Podróż Autostopowa wyprawa po Bałkanach - Najdziwniejszy dzień w życiu



25 kilometrów na południe od Podgoricy kończy się Czarnogóra. Tam o szóstej rano przekroczyliśmy północną granicę Albanii. Taka dziura, że nawet kantoru nie było. Wokół tylko góry śmieci i wypuszczone samopas świnie. Mimo, że Albania to kraj muzułmański to nikt tu nie widzi problemów z jedzeniem wieprzowiny, nie wspominając już o alkoholu. W restauracjach można dostać nawet potrawy z boczku.

Tu się mówi po albańsku

Jedynym przejawem cywilizacji była stacja benzynowa. Nowa stacja koncernu Łukoil wyglądała jak z innej planety. Zielony równo przystrzyżony trawnik wyglądał jak fatamorgana na śmieciowej pustyni. Poszliśmy na stację zapytać się o transport do położonego w środkowej Albanii Elbasanu. Dystans był za duży, a czasu zbyt mało na łapanie stopa. Za ladą stała ekspedientka w średnim wieku. Po angielsku spytaliśmy się o drogę. Potem odezwałem się po rosyjsku. Dopiero wtedy kobieta zareagowała. Niestety negatywnie. Wzięła zeszycik z rachunkami i wyszła z budynku. A my z ciężkimi plecakami za nią. Podeszła do chłopaka z obsługi i zaczęła gadać coś po albańsku. Zobaczyliśmy groźne spojrzenia tubylca i usłyszeliśmy wypowiedziane ze złością słowa:

 

This is Albania. We speak albanian, understand?

 

Skinęliśmy głowami i uśmiechnęliśmy się przepraszająco. Po chwili byliśmy już kilkaset metrów za stacją. W północnej Albanii lepiej nie chwalić się znajomością rosyjskiego, ponieważ możemy być wzięci za Serbów – głównego wroga wszystkich Albańczyków. Poza tym bardzo mało osób potrafi się nim posługiwać. Po śmierci Stalina Albania zerwała stosunki z ZSRR, a w szkołach przestano uczyć „bratniego” języka.

Mężczyzna bez... ucha

Ruch prawie zerowy czyli z autostopu nici. Jeżeli już ktoś się zatrzymywał to tylko żeby zaproponować podwózkę za pieniądze. Nie mając nic do stracenia postanowiliśmy ugotować coś na poboczu. Ledwo otworzyłem plecak, a usłyszałem odgłos cofającego się samochodu. Stare volvo na czarnogórskich numerach jechało na wstecznym w naszą stronę. W środku siedziało dwóch mężczyzn, którzy jechali do Szkodru – największego miasta od granicy. Wsiedliśmy, mimo że naszą żelazną bezpieczeństwa było nie podróżowanie z dwoma facetami w środku. Panowie okazali się zupełnie nie groźni, a nawet bardzo pomocni, ponieważ opowiedzieli to i owo. Dzięki nim dowiedzieliśmy się dlaczego Albańczycy budują domy w jaskrawych kolorach i czemu na każdym wieszają flagę Unii lub USA. I ważna rzecz dla kierowców: znani w Polsce „leżący policjanci” są bardzo wysocy i... w żaden sposób nieoznaczeni. Jeden fałszywy ruch i macie państwo gratisową wycieczkę do albańskiego warsztatu. Spotkani przez nas Czarnogórcy z tego właśnie powodu nie ryzykowali poruszania się nowymi samochodami.

 

Ten samochód kupiłem specjalnie na wyjazdy biznesowe do Szkodru. Jest stary więc jak się zniszczy to nie będę płakał. Poza tym widzicie, że tu w centrum miasta jest asfalt, cywilizacja, ale tylko w centrum - zwierzył nam się kierowca.

