs banknotu wydali nam 100 Rs (w końcu są podobne). Zdenerwowana, że w ciągu 15 minut na lotnisku zdążyli nas oszukać, postanawiam się wrócić do kantoru. Pan w okienku okazuje się bardzo miły i pomocny, sprawdza, sprawdza i oznajmia, że nie możliwe, gdyż wszystkie banknoty mu się zgadzają. Nie daję za wygraną, oskarżam o oszustwo, miły pan woła kolegę, i prosi go o sprawdzenie wszystkiego raz jeszcze. Niestety, bez rezultatu. Mówię kilka niemiłych słów na ten cały temat i zbulwersowana wracam do koleżanek. Siedząc nad kawą zastanawiam się ile straciłam, 500 Rs to ok. 35 zł… nie dużo, a jednak, czuję się źle, taka bezsilna, ponieważ dałam się oszukać. Nagle, podchodzą do nas panowie z Thomasa Cooka i tłumaczą, że sprawdzili kasetę z kamery i wyraźnie widać, że wydają mi 4 x 1000 Rs i 1 x 500 Rs. Proponują nawet abym przyszła i obejrzała. Nieco się zawstydzam, ale spokojnie tłumaczę o co chodzi. Panowie zaczynają mówić do siebie w języku, którego nie rozumiemy i proszą mnie abym szła z nimi do okienka od taksówek. Niestety, z całej konwersacji, która toczy się pomiędzy sprzedawcą a panami z kantoru rozumiem niewiele. Stoję zdezorientowana i nagle dostaję powrotem banknot 500 Rs od sprzedawcy. Co się okazuje zostałyśmy oszukane w Pre-Paid Taxi. Do dziś nie wiemy jak, przecież stałyśmy tam w trójkę patrząc panu na ręce… Bardzo dziekuję panom z kantoru, 100 razy przepraszając i dziękując za pomoc (przecież nie musieli, a jednak!).   Wychodząc z lotniska, uderza mnie rzeczywistość… ten zapach, nie do końca smród, mocna, intensywna woń, kłęby kurzu, fala gorąca, takiego nieprzyjemnego, dusznego… Ci wszyscy ludzi na zewnątrz, zaniedbani, brudni, biedni. Naszym taksówkarzem okauje się mężczyzna, chłopiec co najwyżej 18-letni, który ani razu na nas nie spogląda, nie odpowiada na żadne pytanie, po prostu jest on i jego kierownica. W drodze z lotniska na dworzec autobusowy Kashmere Gate, staram się spamiętać wszystko co widzę, ten cały chaos na drodze jesttaki fascynujący! Każda z nas pogrążona jest we własnych myślach na swój sposób odbierając to co nas otacza, gdy nagle na środku trójpasmowej drogi, nasza taksówka się zatrzymuje. Kierowca po raz pierwszy na nas spogląda i sygnalizuje abyśmy opuściły samochód… okazuje się, że złapaliśmy gumę! (a pomyśleć, że przygoda na lotnisku nas zaskoczyła!) Stojąc na poboczu, obserwując ruch drogowy, słuchając dźwięku klaksonów, starając się wyłapać co tak naprawdę do nas krzyczą z przejeżdżających aut, obserwując chłopca zmieniającego koło, nagle z lasu, wychodzą trzy Hinduski, które dotykając blond włosów mojej koleżanki starają się z nami porozumieć. W moje głowie nagle pojawia się pytanie, czy takie są Indie?! Dojeżdżamy do Kashmere Gate, kierowca wyskakuje, wyciąga torby, wyprasza nas z taksówki i odjeżdża. Wszystko trwa ułamek sekundy. Rozglądamy się wokół siebie… nie wygląda to na dworzec, ale postanawiamy iść przed siebie. Przechodząc pod mostem dochodzimy do miejsca z ogromną ilością stanowisk autobusowych, bez żadnego rozkładu jazdy, z większością destynacji zapisaną w hindi. Czuję się zdezorientowana, ale podążamy dalej, starając się dowiedzieć, z którego stanowiska odjeżdża autobus do Chandigarhu. Mijamy budki z napojami, śpiących ludzi na podłodze, dzieci biegające boso, dwóch mężczyzn gotujących coś w rondelku nad butlą z gazem. Czuję się inna, wszyscy na nas patrzą, zaczepiają, chcą pomóc, porozmawiać, proszą o kilka rupii. Stosując się do rad, nie zwracamy na nikogo uwagi, idziemy dalej. Dzięki życzliwości ludzi odnajdujemy nasze stanowisko, okazuje się, że autobus do Chandigarhu będzie za ok. 2 godziny. Czekając skorzystałyśmy z publicznej toalety, 20 Rs za skorzystanie z dziury zrobionej w ziemi. Mało higienicznie, ale przecież wiedziałyśmy dokąd lecimy. No właśnie, czy tak naprawdę wiedziałyśmy? Mimo wszystkich informacji zebranych przed wyjazdem o klimacie, ludziach, zwyczajach i kulturze, wszystko okazuje się takie inne. Teoria w praktyce znowu zawiodła. O Indiach nie wystarczy przeczytać, to nie pobudzi wszystkich naszych zmysłów. Czuję się nie przygotowana na ten specyficzny zapach, na mieszkających na dworcu ludzi kalekich i dzieci ganiające boso po szkle i gorącym betonie, na ten gwar i hałas, na stojące w miejscu powietrze. Tego się nie spodziewałam! Czekając na autobus, minuta po minucie analizuję swój wybór, starając się zrozumieć… dlaczego Indie?! A to ze względu na odmienność, na różnorodność, na wielokulturowość. A więc, zszokowana rzeczywistością nie panikuję, unoszę głowę i spoglądając na podróżujące ze mną koleżanki postanawiam, że stawimy temu czoło, nauczymy się wielu rzeczy, przeżyjemy przygodę naszego życia, tu i teraz!   Po 2 miesiącach, znajdując się ponownie na lotnisku w Delhi, czekając na samolot do domu… jestem szczęśliwa ze swojego wyboru spędzenia lata w Indiach. Łzy bezsilności sprzed dwóch miesięcy przerodziły się w łzy ogromnego smutku spowodowanego opuszczaniem tak wspaniałego, kolorowego miejsca jakim są Indie! Miejsca, które zwiedziłam, ludzie, których poznałam, tańce, które tańczyłam, piosenki, które śpiewałam, potrawy, które próbowałam, wszystko to czego doświadczyłam przez 2 miesiące na zawsze pozostanie w moim sercu. Wchodząc na pokład samolotu, ostatnie spojrzenie za siebie… a Indian experience zabieram ze sobą!

  • Img 0850