 

Dziwni to byli ludzie. Na pewno nie przypominali typowych białych kołnierzyków. Widzieliście kiedyś człowieka interesu bez ucha? No właśnie. Pewnie prowadzili jakieś interesy tylko, że w branży nie całkiem legalnej. Jednak w ich towarzystwie czuliśmy się bezpieczniejsi niż wśród miejscowych na stacji. Spod hotelu Europa ruszyliśmy na poszukiwanie busikowego dworca. „Idźcie wzdłuż głównej ulicy, jest tam gdzieś na prawo” taką wskazówkę dostaliśmy pod hotelem. W Albanii busy są najpopularniejszym środkiem transportu. Są tanie (za niecałe 20 euro można przejechać cały kraj) i szybkie dlatego nawet tacy zatwardziali autostopowicze jak my nie mogli się im oprzeć. Jeśli zobaczycie w jakimś albańskim miasteczku kilka busów z kręcącymi się nieopodal facetami to trafiliście na dworzec. Jeśli jakimś cudem nie udało wam się znaleźć dworca to wystarczy wyjść na drogę prowadzącą do miejsca przeznaczenia. Można stanąć w dowolnym miejscu i machać kiedy w dali będzie widać kształt busa. W tym momencie można poczuć magię autostopu. Jeśli kierowca ma miejsce to się zatrzyma, a jeśli nie to wiadomo...

Zasada pacieża

Dworzec znaleźliśmy szybko, ale niestety żaden z busów nie jechał do Elbasanu – tak nam powiedzieli właściciele busów. Wszystko szło na Tiranę. Nie mogliśmy w to uwierzyć więc poszliśmy dalej aby poszukać innego dworca i kupić coś do jedzenia po drodze. Jeden z kierowców, który nas poinformował o tym nie dawał nam spokoju. Łaził za nami i mówił coś po albańsku. Zrobiliśmy zakupy, a on nadal gadał żywo gestykulując. Jak usiedliśmy to przyprowadził innego kierowce. Siwego sześćdziesięciolatka o słowiańskiej urodzie.

 

  • No Elbasan, only Tirana. Every bus. Mówicie po francusku? - Nie wiadomo skąd ludzie na Bałkanach zawsze myśleli, że jesteśmy Francuzami. Potem ktoś mi powiedział, że przez moją wadę wymowy gadam jak żabojad.
  • Niet - Nie wiadomo czemu znów w tym kraju odezwałem się po rosyjsku. Dopiero co miałem z tego powodu kłopoty, ale tym razem nie musiałem się niczego obawiać.
  • O mówicie po rosyjsku. Skąd jesteście? Z Polski Polacy. Woziłem wielu turystów z Polski.

 

Za 5 euro od osoby mieliśmy transport do Tirany. Staruszek poczekał aż zjemy śniadanie i zaprowadził nas do swojego Forda Transita. Kierowca okazał się fanem „Czterech Pancernych” i Hansa Klossa. poza tym jak każdy człowiek poznany w Albanii tłumaczył nam zawiłości tego kraju. Okazało się, że podczas kontroli drogowych bardzo popularna jest tam zasada pacierza. W imię Ojca, Syna, Ducha świętego, a zamiast Amen wsadźcie rękę do kieszeni koszuli – tak to mniej więcej wygląda. Za to drogi są lepsze. Mają asfalt i nie są dziurawe jak szwajcarski ser. Od kilku lat Albania modernizuje się za unijne pieniądze. Wybudowano nawet pierwszą autostradę z Tirany do nadmorskiego Durres, którego plaże zachwalał nasz kierowca. Po drodze zobaczyliśmy, że w tym kraju w czasie remontu/budowy drogi nikt jej nie zamyka. Nie mówiąc już o jakimś oznaczeniu lub ogrodzeniu. Kierowcy bezkolizyjnie jeżdżą po takim placu budowy między koparkami i wywrotkami. Albańczycy to dobrzy kierowcy, chociaż samochodami mogą jeździć od niedawna. Za panowania Enwera Hodży posiadanie prywatnych samochodów było zabronione. Ten zakaz zniesiono dopiero w 1991 roku, dlatego w Albanii nie znajdziecie żadnego samochodu widocznych w innych byłych demoludach. Same Mercedesy, bo Albania to kraina Mercedesa. Po upadku komunizmu Albańczycy podobnie jak Polacy ruszyli na zachód po upragnione auta. Przywozili Mercedesy i masowo robili prawa jazdy. Wielu za łapówki.

Tu wszyscy ze sobą handlują

Niestety Tiranę zwiedziliśmy z okien Forda Transita. Dziadek pokazał nam mauzoleum Hodży i tym podobne zabytki, ale nie mieliśmy czasu na ich zwiedzanie. Postaliśmy trochę w korkach a zaraz znaleźliśmy się na „dworcu” gdzie stały busy do Elbasanu. Nasz kierowca załatwił nam następny transport za 5 euro. Po godzinie dziesiątej byliśmy w Elbasanie. To liczące około sto tysięcy mieszkańców miasto było największym ośrodkiem przemysłowym kraju. Oficjalne statystyki podają, że Elbasan ma 100 tys. mieszkańców, jednak stawiałbym na liczbę o połowę mniejszą. Nie ma tam żadnej miejskiej komunikacji, a całe miasto da się poznać na wskroś w góra dwa dni. Trafiliśmy tam z powodu naszych tureckich przyjaciół Hasana i Ahmeda, którzy mieszkają tam już kilka lat. Umówiliśmy się z nimi pod murami starego miasta. W Elbasanie nie ma wielu miejsc do zwiedzania. Jest wprawdzie stare miasto, ale nijak nie przypomina polskiej starówki. Jest zapuszczona, a jedyną rozrywką jaką oferuje są podejrzane kasyna, w których roi się od mafiosów. Nie wchodźcie tam, ani tym bardziej nie grajcie ostrzegali nas przyjaciele. Stanęliśmy pod charakterystyczną wieżą zegarową i czekaliśmy na Hasana. Przed oczami mieliśmy pięknie odnowiony deptak, który jest najważniejszym punktem w mieście. Zwykły pasaż, który nie miał nic z wielkomiejskiego deptaka. Obok był bazar, do którego poszliśmy po zostawieniu plecaków w mieszkaniu Hasana. W Albanii wszyscy ze sobą handlują, dlatego bazary są wszędzie i działają dłużej niż w Polsce. Każdy coś sprzedaje, nikt nie produkuje. Na ulicach roi się od sklepów, bazary ciągną się kilometrami, a każdy samochód ma karteczkę z napisem SHITET co znaczy sprzedam. Idąc bazarem widzieliśmy różne towary: wszechobecne butle gazowe, odzież, trochę staroci i wypatroszoną owcę jako wystawę sklepu mięsnego. Cała pozbawiona skóry owca wisiała przed sklepem z mięsem. Wyglądała trochę jak pies, ale my wolimy myśleć, że to była owca. Wprawdzie w całym Elbasanie nie zauważyliśmy bezpańskich psów przed którymi ostrzegał nas każdy. Za to napotkaliśmy inne problem. Jako, że Albania przez wiele lat była krajem zamkniętym dlatego też każdy turysta zawsze się wyróżnia i jest szybko zauważany przez miejscowych. Albańczycy dają ci do zrozumienia, że jesteś obcy gapiąc się na ciebie. Jak idziesz po ulicy KAŻDY się na ciebie patrzy jak na kosmitę. Trzeba mieć naprawdę mocne nerwy aby się do tego przyzwyczaić. Jeśli Albańczycy cię bez trudu zauważą, to cyganie też, a także ich dzieci. A jak dowiedzieliśmy się przed wyjazdem żebrzące cyganiątka, to kolejna plaga albańska. Gdy po zakupach szliśmy coś zjeść spod ziemi wyrósł cygański dzieciak proszący o pieniądze. Potem następny i jeszcze następny. Małe stado nie odstępowało nas na krok. Przeczące gesty, pokazywanie barku pieniędzy nie działały. W pewnej chwili moja towarzyszka podróży Claudia krzyknęła na nie „jo para” co po albańsku znaczy „bez pieniędzy”. Dzieciaki w szoku skamieniały i w tak prosty sposób pozbyliśmy się problemu. Wieczorem wyszliśmy na miasto poznać nocne życie Elbasanu.

Co to jest boczek?

Gdy przechadzaliśmy się po mieście na ulicach widzieliśmy sporo ludzi tak jak w innych południowych miastach. Wstąpiliśmy do jednej z najdroższych restauracji w mieście i doznaliśmy cenowego szoku. W tym lokalu kawa kosztowała 3 zł, a piwo 4. Knajpa w centrum jednego z większych miast, a ceny jak w polskim supermarkecie. Albania to bardzo tani kraj. W sklepie wyprodukowane w Polsce (sic!) papierosy marki L&M kosztują 3 zł. Polskie ceny trzyma chyba tylko benzyna i luksusowe hotele. Grecka restauracja była bardzo zatłoczona, ale mimo to udało nam się znaleźć wolny stolik. Hasan zaproponował taki układ: zamawiamy coś w rodzaju szwedzkiego stołu, żebyśmy mogli wszystkiego spróbować. Nie mieliśmy nic przeciwko i po chwili kelner wnosił już pierwsze dania. W pewnym momencie widzę jak Hasan z Ahmedem kłują widelcami jakąś potrawę zawiniętą w boczek.

 

  • Co jest chłopaki? Coś nie tak z tym daniem? - spytałem się Turków.
  • Właśnie zastanawiamy się co to za mięso.
  • To jest boczek Czyli co?
  • Wieprzowina.

 

Chłopaki poprosili wcześniej kelnera aby nie podawał potraw z wieprzowiny. W przeciwieństwie do Albańczyków Turcy mają na tym punkcie hopla i za nic nie tkną schabowego. Niestety najwidoczniej kelner nie wziął ich słów na poważnie i podał im boczek myśląc, że się „nie skapną”. Obsługa szybko wymieniła felerną potrawę, ale Hasan i Ahmed nie mieli już do nich zaufania. Od tej pory przypadła mi rola mięsnego testera. Musiałem sprawdzić po smaku i wyglądzie pozostałe mięsne potrawy.

Mój c..j nie pracuje

Po godzinie 22 w knajpa zaczęła się wyludniać aż w końcu zostaliśmy z Hasanem i Ahmedem sami. Postanowiliśmy nie zostawać w tyle więc też się ulotniliśmy. Mimo że jeszcze nie było 23 na ulicach Elbasanu nie było żywej duszy. Znajomi wytłumaczyli nam, że tu zawsze tak jest. To chyba jakieś przyzwyczajenie z czasów Hodży przypuszczali Turcy. Nie byliśmy do tego przyzwyczajeni więc przenieśliśmy się na taras w mieszkaniu Hasana. Rozmawialiśmy długo i dzięki tej pogawędce jak zwykle mogliśmy się czegoś ciekawego dowiedzieć.

 

  • Zauważyliście może, że nigdy nie używam słowa „car”? Zamiast tego mówię „vehicle” albo „auto”. Dlatego bo w Albanii słowo „car” oznacza bardzo brzydkie słowo. - powiedział ni stąd ni zowąd Hasan.
  • Jakie Hasan?
  • No wiesz jakby tu powiedzieć...
  • Chodzi o część ciała?
  • Tak, a dokładnie o tę męską znajdującą się pod brzuchem.

 

Dobrze, że nie jechaliśmy swoim samochodem. Już widzę jak w poszukiwaniu warsztatu mówię, że mój c..j nie pracuje (my car doesn't work). Z samego rana Hasan w drodze do pracy podwiózł nas na „dworzec” busowy, skąd jechały busy do Macedonii w stronę Jeziora Ochrydzkiego.